Wahalowski Wierch i Jawornik
: 2021-12-01, 19:27
W Beskidzie Niskim dominują zalesione szczyty, ale w rejonie Komańczy znajduje się kilka gołych i widokowych wierzchołków. Wahalowski Wierch jest jednym z nich.
W czasie dwutygodniowego pobytu w Wetlinie oprócz zwiedzania Bieszczad mam też w planie kilka wycieczek we wschodnie rejony Beskidu Niskiego - dojazd z Wetliny w rejon Komańczy zajmuje około godziny, z kolei są to tereny położone zbyt daleko od Krakowa, by wybrać się tam na jednodniówkę. W tym roku byłem pierwszy raz w Beskidzie Niskim i te góry mnie tak zauroczyły, że nie wyobrażałem sobie nie wykorzystać wakacji w Wetlinie na zwiedzanie tych gór.
Dzień po wycieczce na Jasło w Bieszczadach wybieramy się samochodem do Komańczy na Wahalowski Wierch, niewielką górę o magicznej wysokości 666 metrów n.p.m., a następnie na tereny nieistniejącej już wsi Jawornik.
mapa: https://en.mapy.cz/s/faguvafufu
W drodze do Komańczy zatrzymujemy się na znajdującej się 6 km za Cisną Przełęczą Przysłup gdzie zaraz przy drodze stoi wieża widokowa Szczerbanówka. Nazwa wieży nawiązuje do nieistniejącej już miejscowości. Wieża jest niezbyt wysoka, ma tylko 9 metrów wysokości ale wznosi się ponad okoliczne drzewa i pozwala dojrzeć z tego miejsca Smerek, Połoninę Wetlińską, Hyrlatą i Jasło.
Parkujemy samochód w Komańczy na placu po drugiej stronie hotelu „Pod Kominkiem” Jest niedziela, piękna pogoda, ale nie widać tutaj żadnego ruchu turystyki pieszej. Głównym magnesem przyciągającym turystów do Komańczy jest klasztor Nazaretanek, gdzie w latach 1955-56 internowany był prymas Polski Stefan Wyszyński, choć są to głównie turyści autokarowi z wycieczek objazdowych po Bieszczadach i Podkarpaciu.
Druga cerkiew to piękna drewniana cerkiew Opieki Matki Bożej wraz z cmentarzem położona przy niebieskim szlaku, którym potem będziemy wędrować w górę (albo w górkę, bo nie ma tu dużych przewyższeń).
Pierwsza cerkiew prawosławna w Komańczy istniała już w XVI wieku, wzmianka o niej pochodzi z 1565 roku. Cerkiew spłonęła w 1800 roku, jednak w ciągu następnych pięciu lat została ona odbudowana. Niestety odbudowana cerkiew spłonęła w niewyjaśnionych okolicznościach 13 września 2006 roku – odbudowana świątynia jest jej wierną repliką. W zachowanej z pożaru wieży dzwonnicy, zbudowanej w 1834 roku, znajduje się obecnie sklepik z pamiątkami.
Akurat w cerkwi kończy się msza święta, więc czekamy ze zwiedzaniem na jej koniec. W międzyczasie oglądamy otoczenie cerkwi.
Msza się kończy, wchodzimy do środka. Wnętrze tej małej cerkwi robi duże wrażenie.
Po zwiedzeniu cerkwi idziemy niebieskim szlakiem w stronę Wahalowskiego Wierchu. Ścieżka prowadzi łąkami łagodnie w górę, krajobrazy są typowe dla Beskidu Niskiego. Jak ktoś już dojrzał do tego typu widoków, to nie może mu się nie podobać.
Przed wejściem szlaku w las znajduje się przy nim niewielka platforma widokowa wysokości niecałych dwóch metrów. Nie wiadomo po co została postawiona, skoro lepsze widoki na górski krajobraz są ze znajdującej się za nią łąki. Może była jakaś kasa dotacji do przepalenia?
Wchodzimy w las i idziemy 2,5 km pomiędzy drzewami aż pod Popową i Wahalowski Wierch. Jest w miarę płasko, na drodze zalega sporo błota, z czego słynie Beskid Niski. Cała leśna trasa przypomina niezbyt trudny tor przeszkód albo komputerową grę platformową, ale generalnie radzimy sobie z błotem bez problemów. Potem wychodzimy na otwartą przestrzeń.
Suliła
Przed nami Wahalowski Wierch - nie jest on wyraźnie zaznaczony, gdyby nie słupek z tabliczką, mniej wprawny turysta mógłby go przeoczyć, ale przecież piękno Beskidu Niskiego nie polega na dużych przewyższeniach i stromych górskich zboczach, nie ten target. Ukochana jest pierwszy raz w tych górach, zauważa że nawet się nie spociła przy wychodzeniu tutaj, a widoki kojarzą się jej z okolicą Jaworek. Jak dla mnie dobrze skojarzenie.
pasmo graniczne - Danawa, Mały Bukowiec, Pasika
po prawej Wahalowski Wierch
Na Wahalowskim Wierchu robimy sobie postój. Ukochana czeka na mnie na ławeczce, ja schodzę kawałek w dół ścieżką prowadzącą do Czystogarbu, bo ścieżka ta wygląda na interesującą i jak się okazuje, słusznie.
w stronę Jasieniny
zejście do Czystogarbu
na horyzoncie Kamień
Z Wahalowskiego Wierchu (aż głupio napisać „z wierzchołka") schodzimy w dół przez tereny nieistniejącej wsi Jawornik. Dawniej zabudowania wsi wznosiły się od Doliny Osławicy, aż pod Wahalowski Wierch, wg mapy.cz żółty szlak prowadzi przez tereny górnej część dawnej wsi, obecnie już zarośnięte. Szlak szlakiem, a widoki widokami, nie będziemy przedzierać się przez chaszcze w poszukiwaniu resztek wsi, tym bardziej że przebieg ścieżki jest tam mocno umowny, a ja wolę obejrzeć krajobraz łagodnych wzgórz Beskidu Niskiego. Sprawdzam tylko na mapie, czy nie ominiemy znajdującego się na terenie dawnej wsi cmentarza i cerkwi. Nie, są dużo niżej, w porządku. Idziemy łąkami.
za nami płaski jak stół Wahalowski Wierch
Przy zejściu do Doliny Jawornika mijamy zaznaczoną na mapie Chatkę w Jaworniku. Znad ogniska przed chatą unosi się strużka dymu, wygląda na to że jacyś turyści w niej mieszkają.
Ścieżka Doliną Jawornika należy raczej do niszowych, ale jest wyraźna - w górnej części przyjemnie się teraz idzie po dywanie opadniętych liści. Pojawiają się gdzieniegdzie problemy z błotem, ale tragedii nie ma.
Wieś Jawornik powstała w XVI wieku. Istniała tu samodzielna parafia unicka, która w XIX wieku liczyła ok. 400 mieszkańców. We wsi znajdowały się aż 4 karczmy prowadzone przez Żydów, sklep i dentysta. Po II wojnie światowej mieszkańcy wsi wyjechali na Ukrainę, a pozostawione domy i budynki gospodarcze zostały częściowo rozszabrowane, a ich resztki zniszczały z biegiem lat.
We wsi znajdowała się zbudowana w XIX wieku cerkiew pw. św. Dymitra. Po II wojnie światowej została rozebrana, jak większość tutejszych domostw. Do dzisiaj zachowały się widoczne fundamenty cerkwi. Na ich środku stoi obecnie niewielka drewniana kapliczka.
Po drugiej stronie drogi znajduje się cmentarz parafialny. Znajdują się na nim zarówno stare groby i jak nowe, pochodzące z czasów powojennych. Wszystkie nagrobki są opisane cyrylicą, co dla współczesnych grobów jest dla mnie pewnym zaskoczeniem.
Wydawać by się mogło, że w dół doliny, za cerkwią i czynnym cmentarzem droga będzie trochę lepsza i owszem jest tak przez krótki kawałek, ale potem znowu pojawia się miejscami błotko, raz nawet dość upierdliwe. Są tu jednak miejsca piękne.
Widać ślady starej wsi - zdziczałe jabłonie.
niemiło
W miarę schodzenia w dół doliny droga zmienia się na porządną gruntową. Stanowi dojazd do kilku domków znajdujących się na jednej z polan.
Dochodzimy do asfaltowej drogi, którą wracamy do Komańczy. W planie mamy kawę, a może też zjedzenie czegoś w kawiarence „Eden”, ale pan stojący za bufetem (chyba właściciel) uprzejmym głosem informuje nas, zanim jeszcze zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, że jemu się kończy sezon, niedługo będzie zamykał i mało co mu już zostało do jedzenia i bardzo mu przykro, ale nas nie obsłuży. Bardzo to dziwny sposób prowadzenia biznesu, bo z jego słów wynika, że jednak coś mu zostało - a nóż by nam spasowało i byśmy mu pomogli w zamykaniu interesu. Najwyraźniej nie ma smykałki do biznesu.
Nie jesteśmy jakoś strasznie głodni, postanawiamy pojechać do Cisnej, do kultowej „Siekierezady". Postanowiliśmy sobie wcześniej, że na wakacjach w Bieszczadach nie będziemy stołować się w knajpach w weekendy, bo są wtedy duże kolejki do wolnych stolików, ale przecież plany są po to, żeby je modyfikować.
W „Siekierezadzie" faktycznie jest duża kolejka. Zamawiamy coś, co jest opisane jako potrawa regionalna i zwie się tarciuchem ziemniaczanym. Do wyboru jest kilka rodzajów sosów. Z tym potrawami regionalnymi w Bieszczadach to jest trochę tak, jak w Karkonoszach - i tu i tam mieszka ludność napływowa po powojennych przesiedleniach, ciężko o zachowanie ciągłości kulturowej przejawiającej się choćby w tradycjach kulinarnych.
Po zamówieniu jedzenia w bufecie dostajemy numerek w kształcie siekiery. Obsługa wywołując osoby do odebrania zamówień krzyczy do mikrofonu „siekiera siedem", „siekiera osiemnaście", „siekiera dziesięć" itp. Myślę, że w ich domach jest zakaz używania słowa „siekiera". Zamówienie odbieramy dość szybko, pewnie dlatego, że większość klientów zamawia tego tarciucha lub placki ziemniaczane „po bieszczadzku", czyli z gulaszem, więc kuchnia przygotowuje te potrawy taśmowo.
Zamówiony regionalizm okazuje się być babką ziemniaczaną, daniem popularnym na Suwalszczyźnie i Podlasiu (też polska „ściana wschodnia”), powstałym w wyniku upieczenia masy ziemniaczanej w foremce do ciasta. Dostajemy trzy grube plastry polane sosem i podane z surówką. Jedzenie jest smaczne, porcja jest duża.
Ja wcześniej nasyciłem się pejzażami Beskidu Niskiego, dla Ukochanej było jednak trochę za płasko (nie dojrzała jeszcze), a teraz z pełnymi brzuszkami wracamy na kwaterę do Wetliny.
Na następną wycieczkę jedziemy trochę się ukulturalnić do Sanoka: