Bieszczady. Wymarzone, słodko-kwaśnie...
: 2021-10-12, 17:38
Marzenia i plany, co mają z sobą wspólnego?
Czy robicie pod koniec roku, plany górskie na nowy, następny rok? Ja tak, choć nie jest to lista, której się kurczowo trzymam w późniejszych wyjazdach. A co do planów mają marzenia?
Od kilkunastu lat, moim marzeniem było pojechać w Bieszczady jesienią i odkąd zacząłem spisywać swoje plany, co roku, ze znakiem zapytania, na październik je na taką listę, wpisywałem.
Choć to właśnie jesienią dotarłem pierwszy raz w Bieszczady. Z rodzicami przyjechaliśmy chyba pod koniec września, gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Początek mieliśmy mokry, deszczowy. Ja byłem chory, do dziś najbardziej pamiętam, że się męczyłem, cały czas smarkałem. Mama straciła głos. Było mokro i zimno...ale poza pustkami na drogach, niewiele więcej pamiętam. Spaliśmy w Wetlinie, raz szliśmy chyba na trójstyk granic, potem przenieśliśmy się do Polańczyka, nad Solinę. Kolejnym razem dotarłem pod koniec czerwca 2003go roku, stopem...i się zakochałem w tych górach. Choć niewiele zdobyłem, na pewno wszedłem na Bukowe Berdo, spałem w nieistniejącej już bacówce. Zapach dymu z paleniska, woda sporo poniżej chatki, wieczorne słuchanie śpiewu przy świecach...
Po kilku latach wróciłem w ten zakątek Polski w majówkę, wszedłem na Wetlińską połoninę, idąc w sznurze turystów - zupełnie inny klimat, więc słuchając o tym jak te góry wyglądają jesienią, zacząłem marzyć, by właśnie następnym razem przyjechać tu na jesień.
Rok temu, nawet rozpocząłem poszukiwania kwater, jednak choroba pokrzyżowała plany, więc, znów przeniosłem je o rok.
W maju w końcu udało się pojechać, po kilkunastu latach, bo bałem się, że znów jesienią mogą być zakazy, może zdrowie nawalić i myślałem, że lepiej pojechać póki mogę, niż czekać znów nie wiadomo ile ( prolog majowy ).
Jednak w 2021 roku, udało się! W końcu, jesienią dojechałem, do tego z rodziną, w Bieszczady!!!
Na początku września zaklepuję kwaterę, nie było łatwo znaleźć wolny pokój. Teraz pozostaje odczekać i mieć nadzieję, że dopiszę pogoda. Oraz kolory. Dwa tygodnie przed oglądam prognozy. Pięknie! Ma lać 😔. Liczę, że to jednak się zmieni, może choć deszczu nie będzie, na słońce nie liczę.
Kilka dni przed wyjazdem, okazuje się, że w tym samym terminie jedzie Sebastian, więc się wstępnie umawiamy, że może jeden dzień wspólnie się przespacerujemy. Prognozy nagle się odwracają i dwa dni przed wyjazdem, pokazują temperaturę odczuwalną ciut na minusie z rana, a w dzień niewiele powyżej zera, ale od piątku do niedzieli ma być praktycznie bezchmurnie! No to teraz pytanie, będą kolory? Tydzień wcześniej byłem na Tule z Sokołem i tam kolory dopiero się zaczynają...no trudno, nie można mieć wszystkiego... Jednak w czwartek wieczorem, dowiaduję się, że w Bieszczady jedzie Neska z forum i po krótkiej wymianie wiadomości, mam potwierdzenie, że kolory w Biesach już atakują.
W piątek rano ruszamy. Początek drogi, to dojazd do Krakowa, oraz dalej autostradą na Rzeszów. Jednak za Dębicą, postanawiam odbić mając dość i hałasu i chamstwa na trasie; pojedziemy moim śladem z dojazdu w maju. Tak jak wtedy, znów się gubię i jadę...jak powinniśmy. Tu, na zadupiach następuje krótkie marudzenie za hamburgerem, szukając okazuję się, że najbliżej jest w Krośnie, więc zbaczamy na przerwę obiadową.
Od Sanoku jedzie się nam spokojnie, tylko kolory...są jeszcze mało jesienne. Planowałem się zatrzymać w punkcie widokowym nad Lutowiskami, ale widoczność jest słaba, więc nie stajemy, tylko jedziemy dalej. W końcu dojeżdżam do zjazdu z Wielkiej pętli Bieszczadzkiej. I się zaczyna! Głowa mi się kręci za widokami, bo już za Lutowiskami...widać, że kolory jesienne będą. Wilcza Góra, której stokiem się wspinamy jest cała w odcieniach żółci i czerwieni, brązach z resztkami zieleni!
Naszym celem jest Muczne i to właśnie w tym rejonie, kolory zaczynają atakować z każdej strony! W końcu dojeżdżamy pod kwaterę, wypakowujemy się i od razu ruszamy na spacer. Bo jest pięknie! Przepięknie! W końcu się marzenia spełniły!
Do tego prognozy się sprawdzają, jest zimno, wieje zimny wiatr, ale jest błękitne niebo!
Hotel w Mucznem. Już nowa, dawniejszy hotel gościł tu członków władzy PRLu, którzy urządzali sobie polowania w tutejszych lasach.
W roku 2003, pod hotelem wysiadałem z okazji i ruszałem do chatki pod Obnogą (relacja), dziś jednak nieśmiało rzucam propozycję dojścia do widocznej wieży na Jeleniowatym. Przed nami jakaś para rusza w las za stawem, potem się wraca, po krótkiej rozmowie, pokazuję im, że za niedaleko powinna leśna droga dojść do 'szlaku' na wieżę. Niestety po chwili córa marudzi coraz bardziej, ja robię skwaszoną minę, z wieży nici. Żona się jednak nade mną lituje i mówi, idź. Gdy to powtarza, ruszam przez las w kierunku drogi. Po kilku metrach wchodzę na stokówkę pokrytą dywanem liści i narzucam sobie szybkie tempo. Po chwili jednak muszę zrobić przerwę, niestety cukier leci mi na łeb na szyję w dół, zjadam batona a czekoladę jem, idąc powoli.
Omijam skrzyżowanie, gdzie kiedyś stała leśniczówka Brenzberg, pod którą w 1944 roku, oddziały UPA zabiły 74 osoby, uciekające przed frontem i rzezią na Wołyniu.
Całą drogę do góry idę z cukrem ok 70, więc gdy widzę między drzewami wieżę, czuję się uratowany. Dosłownie, bo wiem, że teraz trochę odpocznę, cukier mi odbije do normalnego poziomu.
Wieża powstała w miejscu, gdzie kiedyś stała przekaźnik telewizyjny. Stoi na najwyższym z kulminacji Jeleniowatego (907m npm), ma 34 metry wysokości. Teraz tylko muszę się zdobyć na ostatni wysiłek i wejść na szczyt, który wyrasta nad koronami drzew.
Niestety na wieży sporo nie wolno :
W końcu wdrapuję się. I padam, widoki powalają!:
Muczne pod pasmem Bukowego Berda. Z lewej Wołowy Grzbiet, Halicz, Kopa Bukowska, Bukowe Berdo i opadający grzbiet Bukowego Berda (Szołtynia).
I bliżej, od lewej - Wołowy Garb, Halicz, Kopa Bukowska.
Muczne.
Widok na południowy wschód.
Cerkiew w Sokolikach (Ukraina).
Na dolinę Sanu i pasmo Boberki, czyli Ukraina.
San, a więc granica polsko-ukraińska.
Widok na zachód, na połoniny...
Najwyższa, to zapewne połonina Caryńska, w środku kadru Wetlińska. Zapewne, znawcą aż takim Bieszczadzkich panoram nie jestem...
Ach te kolory!
Sms od żony, oraz zimny wiatr powodują, że nie czekam dłużej. Zaczynam schodzić. Spod wieży w dół prowadzi ścieżka, ale momentami jest stroma, więc nie chciałbym nią podchodzić. Za to nie robi takiego koła, więc dosłownie po ok 20stu minutach jestem na dole.
Nadal nie mogę uwierzyć, że się udało. Że w końcu zobaczyłem Bieszczady jesienią, że mogę pokazać je moim dziewczynom, że trafiliśmy z pogodą, i w sam środek kolorów!
Już się nie mogę doczekać dnia następnego. W planach, rodzinne wejście na połoninę...ale żeby nie było tak pięknie, to o ile dziś jest słodko, jutro, a właściwie, już wieczorem zrobi się kwaśno...
Czy robicie pod koniec roku, plany górskie na nowy, następny rok? Ja tak, choć nie jest to lista, której się kurczowo trzymam w późniejszych wyjazdach. A co do planów mają marzenia?
Od kilkunastu lat, moim marzeniem było pojechać w Bieszczady jesienią i odkąd zacząłem spisywać swoje plany, co roku, ze znakiem zapytania, na październik je na taką listę, wpisywałem.
Choć to właśnie jesienią dotarłem pierwszy raz w Bieszczady. Z rodzicami przyjechaliśmy chyba pod koniec września, gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Początek mieliśmy mokry, deszczowy. Ja byłem chory, do dziś najbardziej pamiętam, że się męczyłem, cały czas smarkałem. Mama straciła głos. Było mokro i zimno...ale poza pustkami na drogach, niewiele więcej pamiętam. Spaliśmy w Wetlinie, raz szliśmy chyba na trójstyk granic, potem przenieśliśmy się do Polańczyka, nad Solinę. Kolejnym razem dotarłem pod koniec czerwca 2003go roku, stopem...i się zakochałem w tych górach. Choć niewiele zdobyłem, na pewno wszedłem na Bukowe Berdo, spałem w nieistniejącej już bacówce. Zapach dymu z paleniska, woda sporo poniżej chatki, wieczorne słuchanie śpiewu przy świecach...
Po kilku latach wróciłem w ten zakątek Polski w majówkę, wszedłem na Wetlińską połoninę, idąc w sznurze turystów - zupełnie inny klimat, więc słuchając o tym jak te góry wyglądają jesienią, zacząłem marzyć, by właśnie następnym razem przyjechać tu na jesień.
Rok temu, nawet rozpocząłem poszukiwania kwater, jednak choroba pokrzyżowała plany, więc, znów przeniosłem je o rok.
W maju w końcu udało się pojechać, po kilkunastu latach, bo bałem się, że znów jesienią mogą być zakazy, może zdrowie nawalić i myślałem, że lepiej pojechać póki mogę, niż czekać znów nie wiadomo ile ( prolog majowy ).
Jednak w 2021 roku, udało się! W końcu, jesienią dojechałem, do tego z rodziną, w Bieszczady!!!
Na początku września zaklepuję kwaterę, nie było łatwo znaleźć wolny pokój. Teraz pozostaje odczekać i mieć nadzieję, że dopiszę pogoda. Oraz kolory. Dwa tygodnie przed oglądam prognozy. Pięknie! Ma lać 😔. Liczę, że to jednak się zmieni, może choć deszczu nie będzie, na słońce nie liczę.
Kilka dni przed wyjazdem, okazuje się, że w tym samym terminie jedzie Sebastian, więc się wstępnie umawiamy, że może jeden dzień wspólnie się przespacerujemy. Prognozy nagle się odwracają i dwa dni przed wyjazdem, pokazują temperaturę odczuwalną ciut na minusie z rana, a w dzień niewiele powyżej zera, ale od piątku do niedzieli ma być praktycznie bezchmurnie! No to teraz pytanie, będą kolory? Tydzień wcześniej byłem na Tule z Sokołem i tam kolory dopiero się zaczynają...no trudno, nie można mieć wszystkiego... Jednak w czwartek wieczorem, dowiaduję się, że w Bieszczady jedzie Neska z forum i po krótkiej wymianie wiadomości, mam potwierdzenie, że kolory w Biesach już atakują.
W piątek rano ruszamy. Początek drogi, to dojazd do Krakowa, oraz dalej autostradą na Rzeszów. Jednak za Dębicą, postanawiam odbić mając dość i hałasu i chamstwa na trasie; pojedziemy moim śladem z dojazdu w maju. Tak jak wtedy, znów się gubię i jadę...jak powinniśmy. Tu, na zadupiach następuje krótkie marudzenie za hamburgerem, szukając okazuję się, że najbliżej jest w Krośnie, więc zbaczamy na przerwę obiadową.
Od Sanoku jedzie się nam spokojnie, tylko kolory...są jeszcze mało jesienne. Planowałem się zatrzymać w punkcie widokowym nad Lutowiskami, ale widoczność jest słaba, więc nie stajemy, tylko jedziemy dalej. W końcu dojeżdżam do zjazdu z Wielkiej pętli Bieszczadzkiej. I się zaczyna! Głowa mi się kręci za widokami, bo już za Lutowiskami...widać, że kolory jesienne będą. Wilcza Góra, której stokiem się wspinamy jest cała w odcieniach żółci i czerwieni, brązach z resztkami zieleni!
Naszym celem jest Muczne i to właśnie w tym rejonie, kolory zaczynają atakować z każdej strony! W końcu dojeżdżamy pod kwaterę, wypakowujemy się i od razu ruszamy na spacer. Bo jest pięknie! Przepięknie! W końcu się marzenia spełniły!
Do tego prognozy się sprawdzają, jest zimno, wieje zimny wiatr, ale jest błękitne niebo!
Hotel w Mucznem. Już nowa, dawniejszy hotel gościł tu członków władzy PRLu, którzy urządzali sobie polowania w tutejszych lasach.
W roku 2003, pod hotelem wysiadałem z okazji i ruszałem do chatki pod Obnogą (relacja), dziś jednak nieśmiało rzucam propozycję dojścia do widocznej wieży na Jeleniowatym. Przed nami jakaś para rusza w las za stawem, potem się wraca, po krótkiej rozmowie, pokazuję im, że za niedaleko powinna leśna droga dojść do 'szlaku' na wieżę. Niestety po chwili córa marudzi coraz bardziej, ja robię skwaszoną minę, z wieży nici. Żona się jednak nade mną lituje i mówi, idź. Gdy to powtarza, ruszam przez las w kierunku drogi. Po kilku metrach wchodzę na stokówkę pokrytą dywanem liści i narzucam sobie szybkie tempo. Po chwili jednak muszę zrobić przerwę, niestety cukier leci mi na łeb na szyję w dół, zjadam batona a czekoladę jem, idąc powoli.
Omijam skrzyżowanie, gdzie kiedyś stała leśniczówka Brenzberg, pod którą w 1944 roku, oddziały UPA zabiły 74 osoby, uciekające przed frontem i rzezią na Wołyniu.
Całą drogę do góry idę z cukrem ok 70, więc gdy widzę między drzewami wieżę, czuję się uratowany. Dosłownie, bo wiem, że teraz trochę odpocznę, cukier mi odbije do normalnego poziomu.
Wieża powstała w miejscu, gdzie kiedyś stała przekaźnik telewizyjny. Stoi na najwyższym z kulminacji Jeleniowatego (907m npm), ma 34 metry wysokości. Teraz tylko muszę się zdobyć na ostatni wysiłek i wejść na szczyt, który wyrasta nad koronami drzew.
Niestety na wieży sporo nie wolno :
W końcu wdrapuję się. I padam, widoki powalają!:
Muczne pod pasmem Bukowego Berda. Z lewej Wołowy Grzbiet, Halicz, Kopa Bukowska, Bukowe Berdo i opadający grzbiet Bukowego Berda (Szołtynia).
I bliżej, od lewej - Wołowy Garb, Halicz, Kopa Bukowska.
Muczne.
Widok na południowy wschód.
Cerkiew w Sokolikach (Ukraina).
Na dolinę Sanu i pasmo Boberki, czyli Ukraina.
San, a więc granica polsko-ukraińska.
Widok na zachód, na połoniny...
Najwyższa, to zapewne połonina Caryńska, w środku kadru Wetlińska. Zapewne, znawcą aż takim Bieszczadzkich panoram nie jestem...
Ach te kolory!
Sms od żony, oraz zimny wiatr powodują, że nie czekam dłużej. Zaczynam schodzić. Spod wieży w dół prowadzi ścieżka, ale momentami jest stroma, więc nie chciałbym nią podchodzić. Za to nie robi takiego koła, więc dosłownie po ok 20stu minutach jestem na dole.
Nadal nie mogę uwierzyć, że się udało. Że w końcu zobaczyłem Bieszczady jesienią, że mogę pokazać je moim dziewczynom, że trafiliśmy z pogodą, i w sam środek kolorów!
Już się nie mogę doczekać dnia następnego. W planach, rodzinne wejście na połoninę...ale żeby nie było tak pięknie, to o ile dziś jest słodko, jutro, a właściwie, już wieczorem zrobi się kwaśno...