Beskid Niski na nisko.
: 2021-09-11, 20:14
Beskid Niski, podobnie jak Bieszczady, to żelazny punkt każdego mojego okresu turystycznego. W tym roku w "najdziksze beskidzkie pasmo" ruszyłem w połowie sierpnia. Wczesna pobudka, kilka nerwowych przesiadek, kilkoro natrętnych współpasażerów i wczesnym popołudniem wysiadam w Uściu Gorlickim, kiedyś zwanym Uściem Ruskim (Устя Рускє). Nazwę zmieniono, bo się źle kojarzyła, dobrze, że nie ruszono pierogów.
Zaraz za przystankiem stoi piękna drewniana cerkiew św. Paraskiewy. W przeciwieństwie do większości innych łemkowskich świątyń ponownie jest w rękach grekokatolików.
Niestety, drzwi są zamknięte. Zaglądam zza płot, gdzie wznosi się bezpłciowy współczesny kościół katolicki.
Obok ronda stoi pomnik składający się z kamiennych bloków. Wzniesiono go w 1963 roku i upamiętniał Łemków "poległych w walce z okupantem partyzantów Gwardii Ludowej - Armii Ludowej, ochotników Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego z Łemkowszczyzny 1939-1945". Ponieważ inskrypcja ta nijak się miała do faktów, to IPN postanowił pomnik zburzyć w ramach "dekomunizacji", pisałem już kiedyś o tym. Mieszkańcom udało się go jednak obronić, wymieniono jedynie tablice.
Obecne są interesujące z dwóch powodów: po pierwsze - pojawiła się także wersja rusińska. Po drugie - co nie pasuje w napisie: "Ofiarom niemieckiego, sowieckiego i komunistycznego terroru..."?
Zestawiono ze sobą przymiotniki dotyczące narodowości ("niemieckiego") i systemu politycznego ("komunistycznego"). "Sowiecki" można podciągnąć de facto pod obie kategorie. Będąc konsekwentnym i stosując przymiotniki polityczne, to powinniśmy znaleźć tu napis "ofiarom hitlerowskiego, sowieckiego i komunistycznego terroru", ale przecież prawa strona polityki nieustannie powtarza, że nie było żadnych hitlerowców, tylko konkretny naród. No więc użyjmy przymiotników narodowościowych - "ofiarom niemieckiego, sowieckiego i polskiego terroru". Nieładnie brzmi, prawda? Bo przecież mordowali i wywozili nie mityczni hitlerowcy, tylko Niemcy, potem jednak mordowali i wywozili komuniści, a nie mityczni Polacy. I tak mały krok po małym kroku pod patronatem IPN-u historię pisze się w odpowiedni sposób. Inna sprawa, to akurat działania władz niemieckich były dla Łemków znacznie mniej szkodliwe, niż polskich powojennych...
A wracając do lżejszej tematyki: w sklepie można kupić alkohole, wódkę i piwo. Najwyraźniej wódka i piwo to coś innego niż alkohol .
Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wstąpić do restauracji, ale ostatecznie zarzucam plecak i ruszam w kierunku południowo-wschodnim. Dzisiaj zaplanowałem sobie dzień... asfaltowy. Odwiedziny Beskidu Niskiego mogą mieć rozmaite formy, przechodziłem go już na tyle dużo, że mogę sobie pozwolić na takie niestandardowe wariactwo .
Ropa. Wygląda zupełnie jak rzeka.
Do kolejnej wioski mam ponad trzy kilometry, mógłbym tę odległość przebyć stopem. Macham ręką, lecz nie mam większego parcia, więc chyba kierowcy to czują i zgodnie mnie olewają. Jednego z nich spotykam później, gdy wyciąga coś na poboczu z samochodu: starszy facet zaczyna mnie przepraszać i tłumaczyć się, że on jechał tylko kawałek i musi zanieść zaopatrzenie dla fachmanów remontujących mu dom. Gdyby każdy, co mnie nie zabrał, tak się przede mną kajał, to miałbym urwanie głowy .
Mijam rozwalające się chałupy, rusińskie krzyże i... Salę Królestwa. Gmina Uście Gorlickie ma największy procent Łemków wśród mieszkańców, ale to i tak maksymalnie kilkanaście procent (według oficjalnych danych spisowych, w rzeczywistości jest ich na pewno więcej).
W Szymbarku zaczynałem wędrówkę trzy lata temu. A tymczasem na horyzoncie zaczyna się chmurzyć.
Prześladuje mnie dziś licho/pech. Jeszcze w Nowym Sączu odpadł mi guzik od spodni! "Nic to" - pomyślałem. - "Mam przecież pasek!". No i na opłotkach Uścia... rozwalił mi się zamek w rozporku . Super, łażę z majtami na wierzchu! Może dlatego nikt się nie zatrzymuje? W końcu jednak staje jakiś zabrudzony facet w sportowym wozie. Mam wrażenie, że ciągle się gapi w mój rozporek.
- Do cerkwi? - pyta się z głupim uśmiechem. - Tej najbliższej? Toż to pięćset metrów, za zakrętem!
Co prawda zakręty były trzy, a metrów trochę więcej, ale wreszcie dotarłem do Kwiatonia (Квятонь). Ten posiada aż dwie cerkwie. W czasie schizmy tylawskiej cała miejscowość przeszła na prawosławie, jednak nie mogła korzystać ze swojej dotychczasowej świątyni. Państwo polskie tak inteligentnie związało się konkordatem z Watykanem (historia lubi się powtarzać), że nie było możliwości przekazania greckokatolickich kościołów wiernym po konwersji, nawet jeśli miałyby stać puste. Koniecznością stało się wzniesienie nowego obiektu. W 1933 wybudowano prostą konstrukcję i konsekrowano pod starym wezwaniem świętej Paraskiewy. Po wypędzeniu Łemków zamieniono ją w magazyn i dopiero na tysiąclecie chrztu Rusi (w 1988) została odzyskana i z powrotem odbywają się w niej prawosławne nabożeństwa.
Kawałeczek dalej wznosi się druga cerkiew św. Paraskiewy - z XVIII wieku, jedna z najlepiej zachowanych świątyń łemkowskich, a także jedna z najpiękniejszych. Do tego klasyczny przykład cerkwi typu zachodniołemkowskiego, z trójdzielną bryłą oraz wieżą będącą integralną częścią budynku. W 2013 roku wpisano ją na listę UNESCO.
Cerkiew miała szczęście i nie ucierpiała podczas akcji "Wisła", skradziono jedynie skrzynkę z dokumentami. Jak opowiadał opiekun świątyni - ówczesny katolicki biskup albo miał niedobre przeczucia albo dobre kontakty z władzami i jeszcze przed deportacjami polecił podległym księżom niedopuszczenie do jakichkolwiek zniszczeń i zmian w opuszczanych cerkwiach.
- Dzięki temu w Beskidzie Niskim przetrwały wszystkie cerkwie, za to w Bieszczadach większość zniszczono - tłumaczył pewnej kobiecie. Pięknie brzmi, tyle, że to nieprawda. Fakt, w Niskim cerkwi ocalało zdecydowanie więcej. Czy to rzeczywiście zasługa biskupa i hierarchii kościelnej? A może kwestia przypadku, szczęśliwych zbiegów okoliczności? Beskid Niski nie został aż tak wyludniony jak Bieszczady i cerkwie nie zostały zburzone tam, gdzie utrzymało się osadnictwo i to nie wszędzie. Jeśli jakaś wieś znikała, to znikała z nią również świątynia, czego przykładów jest mnóstwo, również w najbliższej okolicy.
Z powodu wpisania na listę UNESCO cerkiew stała się bardzo popularna, tak, że nieustanne prace konserwatorskie przesunięto na jesień, kiedy ruch turystyczny maleje. W dni powszednie pojawia się tutaj po sto pięćdziesiąt osób, w weekendy raz albo dwa więcej. Dzięki temu jednak jest otwarta, w przeciwieństwie do większości sąsiednich. Wnętrza odnawiane od wielu lat zachwycają swoim pięknem, człowiek ma wrażenie, że polichromie namalowano przed chwilą.
Polichromia nie jest aż tak stara, gdyż powstała w 1904 roku. Stylowo nawiązuje raczej do malarstwa zachodniego niż wschodniego, co może być efektem tendencji latynizacyjnych wśród unitów w Galicji. Chór nie jest już używany, ponoć zbyt często dzieci zostawiały na nim swoje dzieła .
Korzystam z popularności świątyni i zaczepiam przybywających turystów, pytając, czy nie posiadają czasem agrafki. Mały, prosty przedmiot, a taki może okazać się przydatny! Mimo, że w plecaku niosę różne cuda, to tej akurat nie mam, podobnie jak rowerzysta i podróżnicy samochodowi. Od jednej babki dostaję... spinkę do włosów. Fajna, ale nie do rozporka .
Para turystów proponuje, że może mnie podwieźć do Wołowca, gdzie ponoć także jest dzisiaj otwarta cerkiew, lecz to nie współgra z moimi planami, zresztą dalszą część drogi planuję pokonać pieszo. Najpierw zaglądam na pobliski cmentarz - też wpisany na listę zabytków. Nekropolia jest wymieszana - lewa strona to prawdopodobnie rzymscy katolicy, na prawej dominują łamane krzyże prawosławnych i unitów. Sama cerkiew należy dziś do kościoła łacińskiego, lecz podobno korzystają z niej i grekokatolicy.
Drepczę przed siebie, mijam kapliczki, figurki i kolejne krzyże. Dookoła chmurzy się coraz bardziej, ale chyba nie będzie padać. Wkrótce odbijam z głównej drogi, przekraczam drewniany most i jestem w Skwirtnem (Шквіртне, przez kilka lat Skwierzyn).
W okresie międzywojennym mieszkało tu prawie pół tysiąca osób, niemal sami Rusini (Ukraińcy napisaliby, że niemal sami Ukraińcy) plus kilka rodzin cygańskich. W latach 30. większość przeszła na prawosławie; z innych wydarzeń odnotowano także strajk szkolny, kiedy to rodzice przestali posyłać dzieci do szkoły, gdy pojawił się tam nowy nauczyciel używający wyłącznie języka polskiego.
Dziś tu znacznie mniej ludno, a architektura potrafi przykuć uwagę: od łemkowskich chyż poprzez przyczepę kempingową dla krów, aż po wypasione posesje z przyciętą trawą.
Pomniczek - pamiątka 950-lecia chrztu Rusi.
Z boku dochodzi wąska droga prowadząca do Hańczowej. Zjeżdża nią dziewczyna na rowerze i pyta się, którędy do cerkwi.
- Zależy do której - uśmiecham się. - Do jednej w prawo, do drugiej w lewo.
Cerkiew św. Kosmy i Damiana wzniesiono w 1837. To również modelowy przykład typu zachodniego. Gdyby wziąć tylko bryłę budynku i usunąć otoczenie, to ciężko byłoby ją odróżnić od tej z Kwiatonia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Podobno po schizmie tylawskiej prawosławni ze Skwirtnego nie wybudowali swojej świątyni, tylko modlili się wspólnie z unitami w jednej cerkwi. Czyżby jednak można było zorganizować to jakoś po ludzku? A może to tylko pobożne życzenia?
Zostawiam plecak przy płocie i obchodzę budynek dookoła. Widzę dziury w drewnianych ścianach i początkowo pomyślałem, że po prostu cerkiew się sypie. Ale chyba jednak nie - deski zostały wyciągnięte w regularnych odstępach, tak jakby ktoś chciał sprawdzić w jakim stanie są belki umieszczone wewnątrz.
Drzwi kościoła są zamknięte. To akurat norma, nie wyjątek. Co prawda w weekend oraz w niektóre inne wybrane dni robocze poszczególne cerkwie się otwierają, lecz nie Skwirtne. Mam jednak szczęście - pojawia się starsza kobieta z rowerem i wiadrem. Obrzuca mnie niechętnym spojrzeniem i otwiera świątynię, chyba chce nabrać wody do podlewania kwiatków. Korzystam z okazji i włażę do środka.
Polichromia przypomina tę z Kwiatonia, lecz jest w znacznie gorszym stanie. Ciekawe, co powoduje, że jeden obiekt kwalifikuje się do prac renowacyjnych, a drugi nie? Z kolei ikonostas jest kombinowany - w dolnym rzędzie stuletnie ikony, w górnym obrazy współczesne.
Z cerkwią sąsiaduje niewielki cmentarz. Prawie wszystkie nagrobki posiadają krzyże wschodnie, nawet te jeszcze niezasiedlone.
Niektóre nazwiska wcale nie brzmią rusińsko. No bo przecież chyba nikt nie wątpi, że Duda to czysto polskie nazwisko?!
Chmury przewiał wiatr, przygrzewa słoneczko, nigdzie mi się nie spieszy, więc wyciągam z plecaka radlera i siadam na ławeczce delektując się chwilą. Jest fajnie.
Po odpoczynku ruszam dalej. Dookoła wyrastają zielone górki. Są też dacze wypoczynkowe.
Droga, mimo, że formalnie nadal asfaltowa, nieco zmienia swój charakter.
Na prawo prawdopodobnie Skałka i Kozie Żebro. Zastanawiałem się, czy nie pójść tamtędy, przez górę, ale uznałem, że ciekawiej będzie doliną, a na jeden szczyt i tak chcę jeszcze dziś wejść.
Murowana kapliczka i zaraz za nią zaczyna się Regietów (Реґєтів, jedna z dziewięciu wsi w Polsce posiadających oficjalną, łemkowską nazwę).
Na szerokiej polanie zrobiło się jeszcze bardziej sielsko.
Na Regietów składały się kiedyś dwie wsie: Regietów Niżny i Wyżny. Mieszkało w nich prawie tysiąc osób, po wywózkach na Ukrainę i akcji "Wisła" nie pozostał nikt, miejscowości praktycznie przestały istnieć. W okresie PRL-u Regietów Niżny został z powrotem zasiedlony, w Wyżnym stoją tylko pojedyncze nowe domy. Na Niżny patrzę teraz z poziomu niewielkiego wzniesienia.
Schizma tylawska podzieliła regietowską społeczność, choć na prawosławie przeszła mniejsza część mieszkańców. Wybudowali oni niewielką cerkiew, rozmiarowo bardziej kaplicę, pod wezwaniem św. Mikołaja Cudotwórcy. Po wypędzeniach używano jej jako magazynu nawozów, lecz gdy Łemkowie zaczęli wracać na ojcowiznę, to ponownie zaczęła pełnić swą pierwotną rolę. Obecnie jest już nieczynna, gdyż w 2012 roku stanęła obok nowa, miła dla oka cerkiew prawosławna, także św. Mikołaja Cudotwórcy.
Mam problem z historią miejscowej cerkwi unickiej. Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego z 1888 roku podaje, iż w obu Regietowach istnieją drewniane świątynie, w tym w Wyżnym jest parafia, zatem tamta była większa i ważniejsza. A potem następuje informacyjny rozdźwięk: co prawda internety potwierdzają, iż stała tu cerkiew (św. Mikołaja Cudotwórcy, a więc tego samego patrona co późniejsze prawosławnych), w 1957 roku rozebrano ją i przeniesiono do Żółkiewki. Tam, w zmienionej formie, służy parafii polskokatolickiej do dnia dzisiejszego. To się zgadza, natomiast niektóre źródła (np. Wikipedia) informują, że cerkiew stała w Regietowie Niżnym, a inne, że w Wyżnym. Raczej opcja druga wydaje się tą właściwą (potwierdza to na mapie lokalizacja cerkwiska), a więc w takim razie co się stało z cerkwią grekokatolicką w Regietowie Niżnym? A może to była tylko jakaś kaplica, która zniknęła w mroku dziejów?
Na skrzyżowaniu skręcam w prawo (odbijając w lewo doszedłbym do stadniny hodującej konie huculskie), mijam kilka domów, jedną lub dwie łemkowskie chyże...
...i po kwadransie jestem pod położoną w lesie bazą namiotową SKPB Warszawa. Będąc pięć lat temu pierwszy raz w Beskidzie Niskim właśnie tutaj miałem początkowy nocleg, tak będzie i dzisiaj. Trochę zmroził mnie widok parkujących przy drodze samochodów - od pewnego czasu niektóre bazy w Niskim stały się tak popularne, że ciężko znaleźć wolne miejsce! Na szczęście nie dzisiaj - ludzi nie brakuje, lecz są nawet wolne namioty bazowe, więc ładuję się do "jedynki", bo nie chce mi się rozstawiać swojego .
Szybko załatwiam sprawy płacowe z bazową (nocleg w swoim namiocie 8 złotych, w bazowym 10 złotych) i, ponieważ jest dopiero osiemnasta, wbiegam na Główny Szlak Beskidzki w kierunku Rotundy. Według znaku powinienem iść na szczyt 45-50 minut, jednak bez ciężkiego plecaka skracam ten czas do nieco ponad 20.
Rotunda słynie ze swojego cmentarza wojennego z numerem 51, jednego z najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych w całej Galicji Zachodniej. Autor - genialny słowacki architekt Dušan Jurkovič - obficie czerpał ze sztuki ludowej i w tym przypadku nawiązał do stylistyki łemkowskiej. Na łysym wzniesieniu (las pojawił się dopiero później) zaprojektował pięć wież - jedną wyższą centralną i cztery mniejsze. Nekropolia, na której spoczywa kilkudziesięciu żołnierzy austro-węgierskich i kilkunastu rosyjskich, nie przetrwała próby czasu i zaczęła niszczeć już w okresie międzywojennym. Oddalenie od większych miejscowości, a także niechęć władz państwowych do opiekowania się "obcymi" cmentarzami sprawiła, że drewno pożerała natura. Polska Ludowa kompleks ten kompletnie zignorowała, a ponieważ bardzo długo na Rotundę nie dochodził żaden szlak, więc i turyści tu nie zaglądali.
W 1980 roku cmentarz wpisano na listę zabytków, jako pierwszy z całej serii, ale niewiele to zmieniło. Poszczególne wieże stopniowo się rozpadały i całość przypominała ponurą ruinę. W obecnym stuleciu Rotunda wreszcie doczekała się zainteresowania i kompleksowej odbudowy "od podstaw". Jeszcze w 2016 roku dwie z pięciu wież czekały na rekonstrukcję.
Dziś cieszy oko w całości! Cmentarz naprawdę robi wrażenie, niezależnie od pory dnia i pogody!
Proste drewniane krzyże ustawione na grobach - pośrodku pochowano jedynego oficera, podporucznika Karla Rajnera. Przy mogiłach żołnierzy rosyjskich krzyże mają dodatkową prawosławną belkę, która niekoniecznie oznaczała, iż polegli rzeczywiście byli tego wyznania.
Spędzam na Rotundzie dłuższą chwilę, kontemplując ciszę przerywaną tylko pojedynczymi śpiewami ptaków.
Przerywa ją samotny turysta: przyszedł, kiwnął ręką, zrobił jedno zdjęcie i popędził w dół. Pewno geesbeowiec - oni często nie mają czasu się zatrzymać, zobaczyć, ochłonąć; trzeba lecieć dalej połykać kilometry. Zbieram się powoli i ja. 771 metrów, które liczy Rotunda, okazało się najwyższym odwiedzonym punktem podczas tegorocznej wizyty w Beskidzie Niskim.
W bazie życie toczy się ustalonym torem, to znaczy wszyscy zaczynają się gromadzić wokół ogniska, które płonie chyba cały dzień. Na ogniu gotuje się woda, na ruszt trafiają różne smakołyki (w tym moja jedna pieczarka; jedna, bo miałem raptem dwie ), suszą się także czyjeś przemoczone buty.
Sporo tu dzieci, to również od kilku lat modny trend. Same dzieciaki w niczym nie przeszkadzają, lecz niektóre bazy zaczęły się zmieniać w tanie ośrodki wczasowe dla rodzin, które przyjeżdżają samochodami i siedzą tygodniami, tak, że osoby z plecakami mają potem problemy ze znalezieniem miejsca dla siebie. Ponoć Regietów ma jakieś ograniczenia z czasem przebywania na bazie, lecz nie wiem, czy w praktyce jest to stosowane.
Udaje mi się załatwić kwestię rozwalonego zamka, bo siostra bazowej ratuje mnie agrafkami . Ale licho/pech nie odpuszcza: ledwo zrobiło się ciemno, a szlag trafił czołówkę, urwał się kabelek! O ile zawsze mam ze sobą dwie latarki, to tym razem wziąłem jedną! Cudnie. Dobrze, że mogę sobie przyświecać aparatem.
Ogarniam swój namiot, myję się w pobliskiej Regietówce. Potem przychodzi czas na integrację - zaskakujące, ale prawie brak na bazie ludzi robiących GSB! Jedynie mój sąsiad (Piotrek z Trójmiasta) idzie czerwonym szlakiem, lecz jak sam przyznał "spontanicznie i nieortodoksyjnie".
Ognisko przyda się nie tylko do przyrządzenia posiłku, ale także do ogrzania, bo temperatura zaczyna spadać. Wkrótce wokół trzaskających płomieni gromadzi się mały tłum, w ruch idzie gitara. Na początek - Kaczmarski!
Baza w Regietowie była kiedyś oficjalnie obiektem bezalkoholowym ("wiadomo, Warszawa" - jak komentują ten fakt znawcy). Nie wiedziałem, czy coś się zmieniło, a nie chciałem wychodzić na głównego pijaka, więc oficjalnie również bawiłem się bezalkoholowo . Pierwszy beskidzki wieczór okazał się bardzo przyjemny i zakończył już po północy.
Zaraz za przystankiem stoi piękna drewniana cerkiew św. Paraskiewy. W przeciwieństwie do większości innych łemkowskich świątyń ponownie jest w rękach grekokatolików.
Niestety, drzwi są zamknięte. Zaglądam zza płot, gdzie wznosi się bezpłciowy współczesny kościół katolicki.
Obok ronda stoi pomnik składający się z kamiennych bloków. Wzniesiono go w 1963 roku i upamiętniał Łemków "poległych w walce z okupantem partyzantów Gwardii Ludowej - Armii Ludowej, ochotników Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego z Łemkowszczyzny 1939-1945". Ponieważ inskrypcja ta nijak się miała do faktów, to IPN postanowił pomnik zburzyć w ramach "dekomunizacji", pisałem już kiedyś o tym. Mieszkańcom udało się go jednak obronić, wymieniono jedynie tablice.
Obecne są interesujące z dwóch powodów: po pierwsze - pojawiła się także wersja rusińska. Po drugie - co nie pasuje w napisie: "Ofiarom niemieckiego, sowieckiego i komunistycznego terroru..."?
Zestawiono ze sobą przymiotniki dotyczące narodowości ("niemieckiego") i systemu politycznego ("komunistycznego"). "Sowiecki" można podciągnąć de facto pod obie kategorie. Będąc konsekwentnym i stosując przymiotniki polityczne, to powinniśmy znaleźć tu napis "ofiarom hitlerowskiego, sowieckiego i komunistycznego terroru", ale przecież prawa strona polityki nieustannie powtarza, że nie było żadnych hitlerowców, tylko konkretny naród. No więc użyjmy przymiotników narodowościowych - "ofiarom niemieckiego, sowieckiego i polskiego terroru". Nieładnie brzmi, prawda? Bo przecież mordowali i wywozili nie mityczni hitlerowcy, tylko Niemcy, potem jednak mordowali i wywozili komuniści, a nie mityczni Polacy. I tak mały krok po małym kroku pod patronatem IPN-u historię pisze się w odpowiedni sposób. Inna sprawa, to akurat działania władz niemieckich były dla Łemków znacznie mniej szkodliwe, niż polskich powojennych...
A wracając do lżejszej tematyki: w sklepie można kupić alkohole, wódkę i piwo. Najwyraźniej wódka i piwo to coś innego niż alkohol .
Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wstąpić do restauracji, ale ostatecznie zarzucam plecak i ruszam w kierunku południowo-wschodnim. Dzisiaj zaplanowałem sobie dzień... asfaltowy. Odwiedziny Beskidu Niskiego mogą mieć rozmaite formy, przechodziłem go już na tyle dużo, że mogę sobie pozwolić na takie niestandardowe wariactwo .
Ropa. Wygląda zupełnie jak rzeka.
Do kolejnej wioski mam ponad trzy kilometry, mógłbym tę odległość przebyć stopem. Macham ręką, lecz nie mam większego parcia, więc chyba kierowcy to czują i zgodnie mnie olewają. Jednego z nich spotykam później, gdy wyciąga coś na poboczu z samochodu: starszy facet zaczyna mnie przepraszać i tłumaczyć się, że on jechał tylko kawałek i musi zanieść zaopatrzenie dla fachmanów remontujących mu dom. Gdyby każdy, co mnie nie zabrał, tak się przede mną kajał, to miałbym urwanie głowy .
Mijam rozwalające się chałupy, rusińskie krzyże i... Salę Królestwa. Gmina Uście Gorlickie ma największy procent Łemków wśród mieszkańców, ale to i tak maksymalnie kilkanaście procent (według oficjalnych danych spisowych, w rzeczywistości jest ich na pewno więcej).
W Szymbarku zaczynałem wędrówkę trzy lata temu. A tymczasem na horyzoncie zaczyna się chmurzyć.
Prześladuje mnie dziś licho/pech. Jeszcze w Nowym Sączu odpadł mi guzik od spodni! "Nic to" - pomyślałem. - "Mam przecież pasek!". No i na opłotkach Uścia... rozwalił mi się zamek w rozporku . Super, łażę z majtami na wierzchu! Może dlatego nikt się nie zatrzymuje? W końcu jednak staje jakiś zabrudzony facet w sportowym wozie. Mam wrażenie, że ciągle się gapi w mój rozporek.
- Do cerkwi? - pyta się z głupim uśmiechem. - Tej najbliższej? Toż to pięćset metrów, za zakrętem!
Co prawda zakręty były trzy, a metrów trochę więcej, ale wreszcie dotarłem do Kwiatonia (Квятонь). Ten posiada aż dwie cerkwie. W czasie schizmy tylawskiej cała miejscowość przeszła na prawosławie, jednak nie mogła korzystać ze swojej dotychczasowej świątyni. Państwo polskie tak inteligentnie związało się konkordatem z Watykanem (historia lubi się powtarzać), że nie było możliwości przekazania greckokatolickich kościołów wiernym po konwersji, nawet jeśli miałyby stać puste. Koniecznością stało się wzniesienie nowego obiektu. W 1933 wybudowano prostą konstrukcję i konsekrowano pod starym wezwaniem świętej Paraskiewy. Po wypędzeniu Łemków zamieniono ją w magazyn i dopiero na tysiąclecie chrztu Rusi (w 1988) została odzyskana i z powrotem odbywają się w niej prawosławne nabożeństwa.
Kawałeczek dalej wznosi się druga cerkiew św. Paraskiewy - z XVIII wieku, jedna z najlepiej zachowanych świątyń łemkowskich, a także jedna z najpiękniejszych. Do tego klasyczny przykład cerkwi typu zachodniołemkowskiego, z trójdzielną bryłą oraz wieżą będącą integralną częścią budynku. W 2013 roku wpisano ją na listę UNESCO.
Cerkiew miała szczęście i nie ucierpiała podczas akcji "Wisła", skradziono jedynie skrzynkę z dokumentami. Jak opowiadał opiekun świątyni - ówczesny katolicki biskup albo miał niedobre przeczucia albo dobre kontakty z władzami i jeszcze przed deportacjami polecił podległym księżom niedopuszczenie do jakichkolwiek zniszczeń i zmian w opuszczanych cerkwiach.
- Dzięki temu w Beskidzie Niskim przetrwały wszystkie cerkwie, za to w Bieszczadach większość zniszczono - tłumaczył pewnej kobiecie. Pięknie brzmi, tyle, że to nieprawda. Fakt, w Niskim cerkwi ocalało zdecydowanie więcej. Czy to rzeczywiście zasługa biskupa i hierarchii kościelnej? A może kwestia przypadku, szczęśliwych zbiegów okoliczności? Beskid Niski nie został aż tak wyludniony jak Bieszczady i cerkwie nie zostały zburzone tam, gdzie utrzymało się osadnictwo i to nie wszędzie. Jeśli jakaś wieś znikała, to znikała z nią również świątynia, czego przykładów jest mnóstwo, również w najbliższej okolicy.
Z powodu wpisania na listę UNESCO cerkiew stała się bardzo popularna, tak, że nieustanne prace konserwatorskie przesunięto na jesień, kiedy ruch turystyczny maleje. W dni powszednie pojawia się tutaj po sto pięćdziesiąt osób, w weekendy raz albo dwa więcej. Dzięki temu jednak jest otwarta, w przeciwieństwie do większości sąsiednich. Wnętrza odnawiane od wielu lat zachwycają swoim pięknem, człowiek ma wrażenie, że polichromie namalowano przed chwilą.
Polichromia nie jest aż tak stara, gdyż powstała w 1904 roku. Stylowo nawiązuje raczej do malarstwa zachodniego niż wschodniego, co może być efektem tendencji latynizacyjnych wśród unitów w Galicji. Chór nie jest już używany, ponoć zbyt często dzieci zostawiały na nim swoje dzieła .
Korzystam z popularności świątyni i zaczepiam przybywających turystów, pytając, czy nie posiadają czasem agrafki. Mały, prosty przedmiot, a taki może okazać się przydatny! Mimo, że w plecaku niosę różne cuda, to tej akurat nie mam, podobnie jak rowerzysta i podróżnicy samochodowi. Od jednej babki dostaję... spinkę do włosów. Fajna, ale nie do rozporka .
Para turystów proponuje, że może mnie podwieźć do Wołowca, gdzie ponoć także jest dzisiaj otwarta cerkiew, lecz to nie współgra z moimi planami, zresztą dalszą część drogi planuję pokonać pieszo. Najpierw zaglądam na pobliski cmentarz - też wpisany na listę zabytków. Nekropolia jest wymieszana - lewa strona to prawdopodobnie rzymscy katolicy, na prawej dominują łamane krzyże prawosławnych i unitów. Sama cerkiew należy dziś do kościoła łacińskiego, lecz podobno korzystają z niej i grekokatolicy.
Drepczę przed siebie, mijam kapliczki, figurki i kolejne krzyże. Dookoła chmurzy się coraz bardziej, ale chyba nie będzie padać. Wkrótce odbijam z głównej drogi, przekraczam drewniany most i jestem w Skwirtnem (Шквіртне, przez kilka lat Skwierzyn).
W okresie międzywojennym mieszkało tu prawie pół tysiąca osób, niemal sami Rusini (Ukraińcy napisaliby, że niemal sami Ukraińcy) plus kilka rodzin cygańskich. W latach 30. większość przeszła na prawosławie; z innych wydarzeń odnotowano także strajk szkolny, kiedy to rodzice przestali posyłać dzieci do szkoły, gdy pojawił się tam nowy nauczyciel używający wyłącznie języka polskiego.
Dziś tu znacznie mniej ludno, a architektura potrafi przykuć uwagę: od łemkowskich chyż poprzez przyczepę kempingową dla krów, aż po wypasione posesje z przyciętą trawą.
Pomniczek - pamiątka 950-lecia chrztu Rusi.
Z boku dochodzi wąska droga prowadząca do Hańczowej. Zjeżdża nią dziewczyna na rowerze i pyta się, którędy do cerkwi.
- Zależy do której - uśmiecham się. - Do jednej w prawo, do drugiej w lewo.
Cerkiew św. Kosmy i Damiana wzniesiono w 1837. To również modelowy przykład typu zachodniego. Gdyby wziąć tylko bryłę budynku i usunąć otoczenie, to ciężko byłoby ją odróżnić od tej z Kwiatonia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Podobno po schizmie tylawskiej prawosławni ze Skwirtnego nie wybudowali swojej świątyni, tylko modlili się wspólnie z unitami w jednej cerkwi. Czyżby jednak można było zorganizować to jakoś po ludzku? A może to tylko pobożne życzenia?
Zostawiam plecak przy płocie i obchodzę budynek dookoła. Widzę dziury w drewnianych ścianach i początkowo pomyślałem, że po prostu cerkiew się sypie. Ale chyba jednak nie - deski zostały wyciągnięte w regularnych odstępach, tak jakby ktoś chciał sprawdzić w jakim stanie są belki umieszczone wewnątrz.
Drzwi kościoła są zamknięte. To akurat norma, nie wyjątek. Co prawda w weekend oraz w niektóre inne wybrane dni robocze poszczególne cerkwie się otwierają, lecz nie Skwirtne. Mam jednak szczęście - pojawia się starsza kobieta z rowerem i wiadrem. Obrzuca mnie niechętnym spojrzeniem i otwiera świątynię, chyba chce nabrać wody do podlewania kwiatków. Korzystam z okazji i włażę do środka.
Polichromia przypomina tę z Kwiatonia, lecz jest w znacznie gorszym stanie. Ciekawe, co powoduje, że jeden obiekt kwalifikuje się do prac renowacyjnych, a drugi nie? Z kolei ikonostas jest kombinowany - w dolnym rzędzie stuletnie ikony, w górnym obrazy współczesne.
Z cerkwią sąsiaduje niewielki cmentarz. Prawie wszystkie nagrobki posiadają krzyże wschodnie, nawet te jeszcze niezasiedlone.
Niektóre nazwiska wcale nie brzmią rusińsko. No bo przecież chyba nikt nie wątpi, że Duda to czysto polskie nazwisko?!
Chmury przewiał wiatr, przygrzewa słoneczko, nigdzie mi się nie spieszy, więc wyciągam z plecaka radlera i siadam na ławeczce delektując się chwilą. Jest fajnie.
Po odpoczynku ruszam dalej. Dookoła wyrastają zielone górki. Są też dacze wypoczynkowe.
Droga, mimo, że formalnie nadal asfaltowa, nieco zmienia swój charakter.
Na prawo prawdopodobnie Skałka i Kozie Żebro. Zastanawiałem się, czy nie pójść tamtędy, przez górę, ale uznałem, że ciekawiej będzie doliną, a na jeden szczyt i tak chcę jeszcze dziś wejść.
Murowana kapliczka i zaraz za nią zaczyna się Regietów (Реґєтів, jedna z dziewięciu wsi w Polsce posiadających oficjalną, łemkowską nazwę).
Na szerokiej polanie zrobiło się jeszcze bardziej sielsko.
Na Regietów składały się kiedyś dwie wsie: Regietów Niżny i Wyżny. Mieszkało w nich prawie tysiąc osób, po wywózkach na Ukrainę i akcji "Wisła" nie pozostał nikt, miejscowości praktycznie przestały istnieć. W okresie PRL-u Regietów Niżny został z powrotem zasiedlony, w Wyżnym stoją tylko pojedyncze nowe domy. Na Niżny patrzę teraz z poziomu niewielkiego wzniesienia.
Schizma tylawska podzieliła regietowską społeczność, choć na prawosławie przeszła mniejsza część mieszkańców. Wybudowali oni niewielką cerkiew, rozmiarowo bardziej kaplicę, pod wezwaniem św. Mikołaja Cudotwórcy. Po wypędzeniach używano jej jako magazynu nawozów, lecz gdy Łemkowie zaczęli wracać na ojcowiznę, to ponownie zaczęła pełnić swą pierwotną rolę. Obecnie jest już nieczynna, gdyż w 2012 roku stanęła obok nowa, miła dla oka cerkiew prawosławna, także św. Mikołaja Cudotwórcy.
Mam problem z historią miejscowej cerkwi unickiej. Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego z 1888 roku podaje, iż w obu Regietowach istnieją drewniane świątynie, w tym w Wyżnym jest parafia, zatem tamta była większa i ważniejsza. A potem następuje informacyjny rozdźwięk: co prawda internety potwierdzają, iż stała tu cerkiew (św. Mikołaja Cudotwórcy, a więc tego samego patrona co późniejsze prawosławnych), w 1957 roku rozebrano ją i przeniesiono do Żółkiewki. Tam, w zmienionej formie, służy parafii polskokatolickiej do dnia dzisiejszego. To się zgadza, natomiast niektóre źródła (np. Wikipedia) informują, że cerkiew stała w Regietowie Niżnym, a inne, że w Wyżnym. Raczej opcja druga wydaje się tą właściwą (potwierdza to na mapie lokalizacja cerkwiska), a więc w takim razie co się stało z cerkwią grekokatolicką w Regietowie Niżnym? A może to była tylko jakaś kaplica, która zniknęła w mroku dziejów?
Na skrzyżowaniu skręcam w prawo (odbijając w lewo doszedłbym do stadniny hodującej konie huculskie), mijam kilka domów, jedną lub dwie łemkowskie chyże...
...i po kwadransie jestem pod położoną w lesie bazą namiotową SKPB Warszawa. Będąc pięć lat temu pierwszy raz w Beskidzie Niskim właśnie tutaj miałem początkowy nocleg, tak będzie i dzisiaj. Trochę zmroził mnie widok parkujących przy drodze samochodów - od pewnego czasu niektóre bazy w Niskim stały się tak popularne, że ciężko znaleźć wolne miejsce! Na szczęście nie dzisiaj - ludzi nie brakuje, lecz są nawet wolne namioty bazowe, więc ładuję się do "jedynki", bo nie chce mi się rozstawiać swojego .
Szybko załatwiam sprawy płacowe z bazową (nocleg w swoim namiocie 8 złotych, w bazowym 10 złotych) i, ponieważ jest dopiero osiemnasta, wbiegam na Główny Szlak Beskidzki w kierunku Rotundy. Według znaku powinienem iść na szczyt 45-50 minut, jednak bez ciężkiego plecaka skracam ten czas do nieco ponad 20.
Rotunda słynie ze swojego cmentarza wojennego z numerem 51, jednego z najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych w całej Galicji Zachodniej. Autor - genialny słowacki architekt Dušan Jurkovič - obficie czerpał ze sztuki ludowej i w tym przypadku nawiązał do stylistyki łemkowskiej. Na łysym wzniesieniu (las pojawił się dopiero później) zaprojektował pięć wież - jedną wyższą centralną i cztery mniejsze. Nekropolia, na której spoczywa kilkudziesięciu żołnierzy austro-węgierskich i kilkunastu rosyjskich, nie przetrwała próby czasu i zaczęła niszczeć już w okresie międzywojennym. Oddalenie od większych miejscowości, a także niechęć władz państwowych do opiekowania się "obcymi" cmentarzami sprawiła, że drewno pożerała natura. Polska Ludowa kompleks ten kompletnie zignorowała, a ponieważ bardzo długo na Rotundę nie dochodził żaden szlak, więc i turyści tu nie zaglądali.
W 1980 roku cmentarz wpisano na listę zabytków, jako pierwszy z całej serii, ale niewiele to zmieniło. Poszczególne wieże stopniowo się rozpadały i całość przypominała ponurą ruinę. W obecnym stuleciu Rotunda wreszcie doczekała się zainteresowania i kompleksowej odbudowy "od podstaw". Jeszcze w 2016 roku dwie z pięciu wież czekały na rekonstrukcję.
Dziś cieszy oko w całości! Cmentarz naprawdę robi wrażenie, niezależnie od pory dnia i pogody!
Proste drewniane krzyże ustawione na grobach - pośrodku pochowano jedynego oficera, podporucznika Karla Rajnera. Przy mogiłach żołnierzy rosyjskich krzyże mają dodatkową prawosławną belkę, która niekoniecznie oznaczała, iż polegli rzeczywiście byli tego wyznania.
Spędzam na Rotundzie dłuższą chwilę, kontemplując ciszę przerywaną tylko pojedynczymi śpiewami ptaków.
Przerywa ją samotny turysta: przyszedł, kiwnął ręką, zrobił jedno zdjęcie i popędził w dół. Pewno geesbeowiec - oni często nie mają czasu się zatrzymać, zobaczyć, ochłonąć; trzeba lecieć dalej połykać kilometry. Zbieram się powoli i ja. 771 metrów, które liczy Rotunda, okazało się najwyższym odwiedzonym punktem podczas tegorocznej wizyty w Beskidzie Niskim.
W bazie życie toczy się ustalonym torem, to znaczy wszyscy zaczynają się gromadzić wokół ogniska, które płonie chyba cały dzień. Na ogniu gotuje się woda, na ruszt trafiają różne smakołyki (w tym moja jedna pieczarka; jedna, bo miałem raptem dwie ), suszą się także czyjeś przemoczone buty.
Sporo tu dzieci, to również od kilku lat modny trend. Same dzieciaki w niczym nie przeszkadzają, lecz niektóre bazy zaczęły się zmieniać w tanie ośrodki wczasowe dla rodzin, które przyjeżdżają samochodami i siedzą tygodniami, tak, że osoby z plecakami mają potem problemy ze znalezieniem miejsca dla siebie. Ponoć Regietów ma jakieś ograniczenia z czasem przebywania na bazie, lecz nie wiem, czy w praktyce jest to stosowane.
Udaje mi się załatwić kwestię rozwalonego zamka, bo siostra bazowej ratuje mnie agrafkami . Ale licho/pech nie odpuszcza: ledwo zrobiło się ciemno, a szlag trafił czołówkę, urwał się kabelek! O ile zawsze mam ze sobą dwie latarki, to tym razem wziąłem jedną! Cudnie. Dobrze, że mogę sobie przyświecać aparatem.
Ogarniam swój namiot, myję się w pobliskiej Regietówce. Potem przychodzi czas na integrację - zaskakujące, ale prawie brak na bazie ludzi robiących GSB! Jedynie mój sąsiad (Piotrek z Trójmiasta) idzie czerwonym szlakiem, lecz jak sam przyznał "spontanicznie i nieortodoksyjnie".
Ognisko przyda się nie tylko do przyrządzenia posiłku, ale także do ogrzania, bo temperatura zaczyna spadać. Wkrótce wokół trzaskających płomieni gromadzi się mały tłum, w ruch idzie gitara. Na początek - Kaczmarski!
Baza w Regietowie była kiedyś oficjalnie obiektem bezalkoholowym ("wiadomo, Warszawa" - jak komentują ten fakt znawcy). Nie wiedziałem, czy coś się zmieniło, a nie chciałem wychodzić na głównego pijaka, więc oficjalnie również bawiłem się bezalkoholowo . Pierwszy beskidzki wieczór okazał się bardzo przyjemny i zakończył już po północy.