Wycof. Najszybszy...w Beskidach.
: 2021-08-18, 14:22
Dekadę wstecz, w Tatrach, zimą zdarzyło mi się kilka razy wycofać spod szczytu, czy też z drogi. A to warunki śnieżne, a to wiatr wiał taki, że nie mogliśmy się do przodu poruszyć, raz też zrezygnowałem z trasy, bo nie wiedziałem, czy przede mną to śnieg, mgła, nawis czy też grań. Potem cel w górach traktowałem inaczej i nigdy już nie miałem poczucia, że zrobiłem wycof, aż do bieżących wakacji.
A ostatnio pokonało mnie...
...planowanie.
Planuję od jakiegoś czasu spędzenie nocy w górach. Tak by udało się obejrzeć zachód słońca, oraz wschód. Oczywiście z noclegiem pod niebem, no i gdy zmienił mi się grafik w pracy, to postanowiłem to wykorzystać na właśnie taką wycieczkę. A potem się ochłodziło i stwierdziłem, że jak na pierwszy biwak, to może być za zimno, więc nie pojadę. Lecz gdy wróciłem do domu, spojrzałem na spakowany plecak...to dopakowałem jedzenia i pojechałem.
I to był błąd. Błędem było, że nie odpuściłem. W sierpniu słońce zachodzi ok godziny 20tej i właśnie chwilę po zachodzie dojechałem do celu. Zachód obserwowałem w lusterku, w czasie jazdy. Temperatura, ok 15tu stopni, rześko. Dopakowałem do plecaka koc z podbitką, aby nocą mieć dodatkową izolację i ruszyłem. Plecak miałem ciężki i tak dopakowany, że statyw musiałem wziąć w rękę, ale trasa na dwie godziny, więc stwierdziłem, że dam radę. Pierwsze poty wylałem, by dojść do niebieskiego szlaku, który odbija pod Beskidzką Golgotą:
Dochodzę, do miejsca, gdzie idzie ścieżka ze stacjami na szczyt Matyski, na której się znajduje krzyż:
Tu zaczynam, żałować, że tak późno wyruszyłem, bo dzięki temu, że jest chłodniej, to widoczność zrobiła się całkiem dobra. Choć nad Beskidem Żywieckim zwały chmur, to na północy jest ich zdecydowanie mniej:
Dochodzę do lasu, który odgranicza przysiółek Cuchedla, od łąk. Niby niewiele podszedłem, ale za mną otwiera się panorama na wsie leżące u stóp Beskidów. Postanawiam wykorzystać statyw i zrobić zdjęcia:
Aparat ląduje w torbie, a na głowę wkładam czołówkę. Wchodzę w las, mijając pierwsze zabudowania przysiółka. W pewnym momencie widzę przed sobą odblask oczu. To lis, wychodzi nawet ku mnie na drogę, widzę go dokładnie w świetle czołówki, po czym nagle chyba załapuje, że to idzie człowiek i wskakuje w las. I tyle go widziałem.
Mijam kolejne zabudowania, gdzieś słychać rozmowy, w oknach widać światła telewizorów, jest spokojnie. Skręcam w las. Idzie mi się dziwnie. Nie mam w ogóle mocy, jedno kolano lekko mnie ciągnie, czasem źle stanę na kamieniu i stopa również się odzywa, przypominając, że może w końcu czas na jakieś konsultacje. Ze mnie pot leje się strumieniami, co w połączeniu z chłodem nie jest przyjemne. I tu następuje krótka chwila, ta tytułowa. Wycof.
Ale tak na prawdę, to zaczyna się jeszcze pod domem. Gdy kupowałem kiełbasę na ognisko, odzywa się alarm w pompie. No tak, mały "cukier". Kupuje napój, zmniejszam później bazę, przed wyruszeniem z pod auta, ograniczam ją do minimum, a tu w lesie, alarm wyje znów. Więc zrzucam plecak, wyciągam batona, oraz sok do zwiększenia poziomu glikemii. I podczas tej przerwy przestaję mi się chcieć iść dalej. Lekki ból stopy, kolana, zmęczenie po kilku dniach w pracy, gdzie jestem sam na dziale i roboty mam za 3 osoby, chłód wokół i zapowiadane kilka stopni, oraz myśl o walce ze spadającym cukrem, by dojść w środku nocy, szukać drewna na ognisko, rozbijanie się... Po prostu mi się nie chce. Po kilku minutach wkładam plecak, robię chyba z pięć kroków i...staję na środku ścieżki. By po kilku minutach wewnętrznej walki ze zniechęceniem, poddać się i zawrócić. Po 2 km i ok 150 metrach wspinania się, poddaje się. Tak naprawdę, gwoździem do trumny, jest jeszcze odległość, która mi została do przejścia, co w połączeniu z ciężkim plecakiem, zapewne by trwało o wiele dłużej niż wynika to mapy.
Ok 23 jestem już w domu. Zniechęcony.
Choć dziś (dzień po) pisząc tą relację, ciut, ale to naprawdę niewiele, ale jednak żałuje. Dopóki nie widzę zdjęć z Tatr, gdzie spadł śnieg...
Ps. Zdjęcie tytułowe pochodzi z 12go czerwca 2009 roku. Gdy za Rakoniem patrzę smętnie na mapę i wiem, że nie ma sensu pchać się wyżej, w śniegu na Wołowiec. To pierwszy wycof
A ostatnio pokonało mnie...
...planowanie.
Planuję od jakiegoś czasu spędzenie nocy w górach. Tak by udało się obejrzeć zachód słońca, oraz wschód. Oczywiście z noclegiem pod niebem, no i gdy zmienił mi się grafik w pracy, to postanowiłem to wykorzystać na właśnie taką wycieczkę. A potem się ochłodziło i stwierdziłem, że jak na pierwszy biwak, to może być za zimno, więc nie pojadę. Lecz gdy wróciłem do domu, spojrzałem na spakowany plecak...to dopakowałem jedzenia i pojechałem.
I to był błąd. Błędem było, że nie odpuściłem. W sierpniu słońce zachodzi ok godziny 20tej i właśnie chwilę po zachodzie dojechałem do celu. Zachód obserwowałem w lusterku, w czasie jazdy. Temperatura, ok 15tu stopni, rześko. Dopakowałem do plecaka koc z podbitką, aby nocą mieć dodatkową izolację i ruszyłem. Plecak miałem ciężki i tak dopakowany, że statyw musiałem wziąć w rękę, ale trasa na dwie godziny, więc stwierdziłem, że dam radę. Pierwsze poty wylałem, by dojść do niebieskiego szlaku, który odbija pod Beskidzką Golgotą:
Dochodzę, do miejsca, gdzie idzie ścieżka ze stacjami na szczyt Matyski, na której się znajduje krzyż:
Tu zaczynam, żałować, że tak późno wyruszyłem, bo dzięki temu, że jest chłodniej, to widoczność zrobiła się całkiem dobra. Choć nad Beskidem Żywieckim zwały chmur, to na północy jest ich zdecydowanie mniej:
Dochodzę do lasu, który odgranicza przysiółek Cuchedla, od łąk. Niby niewiele podszedłem, ale za mną otwiera się panorama na wsie leżące u stóp Beskidów. Postanawiam wykorzystać statyw i zrobić zdjęcia:
Aparat ląduje w torbie, a na głowę wkładam czołówkę. Wchodzę w las, mijając pierwsze zabudowania przysiółka. W pewnym momencie widzę przed sobą odblask oczu. To lis, wychodzi nawet ku mnie na drogę, widzę go dokładnie w świetle czołówki, po czym nagle chyba załapuje, że to idzie człowiek i wskakuje w las. I tyle go widziałem.
Mijam kolejne zabudowania, gdzieś słychać rozmowy, w oknach widać światła telewizorów, jest spokojnie. Skręcam w las. Idzie mi się dziwnie. Nie mam w ogóle mocy, jedno kolano lekko mnie ciągnie, czasem źle stanę na kamieniu i stopa również się odzywa, przypominając, że może w końcu czas na jakieś konsultacje. Ze mnie pot leje się strumieniami, co w połączeniu z chłodem nie jest przyjemne. I tu następuje krótka chwila, ta tytułowa. Wycof.
Ale tak na prawdę, to zaczyna się jeszcze pod domem. Gdy kupowałem kiełbasę na ognisko, odzywa się alarm w pompie. No tak, mały "cukier". Kupuje napój, zmniejszam później bazę, przed wyruszeniem z pod auta, ograniczam ją do minimum, a tu w lesie, alarm wyje znów. Więc zrzucam plecak, wyciągam batona, oraz sok do zwiększenia poziomu glikemii. I podczas tej przerwy przestaję mi się chcieć iść dalej. Lekki ból stopy, kolana, zmęczenie po kilku dniach w pracy, gdzie jestem sam na dziale i roboty mam za 3 osoby, chłód wokół i zapowiadane kilka stopni, oraz myśl o walce ze spadającym cukrem, by dojść w środku nocy, szukać drewna na ognisko, rozbijanie się... Po prostu mi się nie chce. Po kilku minutach wkładam plecak, robię chyba z pięć kroków i...staję na środku ścieżki. By po kilku minutach wewnętrznej walki ze zniechęceniem, poddać się i zawrócić. Po 2 km i ok 150 metrach wspinania się, poddaje się. Tak naprawdę, gwoździem do trumny, jest jeszcze odległość, która mi została do przejścia, co w połączeniu z ciężkim plecakiem, zapewne by trwało o wiele dłużej niż wynika to mapy.
Ok 23 jestem już w domu. Zniechęcony.
Choć dziś (dzień po) pisząc tą relację, ciut, ale to naprawdę niewiele, ale jednak żałuje. Dopóki nie widzę zdjęć z Tatr, gdzie spadł śnieg...
Ps. Zdjęcie tytułowe pochodzi z 12go czerwca 2009 roku. Gdy za Rakoniem patrzę smętnie na mapę i wiem, że nie ma sensu pchać się wyżej, w śniegu na Wołowiec. To pierwszy wycof