Kulawy, ale jary!
: 2021-07-11, 12:10
Dzień dobry. Zaczynamy opowieść o minionych już moich wakacjach. Im dalej, tym było lepiej. Baterie naładowane, kilometry natrzaskane.
Założenie było takie - nic na siłę, byle mieć z tego radość.
No a zaczęło się kiepsko. Najpierw po przyjeździe poszliśmy na krótki spacer i pies od razu zdarł łapy. Trzy dni się leczyła, potem próbowaliśmy w butach, ale nic z tego nie wyszło i ogólnie pies siedział na dupie.
Ja od razu pierwszego dnia byłem tak spragniony jakiejś góry, że pobiegłem sam na pobliski Złoty Groń. No bo wakacje spędziłem tam, gdzie w zeszłym roku. W Istebnej. I za rok też tam pojadę.
Sebastian mi polecił pewien obiektyw, więc poszedłem go wypróbować w terenie. Naprawdę daje dużo przyjemności.
Wieczorem graliśmy z Julka w paletki i piłkę - no cóż, zapomniałem się co nieco i kolano trzasnęło. A na kolejny dzień umówiony byłem z Adrianem. Napiszę tylko tyle - w ten dzień najmniej mnie bolało.
Relację z tego dnia napisał Cieszyniok, więc nie będę kaleczyć tylko troszkę uzupełnię zdjęciami. Mój dzień zaczął się chyba koło czwartej...
Upolowałem jakiegoś chyba dzięcioła...
Potem jazda po Adriana i lecimy, nad Staw Tokarzonka. Takie moje fajne miejsce.
Potem lekki chaszczing z panem Adminem. Było zajebiście i szkoda, że nie udało się juz więcej razem wyjść.
Statyw pana Admina.
W drodze na Stożek.
Pan Admin.
Na szczycie Stożka.
Pan Admin kazał mi schodzić czeskim szlakiem, wolałem nie ryzykować bana, więc posłuchałem. Zejście było okrutne.
Na szczęście potem była już sielanka. Najpierw przez Mały Stożek i Cieślar.
Potem skrótem na Przelacz.
Mijając fajne skały.
Klucząc wśród łąk, bo droga okazała się prywatna.
Az ku Wiśle.
Tam musiałem kupić kabel do lapka, bo zapomniałem zabrać z domu i dziewczyny mnie chciały zabić. Na szczęście się udało, więc przeszliśmy jeszcze całą Wisłe.
I to tyle... Wieczorem próbowałem jeszcze złapać wieczorne klimaty... ale na próbach się skończyło.
Założenie było takie - nic na siłę, byle mieć z tego radość.
No a zaczęło się kiepsko. Najpierw po przyjeździe poszliśmy na krótki spacer i pies od razu zdarł łapy. Trzy dni się leczyła, potem próbowaliśmy w butach, ale nic z tego nie wyszło i ogólnie pies siedział na dupie.
Ja od razu pierwszego dnia byłem tak spragniony jakiejś góry, że pobiegłem sam na pobliski Złoty Groń. No bo wakacje spędziłem tam, gdzie w zeszłym roku. W Istebnej. I za rok też tam pojadę.
Sebastian mi polecił pewien obiektyw, więc poszedłem go wypróbować w terenie. Naprawdę daje dużo przyjemności.
Wieczorem graliśmy z Julka w paletki i piłkę - no cóż, zapomniałem się co nieco i kolano trzasnęło. A na kolejny dzień umówiony byłem z Adrianem. Napiszę tylko tyle - w ten dzień najmniej mnie bolało.
Relację z tego dnia napisał Cieszyniok, więc nie będę kaleczyć tylko troszkę uzupełnię zdjęciami. Mój dzień zaczął się chyba koło czwartej...
Upolowałem jakiegoś chyba dzięcioła...
Potem jazda po Adriana i lecimy, nad Staw Tokarzonka. Takie moje fajne miejsce.
Potem lekki chaszczing z panem Adminem. Było zajebiście i szkoda, że nie udało się juz więcej razem wyjść.
Statyw pana Admina.
W drodze na Stożek.
Pan Admin.
Na szczycie Stożka.
Pan Admin kazał mi schodzić czeskim szlakiem, wolałem nie ryzykować bana, więc posłuchałem. Zejście było okrutne.
Na szczęście potem była już sielanka. Najpierw przez Mały Stożek i Cieślar.
Potem skrótem na Przelacz.
Mijając fajne skały.
Klucząc wśród łąk, bo droga okazała się prywatna.
Az ku Wiśle.
Tam musiałem kupić kabel do lapka, bo zapomniałem zabrać z domu i dziewczyny mnie chciały zabić. Na szczęście się udało, więc przeszliśmy jeszcze całą Wisłe.
I to tyle... Wieczorem próbowałem jeszcze złapać wieczorne klimaty... ale na próbach się skończyło.