Słońce, błękitne niebo i 22 stopnie w cieniu.
: 2013-10-25, 08:51
Październik ostatnimi dniami jest piękny. Było to widać np. w Gorcach. Tak z ciekawości wypadałoby zobaczyć to też w innych górach. Np. Beskidzie Śląskim, w części leżakującej w gminie Lipowa. Tak więc razem z Piotromiłem Zdziczałym poszliśmy i zobaczyliśmy. Piękne słońce, błękitne niebo, delikatny wietrzyk i sarenki hasające po zboczach. Klasyka sielanki górskiej. Panie i Panowie – Kolumbowie rocznik 74/75 na Kościelcu .
Wycieczka ta miała mieć miejsce tydzień temu, dwa tygodnie temu i trzy tygodnie temu. Ale my byliśmy czujni i wybraliśmy najładniejszy pogodowo tydzień. Co świadczy o naszym wysokim doświadczeniu górskim. Bo czyż środa nie była piękna ? Co prawda poszliśmy w czwartek no ale chęci mieliśmy dobre … A jaki był czwartek ? Na pewno nie taki jak napisałem kilka wierszy wyżej … Buro, szaro, ponuro, deszczowo, ślisko, wrednie, zimno. Czyli kolejny klasyk turystyczny.
Początek jak zwykle – ja wsiadam do busa na dworcu PKP, Zdziczały w Lesnej. Docieramy do wylotu Doliny Zimnika i ruszamy ku przyszłości czyli Leśniczówki Łukaszne. Tam skręcamy w prawo i, tym razem, drogą wzdłuż zbocza udajemy się pod przepaściste ściany góry Kościelec. Jednej z wielu o takiej nazwie w górach naszej Ojczyzny. Potęga, majestat, dostojeństwo. I pierwsze krople deszczu. Nie muszę dodawać, że okoliczne szczyty schowały łby w chmurach. Ale na pewno tam stały. Czas na śniadanie i w lewo marsz. Następnie w prawo i już witamy się z pierwszymi skałami na grzbiecie Kościelca. Jedna z nich to wręcz wygląda jak lekko przerobiona kopia Kościelca z Doliny Gąsienicowej. Obowiązkowa sesja zdjęciowa, przemieszczamy się, miotłę ktoś zabrał i docieramy pod pierwszy mur skalny. Obchodzimy go po lewicy, potem w dogodnym miejscu skręcamy w prawo i wchodzimy na lekko zadrzewiony i zaogniskowany szczyt Kościelca – 1022 m. Wysokość dostojna. Następnie odwiedzamy „wspinaczkową” część skał, wisimy na drzewie nad przepaścią, nie spadamy i zasiadamy do dyskusji szczytowej. Opowiadam trochę Piotromiłowi o Zlocie. Żadnych plotek, same fakty. Czas mija, siedzimy pod drzewem, deszcz zaczyna atakować co raz bardziej. No i wygonił nas spod drzewa. Ruszyliśmy w dół – zboczem opadającym na szlak idący z Zimnika na Malinowską Skałę. Od styczniowej wizyty w tym terenie wiemy, że leżakują tam cudne skały. Teraz, w wersji rudo jesiennej, wyglądały oczywiście inaczej ale równie wspaniale. Docieramy pod nie, rzucamy okiem w głąb ( latarek nie mieliśmy więc wersja jaskiniowa odpadła ), wchodzimy różnymi stylami na szczyty skał i podziwiamy. Potem lekko odbijamy w prawo – wtedy w zimie trochę mniejszych skał wystawało tam spod śniegu. Teraz to wręcz obrodziło nimi. Mniejsze i niższe od lewobrzeżnych ale za to całe stado. Takie miniaturowy labirynt wśród wielkich kamieni. Piękna sprawa. Krążymy tam, nie wpadamy do dziur i ponownie wracamy na lewą stronę mocy. Bo tam kolejne skały czekały. Przez powalone drzewa, śliskie liście i podstępne korzenie i maliny docieramy do kolejnego „wysypu” skał. Ale to już ostatni – pod nami widać już szlak turystyczny. A przed nami z mgły wyłonił się szczyt Zdziczałego Dobromiła z wyraźnie widzianymi skałami. I tak patrząc na ten szczyt znalazłem grzyba – średnica kapelusza 22 cm. Dzisiaj będzie na obiad. Jakby co to przepraszam za wszystko. I tak oto docieramy na szlak, 10 minut drogą turystyczną, potem już asfalt ( wrednie padało ) i docieramy do Ostrego na przystanek.
Wycieczka miała być podsumowaniem naszej wiedzy o Kościelcu, okazała się kolejną „wycieczką odkrywczą”. Cieszy nas to, liczymy na kolejne.
Dziękuję za uwagę.
Wycieczka ta miała mieć miejsce tydzień temu, dwa tygodnie temu i trzy tygodnie temu. Ale my byliśmy czujni i wybraliśmy najładniejszy pogodowo tydzień. Co świadczy o naszym wysokim doświadczeniu górskim. Bo czyż środa nie była piękna ? Co prawda poszliśmy w czwartek no ale chęci mieliśmy dobre … A jaki był czwartek ? Na pewno nie taki jak napisałem kilka wierszy wyżej … Buro, szaro, ponuro, deszczowo, ślisko, wrednie, zimno. Czyli kolejny klasyk turystyczny.
Początek jak zwykle – ja wsiadam do busa na dworcu PKP, Zdziczały w Lesnej. Docieramy do wylotu Doliny Zimnika i ruszamy ku przyszłości czyli Leśniczówki Łukaszne. Tam skręcamy w prawo i, tym razem, drogą wzdłuż zbocza udajemy się pod przepaściste ściany góry Kościelec. Jednej z wielu o takiej nazwie w górach naszej Ojczyzny. Potęga, majestat, dostojeństwo. I pierwsze krople deszczu. Nie muszę dodawać, że okoliczne szczyty schowały łby w chmurach. Ale na pewno tam stały. Czas na śniadanie i w lewo marsz. Następnie w prawo i już witamy się z pierwszymi skałami na grzbiecie Kościelca. Jedna z nich to wręcz wygląda jak lekko przerobiona kopia Kościelca z Doliny Gąsienicowej. Obowiązkowa sesja zdjęciowa, przemieszczamy się, miotłę ktoś zabrał i docieramy pod pierwszy mur skalny. Obchodzimy go po lewicy, potem w dogodnym miejscu skręcamy w prawo i wchodzimy na lekko zadrzewiony i zaogniskowany szczyt Kościelca – 1022 m. Wysokość dostojna. Następnie odwiedzamy „wspinaczkową” część skał, wisimy na drzewie nad przepaścią, nie spadamy i zasiadamy do dyskusji szczytowej. Opowiadam trochę Piotromiłowi o Zlocie. Żadnych plotek, same fakty. Czas mija, siedzimy pod drzewem, deszcz zaczyna atakować co raz bardziej. No i wygonił nas spod drzewa. Ruszyliśmy w dół – zboczem opadającym na szlak idący z Zimnika na Malinowską Skałę. Od styczniowej wizyty w tym terenie wiemy, że leżakują tam cudne skały. Teraz, w wersji rudo jesiennej, wyglądały oczywiście inaczej ale równie wspaniale. Docieramy pod nie, rzucamy okiem w głąb ( latarek nie mieliśmy więc wersja jaskiniowa odpadła ), wchodzimy różnymi stylami na szczyty skał i podziwiamy. Potem lekko odbijamy w prawo – wtedy w zimie trochę mniejszych skał wystawało tam spod śniegu. Teraz to wręcz obrodziło nimi. Mniejsze i niższe od lewobrzeżnych ale za to całe stado. Takie miniaturowy labirynt wśród wielkich kamieni. Piękna sprawa. Krążymy tam, nie wpadamy do dziur i ponownie wracamy na lewą stronę mocy. Bo tam kolejne skały czekały. Przez powalone drzewa, śliskie liście i podstępne korzenie i maliny docieramy do kolejnego „wysypu” skał. Ale to już ostatni – pod nami widać już szlak turystyczny. A przed nami z mgły wyłonił się szczyt Zdziczałego Dobromiła z wyraźnie widzianymi skałami. I tak patrząc na ten szczyt znalazłem grzyba – średnica kapelusza 22 cm. Dzisiaj będzie na obiad. Jakby co to przepraszam za wszystko. I tak oto docieramy na szlak, 10 minut drogą turystyczną, potem już asfalt ( wrednie padało ) i docieramy do Ostrego na przystanek.
Wycieczka miała być podsumowaniem naszej wiedzy o Kościelcu, okazała się kolejną „wycieczką odkrywczą”. Cieszy nas to, liczymy na kolejne.
Dziękuję za uwagę.