Węgierska Górka-Hala Radziechowska-Sołowy Wierch-Zwardoń - b
: 2020-09-13, 19:29
Jeśli komuś wydawało się, że trasa z Węgierskiej Górki do Zwardonia będzie polegać na skorzystaniu z usług PKP, to nie do końca trafił. W któreś sobotnie popołudnie jechałem z Piasku do Tych pociągiem relacji Zwardoń-Katowice i ludzi było w nim cokolwiek za dużo. Zatem, stwierdziłem, rano i wieczorem też będzie ich dużo. Poza tym, ostatni pociąg ze Zwardonia odjeżdża ok. 19.40, co jest porą absurdalnie wczesną... I po co się stresować...
Pobudka o 3.30, odjazd o 4.00, śniadanie i kawa w podróży. Przez Mikołów i Gostyń, bo Giszowiec odcięty od świata. Widzę, że w Czechowicach-Dziedzicach zwężenie... Przed piątą w nocy to nie problem. Wyjazd z Milówki i widzę, że wysoko nade mną wiadukt, na który zaraz wjadę. Jest jeszcze ciemno, z auta prawie nic nie widać. Potem tunel - w górach to dużo fajniejsza rzecz niż w mieście, zjazd na Zwardoń, stacja benzynowa, parking przy kościele. Zwardoń okazuje się znacznie skromniejszy niż sądziłem, to nie pierwszy raz z miejscowością graniczną - kiedyś wydawało mi się, że w Barwinku to będą sklepy! Było o tyle mniej, ilu się spodziewałem...
Pociąg już czeka. Podróż 26 km trwa 45 minut. Wysiadam w Węgierskiej Górce o 7.18 i, o dziwo, jest zimniej niż w Zwardoniu. Jeszcze niedawno był na stacji biletomat, teraz nie ma... Idę do sklepu nabyć pożegnalne piwa. Mimo napisu: zakaz wstępu bez maseczki! - są pyski odkryte... widocznie konfederaci...
Czas wyruszyć na szlak. Przejście nad Sołą oznacza wejście w góry. Lepiej poczuję się, gdy przejdę przez plac budowy ekspresówki. To nie dzieje się od razu. To się w ogóle nie dzieje. Jestem już wysoko nad WG, po lewej w dole widzę plac budowy. Naszła mnie później refleksja, że to niepotrzebna trasa, skoro jest na Cieszyn... Ale w końcu do dwóch różnych krajów to drogi...
Trasę WG-Glinne pokonałem dotąd raz - w dół. Pamiętam, że było długo i stromo. Teraz jest dość łagodnie, co jakiś czas kogoś mijam, choć idę spokojnie, ale bez przerw. Ta następuje dopiero na Glinnem, czas na przedostatnie % piwo - White IPA z Grodziska. Ależ to tu smakuje! Widać stąd magię Beskidu Śląskiego. Aż do Baraniej Góry jest to, według mnie, trasa megaatrakcyjna. Pojawiam się na Hali Radziechowskiej - ulubione miejsce nr 2 w BŚ - tu dłuższa przerwa, bo czas na ostatnie % piwo - Komes Porter Bałtycki. Ależ to tu smakuje!!!
Od tego momentu ilość turystów wyraźnie wzrasta, a od Magurki Wiślańskiej jest ich po prostu za dużo. Przede mną odcinek na szczyt - szedłem tu raz i zawróciłem. Jak będzie teraz? Nie jest tak wąsko, jak zapamiętałem, nie jest tak stromo, po lewej jest trochę choinek. Im wyżej, tym stromiej, węziej i bez roślin. Niezbyt komfortowo, ale zakręt w prawo już niedaleko. A zatem wtedy dość spore resztki ś***gu były skutecznym hamulcem. Zdecydowanie trasa na lato.
Na szczycie, lekko licząc, 250 osób. Czas na piwo - już bez% i tylko takie przez następne 2 miesiące (minimum) będę pić, a ulubione z tej kategorii to Miłosław Bezalkoholowe IPA. Ależ to tu smakuje!!!
Czas zejść w stronę schroniska, połudzić się, że będzie sens wejść do środka. Gdyby wszystkie szlaki górskie wyglądały tak jak ten odcinek, to bym w góry nie chodził. Ohydne składowisko kamieni. Czasami da się to ominąć bokiem. Dłuży mi się ten odcinek bardzo... Przy schronisku widzę tłumy, nie robię przerwy. Mam zapasy na cały dzień, termos 1,7 l zielonej herbaty, dam sobie radę. Tuż za schroniskiem siedzi kilku mężczyzn, którzy najwyraźniej przyjechali tu konno. Mają skrzynkę piwa i dylemat, czego się napić: Żateckiego czy Kozela...
Od tego momentu już do końca szlak niebieski. Powoli w dół, coraz mniej ludzi, większy spokój. Przyjemny las, co jakiś czas prześwity, a nawet widoki. Aż do asfaltu w Koniakowie - super. Koniaków - widokowe okolice, spore różnice wysokości i cały czas asfalt. Od Tynioka do Koczego Zamku to fragment, którego nie mam ochoty powtórzyć. Potem jest lepiej, zejście do "dzielnicy" Rupienka w większości drogą gruntową. Jeszcze trochę w dół, by od granicy lasu zacząć się wspinać. Kilka razy powtarza się ten schemat - widzę w oddali, gdzie będę musieć się wspiąć, ale najpierw trzeba dość sporo zejść. Odcinek leśny to już klimat wschodniego Beskidu Niskiego, prawie totalne odludzie (mijam tylko jedną rodzinę), podejście na Sołowy Wierch łagodne, gorzej z zejściem do Zwardonia - jest stromo. W końcu przechodzę przez ekspresówkę, jeszcze 10 minut spaceru i około 18.50 jestem przy aucie. 33 km udanej wędrówki.
Wracam ekspresówką - tak zwaną, bo nazwanie tak drogi jednopasmowej to jakaś kpina... Za tunelem jest długi zjazd z zakrętami - źle się tu czuję, jadę max 70 km/h. Na szczęście, aut jest mało, a ci, co jadą za mną, należą do normalnych. Sytuacja powtarza się na odcinku WG-Żywiec, z tym, że tu jest już ciemno i aut o wiele więcej. Wyprzedza mnie jedno auto, drugie, trzecie, i decyduje się też na to kierowca tira, przy wyprzedzaniu częstując mnie klaksonem, ale w amoku wyprzedzania nie zauważył, że drugą stronę też jadą auta i są zmuszane do ostrego hamowania. Bez klaksonu się nie obyło - także z mojej strony, bo nie pozostałem tirowcowi dłużny. Tirowców mogę określić, a doświadczeń nazbierało się przez lata, jednym słowem - "p****y". Przypominam sobie o zwężeniu w C-D - to, oraz niechęć do wspólnej jazdy z towarzystwem wyścigowców, sprawia, że zapada decyzja o jeździe przez Chybie - trasę mam dobrze sprawdzoną, bo już nieraz nią jeździłem, choć zawsze w stronę Bielska-Białej na mecze. Wybór okazuje się słuszny, choć wydłuża trasę o ok. 20 km.
W domu jestem ok. 21.15.
Pobudka o 3.30, odjazd o 4.00, śniadanie i kawa w podróży. Przez Mikołów i Gostyń, bo Giszowiec odcięty od świata. Widzę, że w Czechowicach-Dziedzicach zwężenie... Przed piątą w nocy to nie problem. Wyjazd z Milówki i widzę, że wysoko nade mną wiadukt, na który zaraz wjadę. Jest jeszcze ciemno, z auta prawie nic nie widać. Potem tunel - w górach to dużo fajniejsza rzecz niż w mieście, zjazd na Zwardoń, stacja benzynowa, parking przy kościele. Zwardoń okazuje się znacznie skromniejszy niż sądziłem, to nie pierwszy raz z miejscowością graniczną - kiedyś wydawało mi się, że w Barwinku to będą sklepy! Było o tyle mniej, ilu się spodziewałem...
Pociąg już czeka. Podróż 26 km trwa 45 minut. Wysiadam w Węgierskiej Górce o 7.18 i, o dziwo, jest zimniej niż w Zwardoniu. Jeszcze niedawno był na stacji biletomat, teraz nie ma... Idę do sklepu nabyć pożegnalne piwa. Mimo napisu: zakaz wstępu bez maseczki! - są pyski odkryte... widocznie konfederaci...
Czas wyruszyć na szlak. Przejście nad Sołą oznacza wejście w góry. Lepiej poczuję się, gdy przejdę przez plac budowy ekspresówki. To nie dzieje się od razu. To się w ogóle nie dzieje. Jestem już wysoko nad WG, po lewej w dole widzę plac budowy. Naszła mnie później refleksja, że to niepotrzebna trasa, skoro jest na Cieszyn... Ale w końcu do dwóch różnych krajów to drogi...
Trasę WG-Glinne pokonałem dotąd raz - w dół. Pamiętam, że było długo i stromo. Teraz jest dość łagodnie, co jakiś czas kogoś mijam, choć idę spokojnie, ale bez przerw. Ta następuje dopiero na Glinnem, czas na przedostatnie % piwo - White IPA z Grodziska. Ależ to tu smakuje! Widać stąd magię Beskidu Śląskiego. Aż do Baraniej Góry jest to, według mnie, trasa megaatrakcyjna. Pojawiam się na Hali Radziechowskiej - ulubione miejsce nr 2 w BŚ - tu dłuższa przerwa, bo czas na ostatnie % piwo - Komes Porter Bałtycki. Ależ to tu smakuje!!!
Od tego momentu ilość turystów wyraźnie wzrasta, a od Magurki Wiślańskiej jest ich po prostu za dużo. Przede mną odcinek na szczyt - szedłem tu raz i zawróciłem. Jak będzie teraz? Nie jest tak wąsko, jak zapamiętałem, nie jest tak stromo, po lewej jest trochę choinek. Im wyżej, tym stromiej, węziej i bez roślin. Niezbyt komfortowo, ale zakręt w prawo już niedaleko. A zatem wtedy dość spore resztki ś***gu były skutecznym hamulcem. Zdecydowanie trasa na lato.
Na szczycie, lekko licząc, 250 osób. Czas na piwo - już bez% i tylko takie przez następne 2 miesiące (minimum) będę pić, a ulubione z tej kategorii to Miłosław Bezalkoholowe IPA. Ależ to tu smakuje!!!
Czas zejść w stronę schroniska, połudzić się, że będzie sens wejść do środka. Gdyby wszystkie szlaki górskie wyglądały tak jak ten odcinek, to bym w góry nie chodził. Ohydne składowisko kamieni. Czasami da się to ominąć bokiem. Dłuży mi się ten odcinek bardzo... Przy schronisku widzę tłumy, nie robię przerwy. Mam zapasy na cały dzień, termos 1,7 l zielonej herbaty, dam sobie radę. Tuż za schroniskiem siedzi kilku mężczyzn, którzy najwyraźniej przyjechali tu konno. Mają skrzynkę piwa i dylemat, czego się napić: Żateckiego czy Kozela...
Od tego momentu już do końca szlak niebieski. Powoli w dół, coraz mniej ludzi, większy spokój. Przyjemny las, co jakiś czas prześwity, a nawet widoki. Aż do asfaltu w Koniakowie - super. Koniaków - widokowe okolice, spore różnice wysokości i cały czas asfalt. Od Tynioka do Koczego Zamku to fragment, którego nie mam ochoty powtórzyć. Potem jest lepiej, zejście do "dzielnicy" Rupienka w większości drogą gruntową. Jeszcze trochę w dół, by od granicy lasu zacząć się wspinać. Kilka razy powtarza się ten schemat - widzę w oddali, gdzie będę musieć się wspiąć, ale najpierw trzeba dość sporo zejść. Odcinek leśny to już klimat wschodniego Beskidu Niskiego, prawie totalne odludzie (mijam tylko jedną rodzinę), podejście na Sołowy Wierch łagodne, gorzej z zejściem do Zwardonia - jest stromo. W końcu przechodzę przez ekspresówkę, jeszcze 10 minut spaceru i około 18.50 jestem przy aucie. 33 km udanej wędrówki.
Wracam ekspresówką - tak zwaną, bo nazwanie tak drogi jednopasmowej to jakaś kpina... Za tunelem jest długi zjazd z zakrętami - źle się tu czuję, jadę max 70 km/h. Na szczęście, aut jest mało, a ci, co jadą za mną, należą do normalnych. Sytuacja powtarza się na odcinku WG-Żywiec, z tym, że tu jest już ciemno i aut o wiele więcej. Wyprzedza mnie jedno auto, drugie, trzecie, i decyduje się też na to kierowca tira, przy wyprzedzaniu częstując mnie klaksonem, ale w amoku wyprzedzania nie zauważył, że drugą stronę też jadą auta i są zmuszane do ostrego hamowania. Bez klaksonu się nie obyło - także z mojej strony, bo nie pozostałem tirowcowi dłużny. Tirowców mogę określić, a doświadczeń nazbierało się przez lata, jednym słowem - "p****y". Przypominam sobie o zwężeniu w C-D - to, oraz niechęć do wspólnej jazdy z towarzystwem wyścigowców, sprawia, że zapada decyzja o jeździe przez Chybie - trasę mam dobrze sprawdzoną, bo już nieraz nią jeździłem, choć zawsze w stronę Bielska-Białej na mecze. Wybór okazuje się słuszny, choć wydłuża trasę o ok. 20 km.
W domu jestem ok. 21.15.