Nieznajowa w dwóch odsłonach
: 2020-06-15, 08:42
W ostatni czwartek zaplanowaliśmy kolejną jednodniwkę w Beskidzie Niskim, tym razem jednak dość jak dla nas nietypowo, bo bez wchodzenia na żadną górkę - jedynie spacer dolinami.
Konkretnie spacer żółtym szlakiem z Wołowca do Nieznajowej, i z powrotem.
Trasa fajna i przyjemna, więc nie zrywamy się jakoś bardzo wcześnie, do Wołowca dojeżdżamy około 10.
Na początek udajemy się pod cerkiew, trwają tam prace przy renowacji nagrobków, chwilę sie przyglądamy po czym wyruszamy dalej.
Już na początku trasy, zaraz po minięciu ostatniego gospodarstwa ka chłopaków pierwsza atrakcja - przeprawa przez Zawoję.
Po przekroczeniu rzeczki kolejne mijamy symaptyczne krowy - jest bardzo ciepło, więc chętnie uciekają w cień.
Po pokonaniu niezbyt długiego, bardzo błotnistego odcinka drogi, oraz kolejnej przeprawy otwiera się przed nami bardzo fajna perspektywa.
Jest niesamowicie, piękna soczysta zieleń, błękitne niebo z przyjemnymi chmurkami, ciepło.
Nie spieszymy się więc i powoli idziemy przez dolinę delektując się kolejnymi widokami.
Wreszcie docieramy do granicy Magurskiego Parku Narodowego, jest to też miejsce gdzie opuszczamy łąki, a droga zamienia się w wąską, błotnistą ścieżkę, prowadzi ona w większość przez las.Tu również jest super - przyjemny chłodek, szumiąca poniżej Zawoja, oraz cisza...Kompletna cisza...Tylko ptaki ją chwilami przerywają.
Idziemy sobie sami, nie spotykamy praktycznie nikogo, jeszcze na parkingu w Wołowcu minęła nas grupa rowerzystów, i przy jednej z przepraw trójka biegaczy, poza tym mamy dolinę dla siebie.
Szlak lekko wznosi się ku górze, natykamy się na kapliczkę.
Robimy kilka zdjęć, i o chwili dochodzimy do kolejnej przeprawy przez Zawoję, tu robimy przerwę na drugie śniadanie.
Chłopaki chwilę pluskają się w rzece, my odpoczywamy na kamieniach.
Sielsko - anielsko.
Trzeba jednak ruszać dalej, chłopaki mają radochę, bo za moment kolejna przeprawa, nie tylko przez rzeczkę, ale też zwalone drzewa.
Jeszcze chwila marszu cienistym lasem i powoli wychodzimy na pierwsze łąki, witają nas kapliczki - to już początek Nieznajowej.
Idziemy sobie powoli doliną, oglądamy kolejne kapliczki, tutaj spotykamy kilka osób, ale to ciągle tylko kilka.
Cały czas panuje w okół niesamowita cisza i spokój.
Dochodzimy do cmentarza, robimy kilka zdjęć, chwilę opowiadamy chłopakom o historii Nieznajowej.
Udajemy się dalej, w kierunku ujścia Zawoi do Wisłoki, po drodze mijamy dwa obozowiska namiotowe rozbite nad Zawoją - fajne miejsce na taki biwak.
My dochodzimy do ujścia, w jego okolicy zakładamy własny obóz, rozwieszamy hamaki, chłopaki wskakują do Zawoi, słoneczko świeci, jest świetnie !
Zabieram się powoli za przygotowanie jakiegoś popasu - lubię sobie pogotować w terenie
Gdy obiadek jest już prawie gotowy słyszę z za górki pierwsze nieśmiałe pomruki, po chwili już całkiem głośne.Rzut oka na niebo nie pozwala mieć wątpliwości - tym razem się nam nie uda , bokiem nie przejdzie.
Zwijam więc szybko nasze obozowisko i postanawiamy się udać do pobliskiej Chatki na Nieznjaowej - mam nadzieję że będzie otwarta i znajdzie się kawałek dachu
Na szczęście udaje się , mimo iż chatka nie może obecnie przyjmować gości, to na czas burzy możemy się schronić.
Spotykamy tam niesamowicie miłych i przyjaznych ludzi, dwa fajne psy - i przede wszystkim ten cudny, specyficzny dla takich chatek turystyczny klimat.
Burza przychodzi, przez chwilę leje dość mocno, następnie opad przechodzi w delikatny deszczyk, niestety niebo zaniosło się całe, nie ma perspektyw na to by przestało.
Zakładamy więc kurtki, dziękujemy opiekunom chatki za przechowanie, i obiecujemy się zjawić na dłużej jak tylko chatka będzie mogła znów działać.
Ruszamy z powrotem w stronę Wołowca.
Beskid się zmienił, już nie jest słoneczny, ciepły, wręcz leniwy.
Teraz jest mokry, mglisty, tajemniczy.
Na drodze spotykamy przepiękną żmiję zygzakowatą, niestety zanim wydobyłam z pod kurtki aparat - zdążyła się ulotnić.
Deszcz ciągle pada więc idziemy zdecydowanie szybciej niż poprzednio.Chłopaki cieszą się kolejnymi atrakcjami - wszak przybyło kałuż i błota
Gdy wchodzimy do lasu, okazuje się że ścieżka która była niedawno błotnista, teraz jest głównie wodna
Opuszczamy las, wychodzimy na łąki Wołowca, jednak błota nie ubywa.
Do pokonania zostały dwie ostatnie przeprawy, mówię chłopakom by już nie zdejmowali do nich butów - i tak mają je przemoczone, a przynajmniej zmyją trochę błota.
Po drodze machamy jeszcze na pożegnanie krowom.
Docieramy do auta, deszcz przestaje padać, chłopaki zmieniają cześć garderoby na suchą.
Powoli i niespiesznie się pakujemy, żal wyjeżdżać...
Zatrzymujemy się jeszcze na leśnym parkingu niedaleko Wołowca, tam dokańczam przerwany przez burzę obiad, jest też budyń i kisiel, siedzimy jeszcze chwilę, niestety nie ma wyjścia, trzeba wracać...
wszyscy zgodnie twierdzimy że była to chyba najlepsza jak na razie wycieczka w tym roku, i jedna z najlepszych w ogóle.
Na pewno tu wrócimy.
Konkretnie spacer żółtym szlakiem z Wołowca do Nieznajowej, i z powrotem.
Trasa fajna i przyjemna, więc nie zrywamy się jakoś bardzo wcześnie, do Wołowca dojeżdżamy około 10.
Na początek udajemy się pod cerkiew, trwają tam prace przy renowacji nagrobków, chwilę sie przyglądamy po czym wyruszamy dalej.
Już na początku trasy, zaraz po minięciu ostatniego gospodarstwa ka chłopaków pierwsza atrakcja - przeprawa przez Zawoję.
Po przekroczeniu rzeczki kolejne mijamy symaptyczne krowy - jest bardzo ciepło, więc chętnie uciekają w cień.
Po pokonaniu niezbyt długiego, bardzo błotnistego odcinka drogi, oraz kolejnej przeprawy otwiera się przed nami bardzo fajna perspektywa.
Jest niesamowicie, piękna soczysta zieleń, błękitne niebo z przyjemnymi chmurkami, ciepło.
Nie spieszymy się więc i powoli idziemy przez dolinę delektując się kolejnymi widokami.
Wreszcie docieramy do granicy Magurskiego Parku Narodowego, jest to też miejsce gdzie opuszczamy łąki, a droga zamienia się w wąską, błotnistą ścieżkę, prowadzi ona w większość przez las.Tu również jest super - przyjemny chłodek, szumiąca poniżej Zawoja, oraz cisza...Kompletna cisza...Tylko ptaki ją chwilami przerywają.
Idziemy sobie sami, nie spotykamy praktycznie nikogo, jeszcze na parkingu w Wołowcu minęła nas grupa rowerzystów, i przy jednej z przepraw trójka biegaczy, poza tym mamy dolinę dla siebie.
Szlak lekko wznosi się ku górze, natykamy się na kapliczkę.
Robimy kilka zdjęć, i o chwili dochodzimy do kolejnej przeprawy przez Zawoję, tu robimy przerwę na drugie śniadanie.
Chłopaki chwilę pluskają się w rzece, my odpoczywamy na kamieniach.
Sielsko - anielsko.
Trzeba jednak ruszać dalej, chłopaki mają radochę, bo za moment kolejna przeprawa, nie tylko przez rzeczkę, ale też zwalone drzewa.
Jeszcze chwila marszu cienistym lasem i powoli wychodzimy na pierwsze łąki, witają nas kapliczki - to już początek Nieznajowej.
Idziemy sobie powoli doliną, oglądamy kolejne kapliczki, tutaj spotykamy kilka osób, ale to ciągle tylko kilka.
Cały czas panuje w okół niesamowita cisza i spokój.
Dochodzimy do cmentarza, robimy kilka zdjęć, chwilę opowiadamy chłopakom o historii Nieznajowej.
Udajemy się dalej, w kierunku ujścia Zawoi do Wisłoki, po drodze mijamy dwa obozowiska namiotowe rozbite nad Zawoją - fajne miejsce na taki biwak.
My dochodzimy do ujścia, w jego okolicy zakładamy własny obóz, rozwieszamy hamaki, chłopaki wskakują do Zawoi, słoneczko świeci, jest świetnie !
Zabieram się powoli za przygotowanie jakiegoś popasu - lubię sobie pogotować w terenie
Gdy obiadek jest już prawie gotowy słyszę z za górki pierwsze nieśmiałe pomruki, po chwili już całkiem głośne.Rzut oka na niebo nie pozwala mieć wątpliwości - tym razem się nam nie uda , bokiem nie przejdzie.
Zwijam więc szybko nasze obozowisko i postanawiamy się udać do pobliskiej Chatki na Nieznjaowej - mam nadzieję że będzie otwarta i znajdzie się kawałek dachu
Na szczęście udaje się , mimo iż chatka nie może obecnie przyjmować gości, to na czas burzy możemy się schronić.
Spotykamy tam niesamowicie miłych i przyjaznych ludzi, dwa fajne psy - i przede wszystkim ten cudny, specyficzny dla takich chatek turystyczny klimat.
Burza przychodzi, przez chwilę leje dość mocno, następnie opad przechodzi w delikatny deszczyk, niestety niebo zaniosło się całe, nie ma perspektyw na to by przestało.
Zakładamy więc kurtki, dziękujemy opiekunom chatki za przechowanie, i obiecujemy się zjawić na dłużej jak tylko chatka będzie mogła znów działać.
Ruszamy z powrotem w stronę Wołowca.
Beskid się zmienił, już nie jest słoneczny, ciepły, wręcz leniwy.
Teraz jest mokry, mglisty, tajemniczy.
Na drodze spotykamy przepiękną żmiję zygzakowatą, niestety zanim wydobyłam z pod kurtki aparat - zdążyła się ulotnić.
Deszcz ciągle pada więc idziemy zdecydowanie szybciej niż poprzednio.Chłopaki cieszą się kolejnymi atrakcjami - wszak przybyło kałuż i błota
Gdy wchodzimy do lasu, okazuje się że ścieżka która była niedawno błotnista, teraz jest głównie wodna
Opuszczamy las, wychodzimy na łąki Wołowca, jednak błota nie ubywa.
Do pokonania zostały dwie ostatnie przeprawy, mówię chłopakom by już nie zdejmowali do nich butów - i tak mają je przemoczone, a przynajmniej zmyją trochę błota.
Po drodze machamy jeszcze na pożegnanie krowom.
Docieramy do auta, deszcz przestaje padać, chłopaki zmieniają cześć garderoby na suchą.
Powoli i niespiesznie się pakujemy, żal wyjeżdżać...
Zatrzymujemy się jeszcze na leśnym parkingu niedaleko Wołowca, tam dokańczam przerwany przez burzę obiad, jest też budyń i kisiel, siedzimy jeszcze chwilę, niestety nie ma wyjścia, trzeba wracać...
wszyscy zgodnie twierdzimy że była to chyba najlepsza jak na razie wycieczka w tym roku, i jedna z najlepszych w ogóle.
Na pewno tu wrócimy.