Wyrypa!
: 2020-04-05, 16:25
Dziś wrócę do wspaniałej wyprawy, która odbyła się w roku 2013. Była to o tyle pamiętna wyprawa, że dostałem za nią pochwałę, a następnie kilka dni później wyleciałem z wielkim hukiem z kolorowego forum.
No ale co tam.. Zaczynamy.
Celem wyprawy miało być przejście pełnej pętli wokół Ujsoł, żeby udowodnić, że da się tak o, bez przygotowania, zrobić 50 km. Mniej więcej trasa miała wyglądać tak: Ujsoły - Muńcuł - Rycerzowa - Oszus - Krawców Wierch - Rysianka - Ujsoły. Dość odważny plan, ale był czerwiec, my byliśmy piękni i młodzi, warto było się porwać z motyką na słońce.
Ogólnie udzial wzięło 16-tu mniej lub bardziej zakręconych ludzi, ale ponieważ z urzędu porobiły się mniejsze grupki, będę relacjonować jedynie swoją grupę, połączoną jednym samochodem. Na starcie zjawili się głownie ludzie zrzeszeni w klubie kolorowego forum, były także jakieś osoby niezrzeszone, dokładnie to ja już tego nie pamiętam, to było tak dawno... No ale niedługo po tej wyprawie zostało założone nasze skromne forum, a w pierwszej fazie jego istnienia pierwsze skrzypce grała trójka, która trzymała się razem właśnie na tym wypadzie. Vision, rebel i moja skromna osoba.
Jechała z nami jeszcze Mysia, teoretycznie jedna z założycielek klubu chimalajowego. No ale ze względu na siły wyższe przeszła się z nami tylko fragmentarycznie. Chociaż była jednym z głównych tematów całej wyrypy, tak kojarzę...
No ale dość wstępów, zaczynamy opowieść.
Zaczynamy o 5 rano, spod budynku nadleśnictwa w Ujsołach. Jest nas kilkunastu, a jeszcze jedna grupka czeka na nas na Muńcole, gdzie spędziła noc. Pamiętam, że byłem w szoku, że aż tyle ludzi postanowiło zmierzyć się z tym szalonym wyzwaniem. Tym bardziej, że cały tydzień padało, ale teraz nie jest źle. No dobra, mokre trawy i takie tam... Prognozy też nie były za specjalne.
Od razu uderzyliśmy w te mokre trawy. Po jakimś czasie coś tam było nawet widać, więc przestaliśmy zwracać uwagi na przeciwności.
Szlak na Muńcuł jest dość wymagający, więc każdy sapał w mniejszym, bądź większym stopniu. No ale porobiły się jakieś grupki, gadaliśmy i czas jakoś leciał. Ja na przykład zamieniłem kilka zdań z kolegą Pandą. Tak, on też tam występował w tymże spotkaniu. Na żywo wydał mi się całkiem normalny, chociaż nie sprawdziłem do końca, bo akurat kupy na szlaku robić nie musiałem, a każdy wie, czym to grozi w towarzystwie Pandy.
Po jakiejś godzinie telefon - jesteśmy pod Muńcołem, gdzie w jakiejś szopie mieli spać inni uczestnicy wyrypy. Sama hala szczytowa zrobiła na mnie wielkie wrażenie, tym bardziej, że byłem tam po raz pierwszy. Było mroczno i tajemniczo, a mój canon oczywiście widział świat na swój sposób, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
Po szczytowaniu znajdujemy w końcu lokal na Muńcole i dołączają do nas pozostali uczestnicy wycieczki, z tych bardziej znanych jest Grochu i gaza, wyścigowiec z Ujsoł.
Ponieważ pozostali mieli "ciężką noc", idziemy na punkt zbiorczy zwany bacówką na Rycerzowej, aby tam zebrać wszystkich ludzi w kupie. Widoczności jakiejś porywającej nie ma, prognozy też są niespecjalne, ale chyba mamy to gdzieś. Są nawet momenty, gdy wychodzi nieśmiało słońce.
Zejście z Muńcoła jest bardzo klimatyczne, piękny las, soczyście zielony, wszak mamy początek czerwca.
Kolega Vision tuż przed Przełęczą Kotarz, dzielącą Muńcuł od grupy Rycerzowej.
Teraz czeka nas podejście na Rycerzową. Wybieramy wariant przez wierzchołek Małej Rycerzowej. Wychodzi słońce, robi się ciepło, wręcz gorąco. W zasadzie nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale robi się... duszno. A to oznacza, wiecie co, kłopoty...
Decyzja o zaliczeniu przy okazji Małej Rycerzowej okazuje się strzałem w dziesiątkę. Przed jej szczytem rozłożyła się pokaźnej wielkości hala. Do tego znacząco poprawiła się pogoda, co zachęca nas do robienia zdjęć.
Wielka Rycerzowa (z lewej) a na pierwszym planie Mała Rycerzowa, przez której szczyt musimy przejść, żeby dostać się do bacówki.
Mijamy pasące się owieczki
Rebel demonstruje Visionowi, gdzie należy dojść, żeby zaliczyć wyrypę ujsolską. Szkoda, że nie mam zdjęć miny Roberta...
Ja tam aż tak do przodu nie wybiegam, na razie przypatruję się Świtkowej. To taka dość stroma ponoć górka na naszej trasie. Pierwszy poważniejszy przeciwnik. Naczytałem sie trochę o nim w necie i zastanawiam się, jak będzie wyglądać nasze spotkanie na żywo. Póki co ta Świtkowa niewinnie wręcz wygląda...
W zasadzie Muńcołem tez straszyli w internetach, ale jakoś tragicznie nie było, obyło się bez ofiar w ludziach. No dobra, Mysia klękła, ale powiedzmy, że miała powody.
Nim dojdziemy do bacówki, pooglądamy sobie jeszcze gniazdo Wielkiej Raczy, które prezentuje się stąd bardzo malowniczo.
W końcu wychodzimy na siodło między Rycerzowymi i dostrzegamy w dole bacówkę, gdzie mamy czekać na resztę ekipy.
Oczekiwanie na resztę przed bacówką się przeciąga. Niektórzy mniej zaradni dostają zawału serca kupując napój turysty z pianką za 8 zł. Ci bardziej zaradni wyciągają je po prostu z plecaka w formie konserw. l:
W końcu przed dziesiątą udaje się zrobić wspólne zdjęcie - i tak grupy znów się rozchodzą. Jedni idą przez Wielką Rycerzową, Mysia sobie spaceruje na Przegibek.
My atakujemy trawers ku Przełęczy Przysłop. Tutaj z bliska mogę przyjrzeć się pierwszej poważnej przeszkodzie. Przed nami Świtkowa. Paskudny przeciwnik... Oj, paskudny.
Ja tam jestem gdzieś w końcu stawki, spoglądam za siebie, umęczony, ściana, którą pokonałem, robi wrażenie.
Niestety, nie jestem jeszcze na szczycie. Obracam się i co widzę? O żesz w mordę, ceper Ci w alkowie siedział!
Błotnista rynna wyprowadzająca na szczyt wydaje się być niekończącą się nigdy historią. To niemożliwe, żeby tam wejść nawet z kijami. Znacie bajkę o szklanej górze? To teraz poznaliście bajkę o błotnistej górze. Tylko, że ta góra istniała naprawdę. Dobrze, że ktoś mądry posadził wzdłuż ścieżki krzaki i drzewa. Dzięki nim osiągamy w mękach szczyt.
Nagrody są dwie. Pierwsza to jakiś tam widoczek na Małą Fatrę, która jest tak naprawdę na wyciągnięcie ręki, ale widoczność mamy kiepską.
Druga nagroda to ścieżka, która idzie po płaskim... Przynajmniej przez jakiś czas.
I tak sobie spacerujemy pięknym, zielonym lasem...aż dochodzimy pod Oszus.
Był pomysł obejść szczyt ścieżką, ale chyba każdy patrzył do góry i nie myślał o niczym innym. Nie będę cytować brzydkich wyrazów, jakie padały na tym odcinku. Oczywiście krzaki znów się spisały na medal.
Sam Oszus to szczyt dziki, oferujący jednak dość oryginalne widoki na dalszą trasę naszej wycieczki, ładnie też widać z prześwitów pod szczytem Małą Fatrę.
Za Oszusem towarzysząca nam grupa rusza przodem, wraz z Rebelem, który wcześniej szedł w drużynie z Visem i ze mną... zostajemy więc sami: tylko Wizion i ja. Najpierw błotnistą rynną ześlizgujemy się z Oszusa, a następnie Wleczemy się z nogi na nogę, łapiąc przed Jaworzyną kilka burz. Potem to nam jest w sumie już wszystko jedno, jak wyglądają nasze buty. Wszędzie pełno błota, kałuż, pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, pięć minut świeci słońce, po czym wali deszczem, widoków nie ma żadnych, bo od Oszusa praktycznie idziemy w gęstym lesie...
Tak wyglądało błotne spa w wydaniu Visiona.
Gdy dochodzimy do przełęczy Glinka, okazuje się, że trzech uczestników wycofuje się do Ujsoł, Rebel zaś ponoć na nas czekał po drodze - metodą dedukcji wpadamy na to, że się zgubił. Do tego wyłączył telefon, więc przyszłość zapowiada się w kolorowych barwach. Co się okazuje jeszcze? Ta trójka przebiera się w suche ciuchy i rusza asfaltem do Glinki, po czym mija może dziesięć minut i zrywa się ulewa, największa tego dnia. Siedzimy pod wiatą, współczujemy tej trójce, co ubrała ostatnie suche ciuchy tylko po to, żeby zaraz się zmoczyć. Co niektórzy śpią. Po godzinie wyłania się od słowackiej strony Rebel. Zadowolony, ma dodatkowe kilka kilometrów w nogach. Na jednym z rozstajów odbił za bardzo w prawo i ciulnął sobie kółko.
Kontaktujemy się też z innymi grupami uderzeniowymi, są daleko za nami. I też zmokli. To znaczy myśmy nie zmokli. W odpowiedniej chwili znaleźliśmy się pod dachem dawnego przejścia granicznego więc pogoda nam niestraszna. Padać przestało, więc... kombinujemy, co dalej. W końcu pada decyzja.
Ponieważ goniące nas grupy zostały daleko z tyłu, więc ostatnim bastionem, w pięciu, ruszamy na Krawców.
Niemniej albo się zasiedzieliśmy, albo coś, ale coś pary zaczyna już w nogach brakować... Z trudem osiągamy Krawców.
Ani ciepła zupa, ani zimne piwo nie było w stanie nas zregenerować. To znaczy ja miałem dość, Vision też. Rebel cholera wie, ale chyba też.
Tu dwóch najsilniejszych (bo miejscowi, w tym gaza) idzie sobie zakończyć pętlę przez Trzy Kopce, Rysiankę i Zapolankę, nasza trójka ze spuszczonymi głowami schodzi powoli przez Kubiesówkę...
... a te głowy spuszczone to dlatego, żeby nie wywinąć orła w błotko. Bo tak właśnie wygląda szlak z Krawcowa...
Jak na złość wychodzą (częściowo) Tatry, poprawia się pogoda...
Osiągamy okolicę szczytu Kubiesówka, a następnie jakoś na dziko, na przełaj usiłujemy się dostać do miejsca, gdzie została niebieska rakieta.
Powrót umila nam zbliżający się zachód słońca, tylko kto jeszcze ma siłę i ochotę fotografować cokolwiek...? Kilka szybkich ujęć i gnamy przed siebie, w dół...
Przy końcu to zaprawdę wszystko nam już jedno. Błotnista rynna pozwala szybko tracić na wysokości. A ostatnią prostą jest strumyczek.
Wcześniej jednak podziwiamy Stożek i Ochodzitą, na tle pomarańczowego nieba.
Pętlę zamykamy grubo po 20.00, po piętnastu godzinach łażenia. wg GPS-a mamy z Visionem po 38,5 km w nogach.
W Ujsołach czeka już na nas Mysia, której wycieczka na Przegibek się udała, więc wręczam jej nagrodę pocieszenia, którą znalazłem chwilkę wcześniej w lesie.
Całe 50 byłoby do zrobienia, gdyby nie przerwy (Rycerzowa plus przełęcz Glinka) i chyba błoto też sporo sił nas pozbawiło... W każdym razie ta dwójka, co poleciała na Rysiankę to skończyła całą trasę jakoś grubo po 22.
Ogólnie to była świetna wycieczka, nieważne, że celu nie udało się do końca zrealizować. Nie wiem, jak inni, ale ja świetnie się bawiłem i z chęcią bym taką eskapadę powtórzył!
No ale co tam.. Zaczynamy.
Celem wyprawy miało być przejście pełnej pętli wokół Ujsoł, żeby udowodnić, że da się tak o, bez przygotowania, zrobić 50 km. Mniej więcej trasa miała wyglądać tak: Ujsoły - Muńcuł - Rycerzowa - Oszus - Krawców Wierch - Rysianka - Ujsoły. Dość odważny plan, ale był czerwiec, my byliśmy piękni i młodzi, warto było się porwać z motyką na słońce.
Ogólnie udzial wzięło 16-tu mniej lub bardziej zakręconych ludzi, ale ponieważ z urzędu porobiły się mniejsze grupki, będę relacjonować jedynie swoją grupę, połączoną jednym samochodem. Na starcie zjawili się głownie ludzie zrzeszeni w klubie kolorowego forum, były także jakieś osoby niezrzeszone, dokładnie to ja już tego nie pamiętam, to było tak dawno... No ale niedługo po tej wyprawie zostało założone nasze skromne forum, a w pierwszej fazie jego istnienia pierwsze skrzypce grała trójka, która trzymała się razem właśnie na tym wypadzie. Vision, rebel i moja skromna osoba.
Jechała z nami jeszcze Mysia, teoretycznie jedna z założycielek klubu chimalajowego. No ale ze względu na siły wyższe przeszła się z nami tylko fragmentarycznie. Chociaż była jednym z głównych tematów całej wyrypy, tak kojarzę...
No ale dość wstępów, zaczynamy opowieść.
Zaczynamy o 5 rano, spod budynku nadleśnictwa w Ujsołach. Jest nas kilkunastu, a jeszcze jedna grupka czeka na nas na Muńcole, gdzie spędziła noc. Pamiętam, że byłem w szoku, że aż tyle ludzi postanowiło zmierzyć się z tym szalonym wyzwaniem. Tym bardziej, że cały tydzień padało, ale teraz nie jest źle. No dobra, mokre trawy i takie tam... Prognozy też nie były za specjalne.
Od razu uderzyliśmy w te mokre trawy. Po jakimś czasie coś tam było nawet widać, więc przestaliśmy zwracać uwagi na przeciwności.
Szlak na Muńcuł jest dość wymagający, więc każdy sapał w mniejszym, bądź większym stopniu. No ale porobiły się jakieś grupki, gadaliśmy i czas jakoś leciał. Ja na przykład zamieniłem kilka zdań z kolegą Pandą. Tak, on też tam występował w tymże spotkaniu. Na żywo wydał mi się całkiem normalny, chociaż nie sprawdziłem do końca, bo akurat kupy na szlaku robić nie musiałem, a każdy wie, czym to grozi w towarzystwie Pandy.
Po jakiejś godzinie telefon - jesteśmy pod Muńcołem, gdzie w jakiejś szopie mieli spać inni uczestnicy wyrypy. Sama hala szczytowa zrobiła na mnie wielkie wrażenie, tym bardziej, że byłem tam po raz pierwszy. Było mroczno i tajemniczo, a mój canon oczywiście widział świat na swój sposób, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
Po szczytowaniu znajdujemy w końcu lokal na Muńcole i dołączają do nas pozostali uczestnicy wycieczki, z tych bardziej znanych jest Grochu i gaza, wyścigowiec z Ujsoł.
Ponieważ pozostali mieli "ciężką noc", idziemy na punkt zbiorczy zwany bacówką na Rycerzowej, aby tam zebrać wszystkich ludzi w kupie. Widoczności jakiejś porywającej nie ma, prognozy też są niespecjalne, ale chyba mamy to gdzieś. Są nawet momenty, gdy wychodzi nieśmiało słońce.
Zejście z Muńcoła jest bardzo klimatyczne, piękny las, soczyście zielony, wszak mamy początek czerwca.
Kolega Vision tuż przed Przełęczą Kotarz, dzielącą Muńcuł od grupy Rycerzowej.
Teraz czeka nas podejście na Rycerzową. Wybieramy wariant przez wierzchołek Małej Rycerzowej. Wychodzi słońce, robi się ciepło, wręcz gorąco. W zasadzie nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale robi się... duszno. A to oznacza, wiecie co, kłopoty...
Decyzja o zaliczeniu przy okazji Małej Rycerzowej okazuje się strzałem w dziesiątkę. Przed jej szczytem rozłożyła się pokaźnej wielkości hala. Do tego znacząco poprawiła się pogoda, co zachęca nas do robienia zdjęć.
Wielka Rycerzowa (z lewej) a na pierwszym planie Mała Rycerzowa, przez której szczyt musimy przejść, żeby dostać się do bacówki.
Mijamy pasące się owieczki
Rebel demonstruje Visionowi, gdzie należy dojść, żeby zaliczyć wyrypę ujsolską. Szkoda, że nie mam zdjęć miny Roberta...
Ja tam aż tak do przodu nie wybiegam, na razie przypatruję się Świtkowej. To taka dość stroma ponoć górka na naszej trasie. Pierwszy poważniejszy przeciwnik. Naczytałem sie trochę o nim w necie i zastanawiam się, jak będzie wyglądać nasze spotkanie na żywo. Póki co ta Świtkowa niewinnie wręcz wygląda...
W zasadzie Muńcołem tez straszyli w internetach, ale jakoś tragicznie nie było, obyło się bez ofiar w ludziach. No dobra, Mysia klękła, ale powiedzmy, że miała powody.
Nim dojdziemy do bacówki, pooglądamy sobie jeszcze gniazdo Wielkiej Raczy, które prezentuje się stąd bardzo malowniczo.
W końcu wychodzimy na siodło między Rycerzowymi i dostrzegamy w dole bacówkę, gdzie mamy czekać na resztę ekipy.
Oczekiwanie na resztę przed bacówką się przeciąga. Niektórzy mniej zaradni dostają zawału serca kupując napój turysty z pianką za 8 zł. Ci bardziej zaradni wyciągają je po prostu z plecaka w formie konserw. l:
W końcu przed dziesiątą udaje się zrobić wspólne zdjęcie - i tak grupy znów się rozchodzą. Jedni idą przez Wielką Rycerzową, Mysia sobie spaceruje na Przegibek.
My atakujemy trawers ku Przełęczy Przysłop. Tutaj z bliska mogę przyjrzeć się pierwszej poważnej przeszkodzie. Przed nami Świtkowa. Paskudny przeciwnik... Oj, paskudny.
Ja tam jestem gdzieś w końcu stawki, spoglądam za siebie, umęczony, ściana, którą pokonałem, robi wrażenie.
Niestety, nie jestem jeszcze na szczycie. Obracam się i co widzę? O żesz w mordę, ceper Ci w alkowie siedział!
Błotnista rynna wyprowadzająca na szczyt wydaje się być niekończącą się nigdy historią. To niemożliwe, żeby tam wejść nawet z kijami. Znacie bajkę o szklanej górze? To teraz poznaliście bajkę o błotnistej górze. Tylko, że ta góra istniała naprawdę. Dobrze, że ktoś mądry posadził wzdłuż ścieżki krzaki i drzewa. Dzięki nim osiągamy w mękach szczyt.
Nagrody są dwie. Pierwsza to jakiś tam widoczek na Małą Fatrę, która jest tak naprawdę na wyciągnięcie ręki, ale widoczność mamy kiepską.
Druga nagroda to ścieżka, która idzie po płaskim... Przynajmniej przez jakiś czas.
I tak sobie spacerujemy pięknym, zielonym lasem...aż dochodzimy pod Oszus.
Był pomysł obejść szczyt ścieżką, ale chyba każdy patrzył do góry i nie myślał o niczym innym. Nie będę cytować brzydkich wyrazów, jakie padały na tym odcinku. Oczywiście krzaki znów się spisały na medal.
Sam Oszus to szczyt dziki, oferujący jednak dość oryginalne widoki na dalszą trasę naszej wycieczki, ładnie też widać z prześwitów pod szczytem Małą Fatrę.
Za Oszusem towarzysząca nam grupa rusza przodem, wraz z Rebelem, który wcześniej szedł w drużynie z Visem i ze mną... zostajemy więc sami: tylko Wizion i ja. Najpierw błotnistą rynną ześlizgujemy się z Oszusa, a następnie Wleczemy się z nogi na nogę, łapiąc przed Jaworzyną kilka burz. Potem to nam jest w sumie już wszystko jedno, jak wyglądają nasze buty. Wszędzie pełno błota, kałuż, pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, pięć minut świeci słońce, po czym wali deszczem, widoków nie ma żadnych, bo od Oszusa praktycznie idziemy w gęstym lesie...
Tak wyglądało błotne spa w wydaniu Visiona.
Gdy dochodzimy do przełęczy Glinka, okazuje się, że trzech uczestników wycofuje się do Ujsoł, Rebel zaś ponoć na nas czekał po drodze - metodą dedukcji wpadamy na to, że się zgubił. Do tego wyłączył telefon, więc przyszłość zapowiada się w kolorowych barwach. Co się okazuje jeszcze? Ta trójka przebiera się w suche ciuchy i rusza asfaltem do Glinki, po czym mija może dziesięć minut i zrywa się ulewa, największa tego dnia. Siedzimy pod wiatą, współczujemy tej trójce, co ubrała ostatnie suche ciuchy tylko po to, żeby zaraz się zmoczyć. Co niektórzy śpią. Po godzinie wyłania się od słowackiej strony Rebel. Zadowolony, ma dodatkowe kilka kilometrów w nogach. Na jednym z rozstajów odbił za bardzo w prawo i ciulnął sobie kółko.
Kontaktujemy się też z innymi grupami uderzeniowymi, są daleko za nami. I też zmokli. To znaczy myśmy nie zmokli. W odpowiedniej chwili znaleźliśmy się pod dachem dawnego przejścia granicznego więc pogoda nam niestraszna. Padać przestało, więc... kombinujemy, co dalej. W końcu pada decyzja.
Ponieważ goniące nas grupy zostały daleko z tyłu, więc ostatnim bastionem, w pięciu, ruszamy na Krawców.
Niemniej albo się zasiedzieliśmy, albo coś, ale coś pary zaczyna już w nogach brakować... Z trudem osiągamy Krawców.
Ani ciepła zupa, ani zimne piwo nie było w stanie nas zregenerować. To znaczy ja miałem dość, Vision też. Rebel cholera wie, ale chyba też.
Tu dwóch najsilniejszych (bo miejscowi, w tym gaza) idzie sobie zakończyć pętlę przez Trzy Kopce, Rysiankę i Zapolankę, nasza trójka ze spuszczonymi głowami schodzi powoli przez Kubiesówkę...
... a te głowy spuszczone to dlatego, żeby nie wywinąć orła w błotko. Bo tak właśnie wygląda szlak z Krawcowa...
Jak na złość wychodzą (częściowo) Tatry, poprawia się pogoda...
Osiągamy okolicę szczytu Kubiesówka, a następnie jakoś na dziko, na przełaj usiłujemy się dostać do miejsca, gdzie została niebieska rakieta.
Powrót umila nam zbliżający się zachód słońca, tylko kto jeszcze ma siłę i ochotę fotografować cokolwiek...? Kilka szybkich ujęć i gnamy przed siebie, w dół...
Przy końcu to zaprawdę wszystko nam już jedno. Błotnista rynna pozwala szybko tracić na wysokości. A ostatnią prostą jest strumyczek.
Wcześniej jednak podziwiamy Stożek i Ochodzitą, na tle pomarańczowego nieba.
Pętlę zamykamy grubo po 20.00, po piętnastu godzinach łażenia. wg GPS-a mamy z Visionem po 38,5 km w nogach.
W Ujsołach czeka już na nas Mysia, której wycieczka na Przegibek się udała, więc wręczam jej nagrodę pocieszenia, którą znalazłem chwilkę wcześniej w lesie.
Całe 50 byłoby do zrobienia, gdyby nie przerwy (Rycerzowa plus przełęcz Glinka) i chyba błoto też sporo sił nas pozbawiło... W każdym razie ta dwójka, co poleciała na Rysiankę to skończyła całą trasę jakoś grubo po 22.
Ogólnie to była świetna wycieczka, nieważne, że celu nie udało się do końca zrealizować. Nie wiem, jak inni, ale ja świetnie się bawiłem i z chęcią bym taką eskapadę powtórzył!