Strona 1 z 1

Wielkanoc bez jaj

: 2020-03-29, 10:07
autor: _Sokrates_
Rok 2018, kwiecień (tak, tak – aż takie mam zaległości w relacjach!). Mój pierwszy wyjazd z Kamilą. Miało być w miarę lajtowo (bo górskie doświadczenie Kamili jakieś tam są ale…) więc wybór padł na miejsce moich górskich początków - Beskid Śląski. Bazę zakładamy w Wiśle i stąd planujemy ataki szczytowe.

Dzień 1 - Barania Góra (1220 m n.p.m.)

Rano łapiemy PKS do Wisła Czarne. Na miejscu wita nas słońce i lekki mróz. Zarówno drzewa jak i droga skrzą się kolorowo - to efekt promieni słonecznych i cienkiej powłoki lodu. Widok jest niesamowity, przystajemy co chwilę i robimy zdjęcia (niestety żadne nie wyszło na tyle dobrze aby podzielić się nim z innymi). Cienki lód na drodze utrudnia delikatnie poruszanie się ale nic sobie z tego nie robimy.

Idziemy kilkanaście minut wzdłuż Białej Wisełki by po chwili skręcić w prawo. Pusto, cicho. Uwielbiam taki klimat w górach!

Po kilku minutach dochodzimy do Kaskad Rodła:

Obrazek

Bardzo lubię to miejsce. Byłem tu już tyle razy, widziałem wodospady tatrzańskie, norweskie, alpejskie - a wciąż mi się tu podoba!
Po chwili luźnego odpoczynku niespiesznie idziemy dalej. Szlak zaczyna delikatnie stromieć i odbija w prawo. Pojawia się pierwszy konkretniejszy widok.

Czantoria jak zawsze piękna:

Obrazek

Widać też Skrzyczne:

Obrazek

Wchodzimy już na dobre w strefę śniegu. Drepczemy sobie spokojnie w górę krok za krokiem. Drogę znam doskonale z lata i zimy. Mija jakieś pół godzinki i jesteśmy na szczycie. Jesteśmy sami - w tym miejscu to dla mnie nowe doświadczenie. Jest pięknie!

Beskid Żywiecki:

Obrazek

Widok na północny-zachód:

Obrazek

Parę lat temu tu wszędzie był las:

Obrazek

Skrzyczne:

Obrazek

Piętnastometrowa wieża widokowa na szczycie wzniesiona w 1991 roku:

Obrazek

Jeszcze trochę drogi przed nami więc po kilkunastu minutach spędzonych na fotografowaniu i napawaniu się widokami ruszamy dalej. Przez Wierch Równiański (1160 m n.p.m.) schodzimy do schroniska na Przysłopie. Tu obowiązkowo gorąca zupa i zimne piwo. Mniam! Uwielbiam takie dreptanie po górach bez spiny połączone z niespieszną konsumpcją!

Dalsza trasa to czerwony szlak przez Stecówkę na Przełęcz Szarcula. Po drodze beskidzki standard: rzadkie widoki i gęste błoto. Na przełęczy odbijamy w prawo i asfalten (tfu!) schodzimy najpierw w kierunku Zamku Prezydenta RP a po jego minięciu w kierunku Jeziora Czerniańskiego.

Zbiornik Wisła-Czarne (Jezioro Czerniańskie):

Obrazek

Przy tamie jest przystanek PKS i tu po kilkudziesięciu minutach łapiemy transport do miasta. Po ogarnięciu się na kwaterze idziemy "na miasto". Tu też cisza i spokój.

Obrazek

Dzień na plus. Pięknie jest!

Dzień 2 - Wielka Czantoria (995 m n.p.m.)

Z samego rana na stacji Wisła Uzdrowisko jesteśmy umówieni z Mateuszem. Na miejsce spotkania idziemy dziarskim krokiem mimo padającego delikatnego deszczu. Na miejscu miny nam jednak rzedną. Mateusz oświadcza, że on to pierdzieli, nigdzie w deszcz nie idzie i wraca do domu. W sumie mu się nie dziwię. Matusz mieszka pod Bielskiem, góry ma na wyciągniecie ręki i nie musi się spinać, żeby łazić po nich w deszczu i błocie. Staram się jednak nie odpuszczać: "Pod Czantorią jest czeskie piwo. No dawaj! Ze mną się nie napijesz?" Perspektywa czeskiego piwa okazuje się motywująca. Mateusz zmienia zdanie i pędzi na parking po kijki. Gdy wpada na peron ze sprzętem właśnie wjeżdża nasz pociąg.

Z pociągu wysiadamy dosłownie po kilku minutach na stacji Ustroń Polana i praktycznie od razu zaczynamy podejście w kierunku Polany Stokłosica. Za każdym razem kiedy podchodzę tym szlakiem pot leje się strumieniami więc jestem niemal pewien, że tym razem będzie podobnie. Puszczamy Kamilę przodem a sami podchodzimy powoli, na luzie, gadając o różnych pierdołach.

Po kilkunastu minutach dochodzimy na skraj stoku narciarskiego, pojawiają się nawet jakieś sensowne widoki:

Obrazek

Idzie się całkiem dobrze. Aż dziw bierze! Na luzie dochodzimy do polany. A na polanie, jak to na polanie - cyrk na kółkach. Piwo, kiełbasy, rodziny z dziećmi, adidasy, jeansy i wszystko to czego skutkiem jest wyciąg w górach. Niesamowity kontrast ze spokojem jaki jeszcze chwilę temu mieliśmy na szlaku.

Na szczęście widoki rekompensują choć trochę "turystyczne niedogodności".

Na horyzoncie Skrzyczne:

Obrazek

Kilka minut odpoczynku i idziemy dalej. Teraz szlak to prawdziwa autostrada: szeroka i mało stroma. Po kilkunastu minutach jesteśmy na szczycie.

Wieża widokowa na szczycie Wielkiej Czantorii:

Obrazek

Pomimo nie najlepszej pogody widoki z wieży są niczego sobie.

Rzut oka na północ:

Obrazek

Okolice Małej Czantorii:

Obrazek

Spojrzenie na wschód:

Obrazek

Po chwili na wieży lecimy na czeskie piwo do Chaty na Cantoryji. Czort z tym, że zimno. Dobre piwo to po prostu dobre piwo! Do piwa bierzemy jakieś czeskie żarcie - co w moim wypadku znaczy knedliki z gulaszem (o jakże ja tego potem tego pożałuję!). Po konsumpcji postanawiamy nie kończyć (skoro tak dobrze nam idzie) i ruszamy szlakiem granicznym w kierunku Soszowa.

Idziemy na luzie, powoli, bez spiny. W schronisku pod Soszowem robimy kolejną przerwę na piwo i rozstajemy się z Mateuszem. My lecimy dalej na południe a nasz towarzysz odbija do Wisły (czeka go tego dnia jeszcze jakaś rodzinna impreza). Ludzi niewiele, trasa dobrze znana i mimo błota całkiem przyjemna.

W okolicach Cieślara trafiają się nawet jakieś widoki:

Obrazek

Z okolic Stożka Małego też coś widać:

Obrazek

Luz luzem, spokój spokojem ale podejście pod Stożek Wielki (978 m n.p.m.) daje nam już w kość. Wychodzi na to, że przebyta do tej pory trasa to nie był tylko spacerek i na szczyt doczłapujemy ostatkiem sił. Robimy tu przerwę na herbatę i nabieramy sił przed ostatnim etapem trasy.

Widoki z okolic schroniska:

Obrazek

Schronisko PTTK Stożek:

Obrazek

Po chwili przerwy wracamy w okolicę Stożka Małego i zaczynamy zejście w kierunku doliny. Wybieramy niebieski szlak aby maksymalnie skrócić końcowy marsz asfaltem. Idziemy już bardzo wolno, wleczemy się niemiłosiernie. W okolicach Krzakoskiej Skały zaczyna się mój horror. Ból brzucha i nieprzyjemne ciśnienie... No tak! Odzywa się gulasz! Uuuu! Jest ciężko! A w dodatku teren taki, że nie ma gdzie pozbyć się balastu. Idę parę kroków i staję. Idę parę kroków, staję. Po kilkunastu minutach znajduje w końcu idealne choinki! Po raz kolejny okazuje się, że najważniejsza rzecz w plecaku to papier toaletowy! Już nie raz uratował mi życie przy podobnych akcjach! Uf! Świat od razu staje się piękniejszy! Jak lekko! Jak przyjemnie!

Dość przygód na dziś! Do asfaltu dochodzimy w ostatnich promieniach słońca. Udało się bez odpalania czołówek! Jeszcze tylko kilkanaście minut chodnikiem i jesteśmy na kwaterze. Nogi nam odpadają, jesteśmy ubici ale udało się! Daliśmy radę!

Dzień 3

Rano pada deszcz więc postanawiamy siedzieć na kwaterze. Zresztą nawet gdyby nie padał to i tak pewnie nie ruszylibyśmy tyłka ponieważ po wczorajszych ekscesach potrzebny nam był dzień luzu. Dzień spędzamy na kwaterze, w knajpach i na spacerze. Słodkie nieróbstwo!

Dzień 4 - Równica (884 m n.p.m.)

Z samego rana ponownie mkniemy pociągiem na stację Ustroń Polana. Tym razem wybieramy drugą stronę doliny i już po chwili idziemy delikatnie w górę asfaltem w kierunku Równicy. Droga mija bez większych i mniejszych przygód. Na trasie pusto, pod szczytem kręci się trochę ludzi ale w porównaniu z Czantorią tu jest cisza i spokój. Zachodzimy do dawnego schroniska na herbatę i żarcie. Herbata ohydna ale placki ziemniaczane z sosem borowikowym przepyszne! Mniam mniam! Lepszych placków chyba w życiu nie jadłem!

Po chwili odpoczynku zaczynamy ostatnie podejście na szczyt.

Widoki niczego sobie:

Obrazek

Na szycie pusto. Ale nie ma co tu siedzieć - jeszcze trochę drogi przed nami.

Ostatni rzut oka:

Obrazek

Odnajdujemy niebieski szlak i podążamy nim dalej w kierunku Beskidka (700 m n.p.m.) i 813 (m n.p.m.).

W trasie towarzyszą nam widoki na Klimczok i Błatnię:

Obrazek

Znów możemy sobie pozwolić na spacer na luzie. Pogoda piękna, ludzi jak na lekarstwo, nigdzie się nie spieszymy. Jest pięknie!

Okoliczności przyrody całkiem przyjemne:

Obrazek

Okolice Świniorki i widok na Brenną:

Obrazek

Dochodzimy do Trzech Kopców i robimy postój w Telesforówce. Tak jak i na całej trasie tak i tu: pusto. Takie dni w górach to jest to! Leniwo zbieramy się i zaczynamy ostatnie tego wyjazdu zejście. Żółty szlak prowadzi nas przez Kamienny (790 m n.p.m.) ku Wiśle. Kończymy naszą przygodę. To był piękny dzień...

To był piękny wyjazd! Kamila dała radę. Pogoda w sumie też! Beskidy po raz kolejny nie zawiodły!

Epilog

Jeszcze w nocy ładujemy się do pociągu. Żegnamy Beskidy...

A Beskidy żegnają nas:

Obrazek

: 2020-03-29, 10:36
autor: sokół
Fajnie, że sie w ogóle pokazałeś po takiej przerwie, bo dawno Cię nie miałem okazji czytać!
Fajne wycieczki zrobiliście, chociaż specjalnie nie mieliście (niestety) szczęścia do pogody. Widoczność na Baraniej Górze średniawa... W paśmie granicznym to już zalatuje normalnie mordorem, taka ciemnica bije ze zdjęć, że pewnie pustki mieliście na szlakach (no, oprócz miejsc z kolejką, oczywiście) - ale taki mroczny klimat też ma swój urok.
No a w okolicach Orłowej to już pogoda zaczęła się poprawiać, aż szkoda, że nie pociągnęliście do Czupla!

: 2020-03-29, 10:43
autor: laynn
Fajna, spokojna relacja. Bije spokój z niej. A coraz mniej dziś jest takich relacji. Coraz więcej jakiś wbiegów na szczyty, trasy wyliczone ci do minuty...

: 2020-03-29, 10:47
autor: Adrian
No to ładnie pochodziliście, "moje" tereny i trasy, znam lubię i pewnie jeszcze nie raz pójdę ;)
Błoto na tych trasach to prawie norma :lol i wbrew temu co się mówi, że las i gówno widać, twoja relacja pokazuje że jednak Śląski potrafi coś pokazać ;)

Mam krótką pamięć i nie kojarzę żadnej twojej relacji, czyżby ta była pierwsza od dawna? :)

: 2020-03-29, 11:53
autor: _Sokrates_
sokół pisze:Widoczność na Baraniej Górze średniawa...


Nie było tak źle. Chociaż tam poza zimą to chyba nigdy dobra widoczność mi się nie trafiała.

laynn pisze:Fajna, spokojna relacja.


Dzięki!

Adrian pisze:Mam krótką pamięć i nie kojarzę żadnej twojej relacji


Cóż poradzić ;)