Klasyka Beskidów
: 2020-03-22, 13:54
To będzie szlak klasyczny, ale w wersji long.
Będzie to także opowieść o przyjaźni i jej dramatycznym końcu, chociaż tak naprawdę dużo większe dramaty rozgrywały się z boku. O tym też coś wspomnę, bo w sumie taki czas, że wszyscy coś z siebie wyrzucają, to i ja wyrzucę.
To będzie taki miks wspomnień, bo zamierzam cofnąć się nawet o 27 lat.
Bo powtarzać będziemy trasę, którą zaliczyłem z mamą w 93 roku?
Nasza rodzina się rozpadła, ojciec mieszkał w Katosach, moje siostry zabrał na weekend, a myśmy pojechali właśnie na tą trasę.
Wracam więc tam po kilkunastu latach, z żoną i przyjacielem.
Tak więc zaczynamy w Węgierskiej Górce. I na niebieski szlak się kierujemy. Szlak się ciągnie, ale mamy czas
Pojawiają się widoki, ale burzowo się robi. To początek czerwca, kolory jeszcze niewypalone przez słońce.
Za wiele szczegółów nie pamiętam, na pewno szło się długo. Ale fajny był ten szlak.
Na Prusowie, a właściwie w rejonie jego szczytu, to kojarzę, że bardzo mi się podobało, takie łąki były i w ogóle tak sielsko, pomyśleć, że od tego czasu tam nie byłem... Fasola tam łazi co chwilę, mam nadzieję, że jak wpdanę na wakacje w jego okolice to mnie gdzieś zabierze gadzina jedna.
To nie ja jestem autorem tego zdjęcia. Mieliśmy jeden mały kompakcik z żoną. W dodatku ciulaty, bo to były dopiero początki cyfrowej fotografii. Robił zdjęcia w rozdzielczości 1600 na 1200. No i żona uchwyciła to coś, przed czym spierdalałem w podskokach z okrzykiem "Kur&& wąż".
A jej zdjęć nie będzie. Je@@ ją pies.
A myśmy dochodzili do Boraczej. Pierwszy raz jak tu byłem, z mamą, to też było burzowo. I gdzieś właśnie tu złapała nas burza. I pamiętam, że jak jebło, tośmy się rzucali z matką w trawy, jak żołnierze na filmach wojennych, gdy ktoś granatem ciepnie..
Sucha Góra. Tak te zdjęcia oglądałem (znalazłem płytkę) i mnie zastanawia, czemu z dwóch dni mam 80 zdjęć, jak teraz potrafię w jeden zrobić 300.... Człowiek chyba przyzwyczajony był, że kliszę trzeba oszczędzać. Bo innego wytłumaczenia nie widzę.
By the way, nigdy nie byłem na Suchej Górze.
Tak wygląda na niebieskim szlaku przez Prusów. Fajnie, co?
A to juz powyżej Boraczej, standard. Nie wiem, czy te drzewo jeszcze stoi, ale w 2015 stało. Od tego czasu nie szedłem z Boraczej na Rysiankę. Ba, chyba nie byłem na Rysiance dobrych kilka lat.
A jak szedłem tam z mamą, to wszystko było zalesione. Wszystko!
Hala Redykalna. I Fatra. Też mi się wydaje, że drzew kiedyś jakby więcej było...
Ja i Tomek. Byliśmy jak bracia. Tak się wydawało, że nic nie jest w stanie nas poróżnić. Jak bardzo się myliłem... Tomek się wyrwał, bez żony, ale niebawem mieli jechać w podróż życia na trekking u podnóży Himalajów. No i pojechali. Niedługo po tej wycieczce. Aśka (prywatnie to jakoś mi się sztywna wydawała i specjalnie jej nie darzyłem sympatią, ale Tomka uwielbiałem) dostała tam jakiejś zapaści, wróciła jako warzywo. Tomek walczył o nią, rehabilitacje były i w ogóle. Pojechaliśmy razem w Tatry w listopadzie, żeby go jakoś pocieszyć. A potem? Potem najpierw moje życie spłatało mi figla, a zaraz potem Tomek porzucił leżącą niczym warzywo żonę i zaczął wklejać zdjęcia z nową kobietą. Moje sumienie tego nie wytrzymało i nawrzucałem mu tak, że do dnia dzisiejszego się nie odzywamy do siebie.... czasem myślę, żeby pierwszy coś napisać do niego, ale w sumie nawet nie wiem, co.... Już nie mam żalu, ze trzymał stronę mojej żony, gdy sie rozstawaliśmy i okazał się kawałem palanta. W sumie to nie wiem, czy dobrze zrobiłem, oceniając go z tym, co zrobił ze swoją żoną. Po prostu postanowiłem pamiętać tylko te dobre momenty, a ten wyjazd był jednym z nich.
Ciśniemy dalej, ku Lipowskiej.
W schronisku zostawiamy graty (będziemy tam spać) i ruszamy na posiadówkę ku niedalekiej Rysiance.
Rankiem ruszamy ku Romance. Jest gorąco, a głowy bolą.
Romanka zaprasza.
Rzut okiem za siebie.
Przy okazji nieco się pogubiliśmy, tracąć ścieżkę, więc musieliśmy krzaczorować, żeby wrócic na właściwe tory, w końcu się nam to udało i byliśmy juz prawie na Romance.
A potem stromym niebieskim szliśmy ku Słowiance.
Miejce, gdzie łączy się niebieski z czerwonym, Słowianka już blisko, mamy nadzieję kupić coś do picia, bo tak gorąco, że wszystko wypiliśmy po drodze.
Jedno z nielicznych zdjęć, jakie zrobiłem po drodze, czy to z braku chęci? Może z pragnienia?
Stacja turystyczna na Słowiance była zamknięta, po drodze pogoniły nas jakieś jebane gęsi, gorąco było jak piekarniku, to nie była fajna wycieczka.
Odliczałem tylko czas, żeby zejść do Żabnicy, ale tam żadnego sklepu! Dopiero w Wg był jeden otwarty...
Dwulitrową colę wypiłem w dziesięć minut. I taka to była wycieczka!
ps. A jak się potoczyły losy bohaterów? Ja tam mam się dobrze, Asia jeździ na wózku, wymaga notorycznej opieki, w zasadzie to są dane sprzed dwóch lat, bo obecnie to nie wiem, co z nią... Jak ktoś ciekawy bardziej to trzeba wpisać Joanna Zakolska i wyjdzie.
A dwójka pozostałych uczestników wycieczki to nie wiem...
Będzie to także opowieść o przyjaźni i jej dramatycznym końcu, chociaż tak naprawdę dużo większe dramaty rozgrywały się z boku. O tym też coś wspomnę, bo w sumie taki czas, że wszyscy coś z siebie wyrzucają, to i ja wyrzucę.
To będzie taki miks wspomnień, bo zamierzam cofnąć się nawet o 27 lat.
Bo powtarzać będziemy trasę, którą zaliczyłem z mamą w 93 roku?
Nasza rodzina się rozpadła, ojciec mieszkał w Katosach, moje siostry zabrał na weekend, a myśmy pojechali właśnie na tą trasę.
Wracam więc tam po kilkunastu latach, z żoną i przyjacielem.
Tak więc zaczynamy w Węgierskiej Górce. I na niebieski szlak się kierujemy. Szlak się ciągnie, ale mamy czas
Pojawiają się widoki, ale burzowo się robi. To początek czerwca, kolory jeszcze niewypalone przez słońce.
Za wiele szczegółów nie pamiętam, na pewno szło się długo. Ale fajny był ten szlak.
Na Prusowie, a właściwie w rejonie jego szczytu, to kojarzę, że bardzo mi się podobało, takie łąki były i w ogóle tak sielsko, pomyśleć, że od tego czasu tam nie byłem... Fasola tam łazi co chwilę, mam nadzieję, że jak wpdanę na wakacje w jego okolice to mnie gdzieś zabierze gadzina jedna.
To nie ja jestem autorem tego zdjęcia. Mieliśmy jeden mały kompakcik z żoną. W dodatku ciulaty, bo to były dopiero początki cyfrowej fotografii. Robił zdjęcia w rozdzielczości 1600 na 1200. No i żona uchwyciła to coś, przed czym spierdalałem w podskokach z okrzykiem "Kur&& wąż".
A jej zdjęć nie będzie. Je@@ ją pies.
A myśmy dochodzili do Boraczej. Pierwszy raz jak tu byłem, z mamą, to też było burzowo. I gdzieś właśnie tu złapała nas burza. I pamiętam, że jak jebło, tośmy się rzucali z matką w trawy, jak żołnierze na filmach wojennych, gdy ktoś granatem ciepnie..
Sucha Góra. Tak te zdjęcia oglądałem (znalazłem płytkę) i mnie zastanawia, czemu z dwóch dni mam 80 zdjęć, jak teraz potrafię w jeden zrobić 300.... Człowiek chyba przyzwyczajony był, że kliszę trzeba oszczędzać. Bo innego wytłumaczenia nie widzę.
By the way, nigdy nie byłem na Suchej Górze.
Tak wygląda na niebieskim szlaku przez Prusów. Fajnie, co?
A to juz powyżej Boraczej, standard. Nie wiem, czy te drzewo jeszcze stoi, ale w 2015 stało. Od tego czasu nie szedłem z Boraczej na Rysiankę. Ba, chyba nie byłem na Rysiance dobrych kilka lat.
A jak szedłem tam z mamą, to wszystko było zalesione. Wszystko!
Hala Redykalna. I Fatra. Też mi się wydaje, że drzew kiedyś jakby więcej było...
Ja i Tomek. Byliśmy jak bracia. Tak się wydawało, że nic nie jest w stanie nas poróżnić. Jak bardzo się myliłem... Tomek się wyrwał, bez żony, ale niebawem mieli jechać w podróż życia na trekking u podnóży Himalajów. No i pojechali. Niedługo po tej wycieczce. Aśka (prywatnie to jakoś mi się sztywna wydawała i specjalnie jej nie darzyłem sympatią, ale Tomka uwielbiałem) dostała tam jakiejś zapaści, wróciła jako warzywo. Tomek walczył o nią, rehabilitacje były i w ogóle. Pojechaliśmy razem w Tatry w listopadzie, żeby go jakoś pocieszyć. A potem? Potem najpierw moje życie spłatało mi figla, a zaraz potem Tomek porzucił leżącą niczym warzywo żonę i zaczął wklejać zdjęcia z nową kobietą. Moje sumienie tego nie wytrzymało i nawrzucałem mu tak, że do dnia dzisiejszego się nie odzywamy do siebie.... czasem myślę, żeby pierwszy coś napisać do niego, ale w sumie nawet nie wiem, co.... Już nie mam żalu, ze trzymał stronę mojej żony, gdy sie rozstawaliśmy i okazał się kawałem palanta. W sumie to nie wiem, czy dobrze zrobiłem, oceniając go z tym, co zrobił ze swoją żoną. Po prostu postanowiłem pamiętać tylko te dobre momenty, a ten wyjazd był jednym z nich.
Ciśniemy dalej, ku Lipowskiej.
W schronisku zostawiamy graty (będziemy tam spać) i ruszamy na posiadówkę ku niedalekiej Rysiance.
Rankiem ruszamy ku Romance. Jest gorąco, a głowy bolą.
Romanka zaprasza.
Rzut okiem za siebie.
Przy okazji nieco się pogubiliśmy, tracąć ścieżkę, więc musieliśmy krzaczorować, żeby wrócic na właściwe tory, w końcu się nam to udało i byliśmy juz prawie na Romance.
A potem stromym niebieskim szliśmy ku Słowiance.
Miejce, gdzie łączy się niebieski z czerwonym, Słowianka już blisko, mamy nadzieję kupić coś do picia, bo tak gorąco, że wszystko wypiliśmy po drodze.
Jedno z nielicznych zdjęć, jakie zrobiłem po drodze, czy to z braku chęci? Może z pragnienia?
Stacja turystyczna na Słowiance była zamknięta, po drodze pogoniły nas jakieś jebane gęsi, gorąco było jak piekarniku, to nie była fajna wycieczka.
Odliczałem tylko czas, żeby zejść do Żabnicy, ale tam żadnego sklepu! Dopiero w Wg był jeden otwarty...
Dwulitrową colę wypiłem w dziesięć minut. I taka to była wycieczka!
ps. A jak się potoczyły losy bohaterów? Ja tam mam się dobrze, Asia jeździ na wózku, wymaga notorycznej opieki, w zasadzie to są dane sprzed dwóch lat, bo obecnie to nie wiem, co z nią... Jak ktoś ciekawy bardziej to trzeba wpisać Joanna Zakolska i wyjdzie.
A dwójka pozostałych uczestników wycieczki to nie wiem...