Jakie zdrowie taka wyprawa , czyli Ochodzitą , Koczy Zamek .
: 2019-10-28, 23:55
Po cholerę ja zrobiłem z tego tutaj relację ... sam nie wiem . Może to nadmiar Kofoli mi zaszkodził ?
Tak się złożyło iż w sobotę organizowałem synkowi 5 urodziny . Przybył więc dziadek ze swą lubą z Hindenburga :haha . A zawsze na drugi dzień organizuję im małe szwendanie na rozruszanie ich już nie młodych kości . Tym razem padło iż podjedziemy sobie na Ochodzitą . Tak więc rano po późnym śniadaniu ruszyliśmy na podbój Ochodzitej , góry jeszcze przez mego ojca jeszcze nie zdobytej . Cóż kiedyś to ojciec mnie na wyprawy wyciągał ,a teraz ja jego ... i oczywiście mojego małego jubilata , który już dawno swój pierwszy szczyt "zaliczył" :) . Na parkingu przy tamtejszej Karczmie Ochodzita meldujemy się o 10.20 . O tej porze tamtejszy parking jeszcze pusty , jest więc gdzie zaparkować . Jest nas w sumie 5 osób , z rozpiętością wieku od 5 do 63 (ja , żona , synek i mój ojciec ze swą lubą) . Rozpakowujemy (nie)ciężki sprzęt i ruszamy na dziko poza szlakiem ! Na szczyt ! Ja na zakazie , senior rodu też nie bardzo może ... ale jakoś człapiemy powoli na szczyt .
Jubilat przechodzi sam siebie , wdrapuje się pierwszy na szczyt ... bo z tym to czasami różnie bywało ...bo i on pewne problemy zdrowotne ma . Chwile po tym jak on finiszował na szczycie to i my w końcu dotarliśmy pod tamtejszy maszt .
Daliśmy radę , szczyt jest nasz ! No dobra przez 5 sekund był nasz , bo za nami zaczęło się robić tłoczno . Co raz większa fala turystów ciągła na szczyt
Pogoda była przyzwoita . Ciepło , lekki wiaterek ... tylko ta nienajlepsza przejrzystość powietrza . Niby nawet Tatry było widać , ale kiepski to był widok :-/ Jak ktoś gdzieś je dostrzeże w tej masie zdjęć to będzie dobrze . Grunt iż my na żywo je dostrzegliśmy :D
Przyszła pora na stały element podczas pobytu na szczycie Ochodzitej . Pora na zdjęcie na najsłynniejszej ławeczce w Koniakowie . Ławeczka swoje dobre lata ma już za sobą . Lada chwila jak ją na dobre szlag trafi , bo ledwo już zipie .
Po ławeczkowej sesji przyszła pora na fotodokumentacje innych widoków podczas tegoż niedzielnego szczytowania .
Czy wiecie iż to tylko plastik . Tak ta figura papieża plastikiem trąca ! Ciekawe kto wybrał taki rodzaj budulca ? Mniejsza z tym ...
... pora na dalszą fotodokumentacje z tejże wyprawy . Synek pod tamtejszą samotną brzozą znajduję kawałek patyka i rzecze do mnie " Tato ja go sobie wezmę ,a ty mi zrobisz w domu z niego patyczaka (taki robal :P ) , lub zmontujesz mi robota ... :haha " Jak on coś wymyśli ...
Rychło nam zleciała godzina na szczycie , błyskawicznie jak diabli . Towarzystwo uznało iż pora już wracać , tak by zdążyć wrócić przed zmrokiem . Toż słyszało towarzystwo o tragedii jaka wydarzyła się swego czasu po zmroku nad Morskim Okiem . Nie chcieliśmy być kolejną częścią tej tragikomedii :haha . Pozbieraliśmy więc manatki i ruszyliśmy w drogę powrotną na parking .
Tym razem znacznie szybciej zajęła nam droga powrotna , aniżeli ta sama trasa na dziko w góry na szczyt :) . O całe 3 minuty szybciej ! Jubilat bez kropli potu na twarzy , z uśmiechem na ustach zwiał na mini plac zabaw przy parkingu . Ani myślał kończyć zabawę ... przekupiłem go możliwością kolejnego szczytowania . Padło na mordercze podejście na Koczy Zamek ! Spojrzałem na resztę towarzystwa , byli bez złego grymasu na twarzy . To też uznałem , że im kolejne szczytowanie pasuję :D Toż przeszli już tegoż dnia górską aklimatyzację na Ochodzitej , mogą więc spróbować jeszcze raz jeden szczyt zdobyć . Na parkingu nie ma już miejsca nawet na 1 auto ! Dobrze więc iż w porę tu przyjechaliśmy . Pakujemy więc manatki do bagażnika i ruszamy w długą drogę ... na parking pod Koczym Zamkiem . Po 1 km asfaltowej drogi w końcu docieramy do celu , parkując tuż przy ścieżce na kolejny szczyt . Bierzemy co mamy zabrać i ruszamy ...
Ścieżka na szczyt jest dosyć niebezpieczna . Wiedzie tuż przy krawędzi tamtejszego kamieniołomu . Jeden zły ruch i lecimyyyyy i nima nas na amen . Nie polecam osobą z lękiem wysokości . Jako alternatywę polecam inną ścieżkę trochę dłuższą czasowo ,ale za to bezpieczniejszą . Traci się na tym dodatkowo 30 sekund marszu :) Więc sami zdecydujcie czy warto ... w razie w .... znaleźć się na dole kamieniołomu .
Ten , kto zaczął się budować przy kamieniołomie , jeszcze nie skończył ... choć postępy w budowie są .
Idziemy dalej , krzyż już widać . To znak , szczyt tuż tuż !
Idziemy tak idziemy , na dworze co raz cieplej . Pot się z nas zaczyna sączyć ...aż w końcu po 5 minutach udaję się nam postawić nasze 10 stóp na szczycie Koczego Zamku . Ludzi tam było jeszcze więcej aniżeli na Ochodzitej . Jak się przypatrzyłem i moje "gumowe ucho" podsłuchało byli to prawdopodobnie grupa kursantów na przewodnika ...
Troję z nas najbardziej zmęczone po tym karkołomnym podejściu na krawędzi , rozsiadło się na tamtejszej ławeczce . Jubilat ze swym zdobycznym brzozowym patyczkiem przetrząsał okolice w poszukiwaniu robaczków . Ja oczywiście zająłem się fotodokumentacją . Ku pamięci , ulotnej jak życie i wiatr .
Widok na naszą pierwszą tegoż dnia zdobycz szczytową ... Ochodzitą
Kamesznica , ze szczytu Koczego Zamku ... coraz mniej widoczna . Tak szybko zarasta ...
I tu na szczycie trochę się zasiedzieliśmy . Po czym udaliśmy się w drogę powrotną . Tym razem wspomnianą wyżej alternatywną ścieżką (do tej na krawędzi) .
Daliśmy radę ! Wszyscy "dumni" z siebie , bo nikt nie wymiękł ... mimo trudności :D
Jednym głosem uznaliśmy ich w ramach nagrody za podwójne szczytowanie ... należy się nam małe co nie co ze słowackich sklepów ... pojechaliśmy więc w kierunku na Zwardoń
Po przekroczeniu granicy znaleźliśmy odpowiednie miejsce gdzie mogliśmy zrobić nagrodę z zapasami ... z naciskiem na zapas Kofoli i Lentilky i takie tam inne duperele :D Oczywiście Kofola tylko w oryginalnym smaku , bo wszelkie inne smaki są błeee :P . W sklepie szło płacić w naszej walucie ... duża Kofola wychodziła po 5.00zł :D (czyli zgodnie z kursem walut w danym dniu)
Przez chwile się tam pokręciliśmy po okolicy i ruszyliśmy na obiad ... Toż podczas tej karkołomnej wyprawy nie mieliśmy czasu jeszcze nic zjeść . Jubilat ledwo wlazł do auta ... padł ze zmęczenia i spał przez cała drogę . Widząc Syberie ... korciło mnie by jeszcze tam tam podejść . W porę się opamiętałem , mając na uwadze stan zdrowotny pewnych osób ... a korciło nie powiem :dev
Rychło dojechaliśmy na obiad . Syn ledwo silnik zgasł się zdążył obudzić . Pojedliśmy i syn rzecze " Jedziemy jeszcze do parku , chce sobie pobiegać po liściach " Jubilatowi nie sposób było odmówić to też po chwili znaleźliśmy ponownie w aucie w drodze do Parku Dworskiego w Kamesznicy . Tym razem to nie ja ,a on robił za przewodnika . Chodziliśmy więc za nim krok w krok ... wybranymi przez niego ścieżkami :) Ubaw mieliśmy już na starcie , bo ktoś omiótł z liści wszystkie parkowe ścieżki ... Żyje tu już tyle lat , kilkadziesiąt razy w tym parku byłem ... lecz jeszcze nigdy nie były ścieżki jesienią omiatane :haha
W końcu pierwszy raz tej jesieni zawitałem do tegoż parku . Szkoda tylko iż tak późno ... były by znacznie lepsze zdjęcia , gdybym tam wcześniej zawitał :) Wróciliśmy do domu , współtowarzysze na swe włości w Hindenburgu ... i tak jakoś nam zleciał ten dzionek :) Dzionek w którym najwięcej czasu straciliśmy na jazdę samochodem , trochę mniej na szczytowo-obiadowe posiadówki ... i jeszcze mniej na podejścia i zejścia ze szczytów :D
... bo na więcej nie możemy sobie na razie pozwolić ;)
Tak się złożyło iż w sobotę organizowałem synkowi 5 urodziny . Przybył więc dziadek ze swą lubą z Hindenburga :haha . A zawsze na drugi dzień organizuję im małe szwendanie na rozruszanie ich już nie młodych kości . Tym razem padło iż podjedziemy sobie na Ochodzitą . Tak więc rano po późnym śniadaniu ruszyliśmy na podbój Ochodzitej , góry jeszcze przez mego ojca jeszcze nie zdobytej . Cóż kiedyś to ojciec mnie na wyprawy wyciągał ,a teraz ja jego ... i oczywiście mojego małego jubilata , który już dawno swój pierwszy szczyt "zaliczył" :) . Na parkingu przy tamtejszej Karczmie Ochodzita meldujemy się o 10.20 . O tej porze tamtejszy parking jeszcze pusty , jest więc gdzie zaparkować . Jest nas w sumie 5 osób , z rozpiętością wieku od 5 do 63 (ja , żona , synek i mój ojciec ze swą lubą) . Rozpakowujemy (nie)ciężki sprzęt i ruszamy na dziko poza szlakiem ! Na szczyt ! Ja na zakazie , senior rodu też nie bardzo może ... ale jakoś człapiemy powoli na szczyt .
Jubilat przechodzi sam siebie , wdrapuje się pierwszy na szczyt ... bo z tym to czasami różnie bywało ...bo i on pewne problemy zdrowotne ma . Chwile po tym jak on finiszował na szczycie to i my w końcu dotarliśmy pod tamtejszy maszt .
Daliśmy radę , szczyt jest nasz ! No dobra przez 5 sekund był nasz , bo za nami zaczęło się robić tłoczno . Co raz większa fala turystów ciągła na szczyt
Pogoda była przyzwoita . Ciepło , lekki wiaterek ... tylko ta nienajlepsza przejrzystość powietrza . Niby nawet Tatry było widać , ale kiepski to był widok :-/ Jak ktoś gdzieś je dostrzeże w tej masie zdjęć to będzie dobrze . Grunt iż my na żywo je dostrzegliśmy :D
Przyszła pora na stały element podczas pobytu na szczycie Ochodzitej . Pora na zdjęcie na najsłynniejszej ławeczce w Koniakowie . Ławeczka swoje dobre lata ma już za sobą . Lada chwila jak ją na dobre szlag trafi , bo ledwo już zipie .
Po ławeczkowej sesji przyszła pora na fotodokumentacje innych widoków podczas tegoż niedzielnego szczytowania .
Czy wiecie iż to tylko plastik . Tak ta figura papieża plastikiem trąca ! Ciekawe kto wybrał taki rodzaj budulca ? Mniejsza z tym ...
... pora na dalszą fotodokumentacje z tejże wyprawy . Synek pod tamtejszą samotną brzozą znajduję kawałek patyka i rzecze do mnie " Tato ja go sobie wezmę ,a ty mi zrobisz w domu z niego patyczaka (taki robal :P ) , lub zmontujesz mi robota ... :haha " Jak on coś wymyśli ...
Rychło nam zleciała godzina na szczycie , błyskawicznie jak diabli . Towarzystwo uznało iż pora już wracać , tak by zdążyć wrócić przed zmrokiem . Toż słyszało towarzystwo o tragedii jaka wydarzyła się swego czasu po zmroku nad Morskim Okiem . Nie chcieliśmy być kolejną częścią tej tragikomedii :haha . Pozbieraliśmy więc manatki i ruszyliśmy w drogę powrotną na parking .
Tym razem znacznie szybciej zajęła nam droga powrotna , aniżeli ta sama trasa na dziko w góry na szczyt :) . O całe 3 minuty szybciej ! Jubilat bez kropli potu na twarzy , z uśmiechem na ustach zwiał na mini plac zabaw przy parkingu . Ani myślał kończyć zabawę ... przekupiłem go możliwością kolejnego szczytowania . Padło na mordercze podejście na Koczy Zamek ! Spojrzałem na resztę towarzystwa , byli bez złego grymasu na twarzy . To też uznałem , że im kolejne szczytowanie pasuję :D Toż przeszli już tegoż dnia górską aklimatyzację na Ochodzitej , mogą więc spróbować jeszcze raz jeden szczyt zdobyć . Na parkingu nie ma już miejsca nawet na 1 auto ! Dobrze więc iż w porę tu przyjechaliśmy . Pakujemy więc manatki do bagażnika i ruszamy w długą drogę ... na parking pod Koczym Zamkiem . Po 1 km asfaltowej drogi w końcu docieramy do celu , parkując tuż przy ścieżce na kolejny szczyt . Bierzemy co mamy zabrać i ruszamy ...
Ścieżka na szczyt jest dosyć niebezpieczna . Wiedzie tuż przy krawędzi tamtejszego kamieniołomu . Jeden zły ruch i lecimyyyyy i nima nas na amen . Nie polecam osobą z lękiem wysokości . Jako alternatywę polecam inną ścieżkę trochę dłuższą czasowo ,ale za to bezpieczniejszą . Traci się na tym dodatkowo 30 sekund marszu :) Więc sami zdecydujcie czy warto ... w razie w .... znaleźć się na dole kamieniołomu .
Ten , kto zaczął się budować przy kamieniołomie , jeszcze nie skończył ... choć postępy w budowie są .
Idziemy dalej , krzyż już widać . To znak , szczyt tuż tuż !
Idziemy tak idziemy , na dworze co raz cieplej . Pot się z nas zaczyna sączyć ...aż w końcu po 5 minutach udaję się nam postawić nasze 10 stóp na szczycie Koczego Zamku . Ludzi tam było jeszcze więcej aniżeli na Ochodzitej . Jak się przypatrzyłem i moje "gumowe ucho" podsłuchało byli to prawdopodobnie grupa kursantów na przewodnika ...
Troję z nas najbardziej zmęczone po tym karkołomnym podejściu na krawędzi , rozsiadło się na tamtejszej ławeczce . Jubilat ze swym zdobycznym brzozowym patyczkiem przetrząsał okolice w poszukiwaniu robaczków . Ja oczywiście zająłem się fotodokumentacją . Ku pamięci , ulotnej jak życie i wiatr .
Widok na naszą pierwszą tegoż dnia zdobycz szczytową ... Ochodzitą
Kamesznica , ze szczytu Koczego Zamku ... coraz mniej widoczna . Tak szybko zarasta ...
I tu na szczycie trochę się zasiedzieliśmy . Po czym udaliśmy się w drogę powrotną . Tym razem wspomnianą wyżej alternatywną ścieżką (do tej na krawędzi) .
Daliśmy radę ! Wszyscy "dumni" z siebie , bo nikt nie wymiękł ... mimo trudności :D
Jednym głosem uznaliśmy ich w ramach nagrody za podwójne szczytowanie ... należy się nam małe co nie co ze słowackich sklepów ... pojechaliśmy więc w kierunku na Zwardoń
Po przekroczeniu granicy znaleźliśmy odpowiednie miejsce gdzie mogliśmy zrobić nagrodę z zapasami ... z naciskiem na zapas Kofoli i Lentilky i takie tam inne duperele :D Oczywiście Kofola tylko w oryginalnym smaku , bo wszelkie inne smaki są błeee :P . W sklepie szło płacić w naszej walucie ... duża Kofola wychodziła po 5.00zł :D (czyli zgodnie z kursem walut w danym dniu)
Przez chwile się tam pokręciliśmy po okolicy i ruszyliśmy na obiad ... Toż podczas tej karkołomnej wyprawy nie mieliśmy czasu jeszcze nic zjeść . Jubilat ledwo wlazł do auta ... padł ze zmęczenia i spał przez cała drogę . Widząc Syberie ... korciło mnie by jeszcze tam tam podejść . W porę się opamiętałem , mając na uwadze stan zdrowotny pewnych osób ... a korciło nie powiem :dev
Rychło dojechaliśmy na obiad . Syn ledwo silnik zgasł się zdążył obudzić . Pojedliśmy i syn rzecze " Jedziemy jeszcze do parku , chce sobie pobiegać po liściach " Jubilatowi nie sposób było odmówić to też po chwili znaleźliśmy ponownie w aucie w drodze do Parku Dworskiego w Kamesznicy . Tym razem to nie ja ,a on robił za przewodnika . Chodziliśmy więc za nim krok w krok ... wybranymi przez niego ścieżkami :) Ubaw mieliśmy już na starcie , bo ktoś omiótł z liści wszystkie parkowe ścieżki ... Żyje tu już tyle lat , kilkadziesiąt razy w tym parku byłem ... lecz jeszcze nigdy nie były ścieżki jesienią omiatane :haha
W końcu pierwszy raz tej jesieni zawitałem do tegoż parku . Szkoda tylko iż tak późno ... były by znacznie lepsze zdjęcia , gdybym tam wcześniej zawitał :) Wróciliśmy do domu , współtowarzysze na swe włości w Hindenburgu ... i tak jakoś nam zleciał ten dzionek :) Dzionek w którym najwięcej czasu straciliśmy na jazdę samochodem , trochę mniej na szczytowo-obiadowe posiadówki ... i jeszcze mniej na podejścia i zejścia ze szczytów :D
... bo na więcej nie możemy sobie na razie pozwolić ;)