Wakacyjna pentalogia (3) Mały Szlak Beskidzki
: 2019-06-08, 16:40
Trochę zawirowań w moim życiu spowodowało, że mam "lekkie" opóźnienie z relacjami ale powoli zacznę nadrabiać
Na pierwszy ogień idzie MSB!
Prolog
Pomysł rzucił jakiś czas temu Mariusz. Broniłem się przez jakiś czas spokojnie ale skutecznie. W końcu dałem się jednak podejść i powiedziałem sakramentalne "tak" i wstyd już było się wycofać. "Fajnie będzie spróbować czegoś innego" starałem usprawiedliwić sam siebie po tej chwili słabości...
Po powrocie z Alp Zillertalskich robimy sobie dzień totalnego resetu. Grill, piwko i tym podobne przyjemności. Kolejnego dnia mamy plan wystartować. Rezerwujemy pierwszy nocleg (resztę planujemy znaleźć "na miejscu") i robimy przepak.
Dzień 1 - Straconka/Potrójna
Rano żona Mateusza podrzuca nas autem do Straconki i startujemy!
Od początku trasa zaczyna piąć się lekko w górę więc jest to o co w tych górach chodzi! Wchodzimy w las, ludzi zero. Jest całkiem przyjemnie! Po chwili zaczynają nas atakować muchopająki zwane przez nas w kolejnych dniach muchopedałami (po powrocie wynaleźliśmy jak to cholerstwo się nazywa: strzyżak sarni). Ani wcześniej ani później w życiu nie spotkałem na swojej drodze równie wkurzającego owada!
No ale wracajmy do drogi...
Mijamy Czupel i w okolicy Groniczków łapiemy pierwsze tego dnia widoki:
Mijamy Gaiki, Przełęcz U Panienki i zbliżamy się do pierwszej planowej przerwy. Chrobacza Łąka - a więc schronisko i obowiązkowy zimny browar!
Krzyż na szczycie:
Widoki z okolic schroniska:
Po orzeźwiającym piwku ruszamy dalej. Najpierw spokojnie grzbietem a potem już tylko w dół. Dochodzimy do zapory na Jeziorze Międzybrodzkim i zaczynami podejście na Żar. Idzie się całkiem przyjemnie ale po jakimś czasie słyszymy pomruki zbliżającej się burzy. Trzeba przyspieszyć kroku.
Nie znam trasy więc nie mam pojęcia jak daleko jeszcze do szczytu i jak rozłożyć siły. Burza się zbliża więc staramy się cisnąć jak najszybciej. Pot leje się strumieniami. W końcu wyłaniają się jakieś zabudowania. Uf! Zdążymy przed burzą! Mateusz leci szybciej i zajmuje miejsce w jakimś przybytku robiącym za knajpę.
Cuda na szczycie:
Zamawiamy piwo i jeb! Leje i grzmi. Trafiliśmy idealnie. Nie przewidzieliśmy jednak, że posiedzimy tu dłużej bo...
Jedna burza poszła:
...a kolejna już idzie. I tak w kółko Macieju.
Piękny wał szkwałowy:
Przekiblowaliśmy tak trzy godziny pijąc browary aż w końcu mogliśmy się zebrać w dalszą drogę.
Obchodzimy po południowej stronie górny zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej i ewakuujemy się z gwarnych okolic Żaru.
Widok na Żar z okolic Kiczery:
Dalsza droga to typowe beskidzkie falowanie. Szczyt, przełęcz, szczyt, przełęcz. I tak dalej. Mijamy ruiny jakiegoś kamiennego szałasu a w okolicy Przełęczy Kocierskiej prowadzimy zażartą dyskusję czy zrobić przerwę na browca w pobliskim ośrodku czy jednak dreptać dalej. Postanawiamy iść...
Słońce powoli chyli się ku zachodowi a my docieramy w końcu na Potrójną!
Okolice szczytu:
Nocleg mamy u Rafała w Chatce na Potrójnej. Pierwszy dzień zaliczony więc do kolacji piwo musi być! W chatce poza gospodarzami jesteśmy sami więc luz blues! Zasypiamy...
Dzień 2 - Potrójna/Zembrzyce
Pobudka, śniadanie, wymarsz. Tak zaczął się dzień drugi naszego spotkania z Małym Szlakiem Beskidzkim. I znowu beskidzki standard. Góra, dół, góra, dół. Lub odwrotnie
Wędrujemy zalesionym grzbietem, czasami między grzbietami nieśmiało ukazują się ładniejsze lub brzydsze widoki. W końcu przez różne Beskidy, Łamane Skały, Smrekowice, Potrójne (znowu!) docieramy na Leskowiec.
Widoki ze szczytu:
Pod Leskowcem jest schronisko a to oznacza tylko jedno: piwo! I jak tu nie kochać gór?
Po skonsumowaniu zimnego browarka i ciepłej zupy ruszamy dalej. Schodzimy łagodnie i mniej łagodnie do Krzeszowa. Mijamy zabudowania i rozpoczynamy podejście.
Atak! Nie, nie. To nie atak szczytowy. To atak muchopedałów! Gwałtu, rety! Co się dzieję?! Te latające cholerstwa obłażą nas ze wszystkich stron. Ich trup pada gęsto ale nie poddają się. To jakaś masakra! Właściwie całe podejście na Żurawnicę nie walczymy z poziomicami (a końcówkę zapamiętałem jako dającą lekko w pośladki!) a z tą latającą zarazą!
Osiągamy szczyt i grzbietem lecimy dalej. Nie ma nawet mowy o chwili przerwy w towarzystwie muchopedałów! Grzbiet jest bardzo przyjemny. Co chwilę pojawiają się skalne twory zwane prawdopodobnie Kozimi Skałami.
Okolice Żurawnicy:
W końcu muchopedały trochę odpuszczają i idzie się trochę lepiej. Dalsza trasa to właściwie poziomy spacer i delikatnie schodzenie w dół. Mijamy Żmijową i każdym krokiem jesteśmy bliżej Zembrzyc.
Trafiają się nawet jakieś widoki:
W końcu jesteśmy w dolinie.
Przekraczamy Skawę:
I docieramy do miasteczka. Robimy zakupy w miejscowym sklepie i...
...zaczyna się zabawa. Nie mamy noclegu i musimy go jakoś zorganizować. Oczywiście "przygotowani" byliśmy. W relacjach z przejść MSB pisano, że nocuje się w jakimś ośrodku oazowym już za miasteczkiem. Taki był też i nasz plan. Niestety plan bardzo szybko trzasnął gdyż w ośrodku kazano nam iść precz. Na naszą sugestię, że możemy spać w szopie, wiacie czy innej piwnicy powtórzono uprzejmie acz stanowczo, że nic z tego. Tak więc jesteśmy w dupie.
Robimy cofkę do "centrum". Po drodze mijamy jakiś Skawy i mamy pierwszą opcję rezerwową! Teren pod mostem to może nie ekstraklasa ale taka solidna III liga. Tamy radę tu przekimać noc. Walczymy dalej! Idziemy i pytamy każdego napotkanego tubylca o jakieś noclegi. Oczywiście nikt nic nie wie. Trafiamy jednak na jakiś ośrodek Caritas dla osób niepełnosprawnych.
Tadam! Pozwalają nam przenocować. Za kolację grzecznie dziękujemy, mamy swoje konserwy i piwo. Przyfarciło nam! Drugi dzień na plus!
Dzień 3 - Zembrzyce/Myślenice
Najdłuższy odcinek na naszej trasie (37 km) tak więc ruszamy bladym świtem. Pniemy się lekko w górę asfaltową drogą, wokół cicho i pusto. W okolicy przysiółka Zarębki spotykamy podążającego w dół tubylca, który widząc nasze plecaki zagaduje...
- Dokąd idziecie chłopaki?
- Do Myślenic.
- Eeeee (rozdziawił usta, machnął ręką i poszedł)
Idziemy dalej. Tereny niestety mało dziewicze. Asfalt, słupy i zabudowania to tutaj w miarę częsty widok. Ma to ten plus, że co jakiś czas otwierają się bliższe lub dalsze widoki.
A oto i przykład:
Wchodzimy do przyjemnego lasku i po jakimś czasie zdobywamy Chełm o oszałamiającej wysokości 603 metrów nad poziomem morza! Mamy całkiem dobry czas więc robimy chwilę przerwy. Dalsza trasa to praktycznie płaski kawałek po grzbiecie szeroką drogą.
Po kilkunastu minutach odbijamy w trawy. Wysokie trawy. Mokre trawy. Błotniste trawy. Kilka minut w takim terenie i buty mam totalnie mokre. W dodatku trzeba lawirować między koleinami, błotem, wodą i kamulcami. No i jeb! Zaliczam glebę w błoto! Nie dość, że jestem brudy to przejechałem piszczelem po kamieniu i pierwszy raz w swojej górskiej karierze jestem zmuszony użyć w czasie marszu plastrów i tym podobnych specyfików. Operacja się udała, będę żyć, chociaż noga boli jak cholera. Cóż - schodzimy dalej.
Dochodzimy do Palczy i na tyłach lokalnego sklepiku robimy sobie tradycyjną przerwę na tradycyjnego browara!
Po kilkunastu minutach zaczynamy kolejne podejście. W okolicy Babicy łapie nas deszcz, który próbujemy przeczekać w napotkanej wiacie. Gdy nadzieja na poprawę pogody nas opuszcza, nakładamy kto co ma przeciwdeszczowego i ruszamy dalej.
Dalsza część trasy to jeden z najgorszych odcinków górskich jakie miałem okazję przejść w życiu. Błoto, las, błoto, las. I nic poza tym. I tak kilometrami...
Mateusz idzie pierwszy. Ja kilkadziesiąt metrów za nim i myślę sobie "Czemu ja się zgodziłem iść w takim syfie? Głupi wymyślił a jeszcze głupszy się zgodził! Niech to już się skończy! Ratunku! Pomocy! Zabierzcie to błoto!"
Psycha siada. I wcale nie szło o to, że trasa była długa. To błoto, las, krzaczory przez które trzeba było się przedzierać omijając błotniste bajora ryły banię! Krok za krokiem, kilometr za kilometrem traciłem nadzieję, że to się kiedykolwiek skończy.
W końcu jakaś cywilizacja! Krzyż, ławeczki, ludzie. Tak! Ludzie! Czyli już niedaleko! I faktycznie. Po Kilkunastu minutach wychodzimy z lasu.
Widać Myślenice!
Schodzimy do miasta. Daliśmy radę! Zrobiliśmy 37 kilometrów! Przetrwaliśmy nierówną walkę z błotem i monotonią szlaku!
O noclegu na razie nie myślimy. Chcemy zjeść coś ciepłego i napić się czegoś zimnego.
Docieramy na myślenicki rynek:
Nie widzimy żadnego lokalu, który sprostałby naszym wyrafinowanym gustom. Na szczęście podpytani lokalsi wskazują nam drogę do pizzerii. Melinujemy się w niej na jakiś czas. Piwko, pizza, piwko. Życie jest piękne gdy wokół nie ma błota!
Objedzeni i napojeni ruszamy szukać noclegu. Dobrzy ludzie z pizzerii mówią byśmy szukali na Zarabiu. Docieramy na miejsce i zaczyna się zabawa.
- Nie wynajmujemy na jedną noc.
- Przykro mi nie mamy wolnych miejsc.
Te dwa teksty słyszymy gdy tylko gospodarze kwater bliżej nam się przyjrzą. A wyglądamy jak wyglądamy: zabłoceni, zakrwawieni (ja), spoceni, piwo na wieczór rzecz jasna schowaliśmy do plecaków aby dać sobie choć cień szansy na czyste łóżko. To, że fajne z nas chłopaki nikogo nie obchodziło
Nasza ostatnia deska ratunku to będący w remoncie ośrodek czy pensjonat PTTK. Zaglądamy, pukamy, stukamy. W końcu ktoś wychodzi. Tak - wynajmują pokoje. Tak - mają dwa miejsca. Tadam! Znowu się udało! Z ulgą można zdjąć buty i wziąć prysznic. Wykonaliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty! Dzień trzeci mimo strat wizerunkowych i ubytku krwi na plus!
cdn
Na pierwszy ogień idzie MSB!
Prolog
Pomysł rzucił jakiś czas temu Mariusz. Broniłem się przez jakiś czas spokojnie ale skutecznie. W końcu dałem się jednak podejść i powiedziałem sakramentalne "tak" i wstyd już było się wycofać. "Fajnie będzie spróbować czegoś innego" starałem usprawiedliwić sam siebie po tej chwili słabości...
Po powrocie z Alp Zillertalskich robimy sobie dzień totalnego resetu. Grill, piwko i tym podobne przyjemności. Kolejnego dnia mamy plan wystartować. Rezerwujemy pierwszy nocleg (resztę planujemy znaleźć "na miejscu") i robimy przepak.
Dzień 1 - Straconka/Potrójna
Rano żona Mateusza podrzuca nas autem do Straconki i startujemy!
Od początku trasa zaczyna piąć się lekko w górę więc jest to o co w tych górach chodzi! Wchodzimy w las, ludzi zero. Jest całkiem przyjemnie! Po chwili zaczynają nas atakować muchopająki zwane przez nas w kolejnych dniach muchopedałami (po powrocie wynaleźliśmy jak to cholerstwo się nazywa: strzyżak sarni). Ani wcześniej ani później w życiu nie spotkałem na swojej drodze równie wkurzającego owada!
No ale wracajmy do drogi...
Mijamy Czupel i w okolicy Groniczków łapiemy pierwsze tego dnia widoki:
Mijamy Gaiki, Przełęcz U Panienki i zbliżamy się do pierwszej planowej przerwy. Chrobacza Łąka - a więc schronisko i obowiązkowy zimny browar!
Krzyż na szczycie:
Widoki z okolic schroniska:
Po orzeźwiającym piwku ruszamy dalej. Najpierw spokojnie grzbietem a potem już tylko w dół. Dochodzimy do zapory na Jeziorze Międzybrodzkim i zaczynami podejście na Żar. Idzie się całkiem przyjemnie ale po jakimś czasie słyszymy pomruki zbliżającej się burzy. Trzeba przyspieszyć kroku.
Nie znam trasy więc nie mam pojęcia jak daleko jeszcze do szczytu i jak rozłożyć siły. Burza się zbliża więc staramy się cisnąć jak najszybciej. Pot leje się strumieniami. W końcu wyłaniają się jakieś zabudowania. Uf! Zdążymy przed burzą! Mateusz leci szybciej i zajmuje miejsce w jakimś przybytku robiącym za knajpę.
Cuda na szczycie:
Zamawiamy piwo i jeb! Leje i grzmi. Trafiliśmy idealnie. Nie przewidzieliśmy jednak, że posiedzimy tu dłużej bo...
Jedna burza poszła:
...a kolejna już idzie. I tak w kółko Macieju.
Piękny wał szkwałowy:
Przekiblowaliśmy tak trzy godziny pijąc browary aż w końcu mogliśmy się zebrać w dalszą drogę.
Obchodzimy po południowej stronie górny zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej i ewakuujemy się z gwarnych okolic Żaru.
Widok na Żar z okolic Kiczery:
Dalsza droga to typowe beskidzkie falowanie. Szczyt, przełęcz, szczyt, przełęcz. I tak dalej. Mijamy ruiny jakiegoś kamiennego szałasu a w okolicy Przełęczy Kocierskiej prowadzimy zażartą dyskusję czy zrobić przerwę na browca w pobliskim ośrodku czy jednak dreptać dalej. Postanawiamy iść...
Słońce powoli chyli się ku zachodowi a my docieramy w końcu na Potrójną!
Okolice szczytu:
Nocleg mamy u Rafała w Chatce na Potrójnej. Pierwszy dzień zaliczony więc do kolacji piwo musi być! W chatce poza gospodarzami jesteśmy sami więc luz blues! Zasypiamy...
Dzień 2 - Potrójna/Zembrzyce
Pobudka, śniadanie, wymarsz. Tak zaczął się dzień drugi naszego spotkania z Małym Szlakiem Beskidzkim. I znowu beskidzki standard. Góra, dół, góra, dół. Lub odwrotnie
Wędrujemy zalesionym grzbietem, czasami między grzbietami nieśmiało ukazują się ładniejsze lub brzydsze widoki. W końcu przez różne Beskidy, Łamane Skały, Smrekowice, Potrójne (znowu!) docieramy na Leskowiec.
Widoki ze szczytu:
Pod Leskowcem jest schronisko a to oznacza tylko jedno: piwo! I jak tu nie kochać gór?
Po skonsumowaniu zimnego browarka i ciepłej zupy ruszamy dalej. Schodzimy łagodnie i mniej łagodnie do Krzeszowa. Mijamy zabudowania i rozpoczynamy podejście.
Atak! Nie, nie. To nie atak szczytowy. To atak muchopedałów! Gwałtu, rety! Co się dzieję?! Te latające cholerstwa obłażą nas ze wszystkich stron. Ich trup pada gęsto ale nie poddają się. To jakaś masakra! Właściwie całe podejście na Żurawnicę nie walczymy z poziomicami (a końcówkę zapamiętałem jako dającą lekko w pośladki!) a z tą latającą zarazą!
Osiągamy szczyt i grzbietem lecimy dalej. Nie ma nawet mowy o chwili przerwy w towarzystwie muchopedałów! Grzbiet jest bardzo przyjemny. Co chwilę pojawiają się skalne twory zwane prawdopodobnie Kozimi Skałami.
Okolice Żurawnicy:
W końcu muchopedały trochę odpuszczają i idzie się trochę lepiej. Dalsza trasa to właściwie poziomy spacer i delikatnie schodzenie w dół. Mijamy Żmijową i każdym krokiem jesteśmy bliżej Zembrzyc.
Trafiają się nawet jakieś widoki:
W końcu jesteśmy w dolinie.
Przekraczamy Skawę:
I docieramy do miasteczka. Robimy zakupy w miejscowym sklepie i...
...zaczyna się zabawa. Nie mamy noclegu i musimy go jakoś zorganizować. Oczywiście "przygotowani" byliśmy. W relacjach z przejść MSB pisano, że nocuje się w jakimś ośrodku oazowym już za miasteczkiem. Taki był też i nasz plan. Niestety plan bardzo szybko trzasnął gdyż w ośrodku kazano nam iść precz. Na naszą sugestię, że możemy spać w szopie, wiacie czy innej piwnicy powtórzono uprzejmie acz stanowczo, że nic z tego. Tak więc jesteśmy w dupie.
Robimy cofkę do "centrum". Po drodze mijamy jakiś Skawy i mamy pierwszą opcję rezerwową! Teren pod mostem to może nie ekstraklasa ale taka solidna III liga. Tamy radę tu przekimać noc. Walczymy dalej! Idziemy i pytamy każdego napotkanego tubylca o jakieś noclegi. Oczywiście nikt nic nie wie. Trafiamy jednak na jakiś ośrodek Caritas dla osób niepełnosprawnych.
Tadam! Pozwalają nam przenocować. Za kolację grzecznie dziękujemy, mamy swoje konserwy i piwo. Przyfarciło nam! Drugi dzień na plus!
Dzień 3 - Zembrzyce/Myślenice
Najdłuższy odcinek na naszej trasie (37 km) tak więc ruszamy bladym świtem. Pniemy się lekko w górę asfaltową drogą, wokół cicho i pusto. W okolicy przysiółka Zarębki spotykamy podążającego w dół tubylca, który widząc nasze plecaki zagaduje...
- Dokąd idziecie chłopaki?
- Do Myślenic.
- Eeeee (rozdziawił usta, machnął ręką i poszedł)
Idziemy dalej. Tereny niestety mało dziewicze. Asfalt, słupy i zabudowania to tutaj w miarę częsty widok. Ma to ten plus, że co jakiś czas otwierają się bliższe lub dalsze widoki.
A oto i przykład:
Wchodzimy do przyjemnego lasku i po jakimś czasie zdobywamy Chełm o oszałamiającej wysokości 603 metrów nad poziomem morza! Mamy całkiem dobry czas więc robimy chwilę przerwy. Dalsza trasa to praktycznie płaski kawałek po grzbiecie szeroką drogą.
Po kilkunastu minutach odbijamy w trawy. Wysokie trawy. Mokre trawy. Błotniste trawy. Kilka minut w takim terenie i buty mam totalnie mokre. W dodatku trzeba lawirować między koleinami, błotem, wodą i kamulcami. No i jeb! Zaliczam glebę w błoto! Nie dość, że jestem brudy to przejechałem piszczelem po kamieniu i pierwszy raz w swojej górskiej karierze jestem zmuszony użyć w czasie marszu plastrów i tym podobnych specyfików. Operacja się udała, będę żyć, chociaż noga boli jak cholera. Cóż - schodzimy dalej.
Dochodzimy do Palczy i na tyłach lokalnego sklepiku robimy sobie tradycyjną przerwę na tradycyjnego browara!
Po kilkunastu minutach zaczynamy kolejne podejście. W okolicy Babicy łapie nas deszcz, który próbujemy przeczekać w napotkanej wiacie. Gdy nadzieja na poprawę pogody nas opuszcza, nakładamy kto co ma przeciwdeszczowego i ruszamy dalej.
Dalsza część trasy to jeden z najgorszych odcinków górskich jakie miałem okazję przejść w życiu. Błoto, las, błoto, las. I nic poza tym. I tak kilometrami...
Mateusz idzie pierwszy. Ja kilkadziesiąt metrów za nim i myślę sobie "Czemu ja się zgodziłem iść w takim syfie? Głupi wymyślił a jeszcze głupszy się zgodził! Niech to już się skończy! Ratunku! Pomocy! Zabierzcie to błoto!"
Psycha siada. I wcale nie szło o to, że trasa była długa. To błoto, las, krzaczory przez które trzeba było się przedzierać omijając błotniste bajora ryły banię! Krok za krokiem, kilometr za kilometrem traciłem nadzieję, że to się kiedykolwiek skończy.
W końcu jakaś cywilizacja! Krzyż, ławeczki, ludzie. Tak! Ludzie! Czyli już niedaleko! I faktycznie. Po Kilkunastu minutach wychodzimy z lasu.
Widać Myślenice!
Schodzimy do miasta. Daliśmy radę! Zrobiliśmy 37 kilometrów! Przetrwaliśmy nierówną walkę z błotem i monotonią szlaku!
O noclegu na razie nie myślimy. Chcemy zjeść coś ciepłego i napić się czegoś zimnego.
Docieramy na myślenicki rynek:
Nie widzimy żadnego lokalu, który sprostałby naszym wyrafinowanym gustom. Na szczęście podpytani lokalsi wskazują nam drogę do pizzerii. Melinujemy się w niej na jakiś czas. Piwko, pizza, piwko. Życie jest piękne gdy wokół nie ma błota!
Objedzeni i napojeni ruszamy szukać noclegu. Dobrzy ludzie z pizzerii mówią byśmy szukali na Zarabiu. Docieramy na miejsce i zaczyna się zabawa.
- Nie wynajmujemy na jedną noc.
- Przykro mi nie mamy wolnych miejsc.
Te dwa teksty słyszymy gdy tylko gospodarze kwater bliżej nam się przyjrzą. A wyglądamy jak wyglądamy: zabłoceni, zakrwawieni (ja), spoceni, piwo na wieczór rzecz jasna schowaliśmy do plecaków aby dać sobie choć cień szansy na czyste łóżko. To, że fajne z nas chłopaki nikogo nie obchodziło
Nasza ostatnia deska ratunku to będący w remoncie ośrodek czy pensjonat PTTK. Zaglądamy, pukamy, stukamy. W końcu ktoś wychodzi. Tak - wynajmują pokoje. Tak - mają dwa miejsca. Tadam! Znowu się udało! Z ulgą można zdjąć buty i wziąć prysznic. Wykonaliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty! Dzień trzeci mimo strat wizerunkowych i ubytku krwi na plus!
cdn