Żurawnica fajna jest
: 2019-06-03, 17:04
Nadejszła niedziela 2 czerwca a z nią piękna pogoda. W końcu. Powstał i na szybko plan i jak na niedzielę przystało - miało być spokojnie, leniwie, sielankowo i jeszcze raz leniwie.
Późnym porankiem docieramy do Krzeszowa u podnóży Żurawnicy. Tam mnie jeszcze nie było, zawsze nie po drodze. Jest więc powód, żeby się przez grzbiecik przekulać. Zaczyna się świątobliwie:
Kapliczka kolumnowa i kaplica "Księża Studnia" w Krzeszowie
Ta druga nazwę swą zawdzięcza źródełku wypływającemu spod kapliczki nawet podczas suszy. A susza zaiste się zaczyna, bo grzeje niemiłosiernie, odkryty asfalt (szlak zielony) przez wieś nie ma litości. Mijamy straszny dwór.
Na końcu asfaltu jest sklep, z tzw. przysklepiem, gdzie oczywiście tętni niedzielne życie wiejskie, nie ulegamy jednak pokusom i dzielnie zmierzamy dalej, byle schować się w cieniu lasu. Z oddali kibicuje nam Leskowiec i Groń JPII.
Kawałeczek lasem, prawie po płaskim i zaczynamy niewielkie podejście. Wzdłuż zapuszczonej łąki, trawiastą, ledwo widoczną ścieżką. Robi się dziko. Tak jakoś inaczej niż zwykło bywać w Beskidzie Małym. Bardziej przypominają się obrazki z Beskidu Niskiego. Wkrótce osiągamy podszczytową polanę Żurawnicy. Szlak omija bezpośrednio szczyt.
Jest i Babia Góra...
Praktycznie od samej polany, wzdłuż szlaku zaczyna się teraz pasmo skałek i wychodni zwanych Kozimi Skałami. Malownicze, porośnięte mchami i nieco już pozarastane przeróżnymi chaszczami, ciągną się długim zrębem aż poza połączenie ze szlakiem czerwonym (MSB). Pod nimi kluczy wąska, błotnista ścieżka - widać, że szlak chyba całkiem zapomniany, może jedynie chodzą tędy ci, którzy robią MSB. Naprawdę przypomina to Beskid Niski, są nawet liczne przeszkody terenowe w postaci zwalonych drzew, które trzeba omijać błotnistymi stromiznami. W błocie tylko ślady kopytek/raciczek. Przy jednym obejściu darkheush prawie zalicza glebę
Kozie Skały:
Ostatnie parę metrów podejścia trzeba po prostu wbiec, niezła grapa-żeby nie zjechać w dół tam, skąd się przyszło. Połączenie szlaków. Teraz będzie już raczej łatwo i przyjemnie. I oczywiście bezludnie. Schodzimy zatem w stronę Przełęczy Carchel. Pięknie tam, cicho, sielsko i niedzielnie.
Postanowiliśmy poczęstować Maryjkę klopsikami w sosie pomidorowym.
Babia nadal stała na swoim miejscu.
Niestety trzeba było opuścić to urokliwe miejsce. Na pożegnanie...
Omijamy Gołuszkową Górę i kierujemy się w stronę przysiółka Żmije. Otwierają się widoki na Beskid Makowski.
Jest i motyw satanistyczny...
Malowniczy przysiółek Żmije wita nas takim krasnalem ogrodowym.
Aby nie wracać przez Gołuszkową, postanawiamy zażyć chaszczingu. W końcu bez tego niedziela byłaby stracona. Na przełaj przez pola i krzaczory postanawiamy po poziomicy dotrzeć do zielonego schodzącego do Stryszawy.
Udaje nam się, przez hasioki, pokrzywy i młodniki, łapiemy zielony i schodzimy na przysiółek Lipie (Przełęcz Lipie).
Teraz pozostaje nam smętny asfalting w palącym słońcu. Babia wciąż czujna.
Na szczęście pod względem łapania stopa mamy level master i po półgodzinie drałowania drogą łapiemy pierwszego, który zwozi nas do połączenia dróg na Stryszawę i Krzeszów a tam pierwsze machnięcie i kolejny dobry obywatel zwozi nas pod kościół w Krzeszowie.
Takim oto leniwym sposobem kończymy jakże miłą i chilloutową wycieczkę,jak na niedzielnych turystów przystało.
Żurawnica fajna jest. Polecam.
Późnym porankiem docieramy do Krzeszowa u podnóży Żurawnicy. Tam mnie jeszcze nie było, zawsze nie po drodze. Jest więc powód, żeby się przez grzbiecik przekulać. Zaczyna się świątobliwie:
Kapliczka kolumnowa i kaplica "Księża Studnia" w Krzeszowie
Ta druga nazwę swą zawdzięcza źródełku wypływającemu spod kapliczki nawet podczas suszy. A susza zaiste się zaczyna, bo grzeje niemiłosiernie, odkryty asfalt (szlak zielony) przez wieś nie ma litości. Mijamy straszny dwór.
Na końcu asfaltu jest sklep, z tzw. przysklepiem, gdzie oczywiście tętni niedzielne życie wiejskie, nie ulegamy jednak pokusom i dzielnie zmierzamy dalej, byle schować się w cieniu lasu. Z oddali kibicuje nam Leskowiec i Groń JPII.
Kawałeczek lasem, prawie po płaskim i zaczynamy niewielkie podejście. Wzdłuż zapuszczonej łąki, trawiastą, ledwo widoczną ścieżką. Robi się dziko. Tak jakoś inaczej niż zwykło bywać w Beskidzie Małym. Bardziej przypominają się obrazki z Beskidu Niskiego. Wkrótce osiągamy podszczytową polanę Żurawnicy. Szlak omija bezpośrednio szczyt.
Jest i Babia Góra...
Praktycznie od samej polany, wzdłuż szlaku zaczyna się teraz pasmo skałek i wychodni zwanych Kozimi Skałami. Malownicze, porośnięte mchami i nieco już pozarastane przeróżnymi chaszczami, ciągną się długim zrębem aż poza połączenie ze szlakiem czerwonym (MSB). Pod nimi kluczy wąska, błotnista ścieżka - widać, że szlak chyba całkiem zapomniany, może jedynie chodzą tędy ci, którzy robią MSB. Naprawdę przypomina to Beskid Niski, są nawet liczne przeszkody terenowe w postaci zwalonych drzew, które trzeba omijać błotnistymi stromiznami. W błocie tylko ślady kopytek/raciczek. Przy jednym obejściu darkheush prawie zalicza glebę
Kozie Skały:
Ostatnie parę metrów podejścia trzeba po prostu wbiec, niezła grapa-żeby nie zjechać w dół tam, skąd się przyszło. Połączenie szlaków. Teraz będzie już raczej łatwo i przyjemnie. I oczywiście bezludnie. Schodzimy zatem w stronę Przełęczy Carchel. Pięknie tam, cicho, sielsko i niedzielnie.
Postanowiliśmy poczęstować Maryjkę klopsikami w sosie pomidorowym.
Babia nadal stała na swoim miejscu.
Niestety trzeba było opuścić to urokliwe miejsce. Na pożegnanie...
Omijamy Gołuszkową Górę i kierujemy się w stronę przysiółka Żmije. Otwierają się widoki na Beskid Makowski.
Jest i motyw satanistyczny...
Malowniczy przysiółek Żmije wita nas takim krasnalem ogrodowym.
Aby nie wracać przez Gołuszkową, postanawiamy zażyć chaszczingu. W końcu bez tego niedziela byłaby stracona. Na przełaj przez pola i krzaczory postanawiamy po poziomicy dotrzeć do zielonego schodzącego do Stryszawy.
Udaje nam się, przez hasioki, pokrzywy i młodniki, łapiemy zielony i schodzimy na przysiółek Lipie (Przełęcz Lipie).
Teraz pozostaje nam smętny asfalting w palącym słońcu. Babia wciąż czujna.
Na szczęście pod względem łapania stopa mamy level master i po półgodzinie drałowania drogą łapiemy pierwszego, który zwozi nas do połączenia dróg na Stryszawę i Krzeszów a tam pierwsze machnięcie i kolejny dobry obywatel zwozi nas pod kościół w Krzeszowie.
Takim oto leniwym sposobem kończymy jakże miłą i chilloutową wycieczkę,jak na niedzielnych turystów przystało.
Żurawnica fajna jest. Polecam.