25/26.01. Leniuchowanie nad Wierchomlą
: 2019-01-28, 22:04
W związku z tym, że do końca tygodnia nie zapowiadano już ładnej pogody, w ostatnie dni ferii postawiłam na relaks, odpoczynek i górski luzik. Skoro miało być luźno, przyjemnie i bezboleśnie, postanowiłam dotrzeć nad Wierchomlę, wyjeżdżając kolejką na Jaworzynę Krynicką.
W sobotę mieli obsadzone schronisko, bo przyjeżdżała jakaś grupa, więc zarezerwowałam sobie łóżko na piątek. Spakowałam do plecaka książkę, kupiłam bilet-sms na wyciąg i w piątkowy poranek pojechałam do Krynicy pod samą kolejkę.
W związku z tym, że miałam się wyspać, na górze byłam dopiero o 11.30. Wszystko zgodnie z planem. Zero widoków, ale prawdziwa zima!
Śniadanie jadłam po 6.00, a zbliżała się 12.00, więc postanowiłam wskoczyć do schroniska i coś schrupać.
Po zjedzeniu naleśników ruszyłam w dalszą drogę. Trzeba było wrócić do czerwonego szlaku. Tutaj było trochę ślisko, ale nie chciało mi się wyciągać raczków.
Na czerwonym szlaku przeróżnie. Raz szło się przyjemnie i była wydeptana ścieżka, innym razem były zawiane ślady na polanach. W pewnym momencie ślad w lesie znikał całkowicie i nie było nic, za chwilę jakiś ślad narciarza, który też zaraz znikał...
I mocno monotematycznie. Cały czas biel i czerń.
Na czerwonym szlaku w pewnym momencie spotkałam 4 osoby, ale nie wyglądało jakby przyszły z Wierchomli, bo tam ciut dalej w lesie ślady całkowicie znikały. No, to sobie szłam, śpiewałam, gadałam... ;P
W końcu doszłam do rozwidlenia!
Oczywiście wybrałam jedyne słuszne, czyli do bacówki!
Tutaj też był tylko jeden ślad wskazujący wyraźnie, że osoba, która szła przede mną, szła w tę samą stronę co ja. I chwilami zapadała się dosyć głęboko, więc co jakiś czas unikałam jej śladów, by przejść obok bez zapadania.
Najciężej było przejść przez Polanę Gwiaździstą. Tutaj regularnie się zapadałam, choć zdarzało się zrobić po kilka kroków bez wpadki.
Po przejściu polany został tylko ostatni odcinek leśny.
I dotarłam na miejsce!
Wieczór spędziłam przy książce i ciepłej herbacie. W schronisku było mi zimno, więc posiedziałam chwilę na jadalni, ale większość czasu spędziłam pod kołderką!
Rano przy śniadaniu oczywiście nie mogło zabraknąć przygody. Na Turbaczu przecież zgubiłam telefon, ale został odzyskany. Podczas śniadania przyszła do schroniska dziewczyna, przywitałyśmy się, po czym zagadnęła, że "musi się upewnić" i zapytała jak mam na imię. Kiedy się przedstawiłam, to zapytała, czy "ta od telefonu". Okazało się, że poznałam się z dziewczyną, która raptem parę dni temu znalazła mój telefon na Turbaczu Miałam okazję osobiście jej podziękować
Pogoda w sobotę się nie poprawiła, więc ruszyłam najwygodniejszym szlakiem, czyli rowerowym do Szczawnika - dojazdowym do schroniska, wiec zawsze przetartym.
Schronisko zostawiłam za plecami i pomaszerowałam w dół.
Po kilku kilometrach dreptania dotarłam do Szczawnika, skąd pojechałam do domu, gdyż wieczorem byłam umówiona w Krakowie ze znajomymi, z którymi w niedzielę miałam wychodzić na Czupel
W sobotę mieli obsadzone schronisko, bo przyjeżdżała jakaś grupa, więc zarezerwowałam sobie łóżko na piątek. Spakowałam do plecaka książkę, kupiłam bilet-sms na wyciąg i w piątkowy poranek pojechałam do Krynicy pod samą kolejkę.
W związku z tym, że miałam się wyspać, na górze byłam dopiero o 11.30. Wszystko zgodnie z planem. Zero widoków, ale prawdziwa zima!
Śniadanie jadłam po 6.00, a zbliżała się 12.00, więc postanowiłam wskoczyć do schroniska i coś schrupać.
Po zjedzeniu naleśników ruszyłam w dalszą drogę. Trzeba było wrócić do czerwonego szlaku. Tutaj było trochę ślisko, ale nie chciało mi się wyciągać raczków.
Na czerwonym szlaku przeróżnie. Raz szło się przyjemnie i była wydeptana ścieżka, innym razem były zawiane ślady na polanach. W pewnym momencie ślad w lesie znikał całkowicie i nie było nic, za chwilę jakiś ślad narciarza, który też zaraz znikał...
I mocno monotematycznie. Cały czas biel i czerń.
Na czerwonym szlaku w pewnym momencie spotkałam 4 osoby, ale nie wyglądało jakby przyszły z Wierchomli, bo tam ciut dalej w lesie ślady całkowicie znikały. No, to sobie szłam, śpiewałam, gadałam... ;P
W końcu doszłam do rozwidlenia!
Oczywiście wybrałam jedyne słuszne, czyli do bacówki!
Tutaj też był tylko jeden ślad wskazujący wyraźnie, że osoba, która szła przede mną, szła w tę samą stronę co ja. I chwilami zapadała się dosyć głęboko, więc co jakiś czas unikałam jej śladów, by przejść obok bez zapadania.
Najciężej było przejść przez Polanę Gwiaździstą. Tutaj regularnie się zapadałam, choć zdarzało się zrobić po kilka kroków bez wpadki.
Po przejściu polany został tylko ostatni odcinek leśny.
I dotarłam na miejsce!
Wieczór spędziłam przy książce i ciepłej herbacie. W schronisku było mi zimno, więc posiedziałam chwilę na jadalni, ale większość czasu spędziłam pod kołderką!
Rano przy śniadaniu oczywiście nie mogło zabraknąć przygody. Na Turbaczu przecież zgubiłam telefon, ale został odzyskany. Podczas śniadania przyszła do schroniska dziewczyna, przywitałyśmy się, po czym zagadnęła, że "musi się upewnić" i zapytała jak mam na imię. Kiedy się przedstawiłam, to zapytała, czy "ta od telefonu". Okazało się, że poznałam się z dziewczyną, która raptem parę dni temu znalazła mój telefon na Turbaczu Miałam okazję osobiście jej podziękować
Pogoda w sobotę się nie poprawiła, więc ruszyłam najwygodniejszym szlakiem, czyli rowerowym do Szczawnika - dojazdowym do schroniska, wiec zawsze przetartym.
Schronisko zostawiłam za plecami i pomaszerowałam w dół.
Po kilku kilometrach dreptania dotarłam do Szczawnika, skąd pojechałam do domu, gdyż wieczorem byłam umówiona w Krakowie ze znajomymi, z którymi w niedzielę miałam wychodzić na Czupel