Autostop. Autostop. W Beskid Niski ruszaj, hop!
: 2018-07-19, 11:07
Lipcowy wyjazd w Beskid Niski to już tradycja. Nie wyobrażam sobie lata bez tego wydarzenia . W tym roku było trochę kombinowania odnośnie trasy, ale w końcu udało się ułożyć ciekawą marszrutę na 4 dni.
Początek wypada w piątkowe wczesne popołudnie w Szymbarku. Z autobusu wysiadamy niedaleko Skansenu Wsi Pogórzańskiej.
Podchodzę pod cmentarz parafialny, gdzie zlokalizowana jest jedna z zachodniogalicyjskich kwater wojennych - nosi numer 74. Nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym i jest dość zaniedbana.
Inny zabytek to drewniany katolicki kościół św. Wojciecha. Ładne wnętrze, ale z zewnątrz drażniły mnie duże deski przybite do ścian i opisujące poszczególne części budynku: "zakrystia, nawa, kruchta". Ale i tak nie rozumiem, jak z takiej świątyni ludzie chcieli się przenieść do współczesnego bezpłciowego kościoła?
Powietrze jest bardzo rozgrzane. Straszna duchota. Na resztę dnia zapowiadano intensywne deszcze i burze, więc prognozy nie są za ciekawe. Na razie nadciągają z zachodu chmury i zakrywają słońce. Mokrzy od potu wchodzimy na szlak koloru zielonego i zaczynamy powoli gramolić się pod górkę do przysiółka Huciska.
Widok na Gorlice.
Zaczyna się asfalt; dzisiaj będzie to dominująca nawierzchnia, po której będziemy się poruszali. Zażyczyłem sobie obejrzenie kilku cerkiewek w tej okolicy, a to oznacza korzystanie głównie z dróg, a nie ścieżek turystycznych.
Po lewej to chyba Bartnia Góra, na którą na szczęście nie musimy wchodzić.
Przy główniejszej szosie witają nas tablice z nazwą wsi po polsku i rusińsku.
Bielanka (Бiлянка) była pierwszą z miejscowości Łemkowszczyzny, gdzie mieszkańcy wywalczyli podwójne nazewnictwo. Wynik głosowania przeważyła jedna osoba...
Po kilkuset metrach mijamy samoobsługowy plac biwakowy w lesie i udaje nam się złapać stopa, który podwozi nas ze 2 kilometry do "centrum" wioski. Zatrzymuje się tuż obok nowej cerkwi prawosławnej. Nie jest ona może jakoś specjalnie piękna, lecz także nie nazwałbym jej brzydką.
Znacznie bardziej interesuje nas starsza świątynia stojąca w dolinie, wśród zabudowy świeckiej. Drewnianą cerkiew Opieki Matki Bożej (Pokrowy) wybudowano w 1753 roku. W czasie "akcji Wisła" jacyś idioci ją podpalili, ale zajął się tylko dach, zatem patronka czuwała...
Drzwi są otwarte. Podobnie jak wiele innych na Szlaku Architektury Drewnianej w województwie małopolskim jest ona dostępna w okresie wakacyjnym przez kilka dni w tygodniu. Można wejść, także zrobić zdjęcia.
Cerkiew jest obecnie użytkowana przez parafie katolickie - grecką i rzymską. Do czasu budowy nowego kościoła korzystali z niej również prawosławni.
Część ikonostasu jest w remoncie. Już kolejnym, ale o poprzednich opiekun budynku wypowiadał się bardzo niepochlebnie: amatorszczyzna i niestaranność.
Gdzieś z oddali słychać pomruk burzy. Wiedzieliśmy, że tego dnia piorun poraził już kilka osób pod Giewontem, ale mamy nadzieję, że strefa grzmotów jednak na ominie, podobnie jak deszczu. Przed nami sporo kilometrów i niefajnie byłoby drałować w ulewie...
Po opuszczeniu Bielanki maszerujemy asfaltówką ostro pod górę. Tym razem łapanie stopa nie przynosi oczekiwanego skutku.
Czasem pojawiają się słabe widoki - najpierw na wioskę, a potem z przełęczy na górki w oddali.
Za skrzyżowaniem ruch spada prawie do zera (większość kierowców skręca na Ujście). No cóż, trzeba będzie liczyć tylko na swoje nogi...
Tablica informuje o wejściu na teren Kunkowej (Kyнкoвa). W rzeczywistości to Leszczyny (Ліщины), które do ubiegłego roku stanowiły jej część.
Nie miało to jednak większego znaczenia, gdy zobaczyliśmy tę ławeczkę! Na drewnianej tabliczce ktoś napisał: "Piękny widok. Usiądźcie na ławce. Jest zasięg". Inez od razu postanowiła ją przetestować .
Po krótkim postoju suniemy dalej. Chyba zbliżamy się do cywilizacji, bowiem jeden znak informuje, że koniec z dzikimi zwierzętami, a drugi, że zaraz może pojawić się bydło domowe .
W dole widać prawosławną cerkiew św. Łukasza w Leszczynach. Nie jest zasłonięta drzewami jak poprzednia.
Niestety, ta nie jest udostępniona do zwiedzania. Przechadzając się po cmentarzu czuć klimat dawnej krainy łemkowskiej.
Leszczyny to malutka miejscowość. Mijamy kilka starych domów i rusińskich krzyży. Jeden z mieszkańców widząc nas głośno przeprasza, iż nie zabrał na stopa do samochodu, ale na tylnym siedzeniu siedział jego groźny pies. Faktycznie, jakieś psisko wybiegło ze szczekaniem, lecz na mordercę to on nie wyglądał...
Następne dwa kilometry to szutrowa droga doliną Przysłupianki. Kilka razy musimy przecinać bród, więc w pogotowiu mieliśmy przygotowane sandały. Na szczęście poziom wody w potoku był tak niski, że udało się go przekraczać w normalnych butach.
Zajadamy się obficie występującymi tu malinami, gdy nagle czuję w prawej nodze silny ból! Coś osopodobnego ugryzło mnie nad kostką. Momentalnie jad zaczyna rozlewać się po okolicy, noga puchnie... No pięknie, co dalej? Smarowanie maścią przynosi natychmiastową ulgę, póki co mogę iść w miarę normalnie. Jakby jednego owada było mało, to jeszcze jakaś muszka wbija mi się pod powiekę i wyciągnięcie jej zajmuje mi dobrych kilka minut. Doprawdy, jeśli nie urok, to sraczka!
Kolejna wioska to Nowica (Нoвиця). Kiedyś była to ludna osada, licząca ponad 700 osób. Jedna z największych, ale i najbiedniejszych w gminie. Dziś mieszka tu nieco ponad setka ludzi, w tym spora grupa Łemków, którym udało się wrócić z wygnania na Ziemie Wyzyskane.
Na zarośniętej łące widać resztki metalowego krzyża. Nowica sięgała aż tutaj.
Łemkowskie chyże są główną grupą występujących tu domostw...
...ale Neskę zainteresowało co innego - ten oto niepozorny pomniczek .
Nowicka cerkiew pochodzi z połowy XIX wieku, należy do unitów. Idę obejrzeć ją z zewnątrz i pokręcić się między grobami.
Zaraz przybiega babka z pobliskiego gospodarstwa i otwiera drzwi - ta świątynia też jest na "otwartym szlaku". Jak na razie wychodzi, że kościoły katolickie zapraszają w odwiedziny, a prawosławne nie. Podobnie jak w Bielance także i tutaj ikonostas jest częściowo w konserwacji.
Gdzieś w polu sterczy z ziemi... ogromna łyżka! Przypomina o zajęciu dawnych mieszkańców wyrabiających naczynia z drewna.
Za skrzyżowaniem odnajdujemy sklep! W tym miejscu byliśmy już w listopadzie ubiegłego roku, ale wtedy przybytku nie widzieliśmy. Decydujemy się na dłuższą pauzę, właściwie jedyną dzisiejszego dnia. Małe zakupy i posiadówka przy podwórkowym stoliku.
Wkrótce zjawia się młody miejscowy. Dyskusja schodzi na lokalne piwa, a konkretnie browar w Grybowie. Wszyscy zgadzamy się, że od pewnego czasu jego produkty są kiepskie.
- To się stało jak PiS doszedł do władzy! - rzuca Nowicanin i zaraz milknie wystraszony, jakby powiedział straszną herezję.
- Przy nas możesz tak mówić - uspokajamy go .
- Ale ja ich popieram! Nawet nie wiecie jak te tereny wyglądały 15 lat temu - to był koniec świata. Dopiero PiS zaczął się nimi interesować.
Próbowaliśmy się dowiedzieć co takiego partia rządząca zrobiła dla odmiany tego końcowego stanu, lecz nie umiał nam podać żadnego przykładu. Przyznał tylko, że jemu nic się nie poprawiło...
Dalszą rozmowę przerwał kompan miejscowego, z którym udali się na jakiś handel motorowerem. A my mogliśmy ruszyć na ostatni odcinek dzisiejszego dnia, który w większości przemierzaliśmy już jesienią.
Po lewej stronie drogi mijamy prawosławną kaplicę z 1889 roku oraz budynek Sarepty, grekokatolickiego stowarzyszenia.
Po drugiej stronie w przysiółku Przysłóp (Присліп) schowana na zalesionym wzgórzu kolejna cerkiew - pod wezwaniem św. Mikołaja. Teraz nie chciało mi się do niej podchodzić, zatem wrzucam zdjęcie z ostatniej wizyty.
Klimatyczna kaplica z zamyślonym Świątkiem oraz paskudny nowy dom w stylu zakopiańskim. Co za kontrast!
Włazimy w las i coś się zmienia - ze "strefy ruchu" w "drogę wewnętrzną". I tylko ograniczenie te same.
Ostatni krótki odcinek zielonym szlakiem (prawie cały piątek chodziliśmy bez pomocy kolorowych pasków) i około godziny 20-tej osiągamy schronisko na Magurze Małastowskiej (a de facto pod Magurą). Jest ono w nieustannej rozbudowie, ale prezentuje się znacznie lepiej, niż w listopadzie, kiedy właściwie nie powinno przyjmować turystów.
Obok budynku siedzi grupka osób - znajomych dzierżawcy - i, ku mojej radości, projektor wyświetla mecz ! Wieczór upływa na delektowaniu się porażką Brazylii z Belgami .
Dzień należy uznać za udany: co prawda słońce mieliśmy tylko w Szymbarku, ale ostatecznie w ogóle nie padało, a burza skupiła się na Tatrach i nizinach. Dzięki niskiej wysokości chmur było też trochę chłodniej, więc ogólnie pogoda dobra do wędrowania. Na następny dzień zapowiadano przejaśnienia .
Początek wypada w piątkowe wczesne popołudnie w Szymbarku. Z autobusu wysiadamy niedaleko Skansenu Wsi Pogórzańskiej.
Podchodzę pod cmentarz parafialny, gdzie zlokalizowana jest jedna z zachodniogalicyjskich kwater wojennych - nosi numer 74. Nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym i jest dość zaniedbana.
Inny zabytek to drewniany katolicki kościół św. Wojciecha. Ładne wnętrze, ale z zewnątrz drażniły mnie duże deski przybite do ścian i opisujące poszczególne części budynku: "zakrystia, nawa, kruchta". Ale i tak nie rozumiem, jak z takiej świątyni ludzie chcieli się przenieść do współczesnego bezpłciowego kościoła?
Powietrze jest bardzo rozgrzane. Straszna duchota. Na resztę dnia zapowiadano intensywne deszcze i burze, więc prognozy nie są za ciekawe. Na razie nadciągają z zachodu chmury i zakrywają słońce. Mokrzy od potu wchodzimy na szlak koloru zielonego i zaczynamy powoli gramolić się pod górkę do przysiółka Huciska.
Widok na Gorlice.
Zaczyna się asfalt; dzisiaj będzie to dominująca nawierzchnia, po której będziemy się poruszali. Zażyczyłem sobie obejrzenie kilku cerkiewek w tej okolicy, a to oznacza korzystanie głównie z dróg, a nie ścieżek turystycznych.
Po lewej to chyba Bartnia Góra, na którą na szczęście nie musimy wchodzić.
Przy główniejszej szosie witają nas tablice z nazwą wsi po polsku i rusińsku.
Bielanka (Бiлянка) była pierwszą z miejscowości Łemkowszczyzny, gdzie mieszkańcy wywalczyli podwójne nazewnictwo. Wynik głosowania przeważyła jedna osoba...
Po kilkuset metrach mijamy samoobsługowy plac biwakowy w lesie i udaje nam się złapać stopa, który podwozi nas ze 2 kilometry do "centrum" wioski. Zatrzymuje się tuż obok nowej cerkwi prawosławnej. Nie jest ona może jakoś specjalnie piękna, lecz także nie nazwałbym jej brzydką.
Znacznie bardziej interesuje nas starsza świątynia stojąca w dolinie, wśród zabudowy świeckiej. Drewnianą cerkiew Opieki Matki Bożej (Pokrowy) wybudowano w 1753 roku. W czasie "akcji Wisła" jacyś idioci ją podpalili, ale zajął się tylko dach, zatem patronka czuwała...
Drzwi są otwarte. Podobnie jak wiele innych na Szlaku Architektury Drewnianej w województwie małopolskim jest ona dostępna w okresie wakacyjnym przez kilka dni w tygodniu. Można wejść, także zrobić zdjęcia.
Cerkiew jest obecnie użytkowana przez parafie katolickie - grecką i rzymską. Do czasu budowy nowego kościoła korzystali z niej również prawosławni.
Część ikonostasu jest w remoncie. Już kolejnym, ale o poprzednich opiekun budynku wypowiadał się bardzo niepochlebnie: amatorszczyzna i niestaranność.
Gdzieś z oddali słychać pomruk burzy. Wiedzieliśmy, że tego dnia piorun poraził już kilka osób pod Giewontem, ale mamy nadzieję, że strefa grzmotów jednak na ominie, podobnie jak deszczu. Przed nami sporo kilometrów i niefajnie byłoby drałować w ulewie...
Po opuszczeniu Bielanki maszerujemy asfaltówką ostro pod górę. Tym razem łapanie stopa nie przynosi oczekiwanego skutku.
Czasem pojawiają się słabe widoki - najpierw na wioskę, a potem z przełęczy na górki w oddali.
Za skrzyżowaniem ruch spada prawie do zera (większość kierowców skręca na Ujście). No cóż, trzeba będzie liczyć tylko na swoje nogi...
Tablica informuje o wejściu na teren Kunkowej (Kyнкoвa). W rzeczywistości to Leszczyny (Ліщины), które do ubiegłego roku stanowiły jej część.
Nie miało to jednak większego znaczenia, gdy zobaczyliśmy tę ławeczkę! Na drewnianej tabliczce ktoś napisał: "Piękny widok. Usiądźcie na ławce. Jest zasięg". Inez od razu postanowiła ją przetestować .
Po krótkim postoju suniemy dalej. Chyba zbliżamy się do cywilizacji, bowiem jeden znak informuje, że koniec z dzikimi zwierzętami, a drugi, że zaraz może pojawić się bydło domowe .
W dole widać prawosławną cerkiew św. Łukasza w Leszczynach. Nie jest zasłonięta drzewami jak poprzednia.
Niestety, ta nie jest udostępniona do zwiedzania. Przechadzając się po cmentarzu czuć klimat dawnej krainy łemkowskiej.
Leszczyny to malutka miejscowość. Mijamy kilka starych domów i rusińskich krzyży. Jeden z mieszkańców widząc nas głośno przeprasza, iż nie zabrał na stopa do samochodu, ale na tylnym siedzeniu siedział jego groźny pies. Faktycznie, jakieś psisko wybiegło ze szczekaniem, lecz na mordercę to on nie wyglądał...
Następne dwa kilometry to szutrowa droga doliną Przysłupianki. Kilka razy musimy przecinać bród, więc w pogotowiu mieliśmy przygotowane sandały. Na szczęście poziom wody w potoku był tak niski, że udało się go przekraczać w normalnych butach.
Zajadamy się obficie występującymi tu malinami, gdy nagle czuję w prawej nodze silny ból! Coś osopodobnego ugryzło mnie nad kostką. Momentalnie jad zaczyna rozlewać się po okolicy, noga puchnie... No pięknie, co dalej? Smarowanie maścią przynosi natychmiastową ulgę, póki co mogę iść w miarę normalnie. Jakby jednego owada było mało, to jeszcze jakaś muszka wbija mi się pod powiekę i wyciągnięcie jej zajmuje mi dobrych kilka minut. Doprawdy, jeśli nie urok, to sraczka!
Kolejna wioska to Nowica (Нoвиця). Kiedyś była to ludna osada, licząca ponad 700 osób. Jedna z największych, ale i najbiedniejszych w gminie. Dziś mieszka tu nieco ponad setka ludzi, w tym spora grupa Łemków, którym udało się wrócić z wygnania na Ziemie Wyzyskane.
Na zarośniętej łące widać resztki metalowego krzyża. Nowica sięgała aż tutaj.
Łemkowskie chyże są główną grupą występujących tu domostw...
...ale Neskę zainteresowało co innego - ten oto niepozorny pomniczek .
Nowicka cerkiew pochodzi z połowy XIX wieku, należy do unitów. Idę obejrzeć ją z zewnątrz i pokręcić się między grobami.
Zaraz przybiega babka z pobliskiego gospodarstwa i otwiera drzwi - ta świątynia też jest na "otwartym szlaku". Jak na razie wychodzi, że kościoły katolickie zapraszają w odwiedziny, a prawosławne nie. Podobnie jak w Bielance także i tutaj ikonostas jest częściowo w konserwacji.
Gdzieś w polu sterczy z ziemi... ogromna łyżka! Przypomina o zajęciu dawnych mieszkańców wyrabiających naczynia z drewna.
Za skrzyżowaniem odnajdujemy sklep! W tym miejscu byliśmy już w listopadzie ubiegłego roku, ale wtedy przybytku nie widzieliśmy. Decydujemy się na dłuższą pauzę, właściwie jedyną dzisiejszego dnia. Małe zakupy i posiadówka przy podwórkowym stoliku.
Wkrótce zjawia się młody miejscowy. Dyskusja schodzi na lokalne piwa, a konkretnie browar w Grybowie. Wszyscy zgadzamy się, że od pewnego czasu jego produkty są kiepskie.
- To się stało jak PiS doszedł do władzy! - rzuca Nowicanin i zaraz milknie wystraszony, jakby powiedział straszną herezję.
- Przy nas możesz tak mówić - uspokajamy go .
- Ale ja ich popieram! Nawet nie wiecie jak te tereny wyglądały 15 lat temu - to był koniec świata. Dopiero PiS zaczął się nimi interesować.
Próbowaliśmy się dowiedzieć co takiego partia rządząca zrobiła dla odmiany tego końcowego stanu, lecz nie umiał nam podać żadnego przykładu. Przyznał tylko, że jemu nic się nie poprawiło...
Dalszą rozmowę przerwał kompan miejscowego, z którym udali się na jakiś handel motorowerem. A my mogliśmy ruszyć na ostatni odcinek dzisiejszego dnia, który w większości przemierzaliśmy już jesienią.
Po lewej stronie drogi mijamy prawosławną kaplicę z 1889 roku oraz budynek Sarepty, grekokatolickiego stowarzyszenia.
Po drugiej stronie w przysiółku Przysłóp (Присліп) schowana na zalesionym wzgórzu kolejna cerkiew - pod wezwaniem św. Mikołaja. Teraz nie chciało mi się do niej podchodzić, zatem wrzucam zdjęcie z ostatniej wizyty.
Klimatyczna kaplica z zamyślonym Świątkiem oraz paskudny nowy dom w stylu zakopiańskim. Co za kontrast!
Włazimy w las i coś się zmienia - ze "strefy ruchu" w "drogę wewnętrzną". I tylko ograniczenie te same.
Ostatni krótki odcinek zielonym szlakiem (prawie cały piątek chodziliśmy bez pomocy kolorowych pasków) i około godziny 20-tej osiągamy schronisko na Magurze Małastowskiej (a de facto pod Magurą). Jest ono w nieustannej rozbudowie, ale prezentuje się znacznie lepiej, niż w listopadzie, kiedy właściwie nie powinno przyjmować turystów.
Obok budynku siedzi grupka osób - znajomych dzierżawcy - i, ku mojej radości, projektor wyświetla mecz ! Wieczór upływa na delektowaniu się porażką Brazylii z Belgami .
Dzień należy uznać za udany: co prawda słońce mieliśmy tylko w Szymbarku, ale ostatecznie w ogóle nie padało, a burza skupiła się na Tatrach i nizinach. Dzięki niskiej wysokości chmur było też trochę chłodniej, więc ogólnie pogoda dobra do wędrowania. Na następny dzień zapowiadano przejaśnienia .