Niedzielne 25.
: 2018-06-10, 20:28
Budzik zadzwonił o 5. Pogoda była znakomita. Zaciągnięte niebo z dużym prawdopodobieństwem deszczu. Ale zebraliśmy się i pojechaliśmy. Po drodze lał deszcz. W Tychach zaczęło. Dopiero przed Bielskiem skończyło.
Parkujemy w Porąbce.
Wyłazimy z auta, zimnica jak cholera, a my na lekko, tylko koszulki i kurtki w razie draki. Po kwadransie robi się nam cieplej, a i słońce powoli wstaje i pozwala nam się ogrzać.
Dobijamy do początku nowego szlaku w Kozubniku (ale tabliczek nie ma nigdzie, tylko szlak) i powolutku ruszamy ku celowi.
Są też inne nowe szlaki, zółty na Kiczerę z Porąbki, potem idzie do Wielkiej Puszczy i na Trzonkę, a niebieski idzie na Trzonkę z Porąbki, ale od północy. Tabliczek tam też nigdzie nie ma, tylko znaczki. Mapkę idzie znaleźć w necie gmina porąbka nowe szlaki czy jakoś tak.
Powolutku szybko przeradza się w zapierdziel, bo Magdzie się przypomniały dawne dobre czasy i ciężko mi za nią nadążyć. Jednak asfalt się kończy a zaczyna się typowy beskidzki szlak, a tu siły są już wyrównane...
Równolegle do nas toczy się jakiś cholerny wyścig motorów, przez co hałas jest gorszy, niż w centrum dużego miasta. Podejście też jest niczego sobie, niby krótkie, ale z gatunku tych soczystych.
Niemniej niebawem osiągamy szczyt Żaru. Na razie mamy go prawie na wyłączność, bo kolejka kursuje od 9. No to kanapki, zimny leżajsk i takie tam rozglądanie się po okolicy.
Miejscówka fajna, pod warunkiem pustości. Brakuje mi tu czegoś w rodzaju huśtawki, placu zabaw...
No to jedziemy...Gaiki, Groniczki i Hrobacza Łąka
Beskid Śląski i Kotlina Żywiecka
Przejrzystości specjalnie nie ma, no to się biorę za bliższe elementy otoczenia, które tam występują.
Jezioro Żywieckie na przykład.
Międzybrodzie Bialskie
żona
Siedzimy, obserwujemy paralotniarzy. Startują, biegną kilkanaście metrów, po czym lotnia flaczeje jak fujara osiemdziesięciolatka, kończąc biegolot.
Dwie grupy po "flaku" zdecydowały się zejść w dół.
Nagle podjeżdża wagonik, wysypują się żeliki w białych spodniach i wypudrowane cizie, jeden z żelików podbiega do mnie spanikowany i krzyczy, wskazując jednoznacznie na zieloną butelkę - Skąd to masz?
Widzę panikę w jego oczach, mówię mu, ze z domu i wiem, że to już koniec naszego pobytu na tej górze, bardzo sympatycznej do tej chwili.
Wtem otwierają się drzwi knajpki obok i z głośników leci jakiś zajebisty kawałek pop. Jakaś paniusia jęczy tak, ze zbieramy się szybko w dalszą drogę.
Magda jest zaskoczona, że na szczycie jest woda. Myślała, że jest pod ziemią.
Im dalej, tym ciszej... A asfaltem sunie sznur samochodów. Będzie się działo!
Posiadówkę kończymy więc na pobliskiej Kiczerze, z baaaardzo sympatycznym widokiem, przy czym Magda wyjada po drodze jagody, załamując tych ze zdjęcia, co suną z wiadrami, licząc na bogate zbiory.
Kiczera wymiata. Naprawdę. Siedzimy tu dłuższy czas.
A potem szlak sunie dalej, już praktycznie bez ludzi. Jest bardzo zróżnicowany. I nie męczy.
Są samoloty z szybowcami.
Jest radość, gdy okazuje się, że nie trzeba się wspinać na Wielki Cisownik.
Jest jakaś ruina szałasu. W dodatku w cieniu, bo jest gorąco, parno i w ogóle...
Odcinek Cisowych Grap kapitalny. Do pełni szczęścia brakowało jedynie żylety. No, przejrzystości nie było. No ale w taką parówkę to zwykle jej nie ma. Taka prawda.
Ogólnie spodziewamy się zlewy, nawet liczymy na to po cichu.
W końcu podchodzimy pod najwyższy szczyt dzisiaj (879 chyba) i pozostaje tylko zejść do Przełęczy Kocierskiej. Po drodze podoba mi się jeden szczyt, to chyba Jaworzyna nad Oczkowem, jak dobrze wykalkulowałem.
A potem ciężkie zejście. Jakby ktoś chciał robić trasę w drugą stronę... to współczuję.
Liczę, ze mnie wpuszczą do zajazdu czterogwiazdkowego hotelu, gdzie jada sam Ceper, chociaż nie mam się dziś specjalnie czym polansować...
Docieramy do zajazdu. Wchodzimy. Ogólnie bardzo wysoki poziom obsługi i tak dalej.
Magda zamawia brukselkę glazurowaną coś tam coś tam. Ja biorę czosnkową, wcześniej dostaję chleb ze smalcem, to mi życie ratuje. Zupa jest w filiżance, pojadlem jak cholera no a jak Magda widzi swoją porcję to ma łzy w oczach, smak też jejnie powala, w odróżnieniu od ceny.
Sytuację ratuje deser (szarlotka z lodami dla Niej, brackie dla Niego)
Byłem, widziałem, jadłem. Ceper, współczuję Ci takiego życia...
Wyłazimy z Kocierskiej, godzinę chyba obgadujemy kucharza, narzekamy na skwar, dobrze, że szlak w cieniu leci.
No ale cień się kończy, kończy się też zejście, a w górach jest przejebane z tym, że często po zejściu znów trzeba wchodzić. No tu chociaz ładnie się zrobiło, tyle, że tak się przejaśniło, że straciliśmy nadzieję na deszcz
Na szczęście podejście nie było ani długie, ani specjalnie mordercze, przeżyliśmy.
Na mapie planując wycieczkę często myślałem o zejściu do Targanic i dodaniu Jawornicy z Potrójną do tej pętli. Zesraj się, a nie daj się. Ni hu hu. To się nie da. Tam musi być co najmniej drugi Gancarz.
Szlak z tej strony zupełnie inny niż te Cisowe Grapy. Tu przewija się wśród osiedli, są kozy, prawie zjada nas miejscowy kundel... Sielanka!
W końcu docieramy w szczytowe partie Trzonki, a tu się okazuje, że może jednak będzie coś padać, i to szybciej, niż myślimy....
Obserwujemy. Nasłuchujemy. Coś tam słychać. Ale nie, to nie burza. To te je...ne motory z Żaru. Niesie ten warkot aż tutaj.
Została jeszcze jedna atrakcja. Opuszczamy szlak i idziemy szukać alei limbowej na Bukowskim Groniu. Póki co się pojawiają prześwity na północ.
Aleja limbowa okazała się klapą. Wyobrażałem sobie nie wiadomo co, a tu po prostu między buczyną schowały się limby. W ilości sztuk pięć. Szósta sobie leżała na przejściu, połamana. Wracamy na krechę do szlaku i obserwujemy zbliżające się opary Mordoru
Ostatnie spojrzenia na Żar, który leje się także z nieba.
I strasznie stromo obniżamy się do pierwszych zabudowań w Porąbce. Stąd nazwa miejscowości. Bo ktoś wchodził właśnie tym szlakiem do góry, a inni mówili, że naprawdę go porąbało. Nie życzę nikomu tam wchodzić...
Wyłazimy z lasu, a tu się okazuje, ze dupa, a nie burza będzie, bo wszystko jakoś się rozeszło po kościach.
Uwaga - ostatni fragment szlaku ma zmieniony przebieg, nie schodzi jak na mapach do doliny Wielkiej Puszczy tylko wyłazi przy kościele w Porąbce.
Po siedmiu godzinach walki z upałem załączam klimę w szkopie i w ponad godzinę osiągam dom.
Całość około 25 km.
Tylko w tym kierunku jest to przyjemne, w odwrotnym mordęga.
Parkujemy w Porąbce.
Wyłazimy z auta, zimnica jak cholera, a my na lekko, tylko koszulki i kurtki w razie draki. Po kwadransie robi się nam cieplej, a i słońce powoli wstaje i pozwala nam się ogrzać.
Dobijamy do początku nowego szlaku w Kozubniku (ale tabliczek nie ma nigdzie, tylko szlak) i powolutku ruszamy ku celowi.
Są też inne nowe szlaki, zółty na Kiczerę z Porąbki, potem idzie do Wielkiej Puszczy i na Trzonkę, a niebieski idzie na Trzonkę z Porąbki, ale od północy. Tabliczek tam też nigdzie nie ma, tylko znaczki. Mapkę idzie znaleźć w necie gmina porąbka nowe szlaki czy jakoś tak.
Powolutku szybko przeradza się w zapierdziel, bo Magdzie się przypomniały dawne dobre czasy i ciężko mi za nią nadążyć. Jednak asfalt się kończy a zaczyna się typowy beskidzki szlak, a tu siły są już wyrównane...
Równolegle do nas toczy się jakiś cholerny wyścig motorów, przez co hałas jest gorszy, niż w centrum dużego miasta. Podejście też jest niczego sobie, niby krótkie, ale z gatunku tych soczystych.
Niemniej niebawem osiągamy szczyt Żaru. Na razie mamy go prawie na wyłączność, bo kolejka kursuje od 9. No to kanapki, zimny leżajsk i takie tam rozglądanie się po okolicy.
Miejscówka fajna, pod warunkiem pustości. Brakuje mi tu czegoś w rodzaju huśtawki, placu zabaw...
No to jedziemy...Gaiki, Groniczki i Hrobacza Łąka
Beskid Śląski i Kotlina Żywiecka
Przejrzystości specjalnie nie ma, no to się biorę za bliższe elementy otoczenia, które tam występują.
Jezioro Żywieckie na przykład.
Międzybrodzie Bialskie
żona
Siedzimy, obserwujemy paralotniarzy. Startują, biegną kilkanaście metrów, po czym lotnia flaczeje jak fujara osiemdziesięciolatka, kończąc biegolot.
Dwie grupy po "flaku" zdecydowały się zejść w dół.
Nagle podjeżdża wagonik, wysypują się żeliki w białych spodniach i wypudrowane cizie, jeden z żelików podbiega do mnie spanikowany i krzyczy, wskazując jednoznacznie na zieloną butelkę - Skąd to masz?
Widzę panikę w jego oczach, mówię mu, ze z domu i wiem, że to już koniec naszego pobytu na tej górze, bardzo sympatycznej do tej chwili.
Wtem otwierają się drzwi knajpki obok i z głośników leci jakiś zajebisty kawałek pop. Jakaś paniusia jęczy tak, ze zbieramy się szybko w dalszą drogę.
Magda jest zaskoczona, że na szczycie jest woda. Myślała, że jest pod ziemią.
Im dalej, tym ciszej... A asfaltem sunie sznur samochodów. Będzie się działo!
Posiadówkę kończymy więc na pobliskiej Kiczerze, z baaaardzo sympatycznym widokiem, przy czym Magda wyjada po drodze jagody, załamując tych ze zdjęcia, co suną z wiadrami, licząc na bogate zbiory.
Kiczera wymiata. Naprawdę. Siedzimy tu dłuższy czas.
A potem szlak sunie dalej, już praktycznie bez ludzi. Jest bardzo zróżnicowany. I nie męczy.
Są samoloty z szybowcami.
Jest radość, gdy okazuje się, że nie trzeba się wspinać na Wielki Cisownik.
Jest jakaś ruina szałasu. W dodatku w cieniu, bo jest gorąco, parno i w ogóle...
Odcinek Cisowych Grap kapitalny. Do pełni szczęścia brakowało jedynie żylety. No, przejrzystości nie było. No ale w taką parówkę to zwykle jej nie ma. Taka prawda.
Ogólnie spodziewamy się zlewy, nawet liczymy na to po cichu.
W końcu podchodzimy pod najwyższy szczyt dzisiaj (879 chyba) i pozostaje tylko zejść do Przełęczy Kocierskiej. Po drodze podoba mi się jeden szczyt, to chyba Jaworzyna nad Oczkowem, jak dobrze wykalkulowałem.
A potem ciężkie zejście. Jakby ktoś chciał robić trasę w drugą stronę... to współczuję.
Liczę, ze mnie wpuszczą do zajazdu czterogwiazdkowego hotelu, gdzie jada sam Ceper, chociaż nie mam się dziś specjalnie czym polansować...
Docieramy do zajazdu. Wchodzimy. Ogólnie bardzo wysoki poziom obsługi i tak dalej.
Magda zamawia brukselkę glazurowaną coś tam coś tam. Ja biorę czosnkową, wcześniej dostaję chleb ze smalcem, to mi życie ratuje. Zupa jest w filiżance, pojadlem jak cholera no a jak Magda widzi swoją porcję to ma łzy w oczach, smak też jejnie powala, w odróżnieniu od ceny.
Sytuację ratuje deser (szarlotka z lodami dla Niej, brackie dla Niego)
Byłem, widziałem, jadłem. Ceper, współczuję Ci takiego życia...
Wyłazimy z Kocierskiej, godzinę chyba obgadujemy kucharza, narzekamy na skwar, dobrze, że szlak w cieniu leci.
No ale cień się kończy, kończy się też zejście, a w górach jest przejebane z tym, że często po zejściu znów trzeba wchodzić. No tu chociaz ładnie się zrobiło, tyle, że tak się przejaśniło, że straciliśmy nadzieję na deszcz
Na szczęście podejście nie było ani długie, ani specjalnie mordercze, przeżyliśmy.
Na mapie planując wycieczkę często myślałem o zejściu do Targanic i dodaniu Jawornicy z Potrójną do tej pętli. Zesraj się, a nie daj się. Ni hu hu. To się nie da. Tam musi być co najmniej drugi Gancarz.
Szlak z tej strony zupełnie inny niż te Cisowe Grapy. Tu przewija się wśród osiedli, są kozy, prawie zjada nas miejscowy kundel... Sielanka!
W końcu docieramy w szczytowe partie Trzonki, a tu się okazuje, że może jednak będzie coś padać, i to szybciej, niż myślimy....
Obserwujemy. Nasłuchujemy. Coś tam słychać. Ale nie, to nie burza. To te je...ne motory z Żaru. Niesie ten warkot aż tutaj.
Została jeszcze jedna atrakcja. Opuszczamy szlak i idziemy szukać alei limbowej na Bukowskim Groniu. Póki co się pojawiają prześwity na północ.
Aleja limbowa okazała się klapą. Wyobrażałem sobie nie wiadomo co, a tu po prostu między buczyną schowały się limby. W ilości sztuk pięć. Szósta sobie leżała na przejściu, połamana. Wracamy na krechę do szlaku i obserwujemy zbliżające się opary Mordoru
Ostatnie spojrzenia na Żar, który leje się także z nieba.
I strasznie stromo obniżamy się do pierwszych zabudowań w Porąbce. Stąd nazwa miejscowości. Bo ktoś wchodził właśnie tym szlakiem do góry, a inni mówili, że naprawdę go porąbało. Nie życzę nikomu tam wchodzić...
Wyłazimy z lasu, a tu się okazuje, ze dupa, a nie burza będzie, bo wszystko jakoś się rozeszło po kościach.
Uwaga - ostatni fragment szlaku ma zmieniony przebieg, nie schodzi jak na mapach do doliny Wielkiej Puszczy tylko wyłazi przy kościele w Porąbce.
Po siedmiu godzinach walki z upałem załączam klimę w szkopie i w ponad godzinę osiągam dom.
Całość około 25 km.
Tylko w tym kierunku jest to przyjemne, w odwrotnym mordęga.