Gorce i Wyspy
: 2018-05-05, 13:38
Zbliżał się koniec kwietnia. Wolne dawno załatwione, kontrolki przemęczenia dawno zapalone (prawie pół roku bez urlopu), więc cieszyłem się jak dziecko. Nie ruszały mnie prognozy wołające o kilku stopniach ciepła i ulewach.
Nadeszła sobota, stopni było grubo ponad dwadzieścia, a chmur ani śladu. Zemsta Hitlera bez większych przeszkód dowiozła nas na miejsce.
Pierwszy dzień bardziej badawczy, co gdzie w tej Rabce jest, gdzie jeść, gdzie łazić.
No ale w niedzielę czas było zacząć jakieś łażenie, co okazało się dość problematyczne. Jak kiedyś wspomniałem, złamało mi się trochę w palcu u nogi i jakoś goić się ma ciężko. Z czterech par górskich jedynie stare, poczciwe garmonty dało się wsunąć na nogę.
Z bólem, dało radę założyć. Trudno.
Wsiadamy w busa i ten wywozi nas na Rdzawkę. Bo to ma być trasa na rozruch, bez większych podejść.
Widoki wiosenne.
Oczywiście wpatruję się jak głupi na południe, ale tam zamglone, Tatry ledwo ledwo wystają, a przecież są tak blisko, na wyciągnięcie ręki...
Droga z przystanku do stacji benzynowej to udręka, bo ruch samochodowy jest taki, że łeb pęka. Po kilku minutach jednak stacja się nam ukazuje, a my wychodzimy na szlak.
Boli?
I zaczynamy przygodę. Raz lekko w górę, raz lekko w dół, niestety przejrzystość powietrza robi swoje i nie ma spektakularnego efektu, na który liczyłem.
No ale miało być zimno i deszczowo, więc też nie ma co narzekać, bo zwykle majówki są paskudne...
Wprawnym okiem można dojrzeć Babią. I wielki płat śniegu pod jej szczytem.
Usiłuję wykorzystać filtry, kombinuję z ustawieniami aparatu na wszelkie sposoby... Potem zrzucam, obrabiam.... na kompie nieźle, na laptopie tragedia.
W końcu się wkurwiłem i postanowiłem w ogóle nie obrabiać zdjęć, tylko je pomniejszyć, bo im więcej przy nich grzebałem, tym gorszy był tego efekt. Także wybaczcie, ale na fajerwerki nie liczcie. Mam to w nosie.
Ponieważ mam tutaj, na Forum, pewnego erotomana, polecam mu ten szak, ponieważ są tam miejsca, gdzie mógłby się podniecić.
I może w alkowie spróbuje pozycji na żabę?
Ludzi na szlaku mało. Kilka osób, kilka rowerów. Pod nami Obidowa, na wprost cały czas majaczą Tatry. No szkoda, że tylko majaczą...
Nie ma widoków, ale wokół jest strasznie zielono, wiosna na całego, chociaż temperatra wskazuje zupełnie inną porę roku.
Ze zwierząt atakuje nas także wąż. To znaczy oddala się gwałtownie, ale trzeba uważać, zeby sobie kłopotu nie narobić.
W końcu ślimaczym tempem docieramy na Stare Wierchy. Od razu mi się przypomina co, gdzie i jak. O ile wszystko pamiętam...
Niemniej czar pryska szybko. Co prawda w pierwszej chwili Julka jest zachwycona, bo jest huśtawka, ale pierogi były tak niedobre, że... no cholera, gorszych nie jadłem.
Schodzimy. Po drodze Julka znajduje motylka z urwanym skrzydłem. Chce go zabrać do domu. Ciężko jej wytłumaczyć, że to zły pomysł. W końcu daje się przekonać.
Zejście na Rabkę jest raczej nudne i bez historii. Kilka małch polan nie robi wrażenia. A pojawia się inny kłopot, Julki nowe buty górskie coś ją gniotą w palec i zapowiadają się problemy na kolejne wyjścia.
W pewnym momenciew lesie coś zahuczało i zadudniło, a jak wyszliśmy na jakąś polankę to dowiedzieliśmy się, co to było.
Burza przetacza się w rejonie Mszany. Grzmi i błyska. My jesteśmy niby bezpieczni, ale to złudne, bo burza jest blisko, a wiatr zawsze może złośliwie pokręcić chmurą jak w kreskówkach. Maciejową mijamy przy lekkiej mżawce, która jednak szybko mija.
Wychodzi słońce. Niemniej burza nadal jest w pobliżu i wcale nie jest pewne, że nie zmoknemy.
Ludzie podchodzą do góry "na lekko", z bobasami w chustach, nie robią sobie nic z grzmotów. A ja mam wrażenie, ze burza zaczyna się przesuwać w naszą stronę.
Nie pada. Ale na takim Ćwilinie to musi im być teraz niewesoło. Na Potaczkowej pewnie też.
Kontunuujemy schodzenie, powoli, bo buty Julki przy zejściu sprawiają ból. Pocieszamy się, że nad Rabką na razie ładna pogoda.
Za to po prawej...
A my coraz niżej i niżej, powoli, zniżamy się w kierunku bazy. Pierwszy raz tędy schodzę, bardzo mi się tu podoba. Magda kojarzy to z Cieńkowem, ale przestrzeń jest duuuuużo większa.
Burza jednak dała sobie spokój i szumiała sobie pod Lubogoszczem i Ćwilinem.
A w Rabce nie padało w ogóle, ba, słońce świeciło i poszliśmy grać w golfa.
Tak zakończyło się wyjście numer jeden. Bąbli na palcu Julki nie było, ale po asfalcie w parku musiałem ją nieść, tak ją noga bolała. Mój mały palec po ściągnięciu buta wyglądał jak ten największy, więc nałożyłem maści i znieczulałem się płynami złotego koloru... I wszystko zaczęło się ukazywać pod znakami zapytania.... wszystkie plany, zaplanowane trasy...
Nadeszła sobota, stopni było grubo ponad dwadzieścia, a chmur ani śladu. Zemsta Hitlera bez większych przeszkód dowiozła nas na miejsce.
Pierwszy dzień bardziej badawczy, co gdzie w tej Rabce jest, gdzie jeść, gdzie łazić.
No ale w niedzielę czas było zacząć jakieś łażenie, co okazało się dość problematyczne. Jak kiedyś wspomniałem, złamało mi się trochę w palcu u nogi i jakoś goić się ma ciężko. Z czterech par górskich jedynie stare, poczciwe garmonty dało się wsunąć na nogę.
Z bólem, dało radę założyć. Trudno.
Wsiadamy w busa i ten wywozi nas na Rdzawkę. Bo to ma być trasa na rozruch, bez większych podejść.
Widoki wiosenne.
Oczywiście wpatruję się jak głupi na południe, ale tam zamglone, Tatry ledwo ledwo wystają, a przecież są tak blisko, na wyciągnięcie ręki...
Droga z przystanku do stacji benzynowej to udręka, bo ruch samochodowy jest taki, że łeb pęka. Po kilku minutach jednak stacja się nam ukazuje, a my wychodzimy na szlak.
Boli?
I zaczynamy przygodę. Raz lekko w górę, raz lekko w dół, niestety przejrzystość powietrza robi swoje i nie ma spektakularnego efektu, na który liczyłem.
No ale miało być zimno i deszczowo, więc też nie ma co narzekać, bo zwykle majówki są paskudne...
Wprawnym okiem można dojrzeć Babią. I wielki płat śniegu pod jej szczytem.
Usiłuję wykorzystać filtry, kombinuję z ustawieniami aparatu na wszelkie sposoby... Potem zrzucam, obrabiam.... na kompie nieźle, na laptopie tragedia.
W końcu się wkurwiłem i postanowiłem w ogóle nie obrabiać zdjęć, tylko je pomniejszyć, bo im więcej przy nich grzebałem, tym gorszy był tego efekt. Także wybaczcie, ale na fajerwerki nie liczcie. Mam to w nosie.
Ponieważ mam tutaj, na Forum, pewnego erotomana, polecam mu ten szak, ponieważ są tam miejsca, gdzie mógłby się podniecić.
I może w alkowie spróbuje pozycji na żabę?
Ludzi na szlaku mało. Kilka osób, kilka rowerów. Pod nami Obidowa, na wprost cały czas majaczą Tatry. No szkoda, że tylko majaczą...
Nie ma widoków, ale wokół jest strasznie zielono, wiosna na całego, chociaż temperatra wskazuje zupełnie inną porę roku.
Ze zwierząt atakuje nas także wąż. To znaczy oddala się gwałtownie, ale trzeba uważać, zeby sobie kłopotu nie narobić.
W końcu ślimaczym tempem docieramy na Stare Wierchy. Od razu mi się przypomina co, gdzie i jak. O ile wszystko pamiętam...
Niemniej czar pryska szybko. Co prawda w pierwszej chwili Julka jest zachwycona, bo jest huśtawka, ale pierogi były tak niedobre, że... no cholera, gorszych nie jadłem.
Schodzimy. Po drodze Julka znajduje motylka z urwanym skrzydłem. Chce go zabrać do domu. Ciężko jej wytłumaczyć, że to zły pomysł. W końcu daje się przekonać.
Zejście na Rabkę jest raczej nudne i bez historii. Kilka małch polan nie robi wrażenia. A pojawia się inny kłopot, Julki nowe buty górskie coś ją gniotą w palec i zapowiadają się problemy na kolejne wyjścia.
W pewnym momenciew lesie coś zahuczało i zadudniło, a jak wyszliśmy na jakąś polankę to dowiedzieliśmy się, co to było.
Burza przetacza się w rejonie Mszany. Grzmi i błyska. My jesteśmy niby bezpieczni, ale to złudne, bo burza jest blisko, a wiatr zawsze może złośliwie pokręcić chmurą jak w kreskówkach. Maciejową mijamy przy lekkiej mżawce, która jednak szybko mija.
Wychodzi słońce. Niemniej burza nadal jest w pobliżu i wcale nie jest pewne, że nie zmoknemy.
Ludzie podchodzą do góry "na lekko", z bobasami w chustach, nie robią sobie nic z grzmotów. A ja mam wrażenie, ze burza zaczyna się przesuwać w naszą stronę.
Nie pada. Ale na takim Ćwilinie to musi im być teraz niewesoło. Na Potaczkowej pewnie też.
Kontunuujemy schodzenie, powoli, bo buty Julki przy zejściu sprawiają ból. Pocieszamy się, że nad Rabką na razie ładna pogoda.
Za to po prawej...
A my coraz niżej i niżej, powoli, zniżamy się w kierunku bazy. Pierwszy raz tędy schodzę, bardzo mi się tu podoba. Magda kojarzy to z Cieńkowem, ale przestrzeń jest duuuuużo większa.
Burza jednak dała sobie spokój i szumiała sobie pod Lubogoszczem i Ćwilinem.
A w Rabce nie padało w ogóle, ba, słońce świeciło i poszliśmy grać w golfa.
Tak zakończyło się wyjście numer jeden. Bąbli na palcu Julki nie było, ale po asfalcie w parku musiałem ją nieść, tak ją noga bolała. Mój mały palec po ściągnięciu buta wyglądał jak ten największy, więc nałożyłem maści i znieczulałem się płynami złotego koloru... I wszystko zaczęło się ukazywać pod znakami zapytania.... wszystkie plany, zaplanowane trasy...