Monochromatyczna zima
: 2018-02-15, 19:11
Zainspirowana relacją laynna i sokoła z ostatniego wypadu na Halę Jaworową, na niedzielny, ponoć słoneczny dzień, planuję tę właśnie pętlę.
Tym razem na wycieczkę wybieramy się z naszą przyjaciółką Martą. Jadąc samochodem w stronę Brennej z niepokojem spoglądam w niebo – gdzie to słońce, gdzie te przejaśnienia? Znów prognozy okazały się bardziej optymistyczne niż rzeczywistość, która jest, co tu dużo mówić, szarobura.
Parkujemy pod kościołem w Brennej i ruszamy zielonym szlakiem pod górę, obok wyciągu narciarskiego.
Wystarczy jednak kawałek podejścia, a już otacza nas inny świat. Monochromatyczny, a jednak na swój sposób piękny. „Ileż odcieni może mieć biel!” – stwierdza Marta, focąc kolejne oblepione śniegiem gałązki i szukając prześwitów na mgliste szaro-szare panoramy. No tak, zima w górach fajna jest, nawet jeśli nie ma słońca.
Dość szybko osiągamy grzbiet i tam zmieniamy znaki na czarne. Na Horzelicy, która daje tylko przedsmak czekających nas tu przy dobrej pogodzie widoków, grzejemy się herbatką z rumem.
I ruszamy dalej, mijając po drodze całe grupy biegaczy z klubu Ultra Beskid Sport, którzy ćwiczą tu pętelki przed kolejnymi, marcowymi zawodami, czyli Górską Pętlą UBS 12:12. Bardzo przyjemni ludzie – mimo wysiłku pozdrawiają nas za każdym razem, a niekiedy nawet dwukrotnie, gdy po popasie w chacie pod Grabową ruszamy na szczyt, a oni pokonują tę trasę kolejny raz.
Jest też rowerzysta – jedzie na normalnych oponach pod górę stwierdzając, że jazda z kolcami to nie zabawa. Poza tym turystów mało. Większa ich ilość pojawia się dopiero przy chacie.
Zanim tam dotrzemy, zdobywamy wieżę na Starym Groniu.
Widoki są dość marne, ale widać, że coś widać! Przy fajnej pogodzie musi tu być świetnie. Z braku laku, czyli panoram, sprawdzamy wytrzymałość konstrukcji. Marta zawołała nas na ładne zdjęcie, a my wleźliśmy na słupy. Co tam będziemy sztywno stać!
Droga do Chaty Grabowa mija nam szybko. Znów przyjemny szlak, znów widoki na widoki w czasie łaskawszej aury.
W środku zamawiamy tylko coś ciepłego do picia, bo kanapki czekają w plecaku, a w środku nie można spożywać swojego papu. Na drugie śniadanie postanawiamy zaczekać do Kotarza i swe kulinarne skarby skonsumować w szałasie na szczycie. Tymczasem za schroniskowym oknem coś zaczyna się dziać!
Nieśmiałe przebłyski słońca liżą niedalekie polany, więc czym prędzej wyskakujemy na zewnątrz, by złapać je w obiektyw. Pogoda rzeczywiście się poprawia, gdzieś tam pojawiają się plamy błękitu, ale słońce do nas nie dociera.
Na moment tylko oświetla okolice szałasu na Kotarzu, gdy zajadamy się tam kanapkami. I to by było na tyle, jeśli chodzi o zimową wędrówkę w słońcu.
Nasi tu byli…
Nie jest jednak źle! Przejrzystość jest o niebo lepsza niż nad ranem, a kolejne miejsce na trasie, Hala Jaworowa, po prostu nas zachwyca. Głupio pisać o zachwytach, achach i ochach – co? Przecież takie górskie roztkliwianie się nie jest popularne. Ale co tam, podobało nam się szalenie i już! Mimo że szlak niebieski przebiega skrajem polany, nie mogę sobie odmówić podejścia dalej, do charakterystycznego drzewka w pobliżu. Zdjęciom nie ma końca, tym bardziej, że wiemy, iż to nasze ostatnie widokowe miejsce na trasie. Zaraz wejdziemy w las.
Wędrówka w dół trochę się dłuży, szczególnie po dotarciu do drogi. Następnym razem wybierzemy pewnie bezszlakowe zejście do doliny Hołcyny przez Halę Jaworową. Nie ma co jednak narzekać na trochę asfaltu, gdy całość spełniła nasze zimowe oczekiwania. Jak tak nam się podobało przy niespecjalnej pogodzie, to aż strach się bać, co będzie, gdy ona dopisze!
I na koniec, dzięki, chłopaki, za pomysł! Chyba zaczynam lubić coraz bardziej Beskid Śląski .
Tym razem na wycieczkę wybieramy się z naszą przyjaciółką Martą. Jadąc samochodem w stronę Brennej z niepokojem spoglądam w niebo – gdzie to słońce, gdzie te przejaśnienia? Znów prognozy okazały się bardziej optymistyczne niż rzeczywistość, która jest, co tu dużo mówić, szarobura.
Parkujemy pod kościołem w Brennej i ruszamy zielonym szlakiem pod górę, obok wyciągu narciarskiego.
Wystarczy jednak kawałek podejścia, a już otacza nas inny świat. Monochromatyczny, a jednak na swój sposób piękny. „Ileż odcieni może mieć biel!” – stwierdza Marta, focąc kolejne oblepione śniegiem gałązki i szukając prześwitów na mgliste szaro-szare panoramy. No tak, zima w górach fajna jest, nawet jeśli nie ma słońca.
Dość szybko osiągamy grzbiet i tam zmieniamy znaki na czarne. Na Horzelicy, która daje tylko przedsmak czekających nas tu przy dobrej pogodzie widoków, grzejemy się herbatką z rumem.
I ruszamy dalej, mijając po drodze całe grupy biegaczy z klubu Ultra Beskid Sport, którzy ćwiczą tu pętelki przed kolejnymi, marcowymi zawodami, czyli Górską Pętlą UBS 12:12. Bardzo przyjemni ludzie – mimo wysiłku pozdrawiają nas za każdym razem, a niekiedy nawet dwukrotnie, gdy po popasie w chacie pod Grabową ruszamy na szczyt, a oni pokonują tę trasę kolejny raz.
Jest też rowerzysta – jedzie na normalnych oponach pod górę stwierdzając, że jazda z kolcami to nie zabawa. Poza tym turystów mało. Większa ich ilość pojawia się dopiero przy chacie.
Zanim tam dotrzemy, zdobywamy wieżę na Starym Groniu.
Widoki są dość marne, ale widać, że coś widać! Przy fajnej pogodzie musi tu być świetnie. Z braku laku, czyli panoram, sprawdzamy wytrzymałość konstrukcji. Marta zawołała nas na ładne zdjęcie, a my wleźliśmy na słupy. Co tam będziemy sztywno stać!
Droga do Chaty Grabowa mija nam szybko. Znów przyjemny szlak, znów widoki na widoki w czasie łaskawszej aury.
W środku zamawiamy tylko coś ciepłego do picia, bo kanapki czekają w plecaku, a w środku nie można spożywać swojego papu. Na drugie śniadanie postanawiamy zaczekać do Kotarza i swe kulinarne skarby skonsumować w szałasie na szczycie. Tymczasem za schroniskowym oknem coś zaczyna się dziać!
Nieśmiałe przebłyski słońca liżą niedalekie polany, więc czym prędzej wyskakujemy na zewnątrz, by złapać je w obiektyw. Pogoda rzeczywiście się poprawia, gdzieś tam pojawiają się plamy błękitu, ale słońce do nas nie dociera.
Na moment tylko oświetla okolice szałasu na Kotarzu, gdy zajadamy się tam kanapkami. I to by było na tyle, jeśli chodzi o zimową wędrówkę w słońcu.
Nasi tu byli…
Nie jest jednak źle! Przejrzystość jest o niebo lepsza niż nad ranem, a kolejne miejsce na trasie, Hala Jaworowa, po prostu nas zachwyca. Głupio pisać o zachwytach, achach i ochach – co? Przecież takie górskie roztkliwianie się nie jest popularne. Ale co tam, podobało nam się szalenie i już! Mimo że szlak niebieski przebiega skrajem polany, nie mogę sobie odmówić podejścia dalej, do charakterystycznego drzewka w pobliżu. Zdjęciom nie ma końca, tym bardziej, że wiemy, iż to nasze ostatnie widokowe miejsce na trasie. Zaraz wejdziemy w las.
Wędrówka w dół trochę się dłuży, szczególnie po dotarciu do drogi. Następnym razem wybierzemy pewnie bezszlakowe zejście do doliny Hołcyny przez Halę Jaworową. Nie ma co jednak narzekać na trochę asfaltu, gdy całość spełniła nasze zimowe oczekiwania. Jak tak nam się podobało przy niespecjalnej pogodzie, to aż strach się bać, co będzie, gdy ona dopisze!
I na koniec, dzięki, chłopaki, za pomysł! Chyba zaczynam lubić coraz bardziej Beskid Śląski .