5/6.01.2018 Rozpoczęcie 2018 roku na Koziarzu
: 2018-01-12, 22:53
Na początek ubiegłego weekendu zapowiadano ładną pogodę, więc postanowiłam wykorzystać sytuację. Sprawdziłam możliwości dojazdowe. Okazało się, że z Beskidu Sądeckiego bez problemu w święto wrócę do domu, więc spakowałam plecak i w piątek po pracy ruszyłam do Szczawnicy.
Już na początku szlaku spotkałam miejscowego, który szedł w kierunku Bacówki pod Bereśnikiem do swojego znajomego, więc postanowił towarzyszyć mi przez całą drogę. Tak mnie przyspieszył, że dotarłam w okolice schroniska wcześniej niż planowałam, czyli przed zmrokiem
Oprócz mnie w schronisku było tylko dwóch facetów (jeden podobno był wyposzczony, przynajmniej tak szeptał do uszka koledze). Generalnie nie było się do kogo dosiadać i socjalizować
Szybko pożegnałam widoki tatrzańskie...
...zamówiłam obiad, grzane piwo, wyciągnęłam z plecaka książkę i oddawałam się lekturze. Później do schroniska wpadła ekipa dwunastu panów, którzy byli zdecydowanie weselsi, więc książka poszła w odstawkę, a my do 4.00 graliśmy w planszówki.
O 8.30 wstałam i zaczęłam się ogarniać. Nie wzięłam żadnego jedzenia, a że niezmiennie bufet pod Bereśnikiem otwierany jest o 9.00, to musiałam poczekać do śniadania.... które ze względu na ilość śniadań (sztuk 13), zostało wydane o 9.40
Przed 10.00 wyszłam ze schroniska, by podreptać w kierunku Koziarza.
Pogoda dopisywała...
Ja natomiast żegnałam się na dłuższy czas z widokami, wchodząc w las.
... w którym oczywiście była bardziej wiosna niż zima.
Chwilami było solidne lodowisko!
Dało się to niby jakoś omijać. Raczków nie opłacało się tyrać, bo i tak co chwilę pojawiało się błoto zamiast śniegu.
Uskakiwałam więc bokami, licząc na to, że gorzej nie będzie.
I faktycznie było raz tak...
raz tak...
Minąwszy Dzwonkówkę w końcu dostrzegłam swój cel.
Pozostało jedynie przejść trochę lasem, trochę osiedlami...
Tatry było widać coraz mniej, bo słońce świeciło prosto na nie, więc musiałam sobie znaleźć inne cele wzrokowe
W sumie nie było to trudne...
Mogłam choćby patrzeć na mój cel, który wciąż wydawał się być ciut daleko.
...a co jakiś czas ewentualnie rzucić okiem na te Tatry.
Zimy nadal nie było widać. Ani przed sobą.
Ani za plecami.
Prędzej utopiłabym buty w błocie (co prawie mi się udało) niż zanurzyła w śniegu.
Jedynie przed Jaworzynką było trochę cienia i więcej śniegu rozjeżdżonego przez kłady, ale już w kierunku Koziarza szło się znów głównie po błocie i lodzie. Ale z widokami.
Zrobiłam sobie jedną sztukę pamiątkowego selfie.
...i ruszyłam w kierunku wieży.
Tam zjadłam sobie mandarynki, które dzień wcześniej wrzuciłam do plecaka, a następnie rzuciłam okiem na zupełnie nie zimowe widoki.
Na wieży spotkałam też bardzo sympatyczną kobietkę, z którą postanowiłam schodzić do Tylmanowej.
Ona już miała przetarty szlak pod górę, więc spodziewała się, jak będzie wyglądał. A miało być błotniście.
I było. Na chwilę przystanęłyśmy na Polanie Kolebisko.
...a z tej schodziłyśmy już prosto w dół.
Ciekawe, kiedy w Beskidach pojawi się zima.
Zima? na Koziarzu
Już na początku szlaku spotkałam miejscowego, który szedł w kierunku Bacówki pod Bereśnikiem do swojego znajomego, więc postanowił towarzyszyć mi przez całą drogę. Tak mnie przyspieszył, że dotarłam w okolice schroniska wcześniej niż planowałam, czyli przed zmrokiem
Oprócz mnie w schronisku było tylko dwóch facetów (jeden podobno był wyposzczony, przynajmniej tak szeptał do uszka koledze). Generalnie nie było się do kogo dosiadać i socjalizować
Szybko pożegnałam widoki tatrzańskie...
...zamówiłam obiad, grzane piwo, wyciągnęłam z plecaka książkę i oddawałam się lekturze. Później do schroniska wpadła ekipa dwunastu panów, którzy byli zdecydowanie weselsi, więc książka poszła w odstawkę, a my do 4.00 graliśmy w planszówki.
O 8.30 wstałam i zaczęłam się ogarniać. Nie wzięłam żadnego jedzenia, a że niezmiennie bufet pod Bereśnikiem otwierany jest o 9.00, to musiałam poczekać do śniadania.... które ze względu na ilość śniadań (sztuk 13), zostało wydane o 9.40
Przed 10.00 wyszłam ze schroniska, by podreptać w kierunku Koziarza.
Pogoda dopisywała...
Ja natomiast żegnałam się na dłuższy czas z widokami, wchodząc w las.
... w którym oczywiście była bardziej wiosna niż zima.
Chwilami było solidne lodowisko!
Dało się to niby jakoś omijać. Raczków nie opłacało się tyrać, bo i tak co chwilę pojawiało się błoto zamiast śniegu.
Uskakiwałam więc bokami, licząc na to, że gorzej nie będzie.
I faktycznie było raz tak...
raz tak...
Minąwszy Dzwonkówkę w końcu dostrzegłam swój cel.
Pozostało jedynie przejść trochę lasem, trochę osiedlami...
Tatry było widać coraz mniej, bo słońce świeciło prosto na nie, więc musiałam sobie znaleźć inne cele wzrokowe
W sumie nie było to trudne...
Mogłam choćby patrzeć na mój cel, który wciąż wydawał się być ciut daleko.
...a co jakiś czas ewentualnie rzucić okiem na te Tatry.
Zimy nadal nie było widać. Ani przed sobą.
Ani za plecami.
Prędzej utopiłabym buty w błocie (co prawie mi się udało) niż zanurzyła w śniegu.
Jedynie przed Jaworzynką było trochę cienia i więcej śniegu rozjeżdżonego przez kłady, ale już w kierunku Koziarza szło się znów głównie po błocie i lodzie. Ale z widokami.
Zrobiłam sobie jedną sztukę pamiątkowego selfie.
...i ruszyłam w kierunku wieży.
Tam zjadłam sobie mandarynki, które dzień wcześniej wrzuciłam do plecaka, a następnie rzuciłam okiem na zupełnie nie zimowe widoki.
Na wieży spotkałam też bardzo sympatyczną kobietkę, z którą postanowiłam schodzić do Tylmanowej.
Ona już miała przetarty szlak pod górę, więc spodziewała się, jak będzie wyglądał. A miało być błotniście.
I było. Na chwilę przystanęłyśmy na Polanie Kolebisko.
...a z tej schodziłyśmy już prosto w dół.
Ciekawe, kiedy w Beskidach pojawi się zima.
Zima? na Koziarzu