Gorczański chaszczing - Lubań.
: 2013-08-28, 21:27
Niedziela to dzień, by wyprowadzić kogoś na spacer.
I tak:
Gosia wyprowadza mnie,
ja wyprowadzam Kamę,
mieciur wyprowadza ...gruzawika.
Dla każdego coś miłego.
Miejscem spaceru były Gorce, a dokładniej Pasmo Lubania. Żeby było łatwiej, szybciej i przyjemniej pojechaliśmy na bogato, czyli w dwa auta (tudzież pojazdy czterokołowe).
Mój rozpad został na skrzyżowaniu w Tylmanowej – Rzeki. Mieciurny gruzawik wyniósł nas na Przełęcz Knurowską. Cel prosty – przejść czerwonym GSB przez Lubań i zejść zielonym szlakiem do Tylmanowej wprost na pierwszy pojazd. Banalnie, prawda?
Gówno prawda!
Po pierwsze primo, wcale nie było łatwo – na paśmie raz po raz wypiętrzały się kopki, hopki, górki na które trzeba było się wdrapać tylko po to, by zaraz zejść i zmierzyć się z następnym. A podejście na sam szczyt to już istne turystyczne sado-maso .
Po drugie primo, upał wcale nie był mniejszy niż tydzień wcześniej i znów nie nadążałem oddychać rękawami.
Po trzecie primo, ktoś schował przed nami zielony szlak i wylądowaliśmy w czarnej dupie, a ściślej pisząc – w stromym jarze potoku gdzie mimo suszy, udało nam się ubrudzić do kolan, a Kamie nawet po szyję.
Po czwarte primo – zamiast zejść prosto na samochód – wypluło nas między Tylmanową a Krościenkiem, 4 kilosy od pojazdu. I dymaj tu teraz asfaltem po auto .
Plusem było odczarowanie przeze mnie stopa! Udało mi się złapać pierwszy pojazd po wystawieniu łapki!
Po piąte primo – wracaliśmy w masakrycznym korku powrotów z długiego weekendu.
Dlaczego te ludzie nie mogą w niedziele na dupie siedzieć? Eh...
I tak:
Gosia wyprowadza mnie,
ja wyprowadzam Kamę,
mieciur wyprowadza ...gruzawika.
Dla każdego coś miłego.
Miejscem spaceru były Gorce, a dokładniej Pasmo Lubania. Żeby było łatwiej, szybciej i przyjemniej pojechaliśmy na bogato, czyli w dwa auta (tudzież pojazdy czterokołowe).
Mój rozpad został na skrzyżowaniu w Tylmanowej – Rzeki. Mieciurny gruzawik wyniósł nas na Przełęcz Knurowską. Cel prosty – przejść czerwonym GSB przez Lubań i zejść zielonym szlakiem do Tylmanowej wprost na pierwszy pojazd. Banalnie, prawda?
Gówno prawda!
Po pierwsze primo, wcale nie było łatwo – na paśmie raz po raz wypiętrzały się kopki, hopki, górki na które trzeba było się wdrapać tylko po to, by zaraz zejść i zmierzyć się z następnym. A podejście na sam szczyt to już istne turystyczne sado-maso .
Po drugie primo, upał wcale nie był mniejszy niż tydzień wcześniej i znów nie nadążałem oddychać rękawami.
Po trzecie primo, ktoś schował przed nami zielony szlak i wylądowaliśmy w czarnej dupie, a ściślej pisząc – w stromym jarze potoku gdzie mimo suszy, udało nam się ubrudzić do kolan, a Kamie nawet po szyję.
Po czwarte primo – zamiast zejść prosto na samochód – wypluło nas między Tylmanową a Krościenkiem, 4 kilosy od pojazdu. I dymaj tu teraz asfaltem po auto .
Plusem było odczarowanie przeze mnie stopa! Udało mi się złapać pierwszy pojazd po wystawieniu łapki!
Po piąte primo – wracaliśmy w masakrycznym korku powrotów z długiego weekendu.
Dlaczego te ludzie nie mogą w niedziele na dupie siedzieć? Eh...