Bieszczady na gibko - Połonina Caryńska i Dział
: 2016-09-08, 20:18
Na początku września już od dziesięciu lat spotykam się ze znajomymi z forum austro-węgierskiego w Sanoku. Tym razem po raz pierwszy musiałem tam jechać z Górnego Śląska transportem zbiorowym, zatem postanowiłem skorzystać z okazji i wyskoczyć od razu w jakieś góry. Początkowo chodził mi po głowie Beskid Niski, ale ostatecznie stanęło na Bieszczadach. Co prawda w tym roku już nie planowałem tam się zjawiać, ale... życie płata file
1 września zamiast na mszę rozpoczynającą rok szkolny świtem stawiam się w Katowicach, skąd biały autobus wiezie mnie aż do Ustrzyk Dolnych. Jesteśmy spóźnieni, więc odpada mi pierwsza planowana przesiadka, jednak wychodzi mi to na plus, gdyż dzięki temu mogłem zrobić zakupy.
Autobus miejscowy wlecze się straszliwie i chyba połowę trasy ciągnie na jedynce, a mimo to wychodzę kilka minut przed czasem w Bereżkach. Sam, cała reszta pasażerów jedzie na Ustrzyki Dolne.
Pogoda jest piękna - dokładnie taka jak zapowiadali. Końcówka lata naprawdę się udaje w tym roku!
Cofam się kilkaset metrów do węzła szlaków. Jest budka Parku Narodowego obwieszona podobnie jak cała okolica groźnymi kartkami, że każdy musi nabić bilet, jeśli chce wejść na połoninę. Na szczęście budka jest zamknięta, więc spokojnie idę dalej. Pole namiotowe wypasione - miejsca na ognisko, normalne toalety z prysznicami. Aha, toalety dla "zwykłych" turystów są dalej, nie powinni korzystać z tych dla namiotowców, ale ignoruję ten zakaz jak i nakaz, aby przez pole przechodzić wyłącznie jego górną częścią
Jest kwadrans po 15-tej gdy wchodzę na żółty szlak. Niby późno, ale liczyłem się z taką sytuacją. Trasa prowadzi głównie przez las, czasem przekraczam jakiś potoczek, raz jest widok w kierunku Tarnicy. Szału widokowego nie ma.
Po trzech kwadransach dochodzę do przełęczy Przysłup Caryński. Stąd mam pierwszy widok w kierunku połoniny.
Kawałek niżej jest schronisko Koliba. Teoretycznie studenckie, ale przypomina bardziej pensjonat.
W środku czysto, że można jeść z podłogi. Ceny noclegów dochodzą do ponad 40 złotych. Aha, studencko... Politechnika Warszawska faktycznie miała tu kiedyś chatkę studencką, ale zamarzyła im się klasa wyższa, więc postawili nową. Jedyny akcent "studenckości" to brak sprzedawanego alkoholu. "Wiadomo, Warszawa" - jak już słyszałem w Beskidzie Niskim.
Zamawiam pomidorową, którą dostaję na plastikowym talerzu. Po kilku łyżkach zaczyna boleć mnie brzuch. Fajnie!
Plusem jest panorama powyżej schroniska na Bukowe Berdo, Krzemień i lekko schowaną Tarnicę.
Jeśli ktoś chce tu dojechać samochodem, to też nie ma problemu - przy szutrowej drodze stoi ich cały rząd. Studencko jak cholera...
Sprawdzałem przed wyjazdem że zachód słońca mam o godzinie 19.15. A więc kupa czasu, bo nie ma nawet 17-tej. W pewnym momencie zdaję sobie jednak sprawę, że w górach słońce może zachodzić wcześniej, bo są... góry! Według mapy na szczyt Caryńskiej jest od schroniska 1:30, drogowskazy wskazują 1:45! Kretyn jestem, mogę nawet nie obejrzeć zachodu!
Idę więc pospiesznie przed siebie - najpierw dość długo przez las. Na przecince widać połoninę ze znakiem. Hmm, wcale nie aż tak daleko.
Słońce jednak zaczyna potwierdzać moje obawy - jest coraz bliżej zielonej kopuły. Klnę pod nosem przemierzając oświetlone jeszcze polany na których pełno jagód.
W końcu zaczynam piąć się w górę. Im wyżej tym ładniej z tyłu, choć coraz większe połacie zajmuje cień.
Wychodzę z lasu i zaskoczony stwierdzam, że jestem pod ostatnim podejściem na połoninę. Kurczę, juuż?
Jest ono ostre (jak każde), ale wysiłek wynagradzają widoczki po bokach:
- na zachód
- i w kierunku Tarnicy.
Staję co chwilę aby złapać oddech, ale panorama tylna jest doskonałym pretekstem
Jeszcze trochę wysiłku i dochodzę na jeden z niższych szczytów Połoniny Caryńskiej o wysokości 1234 (w sumie na mapach jest inna liczba niż w terenie).
Od Koliby zajęło mi to godzinę, czyli znacznie pobiłem podawane czasy. Nie podejrzewam się o jakieś nadzwyczajne zdolności, więc chyba są one dla kogoś kto idzie po kolanach...
Słońce jeszcze oczywiście wysoko, więc do zachodu rzeczywiście mam kupę czasu
Jestem tu sam. Kilka osób spotkałem idąc do schroniska, w Kolibie kolejnych kilka, natomiast z połoniny schodziła tylko jedna rodzinka. Po chwili siedzenia przy słupku minęła mnie jakaś parka i kierowała się do Ustrzyk Dolnych a potem znowu nastała cisza.
Fotografuję głównie okolice Tarnicy i Bukowego, bo są dobrze oświetlone.
Po odpoczynku ruszam dalej połoniną. Ludzi w zasięgu wzroku brak.
Rawki, droga do bacówki i Dział.
Z racji zbliżającego się zachodu znów najładniejsze kolory są za mną.
Mijam odbicie na przełęcz Wyżnańską.
Tu już raz byłem - w listopadzie z Eco. Wtedy miałem taką pogodę.
Można więc powiedzieć, iż jestem w tym miejscu po raz pierwszy Postanawiam podreptać jeszcze kawałek dalej na najwyższy wierzchołek - Kruhly Wierch (1297).
Spotykam tam trzy cudzoziemki, które właśnie zaczynają schodzić do Brzegów Górnych.
Zostaje ze mną facet ze smartfonem.
- Co, też na zdjęcia? - pyta.
- No, może coś będzie z tego zachodu - odpowiadam i są to nasze ostatnie słowa, bo potem każdy siada w swoim kącie szczytu i robi swoje
Im niżej słońce tym kolory robią się bardziej soczyste.
Do zachodzenia za górami mam nadal trochę czasu, więc siadam sobie i dumam w kierunku Działu.
Razem ze mną duma Karolek, który - jak to świnia - zawsze wozi się w cudzej kieszeni
W tak pięknych okolicznościach przyrody żal byłoby czegoś nie łyknąć, więc wyciągam sobie napój kupiony w Ustrzykach - niby piwo z prawdziwym sokiem. Smakuje dziwnie, ale dość smaczne no i cytryna dobrze pasuje do nastroju
Zaczyna się spektakl...
Ciekawe ile ludzi jest teraz na Wetlińskiej i Chatce Puchatka?
Bo ja zostaję kompletnie sam, gdyż facet od smartfonu zniknął... nie słyszałem jak odchodził, nigdzie go nie było widać, po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Tylko ja, wiatr i pohukiwania jeleni w całej okolicy.
Słońce najpierw chowało się za wąskim pasmem chmur na horyzoncie.
Gdy było go jeszcze trochę widać zarzuciłem plecak i ruszyłem w kierunku odbicia do przełęczy Wyżniańskiej; dobrze by było przejść jak najdłuższy odcinek coś widząc.
I ostatnie kawałki tarczy już przy skrzyżowaniu szlaków.
Pięknie Ciężko to porównywać ze wschodem znad Chatki Puchatka w listopadzie, ale niewątpliwie warto było tu wejść. Teraz trzeba jeszcze zejść.
Spojrzenie w kierunku Ustrzyk gdzie widać światła masztu przy placówce SG.
O ile na szczycie było trochę chłodno, to poniżej grani zrobił się ukrop. Cisza także się spotęgowała, gdyż nie było wiatru, zarazem wraz z zapadającym zmrokiem nasilały się okrzyki jeleni.
Końcówka połoniny...
...i resztki światła na zachodzie.
Większość trasy w dół zszedłem bez czołówki, dopiero w którymś z lasków ją założyłem. Ludzie narzekają na schody i drewniane barierki w Bieszczadach, ale bardzo ułatwiły one sprawne poruszanie się po zmierzchu.
Na przełęczy było już niemal kompletnie ciemno. Został mi kwadrans do bacówki pod Małą Rawką. Po drodze przyszła mi do głowy myśl, aby może wstać o dzikiej godzinie i wejść na Rawki na świt...
...ale już pierwsze chwile w bacówce wybiły mi to z głowy Schronisko to bardzo sympatyczne, obsługa jeszcze nie zachowuje się jakby pracowała tam za karę (są zniżki dla nocujących!), spotkałem ekipę z autobusu do Ustrzyk no i wreszcie rozpalono ognisko. Były śpiewy i napitki, tak więc budzik z czystym sumieniem ustawiłem na 8 rano
1 września zamiast na mszę rozpoczynającą rok szkolny świtem stawiam się w Katowicach, skąd biały autobus wiezie mnie aż do Ustrzyk Dolnych. Jesteśmy spóźnieni, więc odpada mi pierwsza planowana przesiadka, jednak wychodzi mi to na plus, gdyż dzięki temu mogłem zrobić zakupy.
Autobus miejscowy wlecze się straszliwie i chyba połowę trasy ciągnie na jedynce, a mimo to wychodzę kilka minut przed czasem w Bereżkach. Sam, cała reszta pasażerów jedzie na Ustrzyki Dolne.
Pogoda jest piękna - dokładnie taka jak zapowiadali. Końcówka lata naprawdę się udaje w tym roku!
Cofam się kilkaset metrów do węzła szlaków. Jest budka Parku Narodowego obwieszona podobnie jak cała okolica groźnymi kartkami, że każdy musi nabić bilet, jeśli chce wejść na połoninę. Na szczęście budka jest zamknięta, więc spokojnie idę dalej. Pole namiotowe wypasione - miejsca na ognisko, normalne toalety z prysznicami. Aha, toalety dla "zwykłych" turystów są dalej, nie powinni korzystać z tych dla namiotowców, ale ignoruję ten zakaz jak i nakaz, aby przez pole przechodzić wyłącznie jego górną częścią
Jest kwadrans po 15-tej gdy wchodzę na żółty szlak. Niby późno, ale liczyłem się z taką sytuacją. Trasa prowadzi głównie przez las, czasem przekraczam jakiś potoczek, raz jest widok w kierunku Tarnicy. Szału widokowego nie ma.
Po trzech kwadransach dochodzę do przełęczy Przysłup Caryński. Stąd mam pierwszy widok w kierunku połoniny.
Kawałek niżej jest schronisko Koliba. Teoretycznie studenckie, ale przypomina bardziej pensjonat.
W środku czysto, że można jeść z podłogi. Ceny noclegów dochodzą do ponad 40 złotych. Aha, studencko... Politechnika Warszawska faktycznie miała tu kiedyś chatkę studencką, ale zamarzyła im się klasa wyższa, więc postawili nową. Jedyny akcent "studenckości" to brak sprzedawanego alkoholu. "Wiadomo, Warszawa" - jak już słyszałem w Beskidzie Niskim.
Zamawiam pomidorową, którą dostaję na plastikowym talerzu. Po kilku łyżkach zaczyna boleć mnie brzuch. Fajnie!
Plusem jest panorama powyżej schroniska na Bukowe Berdo, Krzemień i lekko schowaną Tarnicę.
Jeśli ktoś chce tu dojechać samochodem, to też nie ma problemu - przy szutrowej drodze stoi ich cały rząd. Studencko jak cholera...
Sprawdzałem przed wyjazdem że zachód słońca mam o godzinie 19.15. A więc kupa czasu, bo nie ma nawet 17-tej. W pewnym momencie zdaję sobie jednak sprawę, że w górach słońce może zachodzić wcześniej, bo są... góry! Według mapy na szczyt Caryńskiej jest od schroniska 1:30, drogowskazy wskazują 1:45! Kretyn jestem, mogę nawet nie obejrzeć zachodu!
Idę więc pospiesznie przed siebie - najpierw dość długo przez las. Na przecince widać połoninę ze znakiem. Hmm, wcale nie aż tak daleko.
Słońce jednak zaczyna potwierdzać moje obawy - jest coraz bliżej zielonej kopuły. Klnę pod nosem przemierzając oświetlone jeszcze polany na których pełno jagód.
W końcu zaczynam piąć się w górę. Im wyżej tym ładniej z tyłu, choć coraz większe połacie zajmuje cień.
Wychodzę z lasu i zaskoczony stwierdzam, że jestem pod ostatnim podejściem na połoninę. Kurczę, juuż?
Jest ono ostre (jak każde), ale wysiłek wynagradzają widoczki po bokach:
- na zachód
- i w kierunku Tarnicy.
Staję co chwilę aby złapać oddech, ale panorama tylna jest doskonałym pretekstem
Jeszcze trochę wysiłku i dochodzę na jeden z niższych szczytów Połoniny Caryńskiej o wysokości 1234 (w sumie na mapach jest inna liczba niż w terenie).
Od Koliby zajęło mi to godzinę, czyli znacznie pobiłem podawane czasy. Nie podejrzewam się o jakieś nadzwyczajne zdolności, więc chyba są one dla kogoś kto idzie po kolanach...
Słońce jeszcze oczywiście wysoko, więc do zachodu rzeczywiście mam kupę czasu
Jestem tu sam. Kilka osób spotkałem idąc do schroniska, w Kolibie kolejnych kilka, natomiast z połoniny schodziła tylko jedna rodzinka. Po chwili siedzenia przy słupku minęła mnie jakaś parka i kierowała się do Ustrzyk Dolnych a potem znowu nastała cisza.
Fotografuję głównie okolice Tarnicy i Bukowego, bo są dobrze oświetlone.
Po odpoczynku ruszam dalej połoniną. Ludzi w zasięgu wzroku brak.
Rawki, droga do bacówki i Dział.
Z racji zbliżającego się zachodu znów najładniejsze kolory są za mną.
Mijam odbicie na przełęcz Wyżnańską.
Tu już raz byłem - w listopadzie z Eco. Wtedy miałem taką pogodę.
Można więc powiedzieć, iż jestem w tym miejscu po raz pierwszy Postanawiam podreptać jeszcze kawałek dalej na najwyższy wierzchołek - Kruhly Wierch (1297).
Spotykam tam trzy cudzoziemki, które właśnie zaczynają schodzić do Brzegów Górnych.
Zostaje ze mną facet ze smartfonem.
- Co, też na zdjęcia? - pyta.
- No, może coś będzie z tego zachodu - odpowiadam i są to nasze ostatnie słowa, bo potem każdy siada w swoim kącie szczytu i robi swoje
Im niżej słońce tym kolory robią się bardziej soczyste.
Do zachodzenia za górami mam nadal trochę czasu, więc siadam sobie i dumam w kierunku Działu.
Razem ze mną duma Karolek, który - jak to świnia - zawsze wozi się w cudzej kieszeni
W tak pięknych okolicznościach przyrody żal byłoby czegoś nie łyknąć, więc wyciągam sobie napój kupiony w Ustrzykach - niby piwo z prawdziwym sokiem. Smakuje dziwnie, ale dość smaczne no i cytryna dobrze pasuje do nastroju
Zaczyna się spektakl...
Ciekawe ile ludzi jest teraz na Wetlińskiej i Chatce Puchatka?
Bo ja zostaję kompletnie sam, gdyż facet od smartfonu zniknął... nie słyszałem jak odchodził, nigdzie go nie było widać, po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Tylko ja, wiatr i pohukiwania jeleni w całej okolicy.
Słońce najpierw chowało się za wąskim pasmem chmur na horyzoncie.
Gdy było go jeszcze trochę widać zarzuciłem plecak i ruszyłem w kierunku odbicia do przełęczy Wyżniańskiej; dobrze by było przejść jak najdłuższy odcinek coś widząc.
I ostatnie kawałki tarczy już przy skrzyżowaniu szlaków.
Pięknie Ciężko to porównywać ze wschodem znad Chatki Puchatka w listopadzie, ale niewątpliwie warto było tu wejść. Teraz trzeba jeszcze zejść.
Spojrzenie w kierunku Ustrzyk gdzie widać światła masztu przy placówce SG.
O ile na szczycie było trochę chłodno, to poniżej grani zrobił się ukrop. Cisza także się spotęgowała, gdyż nie było wiatru, zarazem wraz z zapadającym zmrokiem nasilały się okrzyki jeleni.
Końcówka połoniny...
...i resztki światła na zachodzie.
Większość trasy w dół zszedłem bez czołówki, dopiero w którymś z lasków ją założyłem. Ludzie narzekają na schody i drewniane barierki w Bieszczadach, ale bardzo ułatwiły one sprawne poruszanie się po zmierzchu.
Na przełęczy było już niemal kompletnie ciemno. Został mi kwadrans do bacówki pod Małą Rawką. Po drodze przyszła mi do głowy myśl, aby może wstać o dzikiej godzinie i wejść na Rawki na świt...
...ale już pierwsze chwile w bacówce wybiły mi to z głowy Schronisko to bardzo sympatyczne, obsługa jeszcze nie zachowuje się jakby pracowała tam za karę (są zniżki dla nocujących!), spotkałem ekipę z autobusu do Ustrzyk no i wreszcie rozpalono ognisko. Były śpiewy i napitki, tak więc budzik z czystym sumieniem ustawiłem na 8 rano