Beskid Śląski - Stożki.
: 2016-05-02, 23:15
Moim małym celem na ten rok, to być choć raz w miesiącu w górach. No cóż kwiecień to wyjątek od reguły ( mam nadzieję ).
Ale 1go maja udaję się pojechać na mały spacer. Cel to wziąć ze sobą żonę, przejść się, nie zmoknąć, pooglądać widoki. No cóż wyprzedzę podsumowanie, ale wszystkie te cele osiągneliśmy.
Dzień wcześniej zapraszamy jeszcze znajomych, no i nastawiamy budzik.
Rano budzik...nie dzwoni. Bo go wyłączam. Pierwsza wstaje córa i z okrzykiem Mniam, Mniam nas budzi 5 minut przed pobudką .
Po dotarciu do nas opieki, w postaci babci ruszamy. Po otworzeniu oczu radość bo jest błękit na niebie. Przy wyruszeniu jedziemy w takiej lekkiej mgiełce. I tyle bym mógł napisać o drodze, ale dziś mamy wyjątkowe atrakcje. Od dwóch dni przy gwałtownym przyśpieszaniu gasną mi wszelkie kontrolki w aucie, zegary pokazują 0 (prędkość, obroty), ale auto jedzie, muzyka gra, więc wizytę u mechanika zostawiam na poweekendzie. Jednak teraz do tych objawów, dochodzi buczenie głośników przy owym gaśnięciu kontorlek, po czym wyskakuje info o za dużym napięciu i wyłączeniu silnika. No jak do cholery na drodze krajowej? Ostatnie kilometry do Wisły jedziemy nie znając prędkości, by gdy w końcu się zegary zaświecają, świeci się też chack engine, co powoduje już u mnie znerwicowanie. Rzadne odpalanie silnika nic nie daje.
Więc czas ruszyć na spacer, co się będzie działo to będziem się martwić popołudniu. Do pchania osobniki są .
Startujemy w Wiśle Dziechcince:
mija nas chluba Koleji Śląskich:
powoli nabieramy wysokości, mijamy pierwsze ławeczki z widoczkami, owieczki i póki co pogoda nam pasuje:
pierwsze widoki:
nasza ekipa:
wchodzimy oczywiście na Krzakowską Skałkę, tu ja:
kolejne widoki:
Mijamy chwilę później Kobylę, na mapie oznaczoną jako Kobyłę i na pierwszej ławce jemy pierwsze śniadanie patrząc na drogę przed nami:
Posiliwszy się ruszamy, póki co więcej nas aut mija niż turystów. W pewnej chwili przed nami na drogę wyskakuję sarna. Zerka na nas, ja łapę aparat, ale piski dziewczyn: Sarna!!! ją płoszy, znika w największej gęstwinie. Pod przysiółkiem Mały Stożek mijamy fajne domki letniskowe tak zaszyte w zieleninie, że ledwo je widać z drogi, mimo ( to minus ), iż są obok niej. Mapa inaczej też pokazuje przebieg szlaku, który obecnie biegnie drogą. Po dojściu do granicy, ruszamy ku Stożkowi Wielkiemu:
mijając po drodzę w zagłębieniu słupek z informacją, że tu jest Mały Stożek.
Jako, że mówiłem o przejściu przez ten szczyt, minę mam nie tęgą, co do końca wycieczki moi towarzysze będą ku rozbawieniu mi wypominać, "Nic to, ważne że na Małym Stożku byliśmy"!
Potem męczymy się na samym podejściu do schroniska ( szlak omija szczyt )
W najstarszym działającym i pierwszym Polskim Schronisku w Beskidzie Śląskim jemy prawdziwą górską potrawę, tj frytki, co niektórzy piją piwo ( no dobra co niektórzy go nie piją ) i ruszamy dalej. Tak naprawdę to pod schroniskiem i na samym czerwonym szlaku jest sporo ludzi, ale to zrozumiałe jak na dzień, w którym się wybraliśmy.
Po drodzę urwisuję pewnego grzybka skalnego:
i robię to w iście "zgrabnym" stylu, ha Urwis niech się schowa
Zejściu towarzyszą salwy śmiechu, dzięki czemu nie zostaje to uwiecznione
wykorzystuję min głowę P na której siadam podczas schodzenia
Uciszywszy towarzystwo ruszamy dalej, niestety pogoda zaczyna się pogarszać, ale panoramę oglądamy
Mimo to jest dość ciepło, a to oraz coraz słabsze widoki powodują, że kiełkuje we mnie myśl o skróceniu trasy. No dobra jest to też obawa czy aby dojedziemy do domu i gdy wyłania się taki widok:
to decyzję podejmujemy jednogłośnie. Kubalonka i Koziniec zostawiamy na inną okazję.
Dzięki godzinie zapasu na polance postanawiamy zrobić jedną z najfajniejszych rzeczy w górach. Leżymy chwile...
a potem, no cóż idziemy na dół, mijamy pierwsze domostwa
Na szlaku:
mijamy "bunkry" gdzie jest schowana Bursztynowa Komnata , mijamy Ośrodek Wypoczynkowy o świetnej nazwie:
aż dochodzimy do miejsca, które to jest też dodatkowym dla mnie argumentem za odpuszczeniem planowanej trasy:
No a potem 3km asfaltem do auta i powrót do domu.
Auto się zepsuło totalnie. Z trasy pokazało spalanie większę o 0,1 l/100km niż podaje producent .
Ale powrót to brak problemów (nic nie gaśnie, nic się nie świeci).
Więc podsumowując:
super wycieczka, 15km na szlaku plus 3km asfaltu, 675m przewyższeń. Celem nie było zdobycie szczytów, więc je z premedytacją omijaliśmy. Celem było sie przejść, pośmiać. Ba nawet twarze nam lekko opaliło, wieć było GIT
na nowej stronce : Link do galerii
poprawione albo picasa: https://picasaweb.google.com/1006097890 ... 2080866849
z tym, że picasa nie podpisana.
Ale 1go maja udaję się pojechać na mały spacer. Cel to wziąć ze sobą żonę, przejść się, nie zmoknąć, pooglądać widoki. No cóż wyprzedzę podsumowanie, ale wszystkie te cele osiągneliśmy.
Dzień wcześniej zapraszamy jeszcze znajomych, no i nastawiamy budzik.
Rano budzik...nie dzwoni. Bo go wyłączam. Pierwsza wstaje córa i z okrzykiem Mniam, Mniam nas budzi 5 minut przed pobudką .
Po dotarciu do nas opieki, w postaci babci ruszamy. Po otworzeniu oczu radość bo jest błękit na niebie. Przy wyruszeniu jedziemy w takiej lekkiej mgiełce. I tyle bym mógł napisać o drodze, ale dziś mamy wyjątkowe atrakcje. Od dwóch dni przy gwałtownym przyśpieszaniu gasną mi wszelkie kontrolki w aucie, zegary pokazują 0 (prędkość, obroty), ale auto jedzie, muzyka gra, więc wizytę u mechanika zostawiam na poweekendzie. Jednak teraz do tych objawów, dochodzi buczenie głośników przy owym gaśnięciu kontorlek, po czym wyskakuje info o za dużym napięciu i wyłączeniu silnika. No jak do cholery na drodze krajowej? Ostatnie kilometry do Wisły jedziemy nie znając prędkości, by gdy w końcu się zegary zaświecają, świeci się też chack engine, co powoduje już u mnie znerwicowanie. Rzadne odpalanie silnika nic nie daje.
Więc czas ruszyć na spacer, co się będzie działo to będziem się martwić popołudniu. Do pchania osobniki są .
Startujemy w Wiśle Dziechcince:
mija nas chluba Koleji Śląskich:
powoli nabieramy wysokości, mijamy pierwsze ławeczki z widoczkami, owieczki i póki co pogoda nam pasuje:
pierwsze widoki:
nasza ekipa:
wchodzimy oczywiście na Krzakowską Skałkę, tu ja:
kolejne widoki:
Mijamy chwilę później Kobylę, na mapie oznaczoną jako Kobyłę i na pierwszej ławce jemy pierwsze śniadanie patrząc na drogę przed nami:
Posiliwszy się ruszamy, póki co więcej nas aut mija niż turystów. W pewnej chwili przed nami na drogę wyskakuję sarna. Zerka na nas, ja łapę aparat, ale piski dziewczyn: Sarna!!! ją płoszy, znika w największej gęstwinie. Pod przysiółkiem Mały Stożek mijamy fajne domki letniskowe tak zaszyte w zieleninie, że ledwo je widać z drogi, mimo ( to minus ), iż są obok niej. Mapa inaczej też pokazuje przebieg szlaku, który obecnie biegnie drogą. Po dojściu do granicy, ruszamy ku Stożkowi Wielkiemu:
mijając po drodzę w zagłębieniu słupek z informacją, że tu jest Mały Stożek.
Jako, że mówiłem o przejściu przez ten szczyt, minę mam nie tęgą, co do końca wycieczki moi towarzysze będą ku rozbawieniu mi wypominać, "Nic to, ważne że na Małym Stożku byliśmy"!
Potem męczymy się na samym podejściu do schroniska ( szlak omija szczyt )
W najstarszym działającym i pierwszym Polskim Schronisku w Beskidzie Śląskim jemy prawdziwą górską potrawę, tj frytki, co niektórzy piją piwo ( no dobra co niektórzy go nie piją ) i ruszamy dalej. Tak naprawdę to pod schroniskiem i na samym czerwonym szlaku jest sporo ludzi, ale to zrozumiałe jak na dzień, w którym się wybraliśmy.
Po drodzę urwisuję pewnego grzybka skalnego:
i robię to w iście "zgrabnym" stylu, ha Urwis niech się schowa
Zejściu towarzyszą salwy śmiechu, dzięki czemu nie zostaje to uwiecznione
wykorzystuję min głowę P na której siadam podczas schodzenia
Uciszywszy towarzystwo ruszamy dalej, niestety pogoda zaczyna się pogarszać, ale panoramę oglądamy
Mimo to jest dość ciepło, a to oraz coraz słabsze widoki powodują, że kiełkuje we mnie myśl o skróceniu trasy. No dobra jest to też obawa czy aby dojedziemy do domu i gdy wyłania się taki widok:
to decyzję podejmujemy jednogłośnie. Kubalonka i Koziniec zostawiamy na inną okazję.
Dzięki godzinie zapasu na polance postanawiamy zrobić jedną z najfajniejszych rzeczy w górach. Leżymy chwile...
a potem, no cóż idziemy na dół, mijamy pierwsze domostwa
Na szlaku:
mijamy "bunkry" gdzie jest schowana Bursztynowa Komnata , mijamy Ośrodek Wypoczynkowy o świetnej nazwie:
aż dochodzimy do miejsca, które to jest też dodatkowym dla mnie argumentem za odpuszczeniem planowanej trasy:
No a potem 3km asfaltem do auta i powrót do domu.
Auto się zepsuło totalnie. Z trasy pokazało spalanie większę o 0,1 l/100km niż podaje producent .
Ale powrót to brak problemów (nic nie gaśnie, nic się nie świeci).
Więc podsumowując:
super wycieczka, 15km na szlaku plus 3km asfaltu, 675m przewyższeń. Celem nie było zdobycie szczytów, więc je z premedytacją omijaliśmy. Celem było sie przejść, pośmiać. Ba nawet twarze nam lekko opaliło, wieć było GIT
na nowej stronce : Link do galerii
poprawione albo picasa: https://picasaweb.google.com/1006097890 ... 2080866849
z tym, że picasa nie podpisana.