Bobry, kaczeńce i retorty czyli bieszczadzko-beskidzkie wędr
Bobry, kaczeńce i retorty czyli bieszczadzko-beskidzkie wędr
W Bieszczady jezdzilam sporo w latach 1997-2003. Spedzalam tam cale wakacje a czasem i wiecej. Jakos zauroczyly mnie te gory. A moze wlasnie nie gory, ale doliny, wsie, knajpy, chatki, drogi, wypały. Te lawiny błota splywajace ze stokow i kurz wspinajacy sie na drzewa. Ten pokruszony asfalt stokowek pachnacy po letnim deszczu. Ta bliskosc granicy i powiew wschodu. Te wszystkie zwariowane i dziwne przygody ktore byly nierozlacznie zwiazane z kazdym wyjazdem w te strony. A potem swiat zaczal sie zmieniac. Zmiany jakos glownie przyspieszyly na wschodzie Polski. Poloniny wprawdzie wciaz staly na swoim miejscu, ale zmiany glownie uderzyly w moj podbieszczadzki swiat cienistych dolin. Obrazilam sie wiec smiertelnie na Bieszczady, obiecujac sobie ze juz nigdy tam nie pojade by uniknac rozczarowan, kiedy kolejne znane i lubiane miejsce zniknelo bezpowrotnie. Zaczelam szukac skrawkow mojego swiata w innych miejscach..
Ostatnio jednak kilku znajomych zaczelo mnie namawiac na powrot w Bieszczady. Ze zostalo tam wiele fajnych miejsc i klimatu a nawet ze powstaly nowe miejsca ktore warto odwiedzic. Zeby szukac poza sezonem- poza wakacjami, feriami, swietami, majowkami, weekendami czy osławionymi pazdziernikowymi “kolorkami”. Ostateczna zacheta okazal sie fakt powstania 3 nowych chatek- w Przybyszowie, Łupkowie i Rabym. Zatem padlo na kwiecien. Po Wielkanocy. Przed majowka. Mozna wykroic prawie pelny miesiac. Grunt ze snieg, ktory nas w tym roku ciagle przesladowal,stopnial na dobre .Jak nie teraz to pewnie nigdy- zawsze beda inne plany, bardziej palące. Wiec jedziemy. I obiecalam sobie jedno- na ile to mozliwe nie porownywac. Nie odnosic swiata ktory widze do wspomnien sprzed lat. Probowac patrzec na miejsca, ludzi, wydarzenia tak jakbym byla w Bieszczadach po raz pierwszy. Jakby wrazenia padaly na zupelnie czysta karte. Calkowicie to pewnie niemozliwe ale mozna sie starac.
W drodze odwiedzamy kolejna do kolekcji piramide- w Zagorzanach
oraz przypadkowo wpadamy na cerkiew w Rogach.
Spimy w PTSMie w Lesku- ogromnym gmachu na kilkaset osob w ktorym jestesmy prawie sami.
Jest jeszcze dwoch niemieckich turystow z ktorymi nikt nie potrafi sie dogadac. Ostatecznie za tlumacza robi telefonicznie corka goscia z obslugi i udaje sie przekazac kolesiom kilka waznych kwestii np. ze mimo zamknietych na noc drzwi nie trzeba wyskakiwac z okna jak sie chce cos wyjac z auta , ze nad ranem przyjdzie elektryk i zeby sie go nie przestraszyc itp.
Klatka schodowa schroniska jest wyposazona w grube szybki ktore strasznie lubie
Zaczynamy wycieczke od okolic Bukowska. Mile pagory ktore nie wiem czy sa przedgorzem bieszczadzkim, Beskidem Niskim czy jakis milosnik klasyfikacji wrzucil to do calkiem innego worka.
Odwiedzamy cmentarz w Plonnej
Zwraca uwage krzyz wrosniety w drzewo. Chyba drugie po Łupkowie takie miejsce gdzie przyroda zezarla jakis kawalek nagrobka. Jakos tak symbolicznie. Nie tylko prochy nieboszczyka tam gleboko pod ziemia mieszaja sie z przyroda ale i nadziemny metal staje sie z nia jednoscia.
Ruina cerkwi w Plonnej jest oblepiona jakimis obrazkami ktore maja imitowac dawny ikonostas.
Wokol scenki z zycia dawnej wsi na półleżących tablicach- zdjecia ze szkol i spotkan wiejskich gospodyn. Tablice sa w dobrym stanie, zdjecia sa wyrazne, niepostrzepione, nie zdazyly jeszcze wyblaknac. Zwraca uwage jedna tablica, z ktorej zdjecie zostalo dokladnie czynnie wyskrobane. Jakas niewygodna scenke polityczna - typu “Bandera wizytuje wies”?. Albo ktorys z dawnych mieszkancow nie zgodzil sie na “publikacje swojego wizerunku”?
Architektura drewniana ptasich budek jest tu bardziej strojna niz w innych regionach kraju
Skrecamy sobie tez w boczna droge gdzie zapoznajemy sie z sympatycznym brodem
Oraz ciekawym znakiem drogowym- czyli pojazdy Nadlesnictwa Lesko nie maja tam 15% nachylenia drogi
Na dokladne spacery po tej okolicy jeszcze przyjdzie czas a tymczasem uderzamy w strone chaty w ktorej dzis planujemy spac. Jest to zbudowany dwa lata temu malutki domek, stojacy na terenach nieistniejacej wsi Przybyszów. Gospodarzem jest Piotrek z Krosna, ktory oprocz tego ze tu chatkuje zajmuje sie produkcja bębnow. W chatce oprocz gospodarza jest rowniez Michał zwany Klerykiem, znajomy Piotrka z dawnych lat, gdy wspolnie pracowali na obsludze roznych bieszczadzkich schronisk- Jaworca, Rawek… Chatka miesci w porywach 8 osob na poddaszu (choc ponoc bywalo sporo wiecej) oraz jest najcieplejsza chatą w jakiej zdarzylo mi sie nocowac. W nocy jest istna sauna czyli to co buby lubia najbardziej. Spie obok spiwora. Na stanie jest kot Szczepan i suka Bruma, ktora ma akurat cieczke i przed chata siedzi trzech adoratorow z Karlikowa. Trzeba uwazac wychodzac do kibla zeby nie wypuscic Brumy z chaty.
Po przeczekaniu kilku przelotnych deszczy idziemy na pobliska gorke zwana Tokarnia. Jest ciemno, chmurnie i co chwile polewa.
Pada nawet grad ktory probujemy przeczekac pod drzewem. Kabaczek jest zafascynowana swoim pierwszym gradobiciem. Probuje wylazic spod kurtki i wystawiac pyszczek ku niebu.
Las w ktorym szukamy odpowiednio rozlozystego drzewa jest jakis mroczny i pokrecony.
Po przejsciu czarnej chmury widoki ze szczytu Tokarni sa calkiem znosne.
Wieczorem gdy ⅕ ekipy zmogl sen pozostali gromadza sie w kuchni gawedzac o obecnych i dawnych bieszczadzkich schroniskach- o bezsensownych rankingach i przerabianiu na pensjonaty, o irracjonalnych haraczach dla PTTK od dzierzawcow i czesto wdeptanych w ziemie idealach i wyobrazaniach ludzi decydujacych sie na obsluge takich obiektow. Schodzi tez na inne bieszczadzkie tematy i wspomnienia - o piłowanych szlabanach, lesnych obławach z kolczatką na stokowkach, o chatkach istniejacych oraz tych ktore poznikaly- pokroju Obnogi, Wańka Dzialu czy hippisowsko- wegetarianskiej nad Komancza. Plyna wiec opowiesci o gorach i klimatach ktore sa oraz tych ktore odeszly, a gawedy mieszaja sie z sapaniem Brumy (ktora smiesznie biega łapami przez sen), trzaskaniem w piecu i wyciem wiatru nad potokiem.
Rano pogoda jest laskawsza wiec sniadanko zapodajemy “na przyrodzie”. Wiem ze to sformulowanie nie jest prawidlowe i nie po polsku, ale to okreslenie, popularne jak wschod dlugi i szeroki, tak mi sie wrylo w łeb, ze juz inaczej nie potrafie nazwac tego biesiadowania na… na przyrodzie
Potem idziemy gorami w strone Komańczy. Poczatkowo towarzyszy nam chatkowy, chcac nam pokazac zeremia bobrowe. Bobry tu ostatnio mnoza sie jak kroliki i wszystkie okoliczne rzeczki zmieniaja sie w malownicze rozlewiska. W tym temacie jestem ogromnie rozdarta- bardzo lubie bobry, ale poscinanych masowo wszedzie drzew troche mi tez szkoda.. Miejscowi sa zwykle zgodni i bobrow nie lubia- chyba ze na talerzu, ale tez nie wszyscy.
Zawijamy tez na dwa cmentarzyki na terenach dawnej wsi.
Odwiedzamy tez podlesny krzyz panszczyzniany oraz wylegujemy sie na łące w temperaturach iscie nie kwietniowych ale jak przeniesionych ze srodka lata!
Blota wszedzie dostatek!
Dalej podazamy juz sami, jako ze Piotrek ma tam jeszcze jaka robote w obejsciu. Mijamy gorke Kamien ze spora iloscia wychodni skalnych, gdzie mozna sie poczuc zupelnie jak w Sudetach.
Pierwszy raz widze taki podpis- wyskrobany w mchu.
Dalej tylko las.. A moze az las?
Sa wiatrolomy
Zasiedlone kałuze
Dziwne bulwy i narosle na drzewach
Sosny trojaczki
Oraz cos co napewno ozywa w mgliste noce….
Pamietam ze kiedys w "Lecie z Radiem" byly konkursy na np. najbardziej laciata krowe albo najdluzszego jamnika. Mysle ze w kategorii “najbardziej dziuplaste drzewo” to by mialo szanse! Troche mi tez staje przed oczami gruzinska Wardzia
Mijamy tereny chyba dawnej wsi, na mapie podpisane jako Fajtyska
Tym sposobem dopelzamy na Wahalowski Wierch ktory jest plaski, rozlegly i plowy.
Wszedzie skoszone łąki i stosy bel siana. Ktos sobie czesze kase na doplatach jak bum talala.
W cieplych wieczornych promieniach slonca niespiesznie wracamy do Przybyszowa i milej malej chatynki…
cdn
Ostatnio jednak kilku znajomych zaczelo mnie namawiac na powrot w Bieszczady. Ze zostalo tam wiele fajnych miejsc i klimatu a nawet ze powstaly nowe miejsca ktore warto odwiedzic. Zeby szukac poza sezonem- poza wakacjami, feriami, swietami, majowkami, weekendami czy osławionymi pazdziernikowymi “kolorkami”. Ostateczna zacheta okazal sie fakt powstania 3 nowych chatek- w Przybyszowie, Łupkowie i Rabym. Zatem padlo na kwiecien. Po Wielkanocy. Przed majowka. Mozna wykroic prawie pelny miesiac. Grunt ze snieg, ktory nas w tym roku ciagle przesladowal,stopnial na dobre .Jak nie teraz to pewnie nigdy- zawsze beda inne plany, bardziej palące. Wiec jedziemy. I obiecalam sobie jedno- na ile to mozliwe nie porownywac. Nie odnosic swiata ktory widze do wspomnien sprzed lat. Probowac patrzec na miejsca, ludzi, wydarzenia tak jakbym byla w Bieszczadach po raz pierwszy. Jakby wrazenia padaly na zupelnie czysta karte. Calkowicie to pewnie niemozliwe ale mozna sie starac.
W drodze odwiedzamy kolejna do kolekcji piramide- w Zagorzanach
oraz przypadkowo wpadamy na cerkiew w Rogach.
Spimy w PTSMie w Lesku- ogromnym gmachu na kilkaset osob w ktorym jestesmy prawie sami.
Jest jeszcze dwoch niemieckich turystow z ktorymi nikt nie potrafi sie dogadac. Ostatecznie za tlumacza robi telefonicznie corka goscia z obslugi i udaje sie przekazac kolesiom kilka waznych kwestii np. ze mimo zamknietych na noc drzwi nie trzeba wyskakiwac z okna jak sie chce cos wyjac z auta , ze nad ranem przyjdzie elektryk i zeby sie go nie przestraszyc itp.
Klatka schodowa schroniska jest wyposazona w grube szybki ktore strasznie lubie
Zaczynamy wycieczke od okolic Bukowska. Mile pagory ktore nie wiem czy sa przedgorzem bieszczadzkim, Beskidem Niskim czy jakis milosnik klasyfikacji wrzucil to do calkiem innego worka.
Odwiedzamy cmentarz w Plonnej
Zwraca uwage krzyz wrosniety w drzewo. Chyba drugie po Łupkowie takie miejsce gdzie przyroda zezarla jakis kawalek nagrobka. Jakos tak symbolicznie. Nie tylko prochy nieboszczyka tam gleboko pod ziemia mieszaja sie z przyroda ale i nadziemny metal staje sie z nia jednoscia.
Ruina cerkwi w Plonnej jest oblepiona jakimis obrazkami ktore maja imitowac dawny ikonostas.
Wokol scenki z zycia dawnej wsi na półleżących tablicach- zdjecia ze szkol i spotkan wiejskich gospodyn. Tablice sa w dobrym stanie, zdjecia sa wyrazne, niepostrzepione, nie zdazyly jeszcze wyblaknac. Zwraca uwage jedna tablica, z ktorej zdjecie zostalo dokladnie czynnie wyskrobane. Jakas niewygodna scenke polityczna - typu “Bandera wizytuje wies”?. Albo ktorys z dawnych mieszkancow nie zgodzil sie na “publikacje swojego wizerunku”?
Architektura drewniana ptasich budek jest tu bardziej strojna niz w innych regionach kraju
Skrecamy sobie tez w boczna droge gdzie zapoznajemy sie z sympatycznym brodem
Oraz ciekawym znakiem drogowym- czyli pojazdy Nadlesnictwa Lesko nie maja tam 15% nachylenia drogi
Na dokladne spacery po tej okolicy jeszcze przyjdzie czas a tymczasem uderzamy w strone chaty w ktorej dzis planujemy spac. Jest to zbudowany dwa lata temu malutki domek, stojacy na terenach nieistniejacej wsi Przybyszów. Gospodarzem jest Piotrek z Krosna, ktory oprocz tego ze tu chatkuje zajmuje sie produkcja bębnow. W chatce oprocz gospodarza jest rowniez Michał zwany Klerykiem, znajomy Piotrka z dawnych lat, gdy wspolnie pracowali na obsludze roznych bieszczadzkich schronisk- Jaworca, Rawek… Chatka miesci w porywach 8 osob na poddaszu (choc ponoc bywalo sporo wiecej) oraz jest najcieplejsza chatą w jakiej zdarzylo mi sie nocowac. W nocy jest istna sauna czyli to co buby lubia najbardziej. Spie obok spiwora. Na stanie jest kot Szczepan i suka Bruma, ktora ma akurat cieczke i przed chata siedzi trzech adoratorow z Karlikowa. Trzeba uwazac wychodzac do kibla zeby nie wypuscic Brumy z chaty.
Po przeczekaniu kilku przelotnych deszczy idziemy na pobliska gorke zwana Tokarnia. Jest ciemno, chmurnie i co chwile polewa.
Pada nawet grad ktory probujemy przeczekac pod drzewem. Kabaczek jest zafascynowana swoim pierwszym gradobiciem. Probuje wylazic spod kurtki i wystawiac pyszczek ku niebu.
Las w ktorym szukamy odpowiednio rozlozystego drzewa jest jakis mroczny i pokrecony.
Po przejsciu czarnej chmury widoki ze szczytu Tokarni sa calkiem znosne.
Wieczorem gdy ⅕ ekipy zmogl sen pozostali gromadza sie w kuchni gawedzac o obecnych i dawnych bieszczadzkich schroniskach- o bezsensownych rankingach i przerabianiu na pensjonaty, o irracjonalnych haraczach dla PTTK od dzierzawcow i czesto wdeptanych w ziemie idealach i wyobrazaniach ludzi decydujacych sie na obsluge takich obiektow. Schodzi tez na inne bieszczadzkie tematy i wspomnienia - o piłowanych szlabanach, lesnych obławach z kolczatką na stokowkach, o chatkach istniejacych oraz tych ktore poznikaly- pokroju Obnogi, Wańka Dzialu czy hippisowsko- wegetarianskiej nad Komancza. Plyna wiec opowiesci o gorach i klimatach ktore sa oraz tych ktore odeszly, a gawedy mieszaja sie z sapaniem Brumy (ktora smiesznie biega łapami przez sen), trzaskaniem w piecu i wyciem wiatru nad potokiem.
Rano pogoda jest laskawsza wiec sniadanko zapodajemy “na przyrodzie”. Wiem ze to sformulowanie nie jest prawidlowe i nie po polsku, ale to okreslenie, popularne jak wschod dlugi i szeroki, tak mi sie wrylo w łeb, ze juz inaczej nie potrafie nazwac tego biesiadowania na… na przyrodzie
Potem idziemy gorami w strone Komańczy. Poczatkowo towarzyszy nam chatkowy, chcac nam pokazac zeremia bobrowe. Bobry tu ostatnio mnoza sie jak kroliki i wszystkie okoliczne rzeczki zmieniaja sie w malownicze rozlewiska. W tym temacie jestem ogromnie rozdarta- bardzo lubie bobry, ale poscinanych masowo wszedzie drzew troche mi tez szkoda.. Miejscowi sa zwykle zgodni i bobrow nie lubia- chyba ze na talerzu, ale tez nie wszyscy.
Zawijamy tez na dwa cmentarzyki na terenach dawnej wsi.
Odwiedzamy tez podlesny krzyz panszczyzniany oraz wylegujemy sie na łące w temperaturach iscie nie kwietniowych ale jak przeniesionych ze srodka lata!
Blota wszedzie dostatek!
Dalej podazamy juz sami, jako ze Piotrek ma tam jeszcze jaka robote w obejsciu. Mijamy gorke Kamien ze spora iloscia wychodni skalnych, gdzie mozna sie poczuc zupelnie jak w Sudetach.
Pierwszy raz widze taki podpis- wyskrobany w mchu.
Dalej tylko las.. A moze az las?
Sa wiatrolomy
Zasiedlone kałuze
Dziwne bulwy i narosle na drzewach
Sosny trojaczki
Oraz cos co napewno ozywa w mgliste noce….
Pamietam ze kiedys w "Lecie z Radiem" byly konkursy na np. najbardziej laciata krowe albo najdluzszego jamnika. Mysle ze w kategorii “najbardziej dziuplaste drzewo” to by mialo szanse! Troche mi tez staje przed oczami gruzinska Wardzia
Mijamy tereny chyba dawnej wsi, na mapie podpisane jako Fajtyska
Tym sposobem dopelzamy na Wahalowski Wierch ktory jest plaski, rozlegly i plowy.
Wszedzie skoszone łąki i stosy bel siana. Ktos sobie czesze kase na doplatach jak bum talala.
W cieplych wieczornych promieniach slonca niespiesznie wracamy do Przybyszowa i milej malej chatynki…
cdn
Ostatnio zmieniony 2016-04-25, 19:27 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W tym PTSMie Leskowym nie wolno wychodzić w nocy?
Wolno wychodzic tylko prosza aby za soba drzwi zamykac na zamek. My dostalismy klucz do pokoju i drugi do drzwi wejsciowych, ktore to polecono nam zamykac od zewnatrz gdy idzie sie na miasto i od srodka na zasuwke gdy sie wraca. Dotyczy to tylko godzin nocnych (22-6).
Nic wielkiego i nie ogranicza to w zadnym stopniu swobody przebywania tamze, tylko byl taki problem ze Niemcom za cholere nie szlo tego wytlumaczyc ze maja te drzwi zamykac i poczatkowo opacznie zrozumieli ze po 22 drzwi sa zamkniete i beda musieli przez okno wychodzic
Pudelek pisze:A Kabaczkowi faktycznie wszystko wydaje się podobać - chyba, że tak pozuje jedynie do zdjęć
Ogolnie ma poki co dosyc pogodne usposobienie acz nie ma tak dobrze zeby sie jej wszystko podobalo- nie lubi np. zmiany pieluchy, nakladania czapki czy przebierania ale wtedy jej nie robie zdjec bo mam obie rece zajete i brakuje mi trzeciej Ostatnio nie podoba sie jej rowniez umieszczanie w kojcu i odławianie w czasie eksploracji mieszkania
Ostatnio zmieniony 2016-04-24, 23:50 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Wolno wychodzic tylko prosza aby za soba drzwi zamykac na zamek. My dostalismy klucz do pokoju i drugi do drzwi wejsciowych, ktore to polecono nam zamykac od zewnatrz gdy idzie sie na miasto i od srodka na zasuwke gdy sie wraca. Dotyczy to tylko godzin nocnych (22-6).
czyli standard
buba pisze:Ogolnie ma poki co dosyc pogodne usposobienie acz nie ma tak dobrze zeby sie jej wszystko podobalo- nie lubi np. zmiany pieluchy, nakladania czapki czy przebierania ale wtedy jej nie robie zdjec bo mam obie rece zajete i brakuje mi trzeciej Ostatnio nie podoba sie jej rowniez umieszczanie w kojcu i odławianie w czasie eksploracji mieszkania
czyli też standard A ząbkuje już? Bo jeśli tak i nadal jest taka szczęśliwa, to chyba macie szczęście
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:A ząbkuje już? Bo jeśli tak i nadal jest taka szczęśliwa, to chyba macie szczęście
A nie wiem. Zadnego zeba poki co nie znalezlismy w pyszczku, ale cos chyba musi byc na rzeczy bo od dwoch miesiecy slini sie strasznie, czasem zawyje bez powodu, wszystko pcha do geby a chlodne, twarde gryzaki ciesza sie wielkim zainteresowaniem np. kalarepke międlila chyba godzine
https://picasaweb.google.com/1087964947 ... 6578907026
ale ogolnie chyba jest szczesliwa- kto by nie byl szczesliwy majac takich milych rodzicow
Pudelek pisze:czyli standard
Bardzo fajne to schronisko w Lesku, tak wszystko na luzie i bez napinki, bardzo mily gosc z obslugi, zawsze z nim godzine pogadalismy. Niestety nie jest to zawsze standardem i czasem robia glupie problemy np. nocowalismy tez w Górzance i tam jak wybila 10 godzina (czyli wedlug regulaminu trzeba wtedy opuscic schronisko na dzien) to wpadla baba ze albo wychodzimy juz w tej chwili albo placimy 4 zl za "pobyt dzienny". Cztery zlote nie majatek ale smrod pozostaje... Wiec wychodzilismy o 11 (tak nam pasowalo) a musielismy placic 4 zl za ta jedna godzine opoznienia... (bylismy sami w calym budynku). Wiec czasem sa ludzie normalni a czasem mega czepliwi...
Ostatnio zmieniony 2016-04-25, 00:17 przez buba, łącznie zmieniany 4 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
A ja zazdroszczę spokojnego dziecka. Moje autem jeździć nie lubi, siedzieć nie lubi, sam jeszcze nie chodzi, ale lubi się przytulać i uciekać na czterech I jak tak patrzę, że Wy możecie zabierać Kabaczka na wycieczki, to zastanawiam się czy ja coś na początku zrobiłam nie tak czy po prostu to indywidualista po mamusi
Zdjęcia jak zwykle świetne!
Zdjęcia jak zwykle świetne!
"Kiedy świat się od ciebie odwraca, ty też musisz się od niego odwrócić."
laynn pisze:Grube szklane kafle to lukswery.
Ciekawe czy mialy jakies funkcje oprocz ozdobnych? bo to jednak na to szlo duzo wiecej szkla niz na zwykle szybki. Jak pamietam z dziecinstwa to kiedys tego bylo bardzo w roznych budynkach.
laynn pisze:ja mam teraz bunt dwu latka. Ulubione słowo - nie.
Dobrze ze dwulatek jest jeszcze na tyle maly ze mozna w miare latwo obezwladnic! Bunt pieciolatka moglby byc sporo trudniejszy
Iva pisze:A ja zazdroszczę spokojnego dziecka.
Kabak? spokojne dziecko? toz tego jest wszedzie pelno! (wlasnie wyjelam w przedpokoju z toperzowego buta
Iva pisze:I jak tak patrzę, że Wy możecie zabierać Kabaczka na wycieczki,
Mi sie wydaje ze kazdy moze, pod warunkiem ze dziecko nie jest jakies chore. Bo napewno ciezko np. wozic autem jak non stop samochod jest zarzygany itp. To napewno jest ogromny problem jak dziecko ma chorobe lokomocyjna, bo w takim wieku to nawet chyba lekarstw na to nie ma...
Iva pisze:Moje autem jeździć nie lubi, siedzieć nie lubi,
Kabaczek nie lubi wracac do domu ze spaceru oraz gdy zatrzymuje sie na dluzej samochod lub osoba z nosidlem i przestaje bujac. No ale coz zrobic- takie jest zycie ze nie zawsze sie robi tylko to co sie lubi...
Iva pisze:Zdjęcia jak zwykle świetne!
dzieki!
Ostatnio zmieniony 2016-04-25, 15:18 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Znajomego dzieciak w ogóle nie chciał siedzieć w nosidle na plecach, jazda była ledwo go wkładali. Z przodu też nie lepiej, tylko na ręce. No i pozamiatane, bo jest taki okres że trzeba na plecy zarzucić bajtla żeby sie z nim gdzieś wybrać.
Tyle dobrze macie, że Kabaczek póki co chętny - i oby jak najdłużej, szczególnie gdy przyjdzie czas na plecy
Tyle dobrze macie, że Kabaczek póki co chętny - i oby jak najdłużej, szczególnie gdy przyjdzie czas na plecy
Piotrek pisze:Znajomego dzieciak w ogóle nie chciał siedzieć w nosidle na plecach, jazda była ledwo go wkładali. Z przodu też nie lepiej, tylko na ręce. No i pozamiatane, bo jest taki okres że trzeba na plecy zarzucić bajtla żeby sie z nim gdzieś wybrać.
Tyle dobrze macie, że Kabaczek póki co chętny -
Poki co to sie czasem drze w momencie wkladania do nosidla i wyjmowania- zwlaszcza jak chodzi o to wiazane bo jego to sie chwile wiaze. Ale jak juz jest wlozona i sie idzie to sie cieszy albo zasypia. A jak sie zacznie podskakiwac albo przystanie pod drzewem dla skubania galezi -to juz jest jest mega radosc i chichocze jak durna!
i oby jak najdłużej, szczególnie gdy przyjdzie czas na plecy
a plecak wtedy gdzie? na glowe? albo sie przeprosimy ze zlomiarskim wozeczkiem!
Ostatnio zmieniony 2016-04-25, 17:37 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Dobrze ze dwulatek jest jeszcze na tyle maly ze mozna w miare latwo obezwladnic!
To jest okres, kiedy dziecko nauczy się mówić Nie i widzi, że tym robi furrorę. Grunt dobrze ją zagadać.
buba pisze:Kabaczek nie lubi wracac do domu ze spaceru oraz gdy zatrzymuje sie na dluzej samochod lub osoba z nosidlem i przestaje bujac.
Moja po chwili jazdy się nudzi. A niedługo zaczniemy z nią jeździć dalej. Będzie zabawa...
Do domu powrót ze spaceru to też wyższa szkoła , najgorzej jak jest zimno i pada, a ona lata, przynosi buty i gada papa, papa, coraz głośniej...
Iva my na drogę wybieraliśmy porę, kiedy córa spała. Jak tylko auto już jechało ze stałą prędkością, to usypiała i budziła się u celu.
buba co do lukswerów, to oprócz dekoracyjnych funkcji (są różnokolorowe) pełnią też funkcję doświetlania pomieszczeń, jednak nie pokazując wszystkiego. Swego czasu bardzo chciałem mieć je u siebie w mieszkaniu, ale nigdy mi do niczego nie pasowały...
buba pisze:a plecak wtedy gdzie? na glowe? albo sie przeprosimy ze zlomiarskim wozeczkiem!
Plecak na Toperza, Tobie pozostanie nosidło . Choć tak po prawdzie, to z plecorem nawet, bardzo ciężkim, wygodniej się chodzi niż z nosidłem. Jak coś uwiera to sobie człowiek zarzuci, podrzuci albo po prostu walnie na glebe a z nosidłem i jego zawartością raczej...nie wypada
Rano najpierw jedziemy z chatkowym do Bukowska. W centrum duzy sklep do ktorego geba mi sie smieje- napisy i wogole klimat jak przeniesiony z dawnych lat!
Dzis wybieramy sie na tereny dawnej wsi Kamienne.
Oczywiscie bobrow tu tez nie brakuje i to zdanie jak mantre bede mogla powtarzac w kazdej czesci relacji
Obecnie jest tu jeden zamieszkany dom oraz kilka dacz w tym polowa opuszczonych.
Drzewo z Kamiennego
Jest tez cmentarzyk z wiata i dziwna tablica. Zwykle na takowych jest opisana historia danej wsi, cmentarza albo chociazby dzdzownicy o ktorej jest domniemanie ze moze wystepowac w blizszej lub dalszej okolicy. Z tablicy w Kamiennym natomiast dowiemy sie dlaczego Ukraina jest niepodleglym panstwem i dlaczego to jest takie wazne i niepodwazalne.
Nie mam nic przeciwko Ukrainie ale czuje jakis zgrzyt, bo to juz ktoras tablica w rejonie z ktorej mi zajezdza jakas polityczna agitka. Troche mi to pachnie klimatami z Łemkowskiej Watry w Zdyni w 2003 roku w ktorej mialam okazje uczestniczyc. Kiedy to grupa chlopakow z Kijowa z czarno-czerwonymi flagami napierdzielala sie z kibicami z Rzeszowa i Przemysla- “o racje i prawo do tych ziem”. A w budce z piwem spotkalismy starego Łemka, ktory przyjechal spod Ełku posluchac dawnych piesni i ze smutkiem w glosie mowil: “nic sie nie zmienilo- a dla nas wciaz nie ma tu miejsca…”.
Pogoda jest nienajgorsza wiec postanawiamy sobie jeszcze wejsc łąkami na pobliskie wzgorze z masztem ktore wedlug mojej mapy nazywa sie Kuty. W polowie pagora przekraczamy jakby jakas magiczna linie. Brama do innej rzeczywistosci? Zaczyna duc lodowaty wiatr. Temperatura spada chyba o 15 stopni. Opada tez mgla na okoliczne gorki wiec totalne nici z widokow. Ubieramy na siebie zawartosc plecakow i wylazimy dalej juz wsrod mniej przyjaznych okolicznosci.
Tak prezentuje sie toperz w 17 miesiacu ciąży
Na szczycie rozjezdzony plac zrywkowy, wieza znikajac w chmurze i kilka blaszanych barakow. Nikt nas do nich nie zaprasza na samogon wiec pozostaje schodzic w dol cienka nitka asfaltu.
Kawalek dalej stoi terenowka z ktorej wychyla sie geba dziadka ktory oferuje podwiezienie. Gosc obrzuca grubasnego toperza dziwnym spojrzeniem- takiego brzucha piwnego to chyba jeszcze nie widzial. Pierwsze kilkaset metrow pokonujemy w milczeniu az z domniemanego brzucha wydostaje sie chrumkniecie a dziadek malo nie zjezdza do rowu z okrzykiem “co pan tam ma?”. Na tym etapie spod kurtki wysuwaja sie dwa brazowe oczka, łapki zaczynaja skubac fotel a cala kabine wypelnia ochocze guganie. Jako ze kabaczek tak profesjonalnie zagaila rozmowe- teraz zaczyna opowiadac nasz kierowca. Mowi ze jest mysliwym ale nie poluje na bobry bo mu ich zal. Slyszal kiedys ze mieso bobra ma smak podobny do ryby i z tej racji dawniej nawet ksieza w poscie mogli je spozywac. Zawozi nas tez do bacowki swojego koła, pokazuje rozne zakamarki i zacheca do korzystania z ich wiaty ogniskowej jak tu jeszcze kiedys zawitamy. Opowiada tez jak ich koło kupilo wszystkie okoliczne łaki po dawnym PGRze. Zawiazali stowarzyszenie i kupili- za grosze, bo tak jeszcze kilkanascie lat temu chodzila ziemia rolna w tej czesci Polski. Maja tego 350 ha. Ostatnio to kosza. Koszt koszenia to 70 tys a “durne panstwo” jak to okresla nasz kierowca - daje za ten proceder 500 tys. A glupi by nie bral jak kasa na ulicy lezy. Siano lezy i gnije. Krow juz tu od dawna nie ma. Popegieerowskie stajnie gnija podobnie jak siano. Konto kazdego mysliwego rocznie wzbogaca sie o 10 tys. Pol regionu tutaj z tego tak zyje. Zyc nie umierac.
Dziadek pokazuje nam tez kapliczke pt:”Matka Boska z wilkami”. Miejsce ponoc nie jest przypadkowe. Kopczyk stoi w miejscu gdzie jest przesmyk ktorym regularnie wedruja watahy wilkow - zdjecie zrobione dzien pozniej.
Mysliwy dziwi sie ze nie wyjechalismy autem na gore- asfalt, brzydka pogoda, pod gore ostro- mozna sie zasapac. Mowimy ze szlaban zamkniety. Pokazuje nam wiec jaki klucz nalezy dorobic aby szlabany byly nasze- ot, zwykla trojkatna korba. Wysiadamy w Plonnej gdzie czeka na nas wierna skodusia. Zrobilo sie tak zimno, mokro i paskudnie ze dalsze zaplanowane spacery nie nastrajaja optymizmem, wiec postanawiamy dzisiejszy dzien zagospodarowac inaczej, bardziej objazdowo, a glownie w poszukiwaniu jedzenia.
W chatce Kleryk nam strasznie reklamowal pierogi w schronisku w Smolniku wiec tam ruszamy. Spalismy tam w listopadzie 2005, potem schronisko splonelo w 2012 roku i je odbudowali. Wedlug opinii roznych znajomych mocno zapodaje cepelia a pokoje tam oferuja iscie hotelowe w wygladzie i cenach. Ogromnym plusem obiektu jest jednak to ze zaden wedrowiec nie dostanie kopniaka w tylek gdy tu zawita na nocleg. Gleba jest udzielana zawsze w specjalnie przeznaczonym do tego celu pomieszczeniu. Dla specjalnie zasluzonych gosci jest tez zapiecek. Spod schroniska sa ponoc fajne widoki. Wtedy jak bylismy wszystko tonelo we mgle. Teraz jest podobnie.
Przed schroniskiem siedzi babka z facetem i bardzo sie ciesza na nasz widok. Pytaja czy my jestesmy “od Artura” bo wlasnie czekaja na jakas pare. Miny im smutnieja gdy zaprzeczamy. Zapraszaja do srodka. Jest bigos. I domowe nalewki. Najlepsza z dzikiej rozy. Aby tradycji stalo sie zadosc musze zadąć na rogu.
Tamten sprzed lat byl chyba ladniejszy.
Ale napewno łączy je to ze nie umiem z nich wydobyc ladnego dzwieku tylko jakies zalosne popierdywanie.
Kabak dokazuje po stole. Babka daje jej styropianowe jajo co sie spotyka z wybuchem entuzjazmu.
Chwile potem kabak trafia na jej rece zebysmy mogli spokojnie zjesc nie ryzykujac utonieciem kabaka w bigosie. Dluga chwile bawia sie lampa, ktora krecacc sie puszcza wokol rozne ciekawe odblaski.
Obecnie na obsludze siedzi babka ze Smolnika. Pomaga jej corka z zieciem. Cala trojka przesympatyczna. Czuc jednak w powietrzu jakis niepokoj. Jak sie potem okazuje jego zrodlem sa owi ludzie “od Artura”. Ma byc para i 12 koni. Do konca nie wiadomo w jakiej roli tu przyjezdzaja. Wlasciciel ponoc powiedzial ze maja pomagac obecnym gospodarzom. Znaczy co? Kontrolowac? Czy 5 osob na obsludze na rownych prawach? Czy moze to nowa obsluga dla chaty a stara z jakis przyczyn nie dostala jeszcze informacji ze ma sie zbierac do domu? Po jakims czasie faktycznie przyjezdzaja zapowiedziani. Sa jeszcze ze znajomymi i cala czworka zaczyna sie zachowywac jak u siebie, mocno panoszyc, pouczac obecna gospodynie i wytykac jej błędy w prowadzeniu schroniska (np. zbyt skape menu). Dla nas tez nie sa zbyt sympatyczni.
Gdy schodzimy na dol gospodarze mowia ze zwioza nas swoja niwa zebysmy nie zmarzli. Jejku! Jak to auto pieknie pachnie! Ten dzwiek! Ta gracja w pokonywaniu wybojow! Ta szlachetna sylwetka!
Pozniej sobie lazimy po Smolniku i zagladamy pod okapy starym drewnianym domom.
Jest tez retorta reklamujaca pole biwakowe.
Z jednego z domow wybiega do nas gospodarz. Zaprasza na herbate i ciacho. Lądujemy w kuchni pachnacej produkcja przetworow. Kabak znow trafia na rece. Chyba musze pilnowac zeby sie gdzies nie przykleila
Miejscowi ponoc zobaczyli odlegle blachy skodusi. Widzieli ze ogladamy stare domy. Postanowili spytac czy my- lub ktos z naszych znajomych nie chce kupic ziemi w Komanczy wraz z drewnianym domem. Widok z okien na cala Komancze. Dom do zamieszkania, zadbany. 3.5 ha. 400 tys. Ktos reflektuje?
Gadamy o lesnych chatach, okolicznych knajpach ktore zyja tylko 2 miesiace w roku, dewizowcach polujacych na co sie da rowniez na ludzi jak podleza pod ambone, o znikajacych kolach w autach. Od nich sie tez dowiedujemy ze “konska ekipa” ma byc teraz nową obsluga schroniska. Tylko wlasciciel cos kreci z nieznanych nikomu powodow, nie jest szczery ze swoimi pracownikami a ajenci ciagle sie zmieniaja w dziwnych okolicznosciach.
Dostajemy w prezencie kostke wedzonego sera. Dzis czujemy sie jak na wschodzie- wszyscy nas karmia, wożą i holubia.
Po drodze widac poprawiajaca sie pogode a nad Karlikowem nawet przeziera zachodzace slonce.
W sklepie w Karlikowie pytam o chleb. Nie ma. Zatem probuje kupic piwo Namyslow. Nie ma. Jak nie ma? Stoi tam na polce. Przeterminowane dwa lata. Biore dwa tyskie. Z tylu slysze pomruk “wreszcie gada do rzeczy”. Sklep jest klimatyczny, o przygaslym pelgajacym swietle zbrązowialej zarowki czterdziestki. W srodku stoliki, krzeselka i kilku gosci o charakterystycznych, wyrazistych twarzach.
cdn
Dzis wybieramy sie na tereny dawnej wsi Kamienne.
Oczywiscie bobrow tu tez nie brakuje i to zdanie jak mantre bede mogla powtarzac w kazdej czesci relacji
Obecnie jest tu jeden zamieszkany dom oraz kilka dacz w tym polowa opuszczonych.
Drzewo z Kamiennego
Jest tez cmentarzyk z wiata i dziwna tablica. Zwykle na takowych jest opisana historia danej wsi, cmentarza albo chociazby dzdzownicy o ktorej jest domniemanie ze moze wystepowac w blizszej lub dalszej okolicy. Z tablicy w Kamiennym natomiast dowiemy sie dlaczego Ukraina jest niepodleglym panstwem i dlaczego to jest takie wazne i niepodwazalne.
Nie mam nic przeciwko Ukrainie ale czuje jakis zgrzyt, bo to juz ktoras tablica w rejonie z ktorej mi zajezdza jakas polityczna agitka. Troche mi to pachnie klimatami z Łemkowskiej Watry w Zdyni w 2003 roku w ktorej mialam okazje uczestniczyc. Kiedy to grupa chlopakow z Kijowa z czarno-czerwonymi flagami napierdzielala sie z kibicami z Rzeszowa i Przemysla- “o racje i prawo do tych ziem”. A w budce z piwem spotkalismy starego Łemka, ktory przyjechal spod Ełku posluchac dawnych piesni i ze smutkiem w glosie mowil: “nic sie nie zmienilo- a dla nas wciaz nie ma tu miejsca…”.
Pogoda jest nienajgorsza wiec postanawiamy sobie jeszcze wejsc łąkami na pobliskie wzgorze z masztem ktore wedlug mojej mapy nazywa sie Kuty. W polowie pagora przekraczamy jakby jakas magiczna linie. Brama do innej rzeczywistosci? Zaczyna duc lodowaty wiatr. Temperatura spada chyba o 15 stopni. Opada tez mgla na okoliczne gorki wiec totalne nici z widokow. Ubieramy na siebie zawartosc plecakow i wylazimy dalej juz wsrod mniej przyjaznych okolicznosci.
Tak prezentuje sie toperz w 17 miesiacu ciąży
Na szczycie rozjezdzony plac zrywkowy, wieza znikajac w chmurze i kilka blaszanych barakow. Nikt nas do nich nie zaprasza na samogon wiec pozostaje schodzic w dol cienka nitka asfaltu.
Kawalek dalej stoi terenowka z ktorej wychyla sie geba dziadka ktory oferuje podwiezienie. Gosc obrzuca grubasnego toperza dziwnym spojrzeniem- takiego brzucha piwnego to chyba jeszcze nie widzial. Pierwsze kilkaset metrow pokonujemy w milczeniu az z domniemanego brzucha wydostaje sie chrumkniecie a dziadek malo nie zjezdza do rowu z okrzykiem “co pan tam ma?”. Na tym etapie spod kurtki wysuwaja sie dwa brazowe oczka, łapki zaczynaja skubac fotel a cala kabine wypelnia ochocze guganie. Jako ze kabaczek tak profesjonalnie zagaila rozmowe- teraz zaczyna opowiadac nasz kierowca. Mowi ze jest mysliwym ale nie poluje na bobry bo mu ich zal. Slyszal kiedys ze mieso bobra ma smak podobny do ryby i z tej racji dawniej nawet ksieza w poscie mogli je spozywac. Zawozi nas tez do bacowki swojego koła, pokazuje rozne zakamarki i zacheca do korzystania z ich wiaty ogniskowej jak tu jeszcze kiedys zawitamy. Opowiada tez jak ich koło kupilo wszystkie okoliczne łaki po dawnym PGRze. Zawiazali stowarzyszenie i kupili- za grosze, bo tak jeszcze kilkanascie lat temu chodzila ziemia rolna w tej czesci Polski. Maja tego 350 ha. Ostatnio to kosza. Koszt koszenia to 70 tys a “durne panstwo” jak to okresla nasz kierowca - daje za ten proceder 500 tys. A glupi by nie bral jak kasa na ulicy lezy. Siano lezy i gnije. Krow juz tu od dawna nie ma. Popegieerowskie stajnie gnija podobnie jak siano. Konto kazdego mysliwego rocznie wzbogaca sie o 10 tys. Pol regionu tutaj z tego tak zyje. Zyc nie umierac.
Dziadek pokazuje nam tez kapliczke pt:”Matka Boska z wilkami”. Miejsce ponoc nie jest przypadkowe. Kopczyk stoi w miejscu gdzie jest przesmyk ktorym regularnie wedruja watahy wilkow - zdjecie zrobione dzien pozniej.
Mysliwy dziwi sie ze nie wyjechalismy autem na gore- asfalt, brzydka pogoda, pod gore ostro- mozna sie zasapac. Mowimy ze szlaban zamkniety. Pokazuje nam wiec jaki klucz nalezy dorobic aby szlabany byly nasze- ot, zwykla trojkatna korba. Wysiadamy w Plonnej gdzie czeka na nas wierna skodusia. Zrobilo sie tak zimno, mokro i paskudnie ze dalsze zaplanowane spacery nie nastrajaja optymizmem, wiec postanawiamy dzisiejszy dzien zagospodarowac inaczej, bardziej objazdowo, a glownie w poszukiwaniu jedzenia.
W chatce Kleryk nam strasznie reklamowal pierogi w schronisku w Smolniku wiec tam ruszamy. Spalismy tam w listopadzie 2005, potem schronisko splonelo w 2012 roku i je odbudowali. Wedlug opinii roznych znajomych mocno zapodaje cepelia a pokoje tam oferuja iscie hotelowe w wygladzie i cenach. Ogromnym plusem obiektu jest jednak to ze zaden wedrowiec nie dostanie kopniaka w tylek gdy tu zawita na nocleg. Gleba jest udzielana zawsze w specjalnie przeznaczonym do tego celu pomieszczeniu. Dla specjalnie zasluzonych gosci jest tez zapiecek. Spod schroniska sa ponoc fajne widoki. Wtedy jak bylismy wszystko tonelo we mgle. Teraz jest podobnie.
Przed schroniskiem siedzi babka z facetem i bardzo sie ciesza na nasz widok. Pytaja czy my jestesmy “od Artura” bo wlasnie czekaja na jakas pare. Miny im smutnieja gdy zaprzeczamy. Zapraszaja do srodka. Jest bigos. I domowe nalewki. Najlepsza z dzikiej rozy. Aby tradycji stalo sie zadosc musze zadąć na rogu.
Tamten sprzed lat byl chyba ladniejszy.
Ale napewno łączy je to ze nie umiem z nich wydobyc ladnego dzwieku tylko jakies zalosne popierdywanie.
Kabak dokazuje po stole. Babka daje jej styropianowe jajo co sie spotyka z wybuchem entuzjazmu.
Chwile potem kabak trafia na jej rece zebysmy mogli spokojnie zjesc nie ryzykujac utonieciem kabaka w bigosie. Dluga chwile bawia sie lampa, ktora krecacc sie puszcza wokol rozne ciekawe odblaski.
Obecnie na obsludze siedzi babka ze Smolnika. Pomaga jej corka z zieciem. Cala trojka przesympatyczna. Czuc jednak w powietrzu jakis niepokoj. Jak sie potem okazuje jego zrodlem sa owi ludzie “od Artura”. Ma byc para i 12 koni. Do konca nie wiadomo w jakiej roli tu przyjezdzaja. Wlasciciel ponoc powiedzial ze maja pomagac obecnym gospodarzom. Znaczy co? Kontrolowac? Czy 5 osob na obsludze na rownych prawach? Czy moze to nowa obsluga dla chaty a stara z jakis przyczyn nie dostala jeszcze informacji ze ma sie zbierac do domu? Po jakims czasie faktycznie przyjezdzaja zapowiedziani. Sa jeszcze ze znajomymi i cala czworka zaczyna sie zachowywac jak u siebie, mocno panoszyc, pouczac obecna gospodynie i wytykac jej błędy w prowadzeniu schroniska (np. zbyt skape menu). Dla nas tez nie sa zbyt sympatyczni.
Gdy schodzimy na dol gospodarze mowia ze zwioza nas swoja niwa zebysmy nie zmarzli. Jejku! Jak to auto pieknie pachnie! Ten dzwiek! Ta gracja w pokonywaniu wybojow! Ta szlachetna sylwetka!
Pozniej sobie lazimy po Smolniku i zagladamy pod okapy starym drewnianym domom.
Jest tez retorta reklamujaca pole biwakowe.
Z jednego z domow wybiega do nas gospodarz. Zaprasza na herbate i ciacho. Lądujemy w kuchni pachnacej produkcja przetworow. Kabak znow trafia na rece. Chyba musze pilnowac zeby sie gdzies nie przykleila
Miejscowi ponoc zobaczyli odlegle blachy skodusi. Widzieli ze ogladamy stare domy. Postanowili spytac czy my- lub ktos z naszych znajomych nie chce kupic ziemi w Komanczy wraz z drewnianym domem. Widok z okien na cala Komancze. Dom do zamieszkania, zadbany. 3.5 ha. 400 tys. Ktos reflektuje?
Gadamy o lesnych chatach, okolicznych knajpach ktore zyja tylko 2 miesiace w roku, dewizowcach polujacych na co sie da rowniez na ludzi jak podleza pod ambone, o znikajacych kolach w autach. Od nich sie tez dowiedujemy ze “konska ekipa” ma byc teraz nową obsluga schroniska. Tylko wlasciciel cos kreci z nieznanych nikomu powodow, nie jest szczery ze swoimi pracownikami a ajenci ciagle sie zmieniaja w dziwnych okolicznosciach.
Dostajemy w prezencie kostke wedzonego sera. Dzis czujemy sie jak na wschodzie- wszyscy nas karmia, wożą i holubia.
Po drodze widac poprawiajaca sie pogode a nad Karlikowem nawet przeziera zachodzace slonce.
W sklepie w Karlikowie pytam o chleb. Nie ma. Zatem probuje kupic piwo Namyslow. Nie ma. Jak nie ma? Stoi tam na polce. Przeterminowane dwa lata. Biore dwa tyskie. Z tylu slysze pomruk “wreszcie gada do rzeczy”. Sklep jest klimatyczny, o przygaslym pelgajacym swietle zbrązowialej zarowki czterdziestki. W srodku stoliki, krzeselka i kilku gosci o charakterystycznych, wyrazistych twarzach.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Noc jest lodowata. Ale pojawily sie gwiazdy, ktore mozna podziwiac np. ze slawojki przez furkoczacy na wietrze kocyk zastepujacy drzwi. Rano pogoda przefajna jakby wczorajszy mglisty dzien wogole nie istnial. Jedziemy sobie pod maszt sprawdzic czy mysliwy nie klamal ze sa fajne widoki.
Niedaleko Plonnej ciekawa kladka przerzucona przez potok. Obecnie zdaje sie nigdzie nie prowadzic.
Na obrzezach Karlikowa bylo dawniej wiezienie. Nieczynne jest od lat i zostaly po nim zruinowane baraki. Z zewnatrz nie wygladaja na nic ciekawego acz w srodku i przygladajac sie blizej scianom mozna znalezc kilka ciekawych eksponatow, napisow lub malowidel z dawnych lat.
Zawsze myslalam ze w wiezieniach sa nieco surowsze wnetrza.. . a nie jakies pseudopalacowe kominki i kolumienki
Jedne drzwi w ruinach sa zamkniete i opatrzone napisem. Zwraca uwage ortografia i wiara w opatrznosc
W zarosnietym ogrodzie przywieziennym stoi sobie kamienny (betonowy? ) misiek- brat blizniak tego ze Ślęży!
Odwiedzamy dzis tereny dawnej wsi Zawadka Morochowska. Na bieszczadzkiej ziemi po II wojnie swiatowej nigdzie sie nie dzialo dobrze ale ta wioska ucierpiala chyba szczegolnie. W 1946 oddzial LWP wymordowal tam 73 mieszkancow, w tym 6 miesieczne niemowle.. Masakra- takie mniejsze od kabaczka… Czemu akurat padlo na ta wies - nigdzie nie udalo mi sie znalezc odpowiedzi. Ponoc nikt z niej nie byl osobiscie w UPA a sympatie okazywane ukrainskim partyzantom byly podobne do tych w innych wsiach ktore jedynie zostaly pozniej wysiedlone w ramach akcji “Wisła”. Zwykly pech , fatum czy cos wiecej?
Do cmentarza trudno dojsc, sciezki przestaja miec znaczenie bo wszystko tonie w bobrowiskach
Tereny wsi robia na nas mile, cieple, spokojne wrazenie, zupelnie nieadekwatne do strasznych wydarzen sprzed wielu lat. Bobry sobie harcuja, grzybki porastaja pnie, strumyk meandruje, miejscowi kradna drzewo- sielski dzien jak codzien bywaja w dolinkach wbitych w gory gdzies na koncu swiata.
Wszystkie drzewa nadgryzione przez bobry sa mokre. Zastanawiamy sie czy specjalnie sa one nadgryzane, opluwane woda i zostawiane na jakis czas? Zeby zmiekly albo co? Bo jest dziesiec drzew wygryzionych do polowy zamiast zeby 5 sciely w calosci...
Kolo Morochowa trafiamy na bujana kladke nad Osława.
Jak widac nie tylko ja lubie sie hustac na takich kladkach - bo postanowili tego zabronic.
Mamy tez plan odwiedzic nieistniejaca wies Bełchówka. Juz za Zboiskami trasa w terenie przestaje nam sie zgadzac z mapa- chyba poasfaltowali jakies sciezki wiec skrzyzowania wygladaja inaczej. W koncu jakos docieramy na Ratnawice i idziemy sobie blotnistymi traktami szukac sladow wsi.
Spotkany lesniczy utwierdza nas w tym ze znajdujemy sie na łąkach gdzie dawniej byla Bełchowka i ze dobrze idziemy. Mijamy pola, wlazimy w lasy a cmentarzyka nigdzie nie ma. Schowal sie skubaniec. Ostatecznie pakujemy sie w jakis wawoz ktory sprawia wrazenie ze predzej mozna tam spotkac miśka niz stare krzyze.
Wlazimy jeszcze na jakis jeden i drugi pagor z ktorego conieco widac.
Te pola to chyba nie oraja na trzezwo
Kolejnego dnia opuszczamy Przybyszow i suniemy w strone Łupkowa. Po drodze zahaczamy o Turzansk i przelecz pod Suliła. Toperz rozklada sie tam z ksiazeczka i oswiadcza ze mu dobrze i nigdzie nie idzie. Kabaczek rowniez dokazuje wypuszczona na swieza soczysta trawke.
Cos ostatnio jest chyba moda zeby na szlakowskazach wieszac czachy!
Ide sobie wiec w gore sama- przez łaki spowite zapachem jałowca. Najpierw towarzysza widoki na wies i cerkiew o wielu bułeczkach.
Pozniej pokazuja sie inne gorki , łaki, lasy, zupelnie puste, jakby bez drog i ludzkich osad. Ostatecznie mnie tez zmoglo lenistwo i na sam szczyt wylazic mi sie nie chce. Cofam sie z ostatniej polany
W Łupkowie ponoc dzis sie szykuje fajna impreza wiec odpuszczamy juz inne plany i suniemy w strone chatki.
cdn
Niedaleko Plonnej ciekawa kladka przerzucona przez potok. Obecnie zdaje sie nigdzie nie prowadzic.
Na obrzezach Karlikowa bylo dawniej wiezienie. Nieczynne jest od lat i zostaly po nim zruinowane baraki. Z zewnatrz nie wygladaja na nic ciekawego acz w srodku i przygladajac sie blizej scianom mozna znalezc kilka ciekawych eksponatow, napisow lub malowidel z dawnych lat.
Zawsze myslalam ze w wiezieniach sa nieco surowsze wnetrza.. . a nie jakies pseudopalacowe kominki i kolumienki
Jedne drzwi w ruinach sa zamkniete i opatrzone napisem. Zwraca uwage ortografia i wiara w opatrznosc
W zarosnietym ogrodzie przywieziennym stoi sobie kamienny (betonowy? ) misiek- brat blizniak tego ze Ślęży!
Odwiedzamy dzis tereny dawnej wsi Zawadka Morochowska. Na bieszczadzkiej ziemi po II wojnie swiatowej nigdzie sie nie dzialo dobrze ale ta wioska ucierpiala chyba szczegolnie. W 1946 oddzial LWP wymordowal tam 73 mieszkancow, w tym 6 miesieczne niemowle.. Masakra- takie mniejsze od kabaczka… Czemu akurat padlo na ta wies - nigdzie nie udalo mi sie znalezc odpowiedzi. Ponoc nikt z niej nie byl osobiscie w UPA a sympatie okazywane ukrainskim partyzantom byly podobne do tych w innych wsiach ktore jedynie zostaly pozniej wysiedlone w ramach akcji “Wisła”. Zwykly pech , fatum czy cos wiecej?
Do cmentarza trudno dojsc, sciezki przestaja miec znaczenie bo wszystko tonie w bobrowiskach
Tereny wsi robia na nas mile, cieple, spokojne wrazenie, zupelnie nieadekwatne do strasznych wydarzen sprzed wielu lat. Bobry sobie harcuja, grzybki porastaja pnie, strumyk meandruje, miejscowi kradna drzewo- sielski dzien jak codzien bywaja w dolinkach wbitych w gory gdzies na koncu swiata.
Wszystkie drzewa nadgryzione przez bobry sa mokre. Zastanawiamy sie czy specjalnie sa one nadgryzane, opluwane woda i zostawiane na jakis czas? Zeby zmiekly albo co? Bo jest dziesiec drzew wygryzionych do polowy zamiast zeby 5 sciely w calosci...
Kolo Morochowa trafiamy na bujana kladke nad Osława.
Jak widac nie tylko ja lubie sie hustac na takich kladkach - bo postanowili tego zabronic.
Mamy tez plan odwiedzic nieistniejaca wies Bełchówka. Juz za Zboiskami trasa w terenie przestaje nam sie zgadzac z mapa- chyba poasfaltowali jakies sciezki wiec skrzyzowania wygladaja inaczej. W koncu jakos docieramy na Ratnawice i idziemy sobie blotnistymi traktami szukac sladow wsi.
Spotkany lesniczy utwierdza nas w tym ze znajdujemy sie na łąkach gdzie dawniej byla Bełchowka i ze dobrze idziemy. Mijamy pola, wlazimy w lasy a cmentarzyka nigdzie nie ma. Schowal sie skubaniec. Ostatecznie pakujemy sie w jakis wawoz ktory sprawia wrazenie ze predzej mozna tam spotkac miśka niz stare krzyze.
Wlazimy jeszcze na jakis jeden i drugi pagor z ktorego conieco widac.
Te pola to chyba nie oraja na trzezwo
Kolejnego dnia opuszczamy Przybyszow i suniemy w strone Łupkowa. Po drodze zahaczamy o Turzansk i przelecz pod Suliła. Toperz rozklada sie tam z ksiazeczka i oswiadcza ze mu dobrze i nigdzie nie idzie. Kabaczek rowniez dokazuje wypuszczona na swieza soczysta trawke.
Cos ostatnio jest chyba moda zeby na szlakowskazach wieszac czachy!
Ide sobie wiec w gore sama- przez łaki spowite zapachem jałowca. Najpierw towarzysza widoki na wies i cerkiew o wielu bułeczkach.
Pozniej pokazuja sie inne gorki , łaki, lasy, zupelnie puste, jakby bez drog i ludzkich osad. Ostatecznie mnie tez zmoglo lenistwo i na sam szczyt wylazic mi sie nie chce. Cofam sie z ostatniej polany
W Łupkowie ponoc dzis sie szykuje fajna impreza wiec odpuszczamy juz inne plany i suniemy w strone chatki.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 58 gości