14.02. Gdzie ja jestem?!
: 2016-02-14, 22:24
Jako że teraz o okna pogodowe w weekendy ciężko, a gorączka z zeszłego tygodnia już odeszła w niepamięć, trzeba było zlekceważyć poradę lekarską o odstawieniu gór i wykorzystać ładną pogodę.
Żeby nie było od razu tak z grubej rury, to padło na Jaworze. Tylko gdzie ono właściwie się znajduje:) Geograficznie - Beskid Niski. Nie mam go na żadnej mapie Beskidu Niskiego, którą posiadam. Na mapie Beskidu Sądeckiego część szlaku jest ucięta. Jest tylko na mapie-nietrafionym prezencie i na mapie w telefonie. Cóż. Zadowalam się tym, co mam Będę korzystać z cudów techniki, oznakowań na szlaku i pamięci - to powinno wystarczyć, zwłaszcza że wycieczka jest krótka, szlak się specjalnie nie zmienia, więc raczej nie ma gdzie się zgubić
Wycieczkę rozpoczynam przy głównej drodze w Ptaszkowej. Pogoda faktycznie jest ładna - tym razem mnie nie oszukano
Stąd zmierzam w kierunku kościoła pw. Wszystkich Świętych.
Po drodze mijam sznur samochodów.
Jak się okazuje, trafiam akurat na sam koniec mszy.
Nie zatrzymuję się więc na dłużej, bo cały tłum napiera w moim kierunku. Biorę więc odwrót i zmierzam w kierunku Jaworza.
Jeszcze długą chwilę idę chodnikiem, aż to kolejnego kościoła - nowo wybudowanego straszydła, które nawet jest opisane na tabliczkach jako "kościół w budowie", choć wygląda już na wykończony. Z tego miejsca odbijam już w kierunku lasu, którym będę szła aż do szczytu.
W lesie śniegu jak na lekarstwo - po kopytka.
Dodatkowo wszystko zlewa się z drzew, więc niby nie pada, a i tak jestem cała mokra
W końcu docieram na szczyt. Tutaj spożywam to, co dzień wcześniej na szybko wrzuciłam do plecaka, czyli batonik musli i jogurt pitny (W sumie do wczoraj nie byłam pewna, czy mi się chce, ale profilaktycznie się spakowałam, gdyby jednak...)
Później wychodzę na wieżę przenajświętszą, aby zobaczyć, co z niej widać i pstryknąć kilka zdjęć.
Próbuję sobie zrobić selfie, ale wypadłam z wprawy! :> Następnym razem... Tymczasem skupiam się na otoczeniu
Na szczycie spotykam jednego turystę-biegacza i to właściwie wszyscy spotkani na dzisiaj. Po zejściu z wieży przenajświętszej kieruję się w stronę Grybowa, początkowo po jego śladach...
...ale później ów pan zbiegł sobie bezszlakowo, a ja uparcie tkwiłam przy znaczkach.
Śnieg był mokry, więc chwilami miałam poślizgi, ale na szczęście udało mi się każdy z nich przeżyć.
W okolicy osiedli w zasadzie zimy coraz bardziej ubywa. Wiosna pełną gębą. Jeszcze tylko wiosennych kwiatów brakuje.
Wiosna... albo zeszłoroczna jesień? ;-)
Dosyć długa część szlaku wiedzie po betonowych płytach i asfalcie, ale widoki i tak są przyzwoite, więc mi to zupełnie nie przeszkadza
Pod koniec szlak jeszcze na chwilę przechodzi w szaro-bury las,a następnie łąki.
Na tych łąkach właściwie już można zapomnieć o zimie - nie ma jej.
Mijam jeszcze rudel - ostatnie tchnienie dzikości, gdyż za chwilę wracam na asfalt
I tym samym moja wycieczka dobiega końca.
Wycieczka długa nie była, ale już wiem, że mogę, więc pozostaje tylko czekać na kolejne okno pogodowe i chwilę wolnego... Przyszła niedzielo, bądź łaskawa!
Gdzie ja jestem? :o
Żeby nie było od razu tak z grubej rury, to padło na Jaworze. Tylko gdzie ono właściwie się znajduje:) Geograficznie - Beskid Niski. Nie mam go na żadnej mapie Beskidu Niskiego, którą posiadam. Na mapie Beskidu Sądeckiego część szlaku jest ucięta. Jest tylko na mapie-nietrafionym prezencie i na mapie w telefonie. Cóż. Zadowalam się tym, co mam Będę korzystać z cudów techniki, oznakowań na szlaku i pamięci - to powinno wystarczyć, zwłaszcza że wycieczka jest krótka, szlak się specjalnie nie zmienia, więc raczej nie ma gdzie się zgubić
Wycieczkę rozpoczynam przy głównej drodze w Ptaszkowej. Pogoda faktycznie jest ładna - tym razem mnie nie oszukano
Stąd zmierzam w kierunku kościoła pw. Wszystkich Świętych.
Po drodze mijam sznur samochodów.
Jak się okazuje, trafiam akurat na sam koniec mszy.
Nie zatrzymuję się więc na dłużej, bo cały tłum napiera w moim kierunku. Biorę więc odwrót i zmierzam w kierunku Jaworza.
Jeszcze długą chwilę idę chodnikiem, aż to kolejnego kościoła - nowo wybudowanego straszydła, które nawet jest opisane na tabliczkach jako "kościół w budowie", choć wygląda już na wykończony. Z tego miejsca odbijam już w kierunku lasu, którym będę szła aż do szczytu.
W lesie śniegu jak na lekarstwo - po kopytka.
Dodatkowo wszystko zlewa się z drzew, więc niby nie pada, a i tak jestem cała mokra
W końcu docieram na szczyt. Tutaj spożywam to, co dzień wcześniej na szybko wrzuciłam do plecaka, czyli batonik musli i jogurt pitny (W sumie do wczoraj nie byłam pewna, czy mi się chce, ale profilaktycznie się spakowałam, gdyby jednak...)
Później wychodzę na wieżę przenajświętszą, aby zobaczyć, co z niej widać i pstryknąć kilka zdjęć.
Próbuję sobie zrobić selfie, ale wypadłam z wprawy! :> Następnym razem... Tymczasem skupiam się na otoczeniu
Na szczycie spotykam jednego turystę-biegacza i to właściwie wszyscy spotkani na dzisiaj. Po zejściu z wieży przenajświętszej kieruję się w stronę Grybowa, początkowo po jego śladach...
...ale później ów pan zbiegł sobie bezszlakowo, a ja uparcie tkwiłam przy znaczkach.
Śnieg był mokry, więc chwilami miałam poślizgi, ale na szczęście udało mi się każdy z nich przeżyć.
W okolicy osiedli w zasadzie zimy coraz bardziej ubywa. Wiosna pełną gębą. Jeszcze tylko wiosennych kwiatów brakuje.
Wiosna... albo zeszłoroczna jesień? ;-)
Dosyć długa część szlaku wiedzie po betonowych płytach i asfalcie, ale widoki i tak są przyzwoite, więc mi to zupełnie nie przeszkadza
Pod koniec szlak jeszcze na chwilę przechodzi w szaro-bury las,a następnie łąki.
Na tych łąkach właściwie już można zapomnieć o zimie - nie ma jej.
Mijam jeszcze rudel - ostatnie tchnienie dzikości, gdyż za chwilę wracam na asfalt
I tym samym moja wycieczka dobiega końca.
Wycieczka długa nie była, ale już wiem, że mogę, więc pozostaje tylko czekać na kolejne okno pogodowe i chwilę wolnego... Przyszła niedzielo, bądź łaskawa!
Gdzie ja jestem? :o