01/02.11.15 O tym jak uciekłam przed zachodem słońca...
: 2015-11-03, 17:13
Plan na ubiegły weekend był zupełnie inny, ale świat strzelał do mnie z każdej strony piorunami w postaci zapalenia zatok, rotawirusa i terminu oddania pracy magisterskiej w piątek, więc plan musiał się zmienić. W sobotę jeszcze odsapnęłam po męczącym tygodniu i kuracji antybiotykowej, aby w niedzielę ruszyć w góry. W góry bliskie, bo czasu było niewiele.
01.11.2015 (NIEDZIELA)
W niedzielę déjà vu. Znów ląduję na rynku w Piwnicznej-Zdroju. Tyle z "taksamości". Tym razem skręcam w stronę przeciwną do zeszłego tygodnia i ruszam wolnym krokiem w kierunku Radziejowej.
Jeszcze jakieś ochłapki jesieni świat mi serwuje, chociaż jest coraz więcej łysych drzew!
Standardowo przyciągam świrów i dziadków, którzy uważają, że największą przyjemnością dla mnie jest rozmowa z nimi. "A to pani tak sama po górach?" "To ja bym z chęcią dołączył." "A panienka?" "A męża nie szuka?" "A bo u nas jest tylu kawalerów!" i hit - "Wszyscy bezrobotni. Robić im się nie chce."
Cholera! Biorę całe stado! Zawsze marzyłam o stadzie utrzymanków
No nic, po krótkiej pogawędce z panem przy kociarni, psiarni, "koguciarni" i "krowiarni" ruszam dalej w stronę celu.
Piękne, kolorowe korony powoli zamieniają się w żółto-brązowo-złote dywany. A ja po tych dywanach stąpam. W buciorach!
Na tej wycieczce towarzyszą mi mniej więcej takie kolory:
Na Polanie Wyżnej zatrzymuję się na dłużej. Tutaj wygrzewam się na słońcu i zjadam drugie śniadanie. Wcale mi się nie spieszy, bo przecież idę na zachód słońca na Radziejowej...
Stąd krótkim odcinkiem leśnym docieram na Niemcową, ale pod chatkę nie idę
Idę natomiast dalej w kierunku Wielkiego Rogacza, dokąd prowadzi monotonna droga przez las.
W końcu w pobliżu Wielkiego Rogacza pojawiają się pierwsze widoki.
Najpierw schodzę na chwilę niebieskim szlakiem w kierunku Obidzy i tutaj lokuję się w krzaczorach z widokiem na Tatry, znów się objadając (cholerka, wychodzi na to, że teraz co przystanek jadłam! ;P)
Później idę w kierunku Przełęczy Żłobki. Po drodze jest jeszcze ławeczka na Wielkim Rogaczu, więc korzystam z okazji i znów opalam się z widokiem na góry - niestety trochę zamglone
Po jakimś czasie ruszam dalej w kierunku Przełęczy Żłobki, co chwilę przystając i spoglądając na lewo.
Na moment się zagapiam i odbijam na przełęczy w stronę Przełęczy Długiej zamiast w kierunku Radziejowej. Na chwilę - na bite 15 minut w jedną stronę i kolejne 15 minut z powrotem
Wracam jednak na Żłobki i skręcam już na właściwy szlak.
Po drodze mam wątpliwą przyjemność mijać się z crossowcami, ale na szczęście jadą na tyle ostrożnie, że tę przeprawę kończę żywa. Słyszę jeszcze z ich strony krzyk "Niech się pani nie boi." Ha, ha.
W końcu docieram na Radziejową. Patrzę na tabliczkę, na której jest napisane, że do Przehyby 2 godziny. Hm... Co innego zapamiętałam, idąc tam już dwa razy, ale być może?
Wychodzę jednak na wieżę, żeby podziwiać widoki i czekać na zbliżający się zachód słońca.
Moje oczy uciekają we wszystkie strony, jednak głównym punktem, na które się kierują, są oczywiście Tatry Tatry, nad którymi jest słońce!
Zakładam wszystko, co możliwe - opaskę, czapkę, polar, kurtkę, komin, rękawiczki. Wieje jak cholera! Nagle doznaję olśnienia - co widać na moim czole (:P) - Ja nie chcę przez dwie godziny iść po ciemku sama przez las!!!
Czasem tak bywa, że jak sobie coś wkręcę do głowy, to nie ma uproś! Zobaczyłam na tabliczce informacyjnej te straszne niedźwiedzie!, zobaczyłam na tabliczce dwie godziny do Przehyby! (co z tego, że moja mapa i moja intuicja mówiły, co innego). Miejscowi, którzy wpadli na 10 minut na szczyt (na quadzie!!!) powiedzieli mi, że wprawdzie ta wieża wydaje się blisko, ale proszę się nastawić raczej na dwie godziny niż na jedną. To wszystko powoduje, że stwierdzam, iż do zachodu słońca nie zostaję. Ale przeciągam, ile mogę! Na tyle, na ile strach mi pozwala
Nawet robię sobie pamiątkowe selfie
...a później już tylko Tatry...
Ostatni raz zerkam w stronę Tatr...
...i uciekam! Po drodze jeszcze takie straszne rzeczy!
...i przez krzaki widzę, jaki wspaniały byłby zachód słońca, gdybym została te 20 minut dłużej.
Tymczasem i tak idę przez jakiś czas po ciemku. W oddali widać resztki światła, ale w lesie czarno
Na Przehybę docieram już po zmroku, ze śpiewem antyniedźwiadkowym na ustach Dostaję przypalone naleśniki. Brakuje mi kominka. Ale jest pusto, cicho i spokojnie ...
Ucieczka przez zachodem słońca
CDN.
01.11.2015 (NIEDZIELA)
W niedzielę déjà vu. Znów ląduję na rynku w Piwnicznej-Zdroju. Tyle z "taksamości". Tym razem skręcam w stronę przeciwną do zeszłego tygodnia i ruszam wolnym krokiem w kierunku Radziejowej.
Jeszcze jakieś ochłapki jesieni świat mi serwuje, chociaż jest coraz więcej łysych drzew!
Standardowo przyciągam świrów i dziadków, którzy uważają, że największą przyjemnością dla mnie jest rozmowa z nimi. "A to pani tak sama po górach?" "To ja bym z chęcią dołączył." "A panienka?" "A męża nie szuka?" "A bo u nas jest tylu kawalerów!" i hit - "Wszyscy bezrobotni. Robić im się nie chce."
Cholera! Biorę całe stado! Zawsze marzyłam o stadzie utrzymanków
No nic, po krótkiej pogawędce z panem przy kociarni, psiarni, "koguciarni" i "krowiarni" ruszam dalej w stronę celu.
Piękne, kolorowe korony powoli zamieniają się w żółto-brązowo-złote dywany. A ja po tych dywanach stąpam. W buciorach!
Na tej wycieczce towarzyszą mi mniej więcej takie kolory:
Na Polanie Wyżnej zatrzymuję się na dłużej. Tutaj wygrzewam się na słońcu i zjadam drugie śniadanie. Wcale mi się nie spieszy, bo przecież idę na zachód słońca na Radziejowej...
Stąd krótkim odcinkiem leśnym docieram na Niemcową, ale pod chatkę nie idę
Idę natomiast dalej w kierunku Wielkiego Rogacza, dokąd prowadzi monotonna droga przez las.
W końcu w pobliżu Wielkiego Rogacza pojawiają się pierwsze widoki.
Najpierw schodzę na chwilę niebieskim szlakiem w kierunku Obidzy i tutaj lokuję się w krzaczorach z widokiem na Tatry, znów się objadając (cholerka, wychodzi na to, że teraz co przystanek jadłam! ;P)
Później idę w kierunku Przełęczy Żłobki. Po drodze jest jeszcze ławeczka na Wielkim Rogaczu, więc korzystam z okazji i znów opalam się z widokiem na góry - niestety trochę zamglone
Po jakimś czasie ruszam dalej w kierunku Przełęczy Żłobki, co chwilę przystając i spoglądając na lewo.
Na moment się zagapiam i odbijam na przełęczy w stronę Przełęczy Długiej zamiast w kierunku Radziejowej. Na chwilę - na bite 15 minut w jedną stronę i kolejne 15 minut z powrotem
Wracam jednak na Żłobki i skręcam już na właściwy szlak.
Po drodze mam wątpliwą przyjemność mijać się z crossowcami, ale na szczęście jadą na tyle ostrożnie, że tę przeprawę kończę żywa. Słyszę jeszcze z ich strony krzyk "Niech się pani nie boi." Ha, ha.
W końcu docieram na Radziejową. Patrzę na tabliczkę, na której jest napisane, że do Przehyby 2 godziny. Hm... Co innego zapamiętałam, idąc tam już dwa razy, ale być może?
Wychodzę jednak na wieżę, żeby podziwiać widoki i czekać na zbliżający się zachód słońca.
Moje oczy uciekają we wszystkie strony, jednak głównym punktem, na które się kierują, są oczywiście Tatry Tatry, nad którymi jest słońce!
Zakładam wszystko, co możliwe - opaskę, czapkę, polar, kurtkę, komin, rękawiczki. Wieje jak cholera! Nagle doznaję olśnienia - co widać na moim czole (:P) - Ja nie chcę przez dwie godziny iść po ciemku sama przez las!!!
Czasem tak bywa, że jak sobie coś wkręcę do głowy, to nie ma uproś! Zobaczyłam na tabliczce informacyjnej te straszne niedźwiedzie!, zobaczyłam na tabliczce dwie godziny do Przehyby! (co z tego, że moja mapa i moja intuicja mówiły, co innego). Miejscowi, którzy wpadli na 10 minut na szczyt (na quadzie!!!) powiedzieli mi, że wprawdzie ta wieża wydaje się blisko, ale proszę się nastawić raczej na dwie godziny niż na jedną. To wszystko powoduje, że stwierdzam, iż do zachodu słońca nie zostaję. Ale przeciągam, ile mogę! Na tyle, na ile strach mi pozwala
Nawet robię sobie pamiątkowe selfie
...a później już tylko Tatry...
Ostatni raz zerkam w stronę Tatr...
...i uciekam! Po drodze jeszcze takie straszne rzeczy!
...i przez krzaki widzę, jaki wspaniały byłby zachód słońca, gdybym została te 20 minut dłużej.
Tymczasem i tak idę przez jakiś czas po ciemku. W oddali widać resztki światła, ale w lesie czarno
Na Przehybę docieram już po zmroku, ze śpiewem antyniedźwiadkowym na ustach Dostaję przypalone naleśniki. Brakuje mi kominka. Ale jest pusto, cicho i spokojnie ...
Ucieczka przez zachodem słońca
CDN.