Obóz sportowy
: 2015-08-13, 09:54
Są takie miejsca, które z pozoru wydają się mało ciekawe, ale mimo to chętnie do nich wracamy. My też mamy takie swoje ścieżki. Koło południa dobijamy na parking w Wiśle i od razu uderza w nas potworna duchota i skwar. Lepsze to niż gorąc w mieście, ale spodziewaliśmy się łagodniejszego potraktowania.
To podejście jest najlepsze na Soszów. To taka modyfikacja szlaku i systemu dróg prowadzących widokowymi polanami. Szliśmy tam wiosną, wracamy znów, z powodu braku lepszego pomysłu na dzień.
Dla zdjęć pogoda fatalna. Niebo wciąż białe, prześwielone, widoczność tragiczna, ale nie zawsze jest niedziela.
Opuszczamy szlak i kierujemy się na nasze tajne ścieżki, gdzie spotykamy groźne zwierzęta typu konik polny.
Niektórzy korzystają z urodzaju, jaki daje chodzenie poza szlakami. Pełno tu jeżyn i malin. Wleczemy się z nogi na nogę, a właściwie z krzaka na krzak.
Diabeł pogania matkę. Plac zabaw czeka, a nie jakieś wyżerki na szlaku!
Mamusia, jak widać, nie jest zadowolona z racji zakazu skubania krzaków z dobroci.
Tu z powrotem trafiamy na zielony szlak, który omija dołem wszystko to, co najlepsze na tej trasie.
Upragniony las daje nam troszkę wytchnienia przed słońcem.
Na tej przełęczy szlak znów bezsensownie odbija w prawo, tracąc wysokość i klucząc w lesie. Na szczęście znam drogę, która w dziesięć minut wyprowadzi mnie prosto na szczyt. Każdy ją znajdzie, jest szeroka i jedyna, która prowadzi do góry.
Szybko więc osiągamy szczyt Soszowa
I czas na zgrupowanie sportowe.
Dyscypliny są różne. W dzisiejszych czasach trzeba być uniwersalnym.
Grać mogą i młodzi, i nieco starsi.
Po prawie dwóch godzinach, przy pomrukach burzy, udajemy się w kierunku Cieślara.
Wydaje się, że burza zaciska pętlę wokół nas i zbliża się ze wszystkich stron.
Pie%%% się, burzo!
Nad Bielskiem już prawie nic nie widać, czekamy z nadzieją, że na nas też trochę popada, byłoby w sumie fajnie.
Tato, na barana!
Nie ma szans.
No to spier....
Dobre wychowanie dzisiejszej młodzieży. Ciekawe, po kim to ma.....
Zaciągnęło się. Ale co z tego. Coś tam mruczy w rejonie Połomów, ale tu nawet wiatr ustał i jest parówa.
To dziecko nie umie normalnie zapozować do zdjęcia. Jestem załamany.
Schodzimy coraz niżej, wychodzi nawet słońce, nie jest źle.
Jeszcze tylko obowiązkowo domek na drzewie, czyli ambona na Kobylej.
Takie małe ćwiczenia przed jutrem.
Tu postanawiamy nie iść szlakiem, tylko dojazdówką do osiedla, bo nie chce się nam zbiegać kamienistą ścieżką. Po ośmiu godzinach osiągamy parking, zahaczając obowiązkowo o plac zabaw w Wiśle. Na szlaku spotkaliśmy łącznie może dziesięć osób, w Wiśle było ich dwa miliony.
To podejście jest najlepsze na Soszów. To taka modyfikacja szlaku i systemu dróg prowadzących widokowymi polanami. Szliśmy tam wiosną, wracamy znów, z powodu braku lepszego pomysłu na dzień.
Dla zdjęć pogoda fatalna. Niebo wciąż białe, prześwielone, widoczność tragiczna, ale nie zawsze jest niedziela.
Opuszczamy szlak i kierujemy się na nasze tajne ścieżki, gdzie spotykamy groźne zwierzęta typu konik polny.
Niektórzy korzystają z urodzaju, jaki daje chodzenie poza szlakami. Pełno tu jeżyn i malin. Wleczemy się z nogi na nogę, a właściwie z krzaka na krzak.
Diabeł pogania matkę. Plac zabaw czeka, a nie jakieś wyżerki na szlaku!
Mamusia, jak widać, nie jest zadowolona z racji zakazu skubania krzaków z dobroci.
Tu z powrotem trafiamy na zielony szlak, który omija dołem wszystko to, co najlepsze na tej trasie.
Upragniony las daje nam troszkę wytchnienia przed słońcem.
Na tej przełęczy szlak znów bezsensownie odbija w prawo, tracąc wysokość i klucząc w lesie. Na szczęście znam drogę, która w dziesięć minut wyprowadzi mnie prosto na szczyt. Każdy ją znajdzie, jest szeroka i jedyna, która prowadzi do góry.
Szybko więc osiągamy szczyt Soszowa
I czas na zgrupowanie sportowe.
Dyscypliny są różne. W dzisiejszych czasach trzeba być uniwersalnym.
Grać mogą i młodzi, i nieco starsi.
Po prawie dwóch godzinach, przy pomrukach burzy, udajemy się w kierunku Cieślara.
Wydaje się, że burza zaciska pętlę wokół nas i zbliża się ze wszystkich stron.
Pie%%% się, burzo!
Nad Bielskiem już prawie nic nie widać, czekamy z nadzieją, że na nas też trochę popada, byłoby w sumie fajnie.
Tato, na barana!
Nie ma szans.
No to spier....
Dobre wychowanie dzisiejszej młodzieży. Ciekawe, po kim to ma.....
Zaciągnęło się. Ale co z tego. Coś tam mruczy w rejonie Połomów, ale tu nawet wiatr ustał i jest parówa.
To dziecko nie umie normalnie zapozować do zdjęcia. Jestem załamany.
Schodzimy coraz niżej, wychodzi nawet słońce, nie jest źle.
Jeszcze tylko obowiązkowo domek na drzewie, czyli ambona na Kobylej.
Takie małe ćwiczenia przed jutrem.
Tu postanawiamy nie iść szlakiem, tylko dojazdówką do osiedla, bo nie chce się nam zbiegać kamienistą ścieżką. Po ośmiu godzinach osiągamy parking, zahaczając obowiązkowo o plac zabaw w Wiśle. Na szlaku spotkaliśmy łącznie może dziesięć osób, w Wiśle było ich dwa miliony.