Z tą ekipą na Turbacz po raz wtóry
: 2015-07-27, 20:54
Mój pierwszy wyjazd z ekipą "Niepełnosprawni w górach - Razem na szczyty" to był właśnie wyjazd na Turbacz w początkach sierpnia 2012. Wtedy lało jak z cebra i było zimno jak nieszczęście, ale atmosfera była wspaniała, więc tak mi się spodobało, że zaczęłam z tą ekipą jeździć w miarę regularnie i na każdy z tych wyjazdów z niecierpliwością czekałam.
W "pierwszej edycji" uczestniczyłam w siedmiu wyjazdach, prawie za każdym razem wymyślając trasę tak aby była dostępna dla jak największej ilości osób o różnym stopniu niepełnosprawności. Pełniłam też "oficjalną" funkcję przewodnika, żeby nikt się nie czepiał.
Pierwsza edycja zakończyła się wejściem 9 osób na Rysy, potem była kilkomiesięczna przerwa i teraz od wiosny 2015 zaczęła się kolejna, druga edycja. Chętnych na wyjazdy cały czas jest pełno, ludzie dojeżdżają dosłownie z całej Polski, ogranicza nas tylko ilość miejsc w schroniskach.
Wyjazd na Turbacz planowaliśmy od wiosny, zaproponowałam trasę zaczynającą się w Lubomierzu-Rzekach, gdzie jest pole namiotowe dla niepełnosprawnych, co zresztą zaproponowała dyrekcja GPN (na szkoleniu, kiedy o to zapytałam). Dostaliśmy też zgodę na podjazd dwoma samochodami do "Papieżówki" co skróciło trasę podejścia o około 2,5 km asfaltu.
W każdym razie pojechałam z koleżanką z Gliwic i w piątek 24 lipca wieczorem stawiłyśmy się na polu namiotowym. Od razu po wyjściu z samochodu poczułam ten przyjemny zapach rzeki i rosnących nad rzeką roślin. Było pięknie, nie za gorąco, księżyc świecił na całego i niebo było pełne gwiazd. Na miejscu było już kilka osób, potem dojechali i doszli od autobusu następni, razem spało nas około 20 osób, w większości już znajomych z poprzednich wyjazdów, ale byli i nowi uczestnicy.
Mimo mokrego drzewa udało się zapalić ognisko i upiekliśmy kiełbaski. Spać poszłyśmy około 23 i spało mi się świetnie, było w sam raz - nie za gorąco, nie za zimno.
Ranek wygnał nas z namiotów około 7, spakowaliśmy się, pozostawili sprzęt biwakowy i śpiwory w samochodach. Dojechało kolejnych około 20 osób (łącznie było nas 43 osoby) i około godziny 9 wyruszyliśmy na trasę.
Oprócz mnie był drugi przewodnik z SKPG Kraków i podzieliliśmy się, że on będzie szedł z grupą szybszą, ja z wolniejszą.
Dwa samochody podrzuciły do góry trzy osoby najwolniej chodzące + dwóch opiekunów + mnie jako przewodnika. Przypadł mi też zaszczyt holowania pod górę pustego wózka inwalidzkiego, co nie było zbyt wygodne, bo musiałam iść cały czas zgięta.
Po około 3 km dogoniła nas reszta grupy i wyprzedzili nas. Na kilku postojach, w tym na przełęczy Borek na nas czekali ale potem umówiliśmy się, że już nie będą czekać.
Od przełęczy, na której byliśmy około 14 zaczęło nas straszyć pomrukiwanie burzy i niebo zaczęło się nieprzyjemnie chmurzyć. Mimo wszystko nie mogliśmy za bardzo przyspieszyć, bo dwie dziewczyny szły swoim tempem.
Cały czas miałam obawy czy zdążymy przed burzą przejść ten odsłonięty grzbiet od Czoła Turbacza na Turbacz.
Szczęśliwie udało się. Przedostatnia grupka w której szłam z kilkoma osobami dopadła schroniska około 16.15 tuż przed deszczem, ostatnia grupka, która była w zasięgu wzroku, ale po którą wrócił się jeszcze drugi przewodnik doszła pół godziny po nas i trochę ich zdążyło zmoczyć, ale nie dużo. Na szczęście nie było burzy.
Po kolacji i po ulewie spotkaliśmy się przed schroniskiem gdzie były różne słowne zabawy, każdy opowiadał o sobie, jak trafił na wyjazd i dlaczego. Potem było jeszcze ognisko, ale mnie tak pogryzły meszki, że schowałam się do schroniska.
Kolejnego dnia wstaliśmy po 6 aby jeszcze przed śniadaniem wejść na Turbacz. Sprzed schroniska był całkiem niezły widok.
Za chwilę jednak przyszły chmury, zaczął siąpić drobny deszczyki i zrobiło się niesamowicie zimno. Współczułam tym, co wzięli tylko krótkie spodnie.
W każdym razie na szczycie Turbacza pogodę miałam podobną jak 3 lata temu.
Dla porównania - 12.08.2012
26.07.2015
I "strażackie", które zrobiła koleżanka:
Zmarznięci wróciliśmy na śniadanie, które nie było zbyt obfite. Po śniadaniu i spakowaniu się dwie osoby postanowiły zjechać do Nowego Targu z GOPR-em, a reszta wyruszyła na trasę w drogę powrotną.
I znów zmiana pogody - chmury podniosły się i odsłoniły się niespodziewane dalekie widoki.
Czym niżej tym było goręcej, ale na szczęście nie było upału. Szło się bardzo przyjemnie. Mniej więcej o 11 byliśmy na przełęczy Borek i wtedy wyjrzało słońce i towarzyszyło nam już do końca wędrówki. Na polu namiotowym, przy samochodach byliśmy przed 14 nastąpiły jak zawsze czułe pożegnania i towarzystwo zaczęło się rozjeżdżać do domów. Do następnego razu !
A następna (przynajmniej dla mnie) będzie we wrześniu Tarnica.
W "pierwszej edycji" uczestniczyłam w siedmiu wyjazdach, prawie za każdym razem wymyślając trasę tak aby była dostępna dla jak największej ilości osób o różnym stopniu niepełnosprawności. Pełniłam też "oficjalną" funkcję przewodnika, żeby nikt się nie czepiał.
Pierwsza edycja zakończyła się wejściem 9 osób na Rysy, potem była kilkomiesięczna przerwa i teraz od wiosny 2015 zaczęła się kolejna, druga edycja. Chętnych na wyjazdy cały czas jest pełno, ludzie dojeżdżają dosłownie z całej Polski, ogranicza nas tylko ilość miejsc w schroniskach.
Wyjazd na Turbacz planowaliśmy od wiosny, zaproponowałam trasę zaczynającą się w Lubomierzu-Rzekach, gdzie jest pole namiotowe dla niepełnosprawnych, co zresztą zaproponowała dyrekcja GPN (na szkoleniu, kiedy o to zapytałam). Dostaliśmy też zgodę na podjazd dwoma samochodami do "Papieżówki" co skróciło trasę podejścia o około 2,5 km asfaltu.
W każdym razie pojechałam z koleżanką z Gliwic i w piątek 24 lipca wieczorem stawiłyśmy się na polu namiotowym. Od razu po wyjściu z samochodu poczułam ten przyjemny zapach rzeki i rosnących nad rzeką roślin. Było pięknie, nie za gorąco, księżyc świecił na całego i niebo było pełne gwiazd. Na miejscu było już kilka osób, potem dojechali i doszli od autobusu następni, razem spało nas około 20 osób, w większości już znajomych z poprzednich wyjazdów, ale byli i nowi uczestnicy.
Mimo mokrego drzewa udało się zapalić ognisko i upiekliśmy kiełbaski. Spać poszłyśmy około 23 i spało mi się świetnie, było w sam raz - nie za gorąco, nie za zimno.
Ranek wygnał nas z namiotów około 7, spakowaliśmy się, pozostawili sprzęt biwakowy i śpiwory w samochodach. Dojechało kolejnych około 20 osób (łącznie było nas 43 osoby) i około godziny 9 wyruszyliśmy na trasę.
Oprócz mnie był drugi przewodnik z SKPG Kraków i podzieliliśmy się, że on będzie szedł z grupą szybszą, ja z wolniejszą.
Dwa samochody podrzuciły do góry trzy osoby najwolniej chodzące + dwóch opiekunów + mnie jako przewodnika. Przypadł mi też zaszczyt holowania pod górę pustego wózka inwalidzkiego, co nie było zbyt wygodne, bo musiałam iść cały czas zgięta.
Po około 3 km dogoniła nas reszta grupy i wyprzedzili nas. Na kilku postojach, w tym na przełęczy Borek na nas czekali ale potem umówiliśmy się, że już nie będą czekać.
Od przełęczy, na której byliśmy około 14 zaczęło nas straszyć pomrukiwanie burzy i niebo zaczęło się nieprzyjemnie chmurzyć. Mimo wszystko nie mogliśmy za bardzo przyspieszyć, bo dwie dziewczyny szły swoim tempem.
Cały czas miałam obawy czy zdążymy przed burzą przejść ten odsłonięty grzbiet od Czoła Turbacza na Turbacz.
Szczęśliwie udało się. Przedostatnia grupka w której szłam z kilkoma osobami dopadła schroniska około 16.15 tuż przed deszczem, ostatnia grupka, która była w zasięgu wzroku, ale po którą wrócił się jeszcze drugi przewodnik doszła pół godziny po nas i trochę ich zdążyło zmoczyć, ale nie dużo. Na szczęście nie było burzy.
Po kolacji i po ulewie spotkaliśmy się przed schroniskiem gdzie były różne słowne zabawy, każdy opowiadał o sobie, jak trafił na wyjazd i dlaczego. Potem było jeszcze ognisko, ale mnie tak pogryzły meszki, że schowałam się do schroniska.
Kolejnego dnia wstaliśmy po 6 aby jeszcze przed śniadaniem wejść na Turbacz. Sprzed schroniska był całkiem niezły widok.
Za chwilę jednak przyszły chmury, zaczął siąpić drobny deszczyki i zrobiło się niesamowicie zimno. Współczułam tym, co wzięli tylko krótkie spodnie.
W każdym razie na szczycie Turbacza pogodę miałam podobną jak 3 lata temu.
Dla porównania - 12.08.2012
26.07.2015
I "strażackie", które zrobiła koleżanka:
Zmarznięci wróciliśmy na śniadanie, które nie było zbyt obfite. Po śniadaniu i spakowaniu się dwie osoby postanowiły zjechać do Nowego Targu z GOPR-em, a reszta wyruszyła na trasę w drogę powrotną.
I znów zmiana pogody - chmury podniosły się i odsłoniły się niespodziewane dalekie widoki.
Czym niżej tym było goręcej, ale na szczęście nie było upału. Szło się bardzo przyjemnie. Mniej więcej o 11 byliśmy na przełęczy Borek i wtedy wyjrzało słońce i towarzyszyło nam już do końca wędrówki. Na polu namiotowym, przy samochodach byliśmy przed 14 nastąpiły jak zawsze czułe pożegnania i towarzystwo zaczęło się rozjeżdżać do domów. Do następnego razu !
A następna (przynajmniej dla mnie) będzie we wrześniu Tarnica.