03-07.06.2015 - To właśnie są... To właśnie MOJE Bieszczady!
: 2015-06-09, 10:57
Wróciłam! Do żywych!
Pomysł na Bieszczady kiełkował od momentu, kiedy dowiedziałam się, że nie będę miała dyżuru w długi weekend, czyli ok. dwóch tygodni temu. Propozycja bieszczadzka została zaaprobowana m.in. przez aniołka, więc nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęłyśmy się organizować.
03.06.2015 r.
Środa była okrutnie wariacka, bo musiałam pędzić do pracy, do hufca, a na koniec do Krakowa, gdzie czekał na nas BlaBlaCar, wiozący nas ku Bieszczadom. Na szczęście korki krakowskie spowodowały, że spóźniłam się nie tylko ja, ale również nasz kierowca. Podróż minęła dosyć przyjemnie, pomijając przewracanie i poplątanie wszystkich organów wewnętrznych podczas jazdy po Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. W nocy w okolicach Ustrzyk witał nas piękny księżyc oraz Straż Graniczna. Panowie nie mogli uwierzyć, gdy wydukałam, że będziemy nocować w "Archi...diecezjalnym Domu Rekolekcyjnym", ale ostatecznie puścili nas wolno, więc o 22.15 szanowny księciu zameldował nas i dał nam klucze do wrót naszego pokoju. Podładowałyśmy baterie, skorzystałyśmy z wody (ciekawe, czy w takich przybytkach z kranu też leje się święcona) i poszłyśmy spać. Nad ranem przeszła burza, a do 11.00 według prognoz miało padać...
04.06.2015 r.
...i padało! Dzień wcale nie przywitał nas słonecznym uśmiechem. Przeciwnie, było trochę szaro. Z Ustrzyk musiałyśmy dotrzeć do Wołosatego, skąd chciałyśmy czerwonym szlakiem podejść w stronę Tarnicy. Szlak jest piękny! Ale nie w deszczu i mgle Ostatecznie jednak nie zrezygnowałyśmy z tego pomysłu, więc dosyć szybko złapałyśmy stopa w tamtym kierunku, aby zrealizować swój plan.
Wołosate przywitało nas chmurami, mgłą, deszczem i stadem koni!
Konie mnie nie lubią :] Jak tylko zbliżyłam się w ich stronę, żeby zrobić im zdjęcia, ok. 100 koni oddaliło się w szybkim tempie w inną stronę. Nic to! Nie to nie! Nie samym koniem człowiek żyje! Ruszyłyśmy zatem dalej. Po drodze minęła nas cała kompania młodych, zwinnych oficerów. Z jednym, "tetrowym pieluszkowcem", ucięłyśmy sobie pogawędkę, gdyż szedł najwolniej z nich. Szli w tym samym kierunku, ale zdecydowanie szybciej, więc nie musiałyśmy się obawiać, że będą nam wchodzić w kadr
Jeszcze przed końcem nudnej drogi do Przełęczy Bukowskiej pogoda zaczęła się poprawiać, co dobrze zwiastowało na dalszą część dnia.
Na przełęczy zatrzymałyśmy się na chwilę we wiacie. Oferowałyśmy młodym, pięknym panom zamianę plecakami, ale nie byli zbyt ochoczy. Podejrzewam, że chodziło o wypełnienie... Na cóż im... suszarka?!
Idąc w górę robi się coraz ciekawiej i bardziej widokowo! Nareszcie! Dwie godziny dreptania drogą "morskooczną" trochę burzą nastawienie. Co najlepsze... nie pamiętałam już, że ta droga się tak niesamowicie ciągnie. Wielu rzeczy nie pamiętałam, m.in. tego, jak daleko jest do wiaty, więc moje hasło rozpoczynające się od "We wiacie..." towarzyszyło nam przez cały wyjazd. "We wiacie się napijesz!", "We wiacie zrobisz sobie przerwę.", "We wiacie coś zjemy.", "Przebierzemy buty we wiacie!"... a wiata parę godzin drogi od nas
W okolicach granicy polsko-ukraińskiej stał samochód straży granicznej. Zastanawialiśmy się z kolegą, czy to nie atrapa, gdyż stoi tam zawsze
Widoki, choć nadal nieco zachmurzone, przyciągały oczy.
Ja jednak wciąż miałam nadzieję, że zgodnie z prognozą, o 11.00 pogoda się poprawi, a niebo będzie bardziej błękitne niż szare! Zmierzałam więc radośnie z całym dobytkiem w stronę Halicza!
Tutaj niestety wciąż było pochmurno, ale co jakiś czas wychodziło słońce. Ludzi nie było ZBYT dużo, więc można było spokojnie zrobić zdjęcia.
Po dłuższym leniuchowaniu ruszyłyśmy dalej ku widzianej przez nas z oddali Przełęczy Goprowskiej i Tarnicy.
Widoki po drodze wyglądają kusząco, choć nie ma tyle kwiatów, co w lipcu!
Za krzakami w okolicach wiaty, znajdującej się na Przełęczy Goprowskiej, porzucamy swoje plecaki, żeby na lekko wyjść na Tarnicę.
Na szczycie jest jeszcze trochę ludzi, ale na pewno mniej niż wcześniej. Pomaga fakt, że już blisko 17.00, więc większość schodzi... Chociaż niektórzy mają z tym problem, klinując się pomiędzy barierkami
Przystaję na chwilę w okropnym wietrze, żeby obejrzeć panoramę.
...choć nie zawsze cokolwiek widzę
Z Tarnicy schodzimy z powrotem na przełęcz, aby stamtąd udać się na Bukowe Berdo.
Tutaj czekamy na zachód słońca, choć chwilę to potrwa...
Pierwsze rumieniące się chmury, to dobry znak!
Wieczór żegna nas bardzo miło!
Słońce powoli się chowa, aż znika zupełnie!
Pierwszą noc przespałyśmy w namiocie targanym przez wiatr, przyrzuconym kamieniami, żeby w ogóle się utrzymał. Po wieczornej rozmowie o niedźwiedziach, śniły mi się te okrutne stwory, otaczające namiot, więc co chwilę się budzę... W związku z tym następny dzień rozpoczęłyśmy dosyć wcześnie, bo o 4.30.
Dzień I
Pomysł na Bieszczady kiełkował od momentu, kiedy dowiedziałam się, że nie będę miała dyżuru w długi weekend, czyli ok. dwóch tygodni temu. Propozycja bieszczadzka została zaaprobowana m.in. przez aniołka, więc nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęłyśmy się organizować.
03.06.2015 r.
Środa była okrutnie wariacka, bo musiałam pędzić do pracy, do hufca, a na koniec do Krakowa, gdzie czekał na nas BlaBlaCar, wiozący nas ku Bieszczadom. Na szczęście korki krakowskie spowodowały, że spóźniłam się nie tylko ja, ale również nasz kierowca. Podróż minęła dosyć przyjemnie, pomijając przewracanie i poplątanie wszystkich organów wewnętrznych podczas jazdy po Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. W nocy w okolicach Ustrzyk witał nas piękny księżyc oraz Straż Graniczna. Panowie nie mogli uwierzyć, gdy wydukałam, że będziemy nocować w "Archi...diecezjalnym Domu Rekolekcyjnym", ale ostatecznie puścili nas wolno, więc o 22.15 szanowny księciu zameldował nas i dał nam klucze do wrót naszego pokoju. Podładowałyśmy baterie, skorzystałyśmy z wody (ciekawe, czy w takich przybytkach z kranu też leje się święcona) i poszłyśmy spać. Nad ranem przeszła burza, a do 11.00 według prognoz miało padać...
04.06.2015 r.
...i padało! Dzień wcale nie przywitał nas słonecznym uśmiechem. Przeciwnie, było trochę szaro. Z Ustrzyk musiałyśmy dotrzeć do Wołosatego, skąd chciałyśmy czerwonym szlakiem podejść w stronę Tarnicy. Szlak jest piękny! Ale nie w deszczu i mgle Ostatecznie jednak nie zrezygnowałyśmy z tego pomysłu, więc dosyć szybko złapałyśmy stopa w tamtym kierunku, aby zrealizować swój plan.
Wołosate przywitało nas chmurami, mgłą, deszczem i stadem koni!
Konie mnie nie lubią :] Jak tylko zbliżyłam się w ich stronę, żeby zrobić im zdjęcia, ok. 100 koni oddaliło się w szybkim tempie w inną stronę. Nic to! Nie to nie! Nie samym koniem człowiek żyje! Ruszyłyśmy zatem dalej. Po drodze minęła nas cała kompania młodych, zwinnych oficerów. Z jednym, "tetrowym pieluszkowcem", ucięłyśmy sobie pogawędkę, gdyż szedł najwolniej z nich. Szli w tym samym kierunku, ale zdecydowanie szybciej, więc nie musiałyśmy się obawiać, że będą nam wchodzić w kadr
Jeszcze przed końcem nudnej drogi do Przełęczy Bukowskiej pogoda zaczęła się poprawiać, co dobrze zwiastowało na dalszą część dnia.
Na przełęczy zatrzymałyśmy się na chwilę we wiacie. Oferowałyśmy młodym, pięknym panom zamianę plecakami, ale nie byli zbyt ochoczy. Podejrzewam, że chodziło o wypełnienie... Na cóż im... suszarka?!
Idąc w górę robi się coraz ciekawiej i bardziej widokowo! Nareszcie! Dwie godziny dreptania drogą "morskooczną" trochę burzą nastawienie. Co najlepsze... nie pamiętałam już, że ta droga się tak niesamowicie ciągnie. Wielu rzeczy nie pamiętałam, m.in. tego, jak daleko jest do wiaty, więc moje hasło rozpoczynające się od "We wiacie..." towarzyszyło nam przez cały wyjazd. "We wiacie się napijesz!", "We wiacie zrobisz sobie przerwę.", "We wiacie coś zjemy.", "Przebierzemy buty we wiacie!"... a wiata parę godzin drogi od nas
W okolicach granicy polsko-ukraińskiej stał samochód straży granicznej. Zastanawialiśmy się z kolegą, czy to nie atrapa, gdyż stoi tam zawsze
Widoki, choć nadal nieco zachmurzone, przyciągały oczy.
Ja jednak wciąż miałam nadzieję, że zgodnie z prognozą, o 11.00 pogoda się poprawi, a niebo będzie bardziej błękitne niż szare! Zmierzałam więc radośnie z całym dobytkiem w stronę Halicza!
Tutaj niestety wciąż było pochmurno, ale co jakiś czas wychodziło słońce. Ludzi nie było ZBYT dużo, więc można było spokojnie zrobić zdjęcia.
Po dłuższym leniuchowaniu ruszyłyśmy dalej ku widzianej przez nas z oddali Przełęczy Goprowskiej i Tarnicy.
Widoki po drodze wyglądają kusząco, choć nie ma tyle kwiatów, co w lipcu!
Za krzakami w okolicach wiaty, znajdującej się na Przełęczy Goprowskiej, porzucamy swoje plecaki, żeby na lekko wyjść na Tarnicę.
Na szczycie jest jeszcze trochę ludzi, ale na pewno mniej niż wcześniej. Pomaga fakt, że już blisko 17.00, więc większość schodzi... Chociaż niektórzy mają z tym problem, klinując się pomiędzy barierkami
Przystaję na chwilę w okropnym wietrze, żeby obejrzeć panoramę.
...choć nie zawsze cokolwiek widzę
Z Tarnicy schodzimy z powrotem na przełęcz, aby stamtąd udać się na Bukowe Berdo.
Tutaj czekamy na zachód słońca, choć chwilę to potrwa...
Pierwsze rumieniące się chmury, to dobry znak!
Wieczór żegna nas bardzo miło!
Słońce powoli się chowa, aż znika zupełnie!
Pierwszą noc przespałyśmy w namiocie targanym przez wiatr, przyrzuconym kamieniami, żeby w ogóle się utrzymał. Po wieczornej rozmowie o niedźwiedziach, śniły mi się te okrutne stwory, otaczające namiot, więc co chwilę się budzę... W związku z tym następny dzień rozpoczęłyśmy dosyć wcześnie, bo o 4.30.
Dzień I