03-07.06.2015 - To właśnie są... To właśnie MOJE Bieszczady!
03-07.06.2015 - To właśnie są... To właśnie MOJE Bieszczady!
Wróciłam! Do żywych!
Pomysł na Bieszczady kiełkował od momentu, kiedy dowiedziałam się, że nie będę miała dyżuru w długi weekend, czyli ok. dwóch tygodni temu. Propozycja bieszczadzka została zaaprobowana m.in. przez aniołka, więc nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęłyśmy się organizować.
03.06.2015 r.
Środa była okrutnie wariacka, bo musiałam pędzić do pracy, do hufca, a na koniec do Krakowa, gdzie czekał na nas BlaBlaCar, wiozący nas ku Bieszczadom. Na szczęście korki krakowskie spowodowały, że spóźniłam się nie tylko ja, ale również nasz kierowca. Podróż minęła dosyć przyjemnie, pomijając przewracanie i poplątanie wszystkich organów wewnętrznych podczas jazdy po Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. W nocy w okolicach Ustrzyk witał nas piękny księżyc oraz Straż Graniczna. Panowie nie mogli uwierzyć, gdy wydukałam, że będziemy nocować w "Archi...diecezjalnym Domu Rekolekcyjnym", ale ostatecznie puścili nas wolno, więc o 22.15 szanowny księciu zameldował nas i dał nam klucze do wrót naszego pokoju. Podładowałyśmy baterie, skorzystałyśmy z wody (ciekawe, czy w takich przybytkach z kranu też leje się święcona) i poszłyśmy spać. Nad ranem przeszła burza, a do 11.00 według prognoz miało padać...
04.06.2015 r.
...i padało! Dzień wcale nie przywitał nas słonecznym uśmiechem. Przeciwnie, było trochę szaro. Z Ustrzyk musiałyśmy dotrzeć do Wołosatego, skąd chciałyśmy czerwonym szlakiem podejść w stronę Tarnicy. Szlak jest piękny! Ale nie w deszczu i mgle Ostatecznie jednak nie zrezygnowałyśmy z tego pomysłu, więc dosyć szybko złapałyśmy stopa w tamtym kierunku, aby zrealizować swój plan.
Wołosate przywitało nas chmurami, mgłą, deszczem i stadem koni!
Konie mnie nie lubią :] Jak tylko zbliżyłam się w ich stronę, żeby zrobić im zdjęcia, ok. 100 koni oddaliło się w szybkim tempie w inną stronę. Nic to! Nie to nie! Nie samym koniem człowiek żyje! Ruszyłyśmy zatem dalej. Po drodze minęła nas cała kompania młodych, zwinnych oficerów. Z jednym, "tetrowym pieluszkowcem", ucięłyśmy sobie pogawędkę, gdyż szedł najwolniej z nich. Szli w tym samym kierunku, ale zdecydowanie szybciej, więc nie musiałyśmy się obawiać, że będą nam wchodzić w kadr
Jeszcze przed końcem nudnej drogi do Przełęczy Bukowskiej pogoda zaczęła się poprawiać, co dobrze zwiastowało na dalszą część dnia.
Na przełęczy zatrzymałyśmy się na chwilę we wiacie. Oferowałyśmy młodym, pięknym panom zamianę plecakami, ale nie byli zbyt ochoczy. Podejrzewam, że chodziło o wypełnienie... Na cóż im... suszarka?!
Idąc w górę robi się coraz ciekawiej i bardziej widokowo! Nareszcie! Dwie godziny dreptania drogą "morskooczną" trochę burzą nastawienie. Co najlepsze... nie pamiętałam już, że ta droga się tak niesamowicie ciągnie. Wielu rzeczy nie pamiętałam, m.in. tego, jak daleko jest do wiaty, więc moje hasło rozpoczynające się od "We wiacie..." towarzyszyło nam przez cały wyjazd. "We wiacie się napijesz!", "We wiacie zrobisz sobie przerwę.", "We wiacie coś zjemy.", "Przebierzemy buty we wiacie!"... a wiata parę godzin drogi od nas
W okolicach granicy polsko-ukraińskiej stał samochód straży granicznej. Zastanawialiśmy się z kolegą, czy to nie atrapa, gdyż stoi tam zawsze
Widoki, choć nadal nieco zachmurzone, przyciągały oczy.
Ja jednak wciąż miałam nadzieję, że zgodnie z prognozą, o 11.00 pogoda się poprawi, a niebo będzie bardziej błękitne niż szare! Zmierzałam więc radośnie z całym dobytkiem w stronę Halicza!
Tutaj niestety wciąż było pochmurno, ale co jakiś czas wychodziło słońce. Ludzi nie było ZBYT dużo, więc można było spokojnie zrobić zdjęcia.
Po dłuższym leniuchowaniu ruszyłyśmy dalej ku widzianej przez nas z oddali Przełęczy Goprowskiej i Tarnicy.
Widoki po drodze wyglądają kusząco, choć nie ma tyle kwiatów, co w lipcu!
Za krzakami w okolicach wiaty, znajdującej się na Przełęczy Goprowskiej, porzucamy swoje plecaki, żeby na lekko wyjść na Tarnicę.
Na szczycie jest jeszcze trochę ludzi, ale na pewno mniej niż wcześniej. Pomaga fakt, że już blisko 17.00, więc większość schodzi... Chociaż niektórzy mają z tym problem, klinując się pomiędzy barierkami
Przystaję na chwilę w okropnym wietrze, żeby obejrzeć panoramę.
...choć nie zawsze cokolwiek widzę
Z Tarnicy schodzimy z powrotem na przełęcz, aby stamtąd udać się na Bukowe Berdo.
Tutaj czekamy na zachód słońca, choć chwilę to potrwa...
Pierwsze rumieniące się chmury, to dobry znak!
Wieczór żegna nas bardzo miło!
Słońce powoli się chowa, aż znika zupełnie!
Pierwszą noc przespałyśmy w namiocie targanym przez wiatr, przyrzuconym kamieniami, żeby w ogóle się utrzymał. Po wieczornej rozmowie o niedźwiedziach, śniły mi się te okrutne stwory, otaczające namiot, więc co chwilę się budzę... W związku z tym następny dzień rozpoczęłyśmy dosyć wcześnie, bo o 4.30.
Dzień I
Pomysł na Bieszczady kiełkował od momentu, kiedy dowiedziałam się, że nie będę miała dyżuru w długi weekend, czyli ok. dwóch tygodni temu. Propozycja bieszczadzka została zaaprobowana m.in. przez aniołka, więc nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęłyśmy się organizować.
03.06.2015 r.
Środa była okrutnie wariacka, bo musiałam pędzić do pracy, do hufca, a na koniec do Krakowa, gdzie czekał na nas BlaBlaCar, wiozący nas ku Bieszczadom. Na szczęście korki krakowskie spowodowały, że spóźniłam się nie tylko ja, ale również nasz kierowca. Podróż minęła dosyć przyjemnie, pomijając przewracanie i poplątanie wszystkich organów wewnętrznych podczas jazdy po Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. W nocy w okolicach Ustrzyk witał nas piękny księżyc oraz Straż Graniczna. Panowie nie mogli uwierzyć, gdy wydukałam, że będziemy nocować w "Archi...diecezjalnym Domu Rekolekcyjnym", ale ostatecznie puścili nas wolno, więc o 22.15 szanowny księciu zameldował nas i dał nam klucze do wrót naszego pokoju. Podładowałyśmy baterie, skorzystałyśmy z wody (ciekawe, czy w takich przybytkach z kranu też leje się święcona) i poszłyśmy spać. Nad ranem przeszła burza, a do 11.00 według prognoz miało padać...
04.06.2015 r.
...i padało! Dzień wcale nie przywitał nas słonecznym uśmiechem. Przeciwnie, było trochę szaro. Z Ustrzyk musiałyśmy dotrzeć do Wołosatego, skąd chciałyśmy czerwonym szlakiem podejść w stronę Tarnicy. Szlak jest piękny! Ale nie w deszczu i mgle Ostatecznie jednak nie zrezygnowałyśmy z tego pomysłu, więc dosyć szybko złapałyśmy stopa w tamtym kierunku, aby zrealizować swój plan.
Wołosate przywitało nas chmurami, mgłą, deszczem i stadem koni!
Konie mnie nie lubią :] Jak tylko zbliżyłam się w ich stronę, żeby zrobić im zdjęcia, ok. 100 koni oddaliło się w szybkim tempie w inną stronę. Nic to! Nie to nie! Nie samym koniem człowiek żyje! Ruszyłyśmy zatem dalej. Po drodze minęła nas cała kompania młodych, zwinnych oficerów. Z jednym, "tetrowym pieluszkowcem", ucięłyśmy sobie pogawędkę, gdyż szedł najwolniej z nich. Szli w tym samym kierunku, ale zdecydowanie szybciej, więc nie musiałyśmy się obawiać, że będą nam wchodzić w kadr
Jeszcze przed końcem nudnej drogi do Przełęczy Bukowskiej pogoda zaczęła się poprawiać, co dobrze zwiastowało na dalszą część dnia.
Na przełęczy zatrzymałyśmy się na chwilę we wiacie. Oferowałyśmy młodym, pięknym panom zamianę plecakami, ale nie byli zbyt ochoczy. Podejrzewam, że chodziło o wypełnienie... Na cóż im... suszarka?!
Idąc w górę robi się coraz ciekawiej i bardziej widokowo! Nareszcie! Dwie godziny dreptania drogą "morskooczną" trochę burzą nastawienie. Co najlepsze... nie pamiętałam już, że ta droga się tak niesamowicie ciągnie. Wielu rzeczy nie pamiętałam, m.in. tego, jak daleko jest do wiaty, więc moje hasło rozpoczynające się od "We wiacie..." towarzyszyło nam przez cały wyjazd. "We wiacie się napijesz!", "We wiacie zrobisz sobie przerwę.", "We wiacie coś zjemy.", "Przebierzemy buty we wiacie!"... a wiata parę godzin drogi od nas
W okolicach granicy polsko-ukraińskiej stał samochód straży granicznej. Zastanawialiśmy się z kolegą, czy to nie atrapa, gdyż stoi tam zawsze
Widoki, choć nadal nieco zachmurzone, przyciągały oczy.
Ja jednak wciąż miałam nadzieję, że zgodnie z prognozą, o 11.00 pogoda się poprawi, a niebo będzie bardziej błękitne niż szare! Zmierzałam więc radośnie z całym dobytkiem w stronę Halicza!
Tutaj niestety wciąż było pochmurno, ale co jakiś czas wychodziło słońce. Ludzi nie było ZBYT dużo, więc można było spokojnie zrobić zdjęcia.
Po dłuższym leniuchowaniu ruszyłyśmy dalej ku widzianej przez nas z oddali Przełęczy Goprowskiej i Tarnicy.
Widoki po drodze wyglądają kusząco, choć nie ma tyle kwiatów, co w lipcu!
Za krzakami w okolicach wiaty, znajdującej się na Przełęczy Goprowskiej, porzucamy swoje plecaki, żeby na lekko wyjść na Tarnicę.
Na szczycie jest jeszcze trochę ludzi, ale na pewno mniej niż wcześniej. Pomaga fakt, że już blisko 17.00, więc większość schodzi... Chociaż niektórzy mają z tym problem, klinując się pomiędzy barierkami
Przystaję na chwilę w okropnym wietrze, żeby obejrzeć panoramę.
...choć nie zawsze cokolwiek widzę
Z Tarnicy schodzimy z powrotem na przełęcz, aby stamtąd udać się na Bukowe Berdo.
Tutaj czekamy na zachód słońca, choć chwilę to potrwa...
Pierwsze rumieniące się chmury, to dobry znak!
Wieczór żegna nas bardzo miło!
Słońce powoli się chowa, aż znika zupełnie!
Pierwszą noc przespałyśmy w namiocie targanym przez wiatr, przyrzuconym kamieniami, żeby w ogóle się utrzymał. Po wieczornej rozmowie o niedźwiedziach, śniły mi się te okrutne stwory, otaczające namiot, więc co chwilę się budzę... W związku z tym następny dzień rozpoczęłyśmy dosyć wcześnie, bo o 4.30.
Dzień I
Mało jest gorszych relacji z bardziej beznadziejnymi zdjęciami, bardziej dupiastą pogodą I jeszcze marniejszymi zdjęciami. W związku z tym na pewno nie przeczytam ciągu dalszego.
Dziękuję za wypowiedź.
Dziękuję za wypowiedź.
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
-
- Posty: 497
- Rejestracja: 2013-08-26, 12:45
Re: 03-07.06.2015 - To właśnie są... To właśnie MOJE Bieszcz
nes_ska pisze: skorzystałyśmy z wody (ciekawe, czy w takich przybytkach z kranu też leje się święcona)
Instalacja wodociągowa w
jest dość skomplikowana...zależy od tego gdzie i do czego ma być woda używana.nes_ska pisze:takich przybytkach
Np. do toalet doprowadzana jest tylko woda zwykła zimna, do bidetów zwykła zimna i zwykła ciepła...w celach mnichów jest tylko zimna święcona, w innych pomieszczeniach w zależności od potrzeb.
Aha...a wytrącający się w instalacji ciepłej wody święconej kamień, jako, że jest to święcony kamień używany bywa do produkcji dewocjonaliów...
...pytaj a odpowiem.
Ostatnio zmieniony 2015-06-09, 11:23 przez creamcheese, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Posty: 497
- Rejestracja: 2013-08-26, 12:45
Namiocik stał na Bukowym...ale w którym mniej więcej miejscu?
Namiot stał między Krzemieniem a Bukowym. Dalej nie doszłyśmy po prostu.
bton1 pisze:W związku z tym na pewno nie przeczytam ciągu dalszego.
Nie wchodź tu za chwilę!
trotyl pisze:Prawda jest taka,że idąc drogą od Bukowskiej do Wolosatego można dostać pierdolca..I nie ma tam piwa po drodze...TFU
Ja właśnie kiedyś nią szłam w kierunku, o którym mówisz i zapomniałam, że jest tak nudna i żmudna. Przypomniałam sobie ostatnio, jak się nie chciała skończyć, ale i tak to, co potem, wynagradza to przejście
Piotrek pisze:No właśnie, Sokół dobrze zauważył że żadnej zguby jeszcze nie było. Czyżby przełom?
Na razie nie zauważyłam żadnych strat, ale sprawdzimy, sprawdzimy
Majka pisze:Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy i jakieś ciekawe przygody, bo na razie , to nic nie zgubiłaś, nikt się nie zgubił, niedźwiedź nie przyszedł.
Jak znajdę czas, to będzie i niedźwiedź
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
05.06.2015. Czwartek
W czwartek budzimy się w okolicach wschodu słońca, ale jest mi tak zimno, że nie chce mi się wyściubiać noska z namiotu, a aniołek twierdzi, że wschód jest daremny, bo nie ma żadnej chmury. Okrutnie długo zbieramy swoje rzeczy i namiot, ale przed 6.00 udaje się ruszyć w trasę, startując od Bukowego Berda.
Widok jest bardzo przyjemny, w dolinkach jeszcze unoszą się mgły.
Na Bukowym jest bardzo przyjemnie, ale wiatr jest taki, że prawie się przewracam razem z plecakiem, więc staram się iść bardzo ostrożnie i nie obracać zbyt często na boki ;D
Chociaż jest tak pięknie..... i cicho, spokojnie! Tylko my i góry!
Szlak w dużej mierze prowadzi granią, choć niestety zmienili już jego przebieg!
W pewnym momencie zderzamy się z tą oto informacją:
...i szlak prowadzi nas dołem, przez co traci na malowniczości, ale mnie i tak się podoba! ;p
Na rozstaju wybieramy kierunek "Widełki", gdyż stamtąd chcemy się dostać do Bereżek, a następnie na Połoninę Caryńską.
Szlak raptem przez 15 minut jest jeszcze widokowy, a później pozostają prawie dwie godziny dreptania przez las, co staram się zrobić jak najszybciej
Dochodzę do kasy biletowej, chcąc sobie kupić jakiś napój. Pan ma w ofercie tylko wodę i piwo. Wodę mam. Wypijam zatem szybkie piwo, czekając na aniołka, któremu aż tak nie spieszyło się do piwopoju
Ekspresowo łapiemy stopa do Bereżek, a stamtąd idziemy na Przysłup Caryński.
Zatrzymujemy się na chwilę w Kolibie, gdzie jemy obiad, aniołek się kąpie za darmochę, ja myję włosy (suszarki niestety nie posiadam, ale w związku z temperaturą, nie jest to wielki problem ;-)).
Szlak jest mało oblegany. W schronisku raptem kilka osób, dalej też nie spotykamy ich wiele (może 10?), a jest dosyć ładny!
Po podejściu przez las odsłaniają się przed nami widoki, a to znak, że zbliżamy się już do celu!
Tutaj robimy kolejną długą przerwę. Aniołek się relaksuje, a ja uskuteczniam pogaduchy z całym "osiedlem"
...choć udaje mi się zrobić takie zdjęcia, jakby nikogo tam nie było.
To bardzo mylące, gdyż w tym dniu jest "Bieg Rzeźnika", więc ludzi jest mnóóóóstwo. My natomiast uskuteczniamy "Bieg Leżnika"
Biegacze zdecydowanie stracili na prędkości, ale nie ma się czemu dziwić, gdyż to już 75 kilometr biegu.
My idziemy w kierunku przeciwnym do nich, bo do Brzegów Górnych. Podziwiamy po drodze krajobrazy, choć nie każdemu się podobają
Przebieramy buty na adidasy (Dzisiaj zdjęcia z serii "Laska w adidaskach", zamiast "Babka w klapkach" ).
Nie zostajemy jednak na zachodzie słońca. Tego dnia oglądamy jeden z naszych jutrzejszych celów, czyli Połoninę Wetlińską.
Schodzimy do Brzegów i łapiemy stopa do Wetliny. Podwożą nas Rzeźnicy, którzy niedawno ukończyli bieg.
Znów nic nie zgubiłam, nic sobie nie zrobiłam, siebie nie zgubiłam. Na wschodzie bez zmian!
Bieszczadowania dzień drugi
W czwartek budzimy się w okolicach wschodu słońca, ale jest mi tak zimno, że nie chce mi się wyściubiać noska z namiotu, a aniołek twierdzi, że wschód jest daremny, bo nie ma żadnej chmury. Okrutnie długo zbieramy swoje rzeczy i namiot, ale przed 6.00 udaje się ruszyć w trasę, startując od Bukowego Berda.
Widok jest bardzo przyjemny, w dolinkach jeszcze unoszą się mgły.
Na Bukowym jest bardzo przyjemnie, ale wiatr jest taki, że prawie się przewracam razem z plecakiem, więc staram się iść bardzo ostrożnie i nie obracać zbyt często na boki ;D
Chociaż jest tak pięknie..... i cicho, spokojnie! Tylko my i góry!
Szlak w dużej mierze prowadzi granią, choć niestety zmienili już jego przebieg!
W pewnym momencie zderzamy się z tą oto informacją:
...i szlak prowadzi nas dołem, przez co traci na malowniczości, ale mnie i tak się podoba! ;p
Na rozstaju wybieramy kierunek "Widełki", gdyż stamtąd chcemy się dostać do Bereżek, a następnie na Połoninę Caryńską.
Szlak raptem przez 15 minut jest jeszcze widokowy, a później pozostają prawie dwie godziny dreptania przez las, co staram się zrobić jak najszybciej
Dochodzę do kasy biletowej, chcąc sobie kupić jakiś napój. Pan ma w ofercie tylko wodę i piwo. Wodę mam. Wypijam zatem szybkie piwo, czekając na aniołka, któremu aż tak nie spieszyło się do piwopoju
Ekspresowo łapiemy stopa do Bereżek, a stamtąd idziemy na Przysłup Caryński.
Zatrzymujemy się na chwilę w Kolibie, gdzie jemy obiad, aniołek się kąpie za darmochę, ja myję włosy (suszarki niestety nie posiadam, ale w związku z temperaturą, nie jest to wielki problem ;-)).
Szlak jest mało oblegany. W schronisku raptem kilka osób, dalej też nie spotykamy ich wiele (może 10?), a jest dosyć ładny!
Po podejściu przez las odsłaniają się przed nami widoki, a to znak, że zbliżamy się już do celu!
Tutaj robimy kolejną długą przerwę. Aniołek się relaksuje, a ja uskuteczniam pogaduchy z całym "osiedlem"
...choć udaje mi się zrobić takie zdjęcia, jakby nikogo tam nie było.
To bardzo mylące, gdyż w tym dniu jest "Bieg Rzeźnika", więc ludzi jest mnóóóóstwo. My natomiast uskuteczniamy "Bieg Leżnika"
Biegacze zdecydowanie stracili na prędkości, ale nie ma się czemu dziwić, gdyż to już 75 kilometr biegu.
My idziemy w kierunku przeciwnym do nich, bo do Brzegów Górnych. Podziwiamy po drodze krajobrazy, choć nie każdemu się podobają
Przebieramy buty na adidasy (Dzisiaj zdjęcia z serii "Laska w adidaskach", zamiast "Babka w klapkach" ).
Nie zostajemy jednak na zachodzie słońca. Tego dnia oglądamy jeden z naszych jutrzejszych celów, czyli Połoninę Wetlińską.
Schodzimy do Brzegów i łapiemy stopa do Wetliny. Podwożą nas Rzeźnicy, którzy niedawno ukończyli bieg.
Znów nic nie zgubiłam, nic sobie nie zrobiłam, siebie nie zgubiłam. Na wschodzie bez zmian!
Bieszczadowania dzień drugi
Ostatnio zmieniony 2015-06-09, 22:05 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 61 gości