29/30.05.2015 Beskid BłotNiski, pechowa trzynastka i turysty
: 2015-05-30, 23:07
Okolice Beskidu Niskiego chodziły mi po głowie już od jakiegoś czasu, gdyż jego zachodnia część jest stosunkowo blisko mnie! Wcześniej zawsze mi się wydawało, że BN jest daleeeeeeeeeko, więc nawet nie ma sensu zapędzać się tam na weekend, a raczej nibyweekend, skoro już jestem w domu
Swoją podróż zaplanowałam na "najlepszą pogodę"... Gdybym wiedziaaaałaaaa... Chociaż teraz sobie myślę, że "pechową trzynastkę" lepiej było wykorzystać właśnie w ten weekend, niż chociażby w długi weekend czerwcowy!
Wybór padł na okolice Magury Małastowskiej. 12.45 - Koniec pracy! Dom! Dopakowanie rzeczy! Buty! Zupa! Autobus o 13.10! "Przecież zdążę...". Otóż nie! Szalony kierowca autobusu postanowił odjechać o 5 minut za wcześnie, więc mogłam mu jedynie pomachać, gapiąc się na niego półprzytomnie dzięki wyraźnie zauważalnemu brakowi okularów. No nic, jadę w takim razie na raty! Dojechałam w ogromnych korkach do Nowego Sącza, stamtąd do Gorlic. Popatrzyłam na zegarek. Popatrzyłam na szlakowskaz. Stwierdziłam, że jestem w dupie i postanowiłam zmodyfikować plan.
Z bardzo dziwnym panem ok. 17.00 dotarłam na Przełęcz Małastowską. Opowiadał mi m.in. o tym, że Nowica, do której się wybieram, słynęła z grzybków halucynogennych. Pytał o to, dlaczego chodzę sama po górach. Z nostalgią mówił o tym, że już nie jest tak jak dawniej i mało jest takich turystów jak ja, po czym opowiedział mi... o tym, że trzy lata temu na Magurze została zamordowana jakaś kobieta Nie wiem, w jaki sposób miało to na mnie podziałać. Pan chciał poczekać i odwieźć mnie pod samo schronisko, ale oszczędziłam mu tej przyjemności i zakończyliśmy współpracę na przełęczy.
Tutaj udałam się na jeden z cmentarzy wojennych, bardzo ładny, chyba najładniejszy z tych, na których udało mi się być podczas tego weekendu.
Pośród krzyży znajduje się jedna drewniana macewa.
Z cmentarza daleko nie zaszłam, bo raptem 20 minut do schroniska na Magurze Małastowskiej, gdzie zaplanowałam swój nocleg.
Wprawdzie miałam iść na spacer, ale zostałam skutecznie zwabiona przez gospodarza schroniska i jego kolegów jedzeniem, piciem oraz towarzystwem Pomysł spaceru szybko upadł, bo niebezpiecznie szybko leciał czas i w końcu zrobiło się ciemno...
Budzik był nastawiony na 5.00, ale wtedy jeszcze nie czułam się gotowa, aby wstać. Zrobiłam to godzinę później, wypiłam szybką herbatę, szybki prysznic, szybkie suszenie włosów suszarką i w drogę!
Dzisiejszy plan obejmował głównie chodzenie po okolicznych miejscowościach, ale być w Schronisku i nie wyjść na Magurę? Ruszam zatem w drogę!
Idąc tam odbiłam na cmentarz, który wypatrzyłam po lewej stronie. Jak się okazało, był to cmentarz, obok którego i tak później przechodziłam, ponieważ znajdował się przy interesującym mnie szlaku.
Jest to cmentarz austracki z I wojny światowej, podobno zaprojektowany przez tego samego architekta, co cmentarz nr 60 - Dušana Jurkowiča. Ten pierwszy podobał mi się zdecydowanie bardziej.
Po błocie i wodzie Beskidu błotNiskiego ruszyłam dalej ku kolejnemu cmentarzowi wojennemu.
Po obejrzeniu ostatniego już cmentarza, znajdującego się na mojej drodze leśnej, ruszyłam dalej ku Przysłupowi. Z oddali przebijały się jakieś góry, ale były za mgłą. Nie żałowałam więc, że jestem w tak mało widokowym terenie.
W okolicach, po których chodziłam, jest bardzo dużo drewnianych zabudowań. Niektóre prezentują się całkiem uroczo, choć niekoniecznie chciałabym w nich mieszkać. Chyba wolę swoje mury
...są też przystanki, do których rzekomo nie dojeżdża żaden bus/autobus. Nowe przystanki! ;-)
...i urocze kapliczki!
Bardzo spodobała mi się ta tablica ogłoszeń w Przysłupie! Zrobiona z fragmentu starych mebli! U nas tak bardzo dba się o estetykę, a to wygląda całkiem zabawnie
Będąc w tych okolicach grzechem byłoby nie zajrzeć do znajdujących się tutaj cerkwi. Idąc do tej w Przysłupie, mijałam cmentarz greckokatolicki.
Sama cerkiew mi się podobała, nawet udało mi się wejść do środka, co ponoć w tym roku będzie niemożliwe! Trafiłam jednak na panią, która się nią zajmuje i nie miała nic przeciwko, aby popatrzeć.
Cerkiew ta powstała w 1756 r., została przebudowana w 1880 r. Ołtarz główny jest z XIX w.
Widać, że te okolice również idą z duchem czasu! Trzeba tam uważać na skaczące kangury!
...ale jest tam również błogi spokój, cisza i kolejne krzyże przydrożne...
Z Przysłupa docieram do Nowicy, gdzie znajduje się m.in. (niestety zamknięta) kapliczka greckokatolicka.
Tuż obok niej jest kilka budynków należących do Bractwa Młodzieży Greckokatolickiej "Sarepta"
Kilka metrów dalej znajduje się drogowskaz do Cudownego Źródełka.
Źródełko nie jest jednak tak cudowne, jakby się chciało. Po otwarciu klapy, widzę niezły muł, więc nawet nie kusi. Poza tym kto wie, co by się ze mną stało, gdybym spróbowała tejże magicznej wody.
Nie napiwszy się wody z cudownego, idę dalej ku cerkwi w Nowicy.
Napotykam Jezusa chowającego się w krzakach!
...i znicze na parapetach! ;>
W końcu docieram do cerkwi, która jest bardzo podobna do tej w Przysłupie, budowana jest w podobnym stylu, pod koniec pierwszej połowy XIX w.
W środku krok w krok chodziła za mną dziwna pani, więc nie zabawiłam tam długo, ale udało mi się zrobić zdjęcie głównego ołtarza.
Szybciutko jej zwiałam. Okazało się, że jest wyznania rzymskokatolickiego, więc zachęcała mnie do pójścia na pielgrzymkę częstochowską. Nie dałam się skusić i ruszyłam dalej w drogę!
Idąc dalej, wybrałam sobie najgłupszy szlak z możliwych - szlak rowerowy z Nowicy do Leszczyn, biegnący przez rzekę, którą trzeba było przekroczyć ładnych kilka razy. Mogłam się popisać gracją... albo jej brakiem
Nie pozostało nic innego, jak ściągnąć treki i założyć... japonki
Tutaj jeszcze jestem sucha i radosna, ale później to zaczęło się trochę zmieniać. Jedno i drugie. Pominąwszy fakt, że przecinałam kilkukrotnie rzekę, w miejscach gdzie jej nie było, teren był tak rozjeżdżony, że szło się jednym wielkim bagnem!
Dodatkowo bagno postanowiło wciągać moje nogi razem z butami. Nogi ostatecznie oddawało, ale buty niejednokrotnie musiałam wyszarpywać siłą
Co z tą gracją? Idę sobie dzielnie przez rzekę, kamyczek po kamyczku, jedno przejście za drugim i nagle - hop! Za piątym, szóstym czy siódmym razem noga ześlizgnęła mi się z kamyczka Treki wpadły do wody (tak, tak, ściągnęłam je po to, żeby ich nie zmoczyć ) Torba na aparat się zamoczyła. Bluza się zamoczyła. Gacie na tyłku się zamoczyły. Soczysta "K" + jedno krótkie "JA P." poszły w las, po czym nie pozostało nic innego jak przebrać gacie, wyciągnąć aparat z torby, przywiązać treki do plecaka, przywitać się na dłużej z japonkami i ruszyć dalej. To by było na tyle, jeśli chodzi o moją grację
W końcu udało mi się dotrzeć do Leszczyn w nastroju "A co mi tam! Standard! Jak zwykle! Idziesz dalej!" i dotarłam do kolejnej cerkwi oraz znajdującego się tuż przy niej cmentarza.
Po mojej "mokrej przygodzie" miałam zrezygnować z podejścia do Kunkowej, ale ostatecznie ruszyłam w stronę tamtejszej cerkwi. Niebo też trochę się odsłoniło i znów zaczęło prażyć słońce.
Tę cerkiew oglądam również tylko z zewnątrz.
Stąd muszę z powrotem wrócić do Leszczyn. Oczywiście, żeby tradycji stało się zadość, muszę coś zgubić! Co tym razem? Dekielek do obiektywu. W nowym aparacie! Pierwszy raz wziętym na wycieczkę! Kto, jak nie ja?! (Nowy już kupiony, w najbliższych dniach ma być. Na razie zdjęłam osłonkę z obiektywu, którego mi "mniej żal" i założyłam na ten)
Wróciłam się oczywiście do momentu ostatniego zdjęcia, przy którym jeszcze go miałam, ale nie znalazłam. Nic to! Leszczyny czekają!
Wracam ku cerkwi i tam odbijam w stronę Szymbarku. Jako, że uprawiam cały czas turystykę klapeczkową, postanawiam nie wchodzić w żaden leśny szlak. Dziękuję. Już je dzisiaj widziałam. Samo błoto. Moje japonki nie dadzą sobie z tym rady! ;>
Mam jednak okazję zrobić zdjęcia cerkwi w bardziej sprzyjającej aurze.
Kolejnym moim celem jest Bielanka, ale obracam się jeszcze ku krajobrazom, jakie zostawiam za plecami.
W okolicach Bielanki pogoda zaczyna się już psuć, co oznacza, że należy skończyć niestety z brakiem pośpiechu.
Z oddali widzę nową cerkiew, trzyletnią, która z bliska okazuje się być brzydką
Podobno łemkom bardzo się ona nie podoba. Zupełnie nie przypomina stylu tych zabytkowych cerkwi, w środku rzekomo jest cała biała i mało interesująca.
W Bielance jest jednak jeszcze jedna cerkiew, do której trzeba tylko odbić trochę w dół.
Jest również Muzeum Rzemiosła Łemkowskiego. W remoncie.
Stąd już pozostaje dotrzeć do Szymbarku. Powoli zaczyna gonić mnie burza, zatem moje japonki dostają turbo-przyspieszenia!
W Szymbarku na przystanku dla zwieńczenia tegoż wspaniałego wyjazdu, w końcu dopada mnie burza z deszczem, więc zostaję lekko muśnięta. Jakieś 5 minut. Radość z nadjeżdżającego autobusu nie ma końca! ;-)
Uczę się nowego aparatu, więc zdjęcia nie wyglądają do końca tak, jakbym chciała, ale są TU!
W piątek mówiłam Grześkowi, że "Ja tu jeszcze wrócę." Po tych przygodach trochę mi się odechciało, ale być może ...
Ta wycieczka była trzynastą w tym roku. Trzynastka zobowiązuje. Koniec z trzynastkami! Następnym razem mam nadzieję niczego nie zgubić, nie zmoczyć i nie zepsuć
Swoją podróż zaplanowałam na "najlepszą pogodę"... Gdybym wiedziaaaałaaaa... Chociaż teraz sobie myślę, że "pechową trzynastkę" lepiej było wykorzystać właśnie w ten weekend, niż chociażby w długi weekend czerwcowy!
Wybór padł na okolice Magury Małastowskiej. 12.45 - Koniec pracy! Dom! Dopakowanie rzeczy! Buty! Zupa! Autobus o 13.10! "Przecież zdążę...". Otóż nie! Szalony kierowca autobusu postanowił odjechać o 5 minut za wcześnie, więc mogłam mu jedynie pomachać, gapiąc się na niego półprzytomnie dzięki wyraźnie zauważalnemu brakowi okularów. No nic, jadę w takim razie na raty! Dojechałam w ogromnych korkach do Nowego Sącza, stamtąd do Gorlic. Popatrzyłam na zegarek. Popatrzyłam na szlakowskaz. Stwierdziłam, że jestem w dupie i postanowiłam zmodyfikować plan.
Z bardzo dziwnym panem ok. 17.00 dotarłam na Przełęcz Małastowską. Opowiadał mi m.in. o tym, że Nowica, do której się wybieram, słynęła z grzybków halucynogennych. Pytał o to, dlaczego chodzę sama po górach. Z nostalgią mówił o tym, że już nie jest tak jak dawniej i mało jest takich turystów jak ja, po czym opowiedział mi... o tym, że trzy lata temu na Magurze została zamordowana jakaś kobieta Nie wiem, w jaki sposób miało to na mnie podziałać. Pan chciał poczekać i odwieźć mnie pod samo schronisko, ale oszczędziłam mu tej przyjemności i zakończyliśmy współpracę na przełęczy.
Tutaj udałam się na jeden z cmentarzy wojennych, bardzo ładny, chyba najładniejszy z tych, na których udało mi się być podczas tego weekendu.
Pośród krzyży znajduje się jedna drewniana macewa.
Z cmentarza daleko nie zaszłam, bo raptem 20 minut do schroniska na Magurze Małastowskiej, gdzie zaplanowałam swój nocleg.
Wprawdzie miałam iść na spacer, ale zostałam skutecznie zwabiona przez gospodarza schroniska i jego kolegów jedzeniem, piciem oraz towarzystwem Pomysł spaceru szybko upadł, bo niebezpiecznie szybko leciał czas i w końcu zrobiło się ciemno...
Budzik był nastawiony na 5.00, ale wtedy jeszcze nie czułam się gotowa, aby wstać. Zrobiłam to godzinę później, wypiłam szybką herbatę, szybki prysznic, szybkie suszenie włosów suszarką i w drogę!
Dzisiejszy plan obejmował głównie chodzenie po okolicznych miejscowościach, ale być w Schronisku i nie wyjść na Magurę? Ruszam zatem w drogę!
Idąc tam odbiłam na cmentarz, który wypatrzyłam po lewej stronie. Jak się okazało, był to cmentarz, obok którego i tak później przechodziłam, ponieważ znajdował się przy interesującym mnie szlaku.
Jest to cmentarz austracki z I wojny światowej, podobno zaprojektowany przez tego samego architekta, co cmentarz nr 60 - Dušana Jurkowiča. Ten pierwszy podobał mi się zdecydowanie bardziej.
Po błocie i wodzie Beskidu błotNiskiego ruszyłam dalej ku kolejnemu cmentarzowi wojennemu.
Po obejrzeniu ostatniego już cmentarza, znajdującego się na mojej drodze leśnej, ruszyłam dalej ku Przysłupowi. Z oddali przebijały się jakieś góry, ale były za mgłą. Nie żałowałam więc, że jestem w tak mało widokowym terenie.
W okolicach, po których chodziłam, jest bardzo dużo drewnianych zabudowań. Niektóre prezentują się całkiem uroczo, choć niekoniecznie chciałabym w nich mieszkać. Chyba wolę swoje mury
...są też przystanki, do których rzekomo nie dojeżdża żaden bus/autobus. Nowe przystanki! ;-)
...i urocze kapliczki!
Bardzo spodobała mi się ta tablica ogłoszeń w Przysłupie! Zrobiona z fragmentu starych mebli! U nas tak bardzo dba się o estetykę, a to wygląda całkiem zabawnie
Będąc w tych okolicach grzechem byłoby nie zajrzeć do znajdujących się tutaj cerkwi. Idąc do tej w Przysłupie, mijałam cmentarz greckokatolicki.
Sama cerkiew mi się podobała, nawet udało mi się wejść do środka, co ponoć w tym roku będzie niemożliwe! Trafiłam jednak na panią, która się nią zajmuje i nie miała nic przeciwko, aby popatrzeć.
Cerkiew ta powstała w 1756 r., została przebudowana w 1880 r. Ołtarz główny jest z XIX w.
Widać, że te okolice również idą z duchem czasu! Trzeba tam uważać na skaczące kangury!
...ale jest tam również błogi spokój, cisza i kolejne krzyże przydrożne...
Z Przysłupa docieram do Nowicy, gdzie znajduje się m.in. (niestety zamknięta) kapliczka greckokatolicka.
Tuż obok niej jest kilka budynków należących do Bractwa Młodzieży Greckokatolickiej "Sarepta"
Kilka metrów dalej znajduje się drogowskaz do Cudownego Źródełka.
Źródełko nie jest jednak tak cudowne, jakby się chciało. Po otwarciu klapy, widzę niezły muł, więc nawet nie kusi. Poza tym kto wie, co by się ze mną stało, gdybym spróbowała tejże magicznej wody.
Nie napiwszy się wody z cudownego, idę dalej ku cerkwi w Nowicy.
Napotykam Jezusa chowającego się w krzakach!
...i znicze na parapetach! ;>
W końcu docieram do cerkwi, która jest bardzo podobna do tej w Przysłupie, budowana jest w podobnym stylu, pod koniec pierwszej połowy XIX w.
W środku krok w krok chodziła za mną dziwna pani, więc nie zabawiłam tam długo, ale udało mi się zrobić zdjęcie głównego ołtarza.
Szybciutko jej zwiałam. Okazało się, że jest wyznania rzymskokatolickiego, więc zachęcała mnie do pójścia na pielgrzymkę częstochowską. Nie dałam się skusić i ruszyłam dalej w drogę!
Idąc dalej, wybrałam sobie najgłupszy szlak z możliwych - szlak rowerowy z Nowicy do Leszczyn, biegnący przez rzekę, którą trzeba było przekroczyć ładnych kilka razy. Mogłam się popisać gracją... albo jej brakiem
Nie pozostało nic innego, jak ściągnąć treki i założyć... japonki
Tutaj jeszcze jestem sucha i radosna, ale później to zaczęło się trochę zmieniać. Jedno i drugie. Pominąwszy fakt, że przecinałam kilkukrotnie rzekę, w miejscach gdzie jej nie było, teren był tak rozjeżdżony, że szło się jednym wielkim bagnem!
Dodatkowo bagno postanowiło wciągać moje nogi razem z butami. Nogi ostatecznie oddawało, ale buty niejednokrotnie musiałam wyszarpywać siłą
Co z tą gracją? Idę sobie dzielnie przez rzekę, kamyczek po kamyczku, jedno przejście za drugim i nagle - hop! Za piątym, szóstym czy siódmym razem noga ześlizgnęła mi się z kamyczka Treki wpadły do wody (tak, tak, ściągnęłam je po to, żeby ich nie zmoczyć ) Torba na aparat się zamoczyła. Bluza się zamoczyła. Gacie na tyłku się zamoczyły. Soczysta "K" + jedno krótkie "JA P." poszły w las, po czym nie pozostało nic innego jak przebrać gacie, wyciągnąć aparat z torby, przywiązać treki do plecaka, przywitać się na dłużej z japonkami i ruszyć dalej. To by było na tyle, jeśli chodzi o moją grację
W końcu udało mi się dotrzeć do Leszczyn w nastroju "A co mi tam! Standard! Jak zwykle! Idziesz dalej!" i dotarłam do kolejnej cerkwi oraz znajdującego się tuż przy niej cmentarza.
Po mojej "mokrej przygodzie" miałam zrezygnować z podejścia do Kunkowej, ale ostatecznie ruszyłam w stronę tamtejszej cerkwi. Niebo też trochę się odsłoniło i znów zaczęło prażyć słońce.
Tę cerkiew oglądam również tylko z zewnątrz.
Stąd muszę z powrotem wrócić do Leszczyn. Oczywiście, żeby tradycji stało się zadość, muszę coś zgubić! Co tym razem? Dekielek do obiektywu. W nowym aparacie! Pierwszy raz wziętym na wycieczkę! Kto, jak nie ja?! (Nowy już kupiony, w najbliższych dniach ma być. Na razie zdjęłam osłonkę z obiektywu, którego mi "mniej żal" i założyłam na ten)
Wróciłam się oczywiście do momentu ostatniego zdjęcia, przy którym jeszcze go miałam, ale nie znalazłam. Nic to! Leszczyny czekają!
Wracam ku cerkwi i tam odbijam w stronę Szymbarku. Jako, że uprawiam cały czas turystykę klapeczkową, postanawiam nie wchodzić w żaden leśny szlak. Dziękuję. Już je dzisiaj widziałam. Samo błoto. Moje japonki nie dadzą sobie z tym rady! ;>
Mam jednak okazję zrobić zdjęcia cerkwi w bardziej sprzyjającej aurze.
Kolejnym moim celem jest Bielanka, ale obracam się jeszcze ku krajobrazom, jakie zostawiam za plecami.
W okolicach Bielanki pogoda zaczyna się już psuć, co oznacza, że należy skończyć niestety z brakiem pośpiechu.
Z oddali widzę nową cerkiew, trzyletnią, która z bliska okazuje się być brzydką
Podobno łemkom bardzo się ona nie podoba. Zupełnie nie przypomina stylu tych zabytkowych cerkwi, w środku rzekomo jest cała biała i mało interesująca.
W Bielance jest jednak jeszcze jedna cerkiew, do której trzeba tylko odbić trochę w dół.
Jest również Muzeum Rzemiosła Łemkowskiego. W remoncie.
Stąd już pozostaje dotrzeć do Szymbarku. Powoli zaczyna gonić mnie burza, zatem moje japonki dostają turbo-przyspieszenia!
W Szymbarku na przystanku dla zwieńczenia tegoż wspaniałego wyjazdu, w końcu dopada mnie burza z deszczem, więc zostaję lekko muśnięta. Jakieś 5 minut. Radość z nadjeżdżającego autobusu nie ma końca! ;-)
Uczę się nowego aparatu, więc zdjęcia nie wyglądają do końca tak, jakbym chciała, ale są TU!
W piątek mówiłam Grześkowi, że "Ja tu jeszcze wrócę." Po tych przygodach trochę mi się odechciało, ale być może ...
Ta wycieczka była trzynastą w tym roku. Trzynastka zobowiązuje. Koniec z trzynastkami! Następnym razem mam nadzieję niczego nie zgubić, nie zmoczyć i nie zepsuć