Zzieleniałem.
: 2015-05-16, 21:13
Tak...
Troszkę zwariowałem z tymi wyjazdami, patrząc pod kątem tego, co było w zeszłym roku, nie wiem w sumie, dlaczego, chyba poniekąd mam dwa ważne argumenty, w domu zawsze wyjazd jest przegłosowany, a i koszty wyjazdu w Beskidy drastycznie zmalały po wymianie auta. Trzy dychy na paliwo w dwie strony to żaden wydatek.
W ostatniej chwili okazało się, że będę miał wolną sobotę. W piątkowy wieczór odbyła się burza mózgów, gdzie jedziemy, w końcu ustaliliśmy koło północy, że nigdzie, bo Magda nie chciała znów w Beskidy, ale też nigdzie dalej - a tak się nie da, moje pomysły były lekko pojeb...e, a Julka miała obiecane zjeżdżalnie i takie tam.
No ale dziecko przyszło w nocy z pytaniem, czy jest ładna pogoda, to trzeba było się zmobilizować.
Jakoś wstałem przed ósmą i w sumie nie wiedziałem, gdzie jechać.
Padło na Klimczok, no to Magda stwierdziła, że to dupczy.
Już byłem zdecydowany na Zimnik, ale w aucie wyszło co innego i w końcu wylądowaliśmy w Wiśle. Była jedenasta, no, to w naszym stylu, skoro świt...
Atakujemy zielony szlak na Soszów, bo od raz skręca w las.
Szedłem kiedyś tym szlakiem. W pewnym momencie skręca w lewo i dużo traci na wysokości. Tym razem rezygnujemy ze szlaku i idziemy w ciemno, trzymając się grzbietu Skolintego. To znaczy wyszło, że kluczymy wśród polan, omijamy gospodarstwa.
Ogólnie to nie było z tym większego problemu, wystarczyło trzymać się grzbietu i iść w odpowiednim kierunku. Nikt nas nie pogonił, a my byliśmy urzeczeni tym, co tam ujrzeliśmy.
W końcu doszliśmy z powrotem do szlaku i dotarliśmy na Przelacz.
Tu szlak też niepotrzebnie traci na wysokości, więc idę prosto, szeroką drogą, wprost na szczyt Soszowa, gdzie czeka Lepiarzówka, z kawą, innymi atrakcjami dla pyska, oraz zjeżdżalnia, huśtawka i stół do ping ponga.
Powoli ruszamy dalej. Osiągamy najwyższy punkt dnia - Cieślar. Aż 923m.
Widoczność dziś przeciętna, żadnych Tatr, czy Fatry. Ale nikomu dziś to nie przeszkadza.
Stożek omijamy, schodzimy w stronę Kobylej, jest tam taki domek na drzewie...
A stamtąd już niedaleko do Wisły, gdzie czeka dość spory plac zabaw.
Na koniec czas ochłodzić się w fontannie, jeszcze lody, gofer i wio do domu.
Siedem godzin na szlaku, tempem spacerowym, około 15 km, zielono wszędzie. Ładnie.
Troszkę zwariowałem z tymi wyjazdami, patrząc pod kątem tego, co było w zeszłym roku, nie wiem w sumie, dlaczego, chyba poniekąd mam dwa ważne argumenty, w domu zawsze wyjazd jest przegłosowany, a i koszty wyjazdu w Beskidy drastycznie zmalały po wymianie auta. Trzy dychy na paliwo w dwie strony to żaden wydatek.
W ostatniej chwili okazało się, że będę miał wolną sobotę. W piątkowy wieczór odbyła się burza mózgów, gdzie jedziemy, w końcu ustaliliśmy koło północy, że nigdzie, bo Magda nie chciała znów w Beskidy, ale też nigdzie dalej - a tak się nie da, moje pomysły były lekko pojeb...e, a Julka miała obiecane zjeżdżalnie i takie tam.
No ale dziecko przyszło w nocy z pytaniem, czy jest ładna pogoda, to trzeba było się zmobilizować.
Jakoś wstałem przed ósmą i w sumie nie wiedziałem, gdzie jechać.
Padło na Klimczok, no to Magda stwierdziła, że to dupczy.
Już byłem zdecydowany na Zimnik, ale w aucie wyszło co innego i w końcu wylądowaliśmy w Wiśle. Była jedenasta, no, to w naszym stylu, skoro świt...
Atakujemy zielony szlak na Soszów, bo od raz skręca w las.
Szedłem kiedyś tym szlakiem. W pewnym momencie skręca w lewo i dużo traci na wysokości. Tym razem rezygnujemy ze szlaku i idziemy w ciemno, trzymając się grzbietu Skolintego. To znaczy wyszło, że kluczymy wśród polan, omijamy gospodarstwa.
Ogólnie to nie było z tym większego problemu, wystarczyło trzymać się grzbietu i iść w odpowiednim kierunku. Nikt nas nie pogonił, a my byliśmy urzeczeni tym, co tam ujrzeliśmy.
W końcu doszliśmy z powrotem do szlaku i dotarliśmy na Przelacz.
Tu szlak też niepotrzebnie traci na wysokości, więc idę prosto, szeroką drogą, wprost na szczyt Soszowa, gdzie czeka Lepiarzówka, z kawą, innymi atrakcjami dla pyska, oraz zjeżdżalnia, huśtawka i stół do ping ponga.
Powoli ruszamy dalej. Osiągamy najwyższy punkt dnia - Cieślar. Aż 923m.
Widoczność dziś przeciętna, żadnych Tatr, czy Fatry. Ale nikomu dziś to nie przeszkadza.
Stożek omijamy, schodzimy w stronę Kobylej, jest tam taki domek na drzewie...
A stamtąd już niedaleko do Wisły, gdzie czeka dość spory plac zabaw.
Na koniec czas ochłodzić się w fontannie, jeszcze lody, gofer i wio do domu.
Siedem godzin na szlaku, tempem spacerowym, około 15 km, zielono wszędzie. Ładnie.