25-26.04.15. Strzał w dziesiątkę czy strzał w stopę?
25-26.04.15. Strzał w dziesiątkę czy strzał w stopę?
W ten weekend (w związku z różnymi zawirowaniami i niechęciami w poprzednich tygodniach) miała miejsce moja dziesiąta wycieczka górska w tym roku. Strzał w dziesiątkę? To się jeszcze okaże.
Na tę wspaniałą okoliczność umówiłam się z forumowym aniołkiem, któremu obiecałam cały czas wchodzić w kadr. Niestety aniołek unikał tego, jak mógł, pomimo moich licznych starań.
W sobotę wybrałyśmy się na Jałowiec. Wystartowałyśmy w Suchej, gdzie spotkałyśmy się o poranku.
Nie spodziewałyśmy się, że będzie powalająca widoczność, więc Himalajów nie oczekiwałyśmy. Obiektyw 3000000 zostawiłam w domu, wioząc ze sobą wyłącznie mój maleńki aparacik Profilaktycznie zrobiłam kilka zdjęć leśno-drzewnych, gdyby się okazało, że potem (pomimo prognoz) jednak będzie beznadziejnie.
Babia się zbliżała, aż się kurzyło!
Czyniłyśmy liczne wygibasy, próbując zrobić zdjęcia kwiatuszków z Babią w tle, jednak ta sztuka niezbyt się udawała. Skończyła się tylko mokrymi kolanami i lekką beznadzieją
Wiadomo już jednak było, że jakieś widoki będą!
Pierwszy solidny postój zrobiłyśmy na zboczach Kiczory. Nie przyszłyśmy tu przecież chodzić po górach, tylko poleżeć!
Później podziwiałyśmy nieliczne widoki na niebabią.
Później docieramy na kolejną polankę. Od tej pory będziemy nacieszać się głównie Babią Górą. Ewentualnie drzewami, łąkami i strasznymi czarnymi psami na dwóch nogach, których niestety nie ma na zdjęciach.
Babia służyła nam jako tło dla Georga, dla kwiatków, dla dachów, dla płotu. Okazała się bardzo dobrym tłem dla wszystkiego.
Dotarłszy na Jałowiec zrobiłyśmy nieco dłuższy postój. Schowałyśmy się w cieniu, bo moja opalenizna była już mocno zauważalna
Później pokicałyśmy chwilę po Hali Trzebuńskiej, skąd było widać Tatry.
Podczas gdy aniołek robił zdjęcia, ja postanowiłam się trochę powylegiwać
...ale po jakimś czasie dołączyłam do niej, coby gorszą nie być
Próbowałam zaprezentować moje piękne kolczyki, ale nie udało się to zbytnio, więc po prostu stałam
Na sekudnę wskoczyłyśmy do schroniska, ponieważ już gonił nas czas. Bardzo przyjemnie i wesoło. Pośmiałyśmy się z właścicielami, skorzystałam z gratisowej toalety i niestety nadużyłam siły
Ruszyłyśmy dalej zielonym szlakiem.
Czyhały na mnie liczne niebezpieczeństwa
Pod skrzydłami aniołka dotarłam jednak do domu i dopiero niedziela miała dać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
Strzał w dziesiątkę?
Na tę wspaniałą okoliczność umówiłam się z forumowym aniołkiem, któremu obiecałam cały czas wchodzić w kadr. Niestety aniołek unikał tego, jak mógł, pomimo moich licznych starań.
W sobotę wybrałyśmy się na Jałowiec. Wystartowałyśmy w Suchej, gdzie spotkałyśmy się o poranku.
Nie spodziewałyśmy się, że będzie powalająca widoczność, więc Himalajów nie oczekiwałyśmy. Obiektyw 3000000 zostawiłam w domu, wioząc ze sobą wyłącznie mój maleńki aparacik Profilaktycznie zrobiłam kilka zdjęć leśno-drzewnych, gdyby się okazało, że potem (pomimo prognoz) jednak będzie beznadziejnie.
Babia się zbliżała, aż się kurzyło!
Czyniłyśmy liczne wygibasy, próbując zrobić zdjęcia kwiatuszków z Babią w tle, jednak ta sztuka niezbyt się udawała. Skończyła się tylko mokrymi kolanami i lekką beznadzieją
Wiadomo już jednak było, że jakieś widoki będą!
Pierwszy solidny postój zrobiłyśmy na zboczach Kiczory. Nie przyszłyśmy tu przecież chodzić po górach, tylko poleżeć!
Później podziwiałyśmy nieliczne widoki na niebabią.
Później docieramy na kolejną polankę. Od tej pory będziemy nacieszać się głównie Babią Górą. Ewentualnie drzewami, łąkami i strasznymi czarnymi psami na dwóch nogach, których niestety nie ma na zdjęciach.
Babia służyła nam jako tło dla Georga, dla kwiatków, dla dachów, dla płotu. Okazała się bardzo dobrym tłem dla wszystkiego.
Dotarłszy na Jałowiec zrobiłyśmy nieco dłuższy postój. Schowałyśmy się w cieniu, bo moja opalenizna była już mocno zauważalna
Później pokicałyśmy chwilę po Hali Trzebuńskiej, skąd było widać Tatry.
Podczas gdy aniołek robił zdjęcia, ja postanowiłam się trochę powylegiwać
...ale po jakimś czasie dołączyłam do niej, coby gorszą nie być
Próbowałam zaprezentować moje piękne kolczyki, ale nie udało się to zbytnio, więc po prostu stałam
Na sekudnę wskoczyłyśmy do schroniska, ponieważ już gonił nas czas. Bardzo przyjemnie i wesoło. Pośmiałyśmy się z właścicielami, skorzystałam z gratisowej toalety i niestety nadużyłam siły
Ruszyłyśmy dalej zielonym szlakiem.
Czyhały na mnie liczne niebezpieczeństwa
Pod skrzydłami aniołka dotarłam jednak do domu i dopiero niedziela miała dać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
Strzał w dziesiątkę?
Ostatnio zmieniony 2015-04-26, 22:37 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
zapewne usiłowała wyrwać kibel i wziąć ze sobą do Brzeska
Ostatnio zmieniony 2015-04-26, 22:58 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Zepsuję trochę renomę schroniska "W Murowanej Piwnicy". Wesołość tego miejsca zależy mówiąc delikatnie od humorów właścicieli. Mnie się też udało trafić na ich dobry humor i z właścicielem porozmawiać, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia.Żałuj albo i nie żałuj,że nie próbowałaś tam jeść.Schroniskowe jedzenia różne są, ale to przebija wszystkie. Na minus oczywiście.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
26.04.2015 r. - Strzał w stopę? - Wiele na to wskazywało. Aniołek obudził mnie już wczesnym rankiem (ok. 6.30), zastanawiając się jaką wybrać trasę ze względu na pogodę za oknem.
Stwierdziłyśmy razem, że skoro zachmurzenie na niebie nie zachęca do robienia zdjęć, możemy wybrać dużo lasu, mało widoków, dużo Babiej na horyzoncie. Tak też się stało. Wybór padł na Żurawnicę, na którą prowadzi bardzo miła ścieżka przez osiedla mieszkalne oraz lasy.
Od początku się sypało Spóźniłyśmy się na autobus, więc czekałyśmy prawie godzinę na następny. W końcu udało się dotrzeć na początek szlaku.
Najpierw minęłyśmy pierwsze osiedle, po czym docierając do następnego szłyśmy przez las i łąkę.
Po drodze podziwiałyśmy lokalną architekturę...
..a także nowoczesny sprzęt rolniczy.
Spoglądałyśmy również na dalsze otoczenie.
W końcu dotarłyśmy do Os. Żmije.
To od niego wszystko się zaczęło - nieszczęsny Żydek - aniołek ostrzegał mnie, żebym wrzuciła skąpcowi 5 gr. Nie zrobiłam tego!
Niby sielankowe osiedle, miłość, szczęście, serduszka na domach, ale to może zmylić!
Nawet mała kózka patrzy na mnie podejrzanie groźnym wzrokiem!
Osiedle naprawdę trąci horrorem - tutaj panda wielka przebrana za kozę! Albo koza przebrana za pandę wielką!
Mimo to postanowiłam na chwilę się zatrzymać, nie wyczuwając, co to może spowodować! (fot. aniołek)
Dalej niby wszystko wyglądało tak samo. Widoki, kwiatuszki...
Ale to był dopiero początek tej mrożącej krew w żyłach historii.... CDN.
Stwierdziłyśmy razem, że skoro zachmurzenie na niebie nie zachęca do robienia zdjęć, możemy wybrać dużo lasu, mało widoków, dużo Babiej na horyzoncie. Tak też się stało. Wybór padł na Żurawnicę, na którą prowadzi bardzo miła ścieżka przez osiedla mieszkalne oraz lasy.
Od początku się sypało Spóźniłyśmy się na autobus, więc czekałyśmy prawie godzinę na następny. W końcu udało się dotrzeć na początek szlaku.
Najpierw minęłyśmy pierwsze osiedle, po czym docierając do następnego szłyśmy przez las i łąkę.
Po drodze podziwiałyśmy lokalną architekturę...
..a także nowoczesny sprzęt rolniczy.
Spoglądałyśmy również na dalsze otoczenie.
W końcu dotarłyśmy do Os. Żmije.
To od niego wszystko się zaczęło - nieszczęsny Żydek - aniołek ostrzegał mnie, żebym wrzuciła skąpcowi 5 gr. Nie zrobiłam tego!
Niby sielankowe osiedle, miłość, szczęście, serduszka na domach, ale to może zmylić!
Nawet mała kózka patrzy na mnie podejrzanie groźnym wzrokiem!
Osiedle naprawdę trąci horrorem - tutaj panda wielka przebrana za kozę! Albo koza przebrana za pandę wielką!
Mimo to postanowiłam na chwilę się zatrzymać, nie wyczuwając, co to może spowodować! (fot. aniołek)
Dalej niby wszystko wyglądało tak samo. Widoki, kwiatuszki...
Ale to był dopiero początek tej mrożącej krew w żyłach historii.... CDN.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
666
Taki był numer działki, na której stały kozy.
Pudelek pisze:zapewne usiłowała wyrwać kibel i wziąć ze sobą do Brzeska
Niszczyłam wyłącznie swoje rzeczy. W sobotę zniszczyłam łącznie trzy. Kibel jest cały. Mamy takie luksusy w Brzesku, więc nie musiałam!
Ostatnio zmieniony 2015-04-27, 13:21 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
CD.
Gołuszkowa, Carchel, Żurawnica... Nic nie wskazuje na to, że coś złego krąży już w powietrzu.
Docierając na szczyt Żurawnicy mijałyśmy sporo ciekawych skałek.
To jeszcze nie jest próba samobójcza, a jedynie rozpoznanie bojem (W tym momencie jeszcze o niczym nie wiedziałam )
Z Żurawnicy wróciłyśmy się delikatnie, idąc zielonym szlakiem, mijając polanki, radując się, że schodzimy przez chwilę w dół.
Dotarłyśmy do Przełęczy Lipie, skąd miałyśmy przez Lipską górę zajść do Suchej Beskidzkiej. Przemierzyłyśmy już większość dzisiejszej krótkiej trasy. Przed ostatnim podejściem postanowiłyśmy odpocząć i... zaginęła!
RYSOPIS
Czarna. Szczupła. Niezbyt mała. Nie za duża. W sam raz. Znaki szczególne: złośliwa. Czasem się buntuje.
Nie mówię teraz o sobie. Ani mała, ani czarna, ani szczupła. Nie mówię też o aniołku. Zaginęła moja komórka!
Chwilę zastanawiałyśmy się nad tym, co zrobić. Czy zadzwonić po Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratowników Telefonów? Czy rozpocząć akcję ratowniczą na własną rękę? Czy może się poddać?
Ja byłam nastawiona sceptycznie i już wyciągałam białą flagę, ale aniołek postanowił za wszelką cenę odnaleźć zgubę!
Zmotywowane, z nową energią ruszyłyśmy z powrotem pod górę, wylewając siódme, czternaste i dwudzieste pierwsze poty. Przeklinając podejście, które przed chwilą było stromym zejściem, rozglądałyśmy się na boki!
Niestety! Ani śladu! Ja wzięłam w zakład dwa miejsca: polanę na Przełęczy Carchel lub Os. Żmije.
Na przełęczy telefonu nie było! Pomogły jednak długie modły przy kaplisi!
Spotkałyśmy dwoje turystów. Żywe istoty! Zagaiłyśmy więc rozmowę tym jakże niespodziewanym z naszej strony pytaniem: "Czy nie znaleźliście telefonu?"
"My nie, ale mijał nas quadowiec, który pytał, czy nie zgubiliśmy telefonu..." - odpowiedzieli!
"A kiedy go mijaliście?"
"Półtorej godziny temu..." Super
Nowe nadzieje! Wszelkie próby kontaktu kończyły się jednak fiaskiem. Próbowałyśmy dzwonić (11 razy), nikt nie odbierał.
Aniołek zrezygnowany usiadł na kamieniu i rzekł: "Ja jestem roztrzepana. Nie ogarnę drugiej takiej osoby!", rozśmieszywszy mnie tym okrutnie
Musiałyśmy zdecydować, co dalej. Biała flaga zaczęła powiewać na wietrze. Stwierdziłam, że jeśli telefon nie znajdzie się na osiedlach, trudno! Jestem pogodzona z losem
Ruszyłyśmy z powrotem w kierunku Zembrzyc. Doszłyśmy do Żmii.
Kozy. Żydek. Pan "Wodopój", te sprawy. Zapytałyśmy pierwszego pana, który wpadł nam w oczy, czy nie widział telefonu lub quadowca z telefonem...
Widział! Okazało się jednak, że nikt nie ma do niego kontaktu, gdyż jedyna osoba, która go dostała, pojechała do Krakowa i wróci następnego dnia.
Dostałyśmy cukierki. Znalazłyśmy (dzięki aniołkowi) pilota do bramy wjazdowej pana quadowca, a jeden z mieszkańców pojechał go szukać po osiedlach Tarnawy.
"za coś" już miałyśmy. Teraz potrzebowałyśmy tylko "Coś" do kompletu.
Quadowiec odnaleziony. Przyjedzie z telefonem! My w tym czasie integrowałyśmy się z mieszkańcami osiedla. Wypiłyśmy z nimi "piwo" i uśmiałyśmy się przy okazji.
Na zdjęciu moja piękna, artystyczna opalenizna z soboty
Telefon odzyskany! Coś za coś! Zajęło to dłuższą chwilę, dlatego wróciłam do domu później niż myślałam. Pożegnałyśmy się czule z mieszkańcami osiedla. Poszłam do żydka, przeprosiłam, dałam czterokrotność kwoty, którą sugerował aniołek. Zgarnęłam adres żmijowskich ludzi, a następnie zostałyśmy odwiezione do Suchej na lody i autobus.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Spędziłyśmy czas w dobrym towarzystwie. Jednak Lipska Góra wciąż czeka.
Do następnego razu, Beskidy!
PS. Znaczący wpływ na decyzję Żydka o utrudnieniu mi życia mógł mieć fakt, że dzień wcześniej zepsułam swój eye-liner, przez co miałam niekompletny makijaż. Pokazałam część swojej prawdziwej twarzy
Żurawnica i akcja ratunkowa
Liczę na to, że aniołek wrzuci ładne zdjęcia, chociaż... moje będą przy nich głupio wyglądać . Więcej części nie będzie.
Zapomniałabym.
W ogólnym rozrachunku dla mnie był to jednak strzał w dziesiątkę. Mam nadzieję, że aniołek sądzi podobnie [/b]
Gołuszkowa, Carchel, Żurawnica... Nic nie wskazuje na to, że coś złego krąży już w powietrzu.
Docierając na szczyt Żurawnicy mijałyśmy sporo ciekawych skałek.
To jeszcze nie jest próba samobójcza, a jedynie rozpoznanie bojem (W tym momencie jeszcze o niczym nie wiedziałam )
Z Żurawnicy wróciłyśmy się delikatnie, idąc zielonym szlakiem, mijając polanki, radując się, że schodzimy przez chwilę w dół.
Dotarłyśmy do Przełęczy Lipie, skąd miałyśmy przez Lipską górę zajść do Suchej Beskidzkiej. Przemierzyłyśmy już większość dzisiejszej krótkiej trasy. Przed ostatnim podejściem postanowiłyśmy odpocząć i... zaginęła!
RYSOPIS
Czarna. Szczupła. Niezbyt mała. Nie za duża. W sam raz. Znaki szczególne: złośliwa. Czasem się buntuje.
Nie mówię teraz o sobie. Ani mała, ani czarna, ani szczupła. Nie mówię też o aniołku. Zaginęła moja komórka!
Chwilę zastanawiałyśmy się nad tym, co zrobić. Czy zadzwonić po Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratowników Telefonów? Czy rozpocząć akcję ratowniczą na własną rękę? Czy może się poddać?
Ja byłam nastawiona sceptycznie i już wyciągałam białą flagę, ale aniołek postanowił za wszelką cenę odnaleźć zgubę!
Zmotywowane, z nową energią ruszyłyśmy z powrotem pod górę, wylewając siódme, czternaste i dwudzieste pierwsze poty. Przeklinając podejście, które przed chwilą było stromym zejściem, rozglądałyśmy się na boki!
Niestety! Ani śladu! Ja wzięłam w zakład dwa miejsca: polanę na Przełęczy Carchel lub Os. Żmije.
Na przełęczy telefonu nie było! Pomogły jednak długie modły przy kaplisi!
Spotkałyśmy dwoje turystów. Żywe istoty! Zagaiłyśmy więc rozmowę tym jakże niespodziewanym z naszej strony pytaniem: "Czy nie znaleźliście telefonu?"
"My nie, ale mijał nas quadowiec, który pytał, czy nie zgubiliśmy telefonu..." - odpowiedzieli!
"A kiedy go mijaliście?"
"Półtorej godziny temu..." Super
Nowe nadzieje! Wszelkie próby kontaktu kończyły się jednak fiaskiem. Próbowałyśmy dzwonić (11 razy), nikt nie odbierał.
Aniołek zrezygnowany usiadł na kamieniu i rzekł: "Ja jestem roztrzepana. Nie ogarnę drugiej takiej osoby!", rozśmieszywszy mnie tym okrutnie
Musiałyśmy zdecydować, co dalej. Biała flaga zaczęła powiewać na wietrze. Stwierdziłam, że jeśli telefon nie znajdzie się na osiedlach, trudno! Jestem pogodzona z losem
Ruszyłyśmy z powrotem w kierunku Zembrzyc. Doszłyśmy do Żmii.
Kozy. Żydek. Pan "Wodopój", te sprawy. Zapytałyśmy pierwszego pana, który wpadł nam w oczy, czy nie widział telefonu lub quadowca z telefonem...
Widział! Okazało się jednak, że nikt nie ma do niego kontaktu, gdyż jedyna osoba, która go dostała, pojechała do Krakowa i wróci następnego dnia.
Dostałyśmy cukierki. Znalazłyśmy (dzięki aniołkowi) pilota do bramy wjazdowej pana quadowca, a jeden z mieszkańców pojechał go szukać po osiedlach Tarnawy.
"za coś" już miałyśmy. Teraz potrzebowałyśmy tylko "Coś" do kompletu.
Quadowiec odnaleziony. Przyjedzie z telefonem! My w tym czasie integrowałyśmy się z mieszkańcami osiedla. Wypiłyśmy z nimi "piwo" i uśmiałyśmy się przy okazji.
Na zdjęciu moja piękna, artystyczna opalenizna z soboty
Telefon odzyskany! Coś za coś! Zajęło to dłuższą chwilę, dlatego wróciłam do domu później niż myślałam. Pożegnałyśmy się czule z mieszkańcami osiedla. Poszłam do żydka, przeprosiłam, dałam czterokrotność kwoty, którą sugerował aniołek. Zgarnęłam adres żmijowskich ludzi, a następnie zostałyśmy odwiezione do Suchej na lody i autobus.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Spędziłyśmy czas w dobrym towarzystwie. Jednak Lipska Góra wciąż czeka.
Do następnego razu, Beskidy!
PS. Znaczący wpływ na decyzję Żydka o utrudnieniu mi życia mógł mieć fakt, że dzień wcześniej zepsułam swój eye-liner, przez co miałam niekompletny makijaż. Pokazałam część swojej prawdziwej twarzy
Żurawnica i akcja ratunkowa
Liczę na to, że aniołek wrzuci ładne zdjęcia, chociaż... moje będą przy nich głupio wyglądać . Więcej części nie będzie.
Zapomniałabym.
W ogólnym rozrachunku dla mnie był to jednak strzał w dziesiątkę. Mam nadzieję, że aniołek sądzi podobnie [/b]
Ostatnio zmieniony 2015-04-27, 18:35 przez nes_ska, łącznie zmieniany 4 razy.
Żydek to był taki jeden kolega, który często pojawiał się pod Potrójnej i kręcił się koło Marysi
chyba pierwszy raz quadowiec przydał się do czegoś pozytywnego - ale cała ta historia tylko potwierdza fakt, że góry rozjeżdżają głównie bliżsi lub dalsi miejscowi, a nie mityczni "turyści", mknący setki kilometrów tylko po to, aby poszaleć po korzeniach. Podobnie zresztą jak ze śmieceniem...
chyba pierwszy raz quadowiec przydał się do czegoś pozytywnego - ale cała ta historia tylko potwierdza fakt, że góry rozjeżdżają głównie bliżsi lub dalsi miejscowi, a nie mityczni "turyści", mknący setki kilometrów tylko po to, aby poszaleć po korzeniach. Podobnie zresztą jak ze śmieceniem...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 58 gości