Dopadła nas choroba wysokościowa
: 2014-10-20, 20:23
Załatwiłem sobie urlop na poniedziałek, bo miało być pięknie. No ale rano okazało się, że prognozy się zmieniły, więc jechaliśmy z duszą na ramieniu.
Julka zadowolona, chyba nie zdająca sobie sprawy z zagrożenia zalania obiecanego placu zabaw.
Jeż zadowolony, jak to jeż.
Babcia (nie jeż), występująca gościnnie, bo jej deszcz nie przeszkadza.
Do Tychów nieźle lało, więc czułem spojrzenia z prawej strony. Spojrzenia z piorunami.
Ale jakoś potem się uspokoiło, więc o 10 rano wysiadaliśmy w lesie w dzielnicy Bielska - Straconce, na darmowym parkingu.
Ruszyliśmy żółtym szlakiem na Łysą Przełęcz.
Kiedyś były tam widoki, teraz stoi jakaś willa i wielki płot. Zresztą się zaciągnęło, więc poszliśmy dalej. Na Rogacz. To magiczna góra. Właściwie to jej nie ma, to bardziej umowna nazwa do ramienia Magurki. Podejście jest, ze tak się wyrażę, stosowne. Potem jednak idzie się przyjemnie, grzbiecikiem.
Trochę tu podobnie do Błatniej w Beskidzie Śląskim. Ale widoki zdecydowanie gorsze. Pomijając, że myśmy nie mieli większych szans na widoki.
Przed szczytem Magurki wychodzi się na szereg polan. W słońcu miałoby to wszystko efekt. Powiecie, że nie mieliśmy źle. Może. Właśnie zaczęło kropić i zaciągać się coraz mocniej.
Jakoś koło południa doszliśmy do Magurki.
W schronisku trzeba było trochę posiedzieć. Za oknami deszcz i wiatr. W ogóle te schronisko jest przeklęte. Ja osobiście miałem z nim nieco na pieńku, ale co ma powiedzieć taki Maciek z Nowego Sącza (znany jako BesKid)?
Zajumali mu tam lustrzankę.
A niejaki Vision zgubił się w tamtym rejonie swego czasu podczas spotkania GS i wszyscy go szukali (bo zamiast szlakiem turystycznym poszedł narciarskim - ponoć - dodam, że nie zgubił się sam, zgubił się z turystką. Ponoć tylko szukali, gdzie się zgubili i starali się odnaleźć)
Julki klątwa nie dotyczy. Pożarła zupę i krówki. Swój przysmak.
Potem poszliśmy na coś, co wydawało mi się platformą widokową. Padało, wiało, robiło się szaro i czarno na przemian.
Jakoś nie wierzyłem, że czeka mnie coś innego, niż najkrótsze zejście do auta, czerwonym szlakiem trawersującym Rogacza.
Nie wszyscy mieli jednak źle. U Piotrka w Siennej wyglądało na słonecznie.
Zakręciło mi sie w głowie od tej wysokości, aż 912 metrów.
To ponad moje siły.
Splunąłem przez ramię i zwołałem ekipę - czas schodzić.
Ale ledwie zeszliśmy kilkadziesiąt metrów niżej, wyszło słońce! Na Magurce wciąż się kłębiło, a tu było spokojnie!
Zamiast trawersu, poszliśmy więc na Sokołówkę. A tam, taka mała górka. Ale nazwa zobowiązuje, żeby ją czasem odwiedzić. Też macie swoje szczyty?
Ceper ma, w Tatrach. Ma 2623 metry.
Ja mam w Beskidzie Małym. Ma 858.... Ale nie mam z tego powodu kompleksów. Bo z Sokołówki też ładne widoki.
Teraz tam zrobili jakieś trasy narciarskie do biegania i część strasznego zejścia przekształciła się w wygodną, szeroką stokówkę. A słonko świeciło, oczy się cieszyły.
Była też kłoda, czyli tradycyjne miejsce do zdjęcia.
Przełęcz Przegibek minęliśmy szybko i zaczęliśmy podejście na Gaiki. Tutaj Julka pierwszy raz zaczęła stękać, więc częściowo szła na nogach, a częściowo "na barana", a raczej "na baranie".
Gaiki to mało ciekawa góra, ale przed szczytem jest dość malowniczy odcinek.
Nagle wyszło Skrzyczne. Tak, to było coś. Miały być Tatry, Fatra, ale w dzisiejszych okolicznościach i Skrzyczne cieszyło, bo zapowiadało się dużo gorzej.
Klimczok też w chmurach. Myślałem dziś alternatywnie o Magurze, wyszło na moje, nic byśmy nie widzieli, Magura wyszła dopiero na koniec dnia. Wcześniej spała w chmurach.
Od Gaików masakra, Droga rozjeżdżona, cała w błocie. Potem wielkie kałuże. No ale jedno z nas było z tego faktu zadowolone.
Rzut oka do tyłu. Z lewej schowany Czupel. W środku Sokołówka. Z prawej Magurka.
Zejście do Straconki krótkie, ale do podejścia nie polecam. Stromo, kamienisto, ślisko. Ładne widoki z wyrębów na Bielsko.
To moje ostatnie zdjęcie górskie. Potem było chwilę przez las i wyszliśmy w Straconce. Musiałem kawałek podlecieć po auto. I pojechaliśmy na Mikuszowickie Błonia. To był gwóźdź programu.
Na Błoniach piękny plac zabaw, zjeżdżalnia "gąsienica" - rurowa, i wiele innych, latem też zamki dmuchane, trampoliny, raj dla dzieci.
Niestety, zrobiło się chłodno i ewakuowaliśmy się stamtąd po godzinie.
Ale i tak wszyscy zadowoleni chyba.
Ogólny kilometraż trasy - 12,5 km, czas przejścia z popasem w schronisku 5.30.
Julka zadowolona, chyba nie zdająca sobie sprawy z zagrożenia zalania obiecanego placu zabaw.
Jeż zadowolony, jak to jeż.
Babcia (nie jeż), występująca gościnnie, bo jej deszcz nie przeszkadza.
Do Tychów nieźle lało, więc czułem spojrzenia z prawej strony. Spojrzenia z piorunami.
Ale jakoś potem się uspokoiło, więc o 10 rano wysiadaliśmy w lesie w dzielnicy Bielska - Straconce, na darmowym parkingu.
Ruszyliśmy żółtym szlakiem na Łysą Przełęcz.
Kiedyś były tam widoki, teraz stoi jakaś willa i wielki płot. Zresztą się zaciągnęło, więc poszliśmy dalej. Na Rogacz. To magiczna góra. Właściwie to jej nie ma, to bardziej umowna nazwa do ramienia Magurki. Podejście jest, ze tak się wyrażę, stosowne. Potem jednak idzie się przyjemnie, grzbiecikiem.
Trochę tu podobnie do Błatniej w Beskidzie Śląskim. Ale widoki zdecydowanie gorsze. Pomijając, że myśmy nie mieli większych szans na widoki.
Przed szczytem Magurki wychodzi się na szereg polan. W słońcu miałoby to wszystko efekt. Powiecie, że nie mieliśmy źle. Może. Właśnie zaczęło kropić i zaciągać się coraz mocniej.
Jakoś koło południa doszliśmy do Magurki.
W schronisku trzeba było trochę posiedzieć. Za oknami deszcz i wiatr. W ogóle te schronisko jest przeklęte. Ja osobiście miałem z nim nieco na pieńku, ale co ma powiedzieć taki Maciek z Nowego Sącza (znany jako BesKid)?
Zajumali mu tam lustrzankę.
A niejaki Vision zgubił się w tamtym rejonie swego czasu podczas spotkania GS i wszyscy go szukali (bo zamiast szlakiem turystycznym poszedł narciarskim - ponoć - dodam, że nie zgubił się sam, zgubił się z turystką. Ponoć tylko szukali, gdzie się zgubili i starali się odnaleźć)
Julki klątwa nie dotyczy. Pożarła zupę i krówki. Swój przysmak.
Potem poszliśmy na coś, co wydawało mi się platformą widokową. Padało, wiało, robiło się szaro i czarno na przemian.
Jakoś nie wierzyłem, że czeka mnie coś innego, niż najkrótsze zejście do auta, czerwonym szlakiem trawersującym Rogacza.
Nie wszyscy mieli jednak źle. U Piotrka w Siennej wyglądało na słonecznie.
Zakręciło mi sie w głowie od tej wysokości, aż 912 metrów.
To ponad moje siły.
Splunąłem przez ramię i zwołałem ekipę - czas schodzić.
Ale ledwie zeszliśmy kilkadziesiąt metrów niżej, wyszło słońce! Na Magurce wciąż się kłębiło, a tu było spokojnie!
Zamiast trawersu, poszliśmy więc na Sokołówkę. A tam, taka mała górka. Ale nazwa zobowiązuje, żeby ją czasem odwiedzić. Też macie swoje szczyty?
Ceper ma, w Tatrach. Ma 2623 metry.
Ja mam w Beskidzie Małym. Ma 858.... Ale nie mam z tego powodu kompleksów. Bo z Sokołówki też ładne widoki.
Teraz tam zrobili jakieś trasy narciarskie do biegania i część strasznego zejścia przekształciła się w wygodną, szeroką stokówkę. A słonko świeciło, oczy się cieszyły.
Była też kłoda, czyli tradycyjne miejsce do zdjęcia.
Przełęcz Przegibek minęliśmy szybko i zaczęliśmy podejście na Gaiki. Tutaj Julka pierwszy raz zaczęła stękać, więc częściowo szła na nogach, a częściowo "na barana", a raczej "na baranie".
Gaiki to mało ciekawa góra, ale przed szczytem jest dość malowniczy odcinek.
Nagle wyszło Skrzyczne. Tak, to było coś. Miały być Tatry, Fatra, ale w dzisiejszych okolicznościach i Skrzyczne cieszyło, bo zapowiadało się dużo gorzej.
Klimczok też w chmurach. Myślałem dziś alternatywnie o Magurze, wyszło na moje, nic byśmy nie widzieli, Magura wyszła dopiero na koniec dnia. Wcześniej spała w chmurach.
Od Gaików masakra, Droga rozjeżdżona, cała w błocie. Potem wielkie kałuże. No ale jedno z nas było z tego faktu zadowolone.
Rzut oka do tyłu. Z lewej schowany Czupel. W środku Sokołówka. Z prawej Magurka.
Zejście do Straconki krótkie, ale do podejścia nie polecam. Stromo, kamienisto, ślisko. Ładne widoki z wyrębów na Bielsko.
To moje ostatnie zdjęcie górskie. Potem było chwilę przez las i wyszliśmy w Straconce. Musiałem kawałek podlecieć po auto. I pojechaliśmy na Mikuszowickie Błonia. To był gwóźdź programu.
Na Błoniach piękny plac zabaw, zjeżdżalnia "gąsienica" - rurowa, i wiele innych, latem też zamki dmuchane, trampoliny, raj dla dzieci.
Niestety, zrobiło się chłodno i ewakuowaliśmy się stamtąd po godzinie.
Ale i tak wszyscy zadowoleni chyba.
Ogólny kilometraż trasy - 12,5 km, czas przejścia z popasem w schronisku 5.30.