Rękopis znaleziony w Świebodzicach
: 2014-10-11, 16:13
Chyba z dziesięć lat temu znalazłem w korytarzu piwnicy domu moich Rodziców (domu wielorodzinnego) stos przeznaczonych przez kogoś do spalenia papierzysk. Gazety z lat 70., 80., różnego rodzaju papierowe śmieci, kartony. A na wierzchu tego wszystkiego leżało takie oto coś
Zajrzałem do środka, rzuciłem okiem na pierwszą stronę, następną, szybko przeleciałem przez kolejne stronice z odklejającymi się od nich czarno-białymi fotografiami... i najzwyczajniej w świecie ją sobie po prostu przywłaszczyłem. Nie, czegoś takiego na pastwę płomieni nie można było skazać.
Była to bowiem kronika Szkolnego Koła Turystyczno-Krajoznawczego ze świebodzickiej "Jedynki". W latach 60. była to siedmioklasowa Szkoła Podstawowa zintegrowana z Liceum Ogólnokształcącym. Ta konkretna, znaleziona przeze mnie kronika, obejmuje tylko wpisy od sierpnia 1966 r. do końca roku szkolnego 1967/1968. Wiem, że kroniki były prowadzone także w innych latach. Jakie były losy tych pozostałych tomów - niestety nie wiem.
Ta już "moja" kronika rozpoczyna się od relacji z obozu wędrownego po Beskidzie Niskim i Bieszczadach, który się odbył w sierpniu 1966 r. W wędrówce wzięły udział aż 24 osoby - dwudziestu licealistów, dwie osoby z podstawówki i dwie osoby kadry. Wszystkie osoby znane są z imienia i nazwiska oraz z "przynależności" klasowej (tzn. wiadomo, kto skończył klasę X c, XI a, nie zaś, kto jest córką lub synem rolnika czy też przedstawiciela tzw. inteligencji pracującej). Spis uczestników obozu, wraz z podziałem na poszczególne namioty i przydzielone niektórym uczestnikom obozowe funkcje (kronikarz, pigularz, wierszokleta, kwatermistrz itp.) pojawia się na pierwszej stronie kroniki. Tej strony akurat niżej nie zacytuję, ale wszystkie pozostałe dotyczące tego sierpniowego obozu wędrownego już tak.
Jeśli zaś chodzi o edycję tego mającego już wszak blisko 50 lat tekstu to niemal wszystko pozostawiłem bez zmian. Poprawiłem tylko kilka ortografów. Interpunkcji nie poprawiałem, nie zmieniałem też błędnie odmienianej nazwy miejscowości Bartne w Beskidzie Niskim, pozostawiłem ortografa w bieszczadzkiej nazwie "Berehy Górne" (w kronice występuje "ch") - zapewne tak czasami wtedy mówiono i pisano. Z ciężkim sercem pozostawiłem słówko "Bieszczad" w zdaniu "Wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad" (wiem, że 80% ludzi w Polsce używa dziś tej niepoprawnej formy i że jest ona już ogólnie przyjęta; ja konsekwentnie trzymam się formy dopełniaczowej "Bieszczadów"). W cytowanej w kronice piosence "Szwejk" wulgaryzmy zapisałem tak, jak uczynili to licealni kronikarze.
Pozostawiłem też zdjęcie podpisane "Z cyklu: "Bezludne Bieszczady", które było wklejone w kronice nad tym podpisem, ale na pewno przyklejone jest tam po wcześniejszym odklejeniu się innego, właściwego zdjęcia. Te jest z pewnością tatrzańskie (kosodrzewina!) i odkleiło się w innej części kroniki, w której opisano jesienny rajd w Tatrach - z tej "tatrzańskiej" części nie ma żadnych zdjęć. Widoczne są tylko ślady po dwóch odklejonych fotografiach - jedno się więc znalazło w relacji "bieszczadzkiej".
A zatem miłej lektury. Wierzę, że niejednokrotnie zdania Zosi P. i Marianny C. (bo to one w spisie obozowiczów określone są jako kronikarka i zastępczyni kronikarza) wywołają na Waszych twarzach szeroki uśmiech.
5. VIII. 66 r.
Wyjazd nastąpił o godz. 21.31. W Wałbrzychu była przesiadka i stąd dojechaliśmy nad ranem do Krakowa. Podczas jazdy część obozowiczów spała, a druga część urozmaicała im sen, śpiewając w kółko "Coś nas urzekło, coś w dal uciekło. Uciekła miłość, albo nie było jej..."
Od lewej: J. Poks, Pietrek, Z. Poks
Odpoczynek, narada, opalanie
6. VIII. 66 r.
W Krakowie przesiadka na Grybów. W Grybowie zwiedzamy "piękny" kościół, który jest mieszaniną wszystkich pseudo-stylów. W ciągu całego dnia wszyscy byli zaspani i co chwilę ktoś ziewał. Odeszła od nas też ochota do żartów. Z Grybowa doszliśmy do Szymbarku a stamtąd autobusem dojechaliśmy do Gorlic. Tam rozbiliśmy namioty. Wieczorem, podczas nieobecności profesora przyszli do nas bardzo "mili" goście, których jak najprędzej chcieliśmy się pozbyć. Nazywali się "Chłopcy z Pragi" a szefem ich był pijany "Johnny" (czyli Kazek). W końcu jakoś poszli sobie pod warunkiem, że na drugi dzień zagrają z naszymi chłopakami w piłkę nożną. Oddychając z ulgą poszliśmy spać.
Gorlice. Pobudka
Śniadanie
7. VIII. 66 r.
Zwiedziliśmy kościół i piękne muzeum regionalne, gdzie były pamiątki po Łukasiewiczu, a potem poszliśmy na przystanek P.K.S. W drodze zgubiło się 5 chłopców. My wsiedliśmy do autobusu bez nich. Dojechaliśmy na przystanek Magura i weszliśmy na górę Magurę Małastowską, gdzie nasi detektywi odkryli mnóstwo jagód. Gdy zeszliśmy na dół, okazało się, że tamci jeszcze nas nie dogonili. Poszliśmy do Bartnych zostawiając na posterunku 3 osoby, które miały nas razem ze zgubieńcami dogonić. Po drodze dowiedzieliśmy się, że do Bartnej przed nocą nie dojdziemy i rozbiliśmy obóz w Banicy.
Wieczorem o 9.00 zachciało nam się oglądnąć program telewizyjny i ruszyliśmy do świetlicy. Jedna gospodyni poinformowała nas, że kierownik świetlicy był uprzejmy pójść z chłopami pić i nie wiadomo kiedy przyjdzie. Wracaliśmy do obozu "z piosenką na ustach, z radością w oczach". Po drodze rozmawialiśmy o dzikach i o radiostacji, którą miał obsługiwać Adam Bujak. Wskutek tej rozmowy profesor usłyszał już jakby komunikat Bujaka "Halo! Halo! Tu Adam! Tu Adam! Jestem w brzuchu dzika! Już wydziela się sok trawienny! Łapcie dzika! S.O.S.!"
Droga do Krempnej. W dali Świerzowa (803). "Gucio", J. Poks
Odpoczynek w Bartnem
8. VIII. 66 r.
Rano wykupiliśmy wszystkie jajka u gospodarzy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Od ludzi we wsi, za tabletki od bólu głowy, dowiedzieliśmy się, że ta grupa, która miała nas dogonić, wyprzedziła nas poprzedniego dnia. W Bartnych zostawili oni karteczkę, że idą dalej czerwonym szlakiem i będą czekać koło "Potrzty", jak napisał Krzysiek, w Krempnej. Zatrzymaliśmy się w Bartnych, żeby coś zjeść, ale w sklepie nie było chleba. Kupiliśmy trochę prowiantu, a gdy chcieliśmy podbić rachunek, okazało się, że pieczątka zgubiła się 2 lata temu i jeszcze się nie znalazła; w szkole nie było pieczątki od roku. Wszyscy kupowali chleb na własną rękę. Wiesiek, żeby kupić kawałek chleba, musiał obiecać gospodyni, że zmieni wyznanie z katolickiego na prawosławne (wieś była prawosławna). Tego dnia jedliśmy "prawosławny" chleb. Po obiedzie ruszyliśmy do Krempnej. Przez pomyłkę skręciliśmy na boczną drogę, która zaraz się skończyła. Musieliśmy rozbić namioty. gdyż było już ciemno.
K. Kozica: "Patrzcie jakim podobny" (wąsy z grzebienia)
Krempna
9. VIII. 66 r.
Wcześnie rano wysłaliśmy posłańców do Krempnej, żeby ci w Krempnej na nas zaczekali. Sami poszliśmy później. W Krempnej zwiedziliśmy cerkiew. Na podwórzu koło szkoły chłopcy znaleźli stary niemiecki hełm. Gdy Krzysiek włożył go na głowę, zaczesał się "w ząbek", zrobił wąsy z grzebienia i zasalutował, wyglądał wtedy jak potomek Hitlera z "siódmej wody po kisielu". Po południu załadowaliśmy się na ciężarówkę, która zawiozła nas do Żmigrodu. W drodze Maciołek za wysoko podniósł głowę i czapka jego, lekko jak ptak, sfrunęła na ziemię. Samochód stanął i Adam, jak gentleman, skoczył po nią. Za namową profesora kierowca ruszył i Adam musiał zrobić mały maratonik za samochodem. W Żmigrodzie przesiedliśmy się na autobus do Dukli. Rozbiliśmy namioty a wieczorem obmył nas sierpniowy deszczyk i czyści jak aniołki poszliśmy spać.
J. Poks
Dukla. Co za...
10. VIII. 66 r.
Część wędrowców ruszyła na Cergową a reszta zajęła się zakupami. W kioskach wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad. Przy okazji chłopcy, którzy pozostali w mieście, poderwali sobie panią kioskarkę i zrobili jej zdjęcie. Po południu, gdy już wszyscy wrócili z Cergowej, pojechaliśmy do Krosna. Tu trzeba było czekać na pociąg do Komańczy, więc wyszliśmy na miasto. Odwiedziliśmy wszystkie kawiarnie, sklepy i kościoły, przy czym nasze kieszenie nieco się opróżniły. Potem wsiedliśmy do pociągu. Razem z nami jechał góral w kapeluszu, na który profesor miał chrapkę. Góral sprzedałby kapelusz za 200 zł, ale w czasie rozmowy wygadał się, że kapelusz kosztował 90 zł. Wobec tych faktów profesor doszedł do wniosku, że górale są okropnie chytrzy. Gdy wysiedliśmy z pociągu w Komańczy, pochłonęły nas nieprzeniknione ciemności. Po ciemku rozbiliśmy namioty i poszliśmy spać.
11. VIII 66 r.
W południe poszliśmy szosą do Rzepedzi. Zwiedziliśmy tam Zakłady Przemysłu Drzewnego, gdzie m.in. produkowano parkiety i mozaiki na podłogi. Mozaiki wszystkim się podobały i każdy z nas schował sobie 1/x część podłogi do swojego namiotu. Potem część z nas poszła na "Stawkę większą niż życie" do świetlicy, a reszta położyła się spać.
Jedziemy kolejką leśną do Cisnej
Plecak z Piotrkiem
12. VIII 66 r.
W piątek część obozowiczów kopnęła się na Chryszczatą a reszta z oszałamiającą prędkością 15 km/godz. pojechała kolejką do Cisnej. Tam zostawiliśmy na stacji wiadomość, że jesteśmy po prawej stronie mostu. Wynikła z tego wielka draka, gdyż mostów w Cisnej jest kilkanaście i tamci zrobili dobrych kilka kilometrów, zanim nas znaleźli. Wieczorem mieliśmy ognisko z kilkoma panami ze Stalowej Woli. Śpiewali oni fajne piosenki przy gitarze. Niektóre z nich zapamiętaliśmy, ale nie wszystkie z nich śpiewamy, gdyż są niedozwolone. Np. te:
"Szwejk"
W Ołomuńcu na Fiszplacu
Gdym na warcie ...wa stał,
Gdym na warcie ...wa stał,
Wszyscy mi się ...wa dziwowali
Takim szabel ...wa miał
Tę chusteczkę coś mi dała
Na onucem ...wa wziął
Na onucem ...wa wziął
Żebyś sobie ...wa nie myślała
Żem Cię ...wa w sercu miał
A gdy szedłem do ataku
Z wrogiem było ...wa źle
Z wrogiem było ...wa źle
A sam Cesarz ...wa mnie pochwalił
I poklepał ...wa mnie
A gdy wojna się skończyła,
Którą przegrał ...wa wróg,
Którą przegrał ...wa wróg
Ja nosiłem ...wa trzy medale
Alem ...wa nie miał nóg
"Żołnierz"
Żołnierz drogą maszerował
prawą ręką się wachlował
lewą ręką trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie
Trzy, cztery zmiana ręki
Żołnierz drogą maszerował
lewą ręką się wachlował
prawą ręką trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie.
Trzy, cztery zmiana rąk
Żołnierz drogą maszerował
i rękami się wachlował,
a zębami trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie
Trzy, cztery zmiana zębów
Żołnierz drogą maszerował
i zębami się wachlował,
a rękami trzymał spodnie
bo mu było tak wygodnie
trzy, cztery striptiz
Żołnierz drogą maszerował
W ogóle się nie wachlował
i w ogóle nie miał spodni,
bo mu było tak wygodniej
Po ognisku poszliśmy wszyscy spać.
Fot. A. Sosiński
13. VIII. 66 r.
Rano kilka osób poszło w góry, a reszta z plecakami dojechała do Wetliny. Cały dzień opalaliśmy się, gdyż była piękna pogoda. Dziewczęta poszły myć się za zakręt rzeki. Piotrek nie wiedział o tym i popłynął tam na materacu, zdalnie sterowany przez Gucia. Widząc je rozebrane nie uważał za stosowne wycofać się, ale jeszcze ładował się z materacem na brzeg. Później dowiedzieliśmy się od Piotrka, że Gucio podglądał je zza krzaków. Wieczorem zrobiliśmy sobie ognisko, na którym było ogólne wycie, a Adam robił striptiz.
"Mister apetyt"
Połonina Wetlińska po zdobyciu
14. VIII. 66 r.
W tym dniu wyjątkowo nie chodziliśmy nigdzie w góry, za to byliśmy w restauracji w strojach kąpielowych, które wzbudziły ogólny podziw i uznanie miejscowej inteligencji. Zdaniem profesora "byczyliśmy się" cały dzień. Wieczorem na ognisku miał być chrzest beanów. W tym celu przygotowano wykwintne danie, które przez cały dzień było szeroko reklamowane. Każdy bean musiał zjeść papkę złożoną z następujących składników:
1. konserwa, która leżała cały dzień na słońcu
2. dżem
3. kisiel
4. zupa grochowa
5. herbata
6. sól
7. cukier
8. pieprz
9. borówki
10. woda
Dla spragnionych była herbata z środkiem na przeczyszczenie. Przedtem jeszcze polano wszystkich wodą, bo jak chrzest, to chrzest.
Z cyklu: "Bezludne Bieszczady"
Przystanek PKS Wetlina. W autobusie 150 %. Nas ratuje spokój. Krzysiek K. ma plecy (na pierwszym planie).
15. VIII 66 r.
W poniedziałek wszyscy poszliśmy na przystanek P.K.S. Oczom naszym ukazał się następujący widok. Cały plac wokół przystanku zatłoczony był ludźmi. Było ponad 100 osób a każdy miał plecak lub walizkę. Wszyscy czekali na jeden autobus. sytuację uratowała jedna wycieczka, która odeszła, kilkunastu turystów, którzy zrezygnowali z jazdy i kilka osób z naszego obozu, które szły piechotą. Reszta się zapakowała. Dojechaliśmy do Ustrzyk Górnych.
Było tu już wiele namiotów pojedynczych i kilka obozów harcerskich i studenckich. W jednym z obozów harcerskich wisiała flaga, na którą nasi chłopcy mieli chrapkę. W południe na łąkę, gdzie były nasze namioty, przyszła krowa. Wszyscy się nią zainteresowali, a najwięcej Andrzej Sosiński. Podszedł do niej i wyciągnął rękę, żeby ją poklepać. Wówczas w spokojnej krowie odezwała się chyba krew dzikich przodków, gdyż wierzgnęła nogami, nastawiła rogi, zadarła ogon i huzia! na Sosika. Andrzej zaniemówił z wrażenia, podskoczył i w nogi! Pobił wtedy chyba rekord szybkości (co się nie robi ze strachu?).
Wieczorem było ognisko, potem wszyscy poszli spać.
Z Połoniny Caryńskiej na Berechy Górne patrzą M. Celińska, W. Apanasewicz, A. Bujak, M. Mizerski, J. Poks, D. Januszewska
16. VIII 66 r.
O 2.00 rano Krzystek i Apanasewicz zrobili podchód do obozu harcerskiego, zerwali flagę i zwiali. O 9.00 rano dwóch parlamentariuszy poszło do obozu harcerzy czynić układy o flagę. Harcerze zgodzili się dać wykup liczący 44 batoniki. Wymiana miała nastąpić o 12.00. Ale w południe harcerze zmienili zdanie i nie chcieli dać wykupu. Więc parlamentariusze w tył zwrot i, odebrawszy harcerskie słowo, że nikt im flagi nie odbierze, ruszyli do swoich namiotów. Ale w połowie drogi napadło na nich dwudziestu kilku harcerzy i zaczęła się bitwa. W końcu harcerze, mający kilkunastokrotną przewagę nad naszymi, wyrwali flagę i uciekli do obozu. Parlamentariusze przyszli z pustymi rękami a my obeszliśmy sie smakiem batonów.
W tym dniu humor dopisywał wszystkim. Część poszła na Tarnicę i Halicz a reszta robiła zbiorową kąpiel, z tym, że jedni kąpali a drudzy byli kąpani. Rano wrzucono do wody Dankę i Krysię zapakowane w namiot, gdyż nie chciały wstać, potem Mariannę a po południu Dankę, Zosię 2 razy i Andrzeja Szczurka. Wieczorem było małe ognisko a w nocy pełniliśmy podwójną wartę (w obawie przed harcerzami).
W drodze na Halicz: M. Mizerski, A. Bujak. Fot. J. Poks
Halicz (1333) zdobyty. Wracamy przez Bukowe Berdo (1313): A. Bujak, J. Poks, M. Mizerski. Fot. M. Gucwa
17. VIII 66 r.
Poszliśmy na przystanek, żeby pojechać do Ustrzyk Dolnych. Teraz, tak jak w Wetlinie, było bardzo dużo ludzi, ale tym razem autobus nas nie zabrał. Poszliśmy na piechotę. Bagaże zabrał nam samochód, więc szło się wesoło. Po drodze zauważyliśmy żmiję lub zaskrońca (dotąd nie wiadomo co, gdyż spór między chłopcami się nie rozstrzygnął). Dwa kilometry przed Lutowiskami załadowaliśmy się na drabiniasty wóz z tym warunkiem, że chłopcy pod górę musieli pchać. Z Lutowisk pojechaliśmy autobusem do Ustrzyk Dolnych. Było to dosyć duże miasto, wobec czego poszliśmy wieczorem do kina na "Złoto Alaski". Zanim poszliśmy do kina, pan profesor zachwycił nas ogromem swej dobroci, gdyż wręczył nam po pół czekolady na łebka.
Ustrzyki Dolne. Pomnik 1000-lecia PP.
18. VIII 66 r.
Rano spakowaliśmy wszystkie ciuchy i wsiedliśmy w pociąg, żeby jechać do domu. W Zagórzu była przesiadka na pociąg do Katowic. Chłopcy, nie mając nic do roboty, ustawili się w kilkumetrową kolejkę do ubikacji, a dziewczęta przywabiały pasażerów słowiczym śpiewem. Wieczorem dojechaliśmy do Katowic. Po dwugodzinnym zwiedzaniu miasta wsiedliśmy w pociąg do Jaworzyny Śląskiej. Zieloną noc przespaliśmy w pociągu.
19. VIII 66 r.
W Jaworzynie przesiedliśmy się na pociąg do Wałbrzycha i o 7.00 rano byliśmy w Świebodzicach.
----------------------------
PS. Na tym relacja z obozu wędrownego świebodzickich licealistów z sierpnia 1966 r. się kończy. Ale w kronice są jeszcze inne wspomnienia, również wywołujące uśmiech czytających - z dwutygodniowego obozu wędrownego przez Pasmo Babiogórskie, Beskid Wyspowy i Sądecki w lecie 1967 r., z kilkudniowych rajdów w Tatrach i Sudetach oraz sprawozdania z walnych zebrań naszego szkolnego kółka turystycznego, w szeregi którego i ja trafiłem kilkanaście lat później.
Zajrzałem do środka, rzuciłem okiem na pierwszą stronę, następną, szybko przeleciałem przez kolejne stronice z odklejającymi się od nich czarno-białymi fotografiami... i najzwyczajniej w świecie ją sobie po prostu przywłaszczyłem. Nie, czegoś takiego na pastwę płomieni nie można było skazać.
Była to bowiem kronika Szkolnego Koła Turystyczno-Krajoznawczego ze świebodzickiej "Jedynki". W latach 60. była to siedmioklasowa Szkoła Podstawowa zintegrowana z Liceum Ogólnokształcącym. Ta konkretna, znaleziona przeze mnie kronika, obejmuje tylko wpisy od sierpnia 1966 r. do końca roku szkolnego 1967/1968. Wiem, że kroniki były prowadzone także w innych latach. Jakie były losy tych pozostałych tomów - niestety nie wiem.
Ta już "moja" kronika rozpoczyna się od relacji z obozu wędrownego po Beskidzie Niskim i Bieszczadach, który się odbył w sierpniu 1966 r. W wędrówce wzięły udział aż 24 osoby - dwudziestu licealistów, dwie osoby z podstawówki i dwie osoby kadry. Wszystkie osoby znane są z imienia i nazwiska oraz z "przynależności" klasowej (tzn. wiadomo, kto skończył klasę X c, XI a, nie zaś, kto jest córką lub synem rolnika czy też przedstawiciela tzw. inteligencji pracującej). Spis uczestników obozu, wraz z podziałem na poszczególne namioty i przydzielone niektórym uczestnikom obozowe funkcje (kronikarz, pigularz, wierszokleta, kwatermistrz itp.) pojawia się na pierwszej stronie kroniki. Tej strony akurat niżej nie zacytuję, ale wszystkie pozostałe dotyczące tego sierpniowego obozu wędrownego już tak.
Jeśli zaś chodzi o edycję tego mającego już wszak blisko 50 lat tekstu to niemal wszystko pozostawiłem bez zmian. Poprawiłem tylko kilka ortografów. Interpunkcji nie poprawiałem, nie zmieniałem też błędnie odmienianej nazwy miejscowości Bartne w Beskidzie Niskim, pozostawiłem ortografa w bieszczadzkiej nazwie "Berehy Górne" (w kronice występuje "ch") - zapewne tak czasami wtedy mówiono i pisano. Z ciężkim sercem pozostawiłem słówko "Bieszczad" w zdaniu "Wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad" (wiem, że 80% ludzi w Polsce używa dziś tej niepoprawnej formy i że jest ona już ogólnie przyjęta; ja konsekwentnie trzymam się formy dopełniaczowej "Bieszczadów"). W cytowanej w kronice piosence "Szwejk" wulgaryzmy zapisałem tak, jak uczynili to licealni kronikarze.
Pozostawiłem też zdjęcie podpisane "Z cyklu: "Bezludne Bieszczady", które było wklejone w kronice nad tym podpisem, ale na pewno przyklejone jest tam po wcześniejszym odklejeniu się innego, właściwego zdjęcia. Te jest z pewnością tatrzańskie (kosodrzewina!) i odkleiło się w innej części kroniki, w której opisano jesienny rajd w Tatrach - z tej "tatrzańskiej" części nie ma żadnych zdjęć. Widoczne są tylko ślady po dwóch odklejonych fotografiach - jedno się więc znalazło w relacji "bieszczadzkiej".
A zatem miłej lektury. Wierzę, że niejednokrotnie zdania Zosi P. i Marianny C. (bo to one w spisie obozowiczów określone są jako kronikarka i zastępczyni kronikarza) wywołają na Waszych twarzach szeroki uśmiech.
5. VIII. 66 r.
Wyjazd nastąpił o godz. 21.31. W Wałbrzychu była przesiadka i stąd dojechaliśmy nad ranem do Krakowa. Podczas jazdy część obozowiczów spała, a druga część urozmaicała im sen, śpiewając w kółko "Coś nas urzekło, coś w dal uciekło. Uciekła miłość, albo nie było jej..."
Od lewej: J. Poks, Pietrek, Z. Poks
Odpoczynek, narada, opalanie
6. VIII. 66 r.
W Krakowie przesiadka na Grybów. W Grybowie zwiedzamy "piękny" kościół, który jest mieszaniną wszystkich pseudo-stylów. W ciągu całego dnia wszyscy byli zaspani i co chwilę ktoś ziewał. Odeszła od nas też ochota do żartów. Z Grybowa doszliśmy do Szymbarku a stamtąd autobusem dojechaliśmy do Gorlic. Tam rozbiliśmy namioty. Wieczorem, podczas nieobecności profesora przyszli do nas bardzo "mili" goście, których jak najprędzej chcieliśmy się pozbyć. Nazywali się "Chłopcy z Pragi" a szefem ich był pijany "Johnny" (czyli Kazek). W końcu jakoś poszli sobie pod warunkiem, że na drugi dzień zagrają z naszymi chłopakami w piłkę nożną. Oddychając z ulgą poszliśmy spać.
Gorlice. Pobudka
Śniadanie
7. VIII. 66 r.
Zwiedziliśmy kościół i piękne muzeum regionalne, gdzie były pamiątki po Łukasiewiczu, a potem poszliśmy na przystanek P.K.S. W drodze zgubiło się 5 chłopców. My wsiedliśmy do autobusu bez nich. Dojechaliśmy na przystanek Magura i weszliśmy na górę Magurę Małastowską, gdzie nasi detektywi odkryli mnóstwo jagód. Gdy zeszliśmy na dół, okazało się, że tamci jeszcze nas nie dogonili. Poszliśmy do Bartnych zostawiając na posterunku 3 osoby, które miały nas razem ze zgubieńcami dogonić. Po drodze dowiedzieliśmy się, że do Bartnej przed nocą nie dojdziemy i rozbiliśmy obóz w Banicy.
Wieczorem o 9.00 zachciało nam się oglądnąć program telewizyjny i ruszyliśmy do świetlicy. Jedna gospodyni poinformowała nas, że kierownik świetlicy był uprzejmy pójść z chłopami pić i nie wiadomo kiedy przyjdzie. Wracaliśmy do obozu "z piosenką na ustach, z radością w oczach". Po drodze rozmawialiśmy o dzikach i o radiostacji, którą miał obsługiwać Adam Bujak. Wskutek tej rozmowy profesor usłyszał już jakby komunikat Bujaka "Halo! Halo! Tu Adam! Tu Adam! Jestem w brzuchu dzika! Już wydziela się sok trawienny! Łapcie dzika! S.O.S.!"
Droga do Krempnej. W dali Świerzowa (803). "Gucio", J. Poks
Odpoczynek w Bartnem
8. VIII. 66 r.
Rano wykupiliśmy wszystkie jajka u gospodarzy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Od ludzi we wsi, za tabletki od bólu głowy, dowiedzieliśmy się, że ta grupa, która miała nas dogonić, wyprzedziła nas poprzedniego dnia. W Bartnych zostawili oni karteczkę, że idą dalej czerwonym szlakiem i będą czekać koło "Potrzty", jak napisał Krzysiek, w Krempnej. Zatrzymaliśmy się w Bartnych, żeby coś zjeść, ale w sklepie nie było chleba. Kupiliśmy trochę prowiantu, a gdy chcieliśmy podbić rachunek, okazało się, że pieczątka zgubiła się 2 lata temu i jeszcze się nie znalazła; w szkole nie było pieczątki od roku. Wszyscy kupowali chleb na własną rękę. Wiesiek, żeby kupić kawałek chleba, musiał obiecać gospodyni, że zmieni wyznanie z katolickiego na prawosławne (wieś była prawosławna). Tego dnia jedliśmy "prawosławny" chleb. Po obiedzie ruszyliśmy do Krempnej. Przez pomyłkę skręciliśmy na boczną drogę, która zaraz się skończyła. Musieliśmy rozbić namioty. gdyż było już ciemno.
K. Kozica: "Patrzcie jakim podobny" (wąsy z grzebienia)
Krempna
9. VIII. 66 r.
Wcześnie rano wysłaliśmy posłańców do Krempnej, żeby ci w Krempnej na nas zaczekali. Sami poszliśmy później. W Krempnej zwiedziliśmy cerkiew. Na podwórzu koło szkoły chłopcy znaleźli stary niemiecki hełm. Gdy Krzysiek włożył go na głowę, zaczesał się "w ząbek", zrobił wąsy z grzebienia i zasalutował, wyglądał wtedy jak potomek Hitlera z "siódmej wody po kisielu". Po południu załadowaliśmy się na ciężarówkę, która zawiozła nas do Żmigrodu. W drodze Maciołek za wysoko podniósł głowę i czapka jego, lekko jak ptak, sfrunęła na ziemię. Samochód stanął i Adam, jak gentleman, skoczył po nią. Za namową profesora kierowca ruszył i Adam musiał zrobić mały maratonik za samochodem. W Żmigrodzie przesiedliśmy się na autobus do Dukli. Rozbiliśmy namioty a wieczorem obmył nas sierpniowy deszczyk i czyści jak aniołki poszliśmy spać.
J. Poks
Dukla. Co za...
10. VIII. 66 r.
Część wędrowców ruszyła na Cergową a reszta zajęła się zakupami. W kioskach wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad. Przy okazji chłopcy, którzy pozostali w mieście, poderwali sobie panią kioskarkę i zrobili jej zdjęcie. Po południu, gdy już wszyscy wrócili z Cergowej, pojechaliśmy do Krosna. Tu trzeba było czekać na pociąg do Komańczy, więc wyszliśmy na miasto. Odwiedziliśmy wszystkie kawiarnie, sklepy i kościoły, przy czym nasze kieszenie nieco się opróżniły. Potem wsiedliśmy do pociągu. Razem z nami jechał góral w kapeluszu, na który profesor miał chrapkę. Góral sprzedałby kapelusz za 200 zł, ale w czasie rozmowy wygadał się, że kapelusz kosztował 90 zł. Wobec tych faktów profesor doszedł do wniosku, że górale są okropnie chytrzy. Gdy wysiedliśmy z pociągu w Komańczy, pochłonęły nas nieprzeniknione ciemności. Po ciemku rozbiliśmy namioty i poszliśmy spać.
11. VIII 66 r.
W południe poszliśmy szosą do Rzepedzi. Zwiedziliśmy tam Zakłady Przemysłu Drzewnego, gdzie m.in. produkowano parkiety i mozaiki na podłogi. Mozaiki wszystkim się podobały i każdy z nas schował sobie 1/x część podłogi do swojego namiotu. Potem część z nas poszła na "Stawkę większą niż życie" do świetlicy, a reszta położyła się spać.
Jedziemy kolejką leśną do Cisnej
Plecak z Piotrkiem
12. VIII 66 r.
W piątek część obozowiczów kopnęła się na Chryszczatą a reszta z oszałamiającą prędkością 15 km/godz. pojechała kolejką do Cisnej. Tam zostawiliśmy na stacji wiadomość, że jesteśmy po prawej stronie mostu. Wynikła z tego wielka draka, gdyż mostów w Cisnej jest kilkanaście i tamci zrobili dobrych kilka kilometrów, zanim nas znaleźli. Wieczorem mieliśmy ognisko z kilkoma panami ze Stalowej Woli. Śpiewali oni fajne piosenki przy gitarze. Niektóre z nich zapamiętaliśmy, ale nie wszystkie z nich śpiewamy, gdyż są niedozwolone. Np. te:
"Szwejk"
W Ołomuńcu na Fiszplacu
Gdym na warcie ...wa stał,
Gdym na warcie ...wa stał,
Wszyscy mi się ...wa dziwowali
Takim szabel ...wa miał
Tę chusteczkę coś mi dała
Na onucem ...wa wziął
Na onucem ...wa wziął
Żebyś sobie ...wa nie myślała
Żem Cię ...wa w sercu miał
A gdy szedłem do ataku
Z wrogiem było ...wa źle
Z wrogiem było ...wa źle
A sam Cesarz ...wa mnie pochwalił
I poklepał ...wa mnie
A gdy wojna się skończyła,
Którą przegrał ...wa wróg,
Którą przegrał ...wa wróg
Ja nosiłem ...wa trzy medale
Alem ...wa nie miał nóg
"Żołnierz"
Żołnierz drogą maszerował
prawą ręką się wachlował
lewą ręką trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie
Trzy, cztery zmiana ręki
Żołnierz drogą maszerował
lewą ręką się wachlował
prawą ręką trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie.
Trzy, cztery zmiana rąk
Żołnierz drogą maszerował
i rękami się wachlował,
a zębami trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie
Trzy, cztery zmiana zębów
Żołnierz drogą maszerował
i zębami się wachlował,
a rękami trzymał spodnie
bo mu było tak wygodnie
trzy, cztery striptiz
Żołnierz drogą maszerował
W ogóle się nie wachlował
i w ogóle nie miał spodni,
bo mu było tak wygodniej
Po ognisku poszliśmy wszyscy spać.
Fot. A. Sosiński
13. VIII. 66 r.
Rano kilka osób poszło w góry, a reszta z plecakami dojechała do Wetliny. Cały dzień opalaliśmy się, gdyż była piękna pogoda. Dziewczęta poszły myć się za zakręt rzeki. Piotrek nie wiedział o tym i popłynął tam na materacu, zdalnie sterowany przez Gucia. Widząc je rozebrane nie uważał za stosowne wycofać się, ale jeszcze ładował się z materacem na brzeg. Później dowiedzieliśmy się od Piotrka, że Gucio podglądał je zza krzaków. Wieczorem zrobiliśmy sobie ognisko, na którym było ogólne wycie, a Adam robił striptiz.
"Mister apetyt"
Połonina Wetlińska po zdobyciu
14. VIII. 66 r.
W tym dniu wyjątkowo nie chodziliśmy nigdzie w góry, za to byliśmy w restauracji w strojach kąpielowych, które wzbudziły ogólny podziw i uznanie miejscowej inteligencji. Zdaniem profesora "byczyliśmy się" cały dzień. Wieczorem na ognisku miał być chrzest beanów. W tym celu przygotowano wykwintne danie, które przez cały dzień było szeroko reklamowane. Każdy bean musiał zjeść papkę złożoną z następujących składników:
1. konserwa, która leżała cały dzień na słońcu
2. dżem
3. kisiel
4. zupa grochowa
5. herbata
6. sól
7. cukier
8. pieprz
9. borówki
10. woda
Dla spragnionych była herbata z środkiem na przeczyszczenie. Przedtem jeszcze polano wszystkich wodą, bo jak chrzest, to chrzest.
Z cyklu: "Bezludne Bieszczady"
Przystanek PKS Wetlina. W autobusie 150 %. Nas ratuje spokój. Krzysiek K. ma plecy (na pierwszym planie).
15. VIII 66 r.
W poniedziałek wszyscy poszliśmy na przystanek P.K.S. Oczom naszym ukazał się następujący widok. Cały plac wokół przystanku zatłoczony był ludźmi. Było ponad 100 osób a każdy miał plecak lub walizkę. Wszyscy czekali na jeden autobus. sytuację uratowała jedna wycieczka, która odeszła, kilkunastu turystów, którzy zrezygnowali z jazdy i kilka osób z naszego obozu, które szły piechotą. Reszta się zapakowała. Dojechaliśmy do Ustrzyk Górnych.
Było tu już wiele namiotów pojedynczych i kilka obozów harcerskich i studenckich. W jednym z obozów harcerskich wisiała flaga, na którą nasi chłopcy mieli chrapkę. W południe na łąkę, gdzie były nasze namioty, przyszła krowa. Wszyscy się nią zainteresowali, a najwięcej Andrzej Sosiński. Podszedł do niej i wyciągnął rękę, żeby ją poklepać. Wówczas w spokojnej krowie odezwała się chyba krew dzikich przodków, gdyż wierzgnęła nogami, nastawiła rogi, zadarła ogon i huzia! na Sosika. Andrzej zaniemówił z wrażenia, podskoczył i w nogi! Pobił wtedy chyba rekord szybkości (co się nie robi ze strachu?).
Wieczorem było ognisko, potem wszyscy poszli spać.
Z Połoniny Caryńskiej na Berechy Górne patrzą M. Celińska, W. Apanasewicz, A. Bujak, M. Mizerski, J. Poks, D. Januszewska
16. VIII 66 r.
O 2.00 rano Krzystek i Apanasewicz zrobili podchód do obozu harcerskiego, zerwali flagę i zwiali. O 9.00 rano dwóch parlamentariuszy poszło do obozu harcerzy czynić układy o flagę. Harcerze zgodzili się dać wykup liczący 44 batoniki. Wymiana miała nastąpić o 12.00. Ale w południe harcerze zmienili zdanie i nie chcieli dać wykupu. Więc parlamentariusze w tył zwrot i, odebrawszy harcerskie słowo, że nikt im flagi nie odbierze, ruszyli do swoich namiotów. Ale w połowie drogi napadło na nich dwudziestu kilku harcerzy i zaczęła się bitwa. W końcu harcerze, mający kilkunastokrotną przewagę nad naszymi, wyrwali flagę i uciekli do obozu. Parlamentariusze przyszli z pustymi rękami a my obeszliśmy sie smakiem batonów.
W tym dniu humor dopisywał wszystkim. Część poszła na Tarnicę i Halicz a reszta robiła zbiorową kąpiel, z tym, że jedni kąpali a drudzy byli kąpani. Rano wrzucono do wody Dankę i Krysię zapakowane w namiot, gdyż nie chciały wstać, potem Mariannę a po południu Dankę, Zosię 2 razy i Andrzeja Szczurka. Wieczorem było małe ognisko a w nocy pełniliśmy podwójną wartę (w obawie przed harcerzami).
W drodze na Halicz: M. Mizerski, A. Bujak. Fot. J. Poks
Halicz (1333) zdobyty. Wracamy przez Bukowe Berdo (1313): A. Bujak, J. Poks, M. Mizerski. Fot. M. Gucwa
17. VIII 66 r.
Poszliśmy na przystanek, żeby pojechać do Ustrzyk Dolnych. Teraz, tak jak w Wetlinie, było bardzo dużo ludzi, ale tym razem autobus nas nie zabrał. Poszliśmy na piechotę. Bagaże zabrał nam samochód, więc szło się wesoło. Po drodze zauważyliśmy żmiję lub zaskrońca (dotąd nie wiadomo co, gdyż spór między chłopcami się nie rozstrzygnął). Dwa kilometry przed Lutowiskami załadowaliśmy się na drabiniasty wóz z tym warunkiem, że chłopcy pod górę musieli pchać. Z Lutowisk pojechaliśmy autobusem do Ustrzyk Dolnych. Było to dosyć duże miasto, wobec czego poszliśmy wieczorem do kina na "Złoto Alaski". Zanim poszliśmy do kina, pan profesor zachwycił nas ogromem swej dobroci, gdyż wręczył nam po pół czekolady na łebka.
Ustrzyki Dolne. Pomnik 1000-lecia PP.
18. VIII 66 r.
Rano spakowaliśmy wszystkie ciuchy i wsiedliśmy w pociąg, żeby jechać do domu. W Zagórzu była przesiadka na pociąg do Katowic. Chłopcy, nie mając nic do roboty, ustawili się w kilkumetrową kolejkę do ubikacji, a dziewczęta przywabiały pasażerów słowiczym śpiewem. Wieczorem dojechaliśmy do Katowic. Po dwugodzinnym zwiedzaniu miasta wsiedliśmy w pociąg do Jaworzyny Śląskiej. Zieloną noc przespaliśmy w pociągu.
19. VIII 66 r.
W Jaworzynie przesiedliśmy się na pociąg do Wałbrzycha i o 7.00 rano byliśmy w Świebodzicach.
----------------------------
PS. Na tym relacja z obozu wędrownego świebodzickich licealistów z sierpnia 1966 r. się kończy. Ale w kronice są jeszcze inne wspomnienia, również wywołujące uśmiech czytających - z dwutygodniowego obozu wędrownego przez Pasmo Babiogórskie, Beskid Wyspowy i Sądecki w lecie 1967 r., z kilkudniowych rajdów w Tatrach i Sudetach oraz sprawozdania z walnych zebrań naszego szkolnego kółka turystycznego, w szeregi którego i ja trafiłem kilkanaście lat później.