Rękopis znaleziony w Świebodzicach
Rękopis znaleziony w Świebodzicach
Chyba z dziesięć lat temu znalazłem w korytarzu piwnicy domu moich Rodziców (domu wielorodzinnego) stos przeznaczonych przez kogoś do spalenia papierzysk. Gazety z lat 70., 80., różnego rodzaju papierowe śmieci, kartony. A na wierzchu tego wszystkiego leżało takie oto coś
Zajrzałem do środka, rzuciłem okiem na pierwszą stronę, następną, szybko przeleciałem przez kolejne stronice z odklejającymi się od nich czarno-białymi fotografiami... i najzwyczajniej w świecie ją sobie po prostu przywłaszczyłem. Nie, czegoś takiego na pastwę płomieni nie można było skazać.
Była to bowiem kronika Szkolnego Koła Turystyczno-Krajoznawczego ze świebodzickiej "Jedynki". W latach 60. była to siedmioklasowa Szkoła Podstawowa zintegrowana z Liceum Ogólnokształcącym. Ta konkretna, znaleziona przeze mnie kronika, obejmuje tylko wpisy od sierpnia 1966 r. do końca roku szkolnego 1967/1968. Wiem, że kroniki były prowadzone także w innych latach. Jakie były losy tych pozostałych tomów - niestety nie wiem.
Ta już "moja" kronika rozpoczyna się od relacji z obozu wędrownego po Beskidzie Niskim i Bieszczadach, który się odbył w sierpniu 1966 r. W wędrówce wzięły udział aż 24 osoby - dwudziestu licealistów, dwie osoby z podstawówki i dwie osoby kadry. Wszystkie osoby znane są z imienia i nazwiska oraz z "przynależności" klasowej (tzn. wiadomo, kto skończył klasę X c, XI a, nie zaś, kto jest córką lub synem rolnika czy też przedstawiciela tzw. inteligencji pracującej). Spis uczestników obozu, wraz z podziałem na poszczególne namioty i przydzielone niektórym uczestnikom obozowe funkcje (kronikarz, pigularz, wierszokleta, kwatermistrz itp.) pojawia się na pierwszej stronie kroniki. Tej strony akurat niżej nie zacytuję, ale wszystkie pozostałe dotyczące tego sierpniowego obozu wędrownego już tak.
Jeśli zaś chodzi o edycję tego mającego już wszak blisko 50 lat tekstu to niemal wszystko pozostawiłem bez zmian. Poprawiłem tylko kilka ortografów. Interpunkcji nie poprawiałem, nie zmieniałem też błędnie odmienianej nazwy miejscowości Bartne w Beskidzie Niskim, pozostawiłem ortografa w bieszczadzkiej nazwie "Berehy Górne" (w kronice występuje "ch") - zapewne tak czasami wtedy mówiono i pisano. Z ciężkim sercem pozostawiłem słówko "Bieszczad" w zdaniu "Wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad" (wiem, że 80% ludzi w Polsce używa dziś tej niepoprawnej formy i że jest ona już ogólnie przyjęta; ja konsekwentnie trzymam się formy dopełniaczowej "Bieszczadów"). W cytowanej w kronice piosence "Szwejk" wulgaryzmy zapisałem tak, jak uczynili to licealni kronikarze.
Pozostawiłem też zdjęcie podpisane "Z cyklu: "Bezludne Bieszczady", które było wklejone w kronice nad tym podpisem, ale na pewno przyklejone jest tam po wcześniejszym odklejeniu się innego, właściwego zdjęcia. Te jest z pewnością tatrzańskie (kosodrzewina!) i odkleiło się w innej części kroniki, w której opisano jesienny rajd w Tatrach - z tej "tatrzańskiej" części nie ma żadnych zdjęć. Widoczne są tylko ślady po dwóch odklejonych fotografiach - jedno się więc znalazło w relacji "bieszczadzkiej".
A zatem miłej lektury. Wierzę, że niejednokrotnie zdania Zosi P. i Marianny C. (bo to one w spisie obozowiczów określone są jako kronikarka i zastępczyni kronikarza) wywołają na Waszych twarzach szeroki uśmiech.
5. VIII. 66 r.
Wyjazd nastąpił o godz. 21.31. W Wałbrzychu była przesiadka i stąd dojechaliśmy nad ranem do Krakowa. Podczas jazdy część obozowiczów spała, a druga część urozmaicała im sen, śpiewając w kółko "Coś nas urzekło, coś w dal uciekło. Uciekła miłość, albo nie było jej..."
Od lewej: J. Poks, Pietrek, Z. Poks
Odpoczynek, narada, opalanie
6. VIII. 66 r.
W Krakowie przesiadka na Grybów. W Grybowie zwiedzamy "piękny" kościół, który jest mieszaniną wszystkich pseudo-stylów. W ciągu całego dnia wszyscy byli zaspani i co chwilę ktoś ziewał. Odeszła od nas też ochota do żartów. Z Grybowa doszliśmy do Szymbarku a stamtąd autobusem dojechaliśmy do Gorlic. Tam rozbiliśmy namioty. Wieczorem, podczas nieobecności profesora przyszli do nas bardzo "mili" goście, których jak najprędzej chcieliśmy się pozbyć. Nazywali się "Chłopcy z Pragi" a szefem ich był pijany "Johnny" (czyli Kazek). W końcu jakoś poszli sobie pod warunkiem, że na drugi dzień zagrają z naszymi chłopakami w piłkę nożną. Oddychając z ulgą poszliśmy spać.
Gorlice. Pobudka
Śniadanie
7. VIII. 66 r.
Zwiedziliśmy kościół i piękne muzeum regionalne, gdzie były pamiątki po Łukasiewiczu, a potem poszliśmy na przystanek P.K.S. W drodze zgubiło się 5 chłopców. My wsiedliśmy do autobusu bez nich. Dojechaliśmy na przystanek Magura i weszliśmy na górę Magurę Małastowską, gdzie nasi detektywi odkryli mnóstwo jagód. Gdy zeszliśmy na dół, okazało się, że tamci jeszcze nas nie dogonili. Poszliśmy do Bartnych zostawiając na posterunku 3 osoby, które miały nas razem ze zgubieńcami dogonić. Po drodze dowiedzieliśmy się, że do Bartnej przed nocą nie dojdziemy i rozbiliśmy obóz w Banicy.
Wieczorem o 9.00 zachciało nam się oglądnąć program telewizyjny i ruszyliśmy do świetlicy. Jedna gospodyni poinformowała nas, że kierownik świetlicy był uprzejmy pójść z chłopami pić i nie wiadomo kiedy przyjdzie. Wracaliśmy do obozu "z piosenką na ustach, z radością w oczach". Po drodze rozmawialiśmy o dzikach i o radiostacji, którą miał obsługiwać Adam Bujak. Wskutek tej rozmowy profesor usłyszał już jakby komunikat Bujaka "Halo! Halo! Tu Adam! Tu Adam! Jestem w brzuchu dzika! Już wydziela się sok trawienny! Łapcie dzika! S.O.S.!"
Droga do Krempnej. W dali Świerzowa (803). "Gucio", J. Poks
Odpoczynek w Bartnem
8. VIII. 66 r.
Rano wykupiliśmy wszystkie jajka u gospodarzy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Od ludzi we wsi, za tabletki od bólu głowy, dowiedzieliśmy się, że ta grupa, która miała nas dogonić, wyprzedziła nas poprzedniego dnia. W Bartnych zostawili oni karteczkę, że idą dalej czerwonym szlakiem i będą czekać koło "Potrzty", jak napisał Krzysiek, w Krempnej. Zatrzymaliśmy się w Bartnych, żeby coś zjeść, ale w sklepie nie było chleba. Kupiliśmy trochę prowiantu, a gdy chcieliśmy podbić rachunek, okazało się, że pieczątka zgubiła się 2 lata temu i jeszcze się nie znalazła; w szkole nie było pieczątki od roku. Wszyscy kupowali chleb na własną rękę. Wiesiek, żeby kupić kawałek chleba, musiał obiecać gospodyni, że zmieni wyznanie z katolickiego na prawosławne (wieś była prawosławna). Tego dnia jedliśmy "prawosławny" chleb. Po obiedzie ruszyliśmy do Krempnej. Przez pomyłkę skręciliśmy na boczną drogę, która zaraz się skończyła. Musieliśmy rozbić namioty. gdyż było już ciemno.
K. Kozica: "Patrzcie jakim podobny" (wąsy z grzebienia)
Krempna
9. VIII. 66 r.
Wcześnie rano wysłaliśmy posłańców do Krempnej, żeby ci w Krempnej na nas zaczekali. Sami poszliśmy później. W Krempnej zwiedziliśmy cerkiew. Na podwórzu koło szkoły chłopcy znaleźli stary niemiecki hełm. Gdy Krzysiek włożył go na głowę, zaczesał się "w ząbek", zrobił wąsy z grzebienia i zasalutował, wyglądał wtedy jak potomek Hitlera z "siódmej wody po kisielu". Po południu załadowaliśmy się na ciężarówkę, która zawiozła nas do Żmigrodu. W drodze Maciołek za wysoko podniósł głowę i czapka jego, lekko jak ptak, sfrunęła na ziemię. Samochód stanął i Adam, jak gentleman, skoczył po nią. Za namową profesora kierowca ruszył i Adam musiał zrobić mały maratonik za samochodem. W Żmigrodzie przesiedliśmy się na autobus do Dukli. Rozbiliśmy namioty a wieczorem obmył nas sierpniowy deszczyk i czyści jak aniołki poszliśmy spać.
J. Poks
Dukla. Co za...
10. VIII. 66 r.
Część wędrowców ruszyła na Cergową a reszta zajęła się zakupami. W kioskach wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad. Przy okazji chłopcy, którzy pozostali w mieście, poderwali sobie panią kioskarkę i zrobili jej zdjęcie. Po południu, gdy już wszyscy wrócili z Cergowej, pojechaliśmy do Krosna. Tu trzeba było czekać na pociąg do Komańczy, więc wyszliśmy na miasto. Odwiedziliśmy wszystkie kawiarnie, sklepy i kościoły, przy czym nasze kieszenie nieco się opróżniły. Potem wsiedliśmy do pociągu. Razem z nami jechał góral w kapeluszu, na który profesor miał chrapkę. Góral sprzedałby kapelusz za 200 zł, ale w czasie rozmowy wygadał się, że kapelusz kosztował 90 zł. Wobec tych faktów profesor doszedł do wniosku, że górale są okropnie chytrzy. Gdy wysiedliśmy z pociągu w Komańczy, pochłonęły nas nieprzeniknione ciemności. Po ciemku rozbiliśmy namioty i poszliśmy spać.
11. VIII 66 r.
W południe poszliśmy szosą do Rzepedzi. Zwiedziliśmy tam Zakłady Przemysłu Drzewnego, gdzie m.in. produkowano parkiety i mozaiki na podłogi. Mozaiki wszystkim się podobały i każdy z nas schował sobie 1/x część podłogi do swojego namiotu. Potem część z nas poszła na "Stawkę większą niż życie" do świetlicy, a reszta położyła się spać.
Jedziemy kolejką leśną do Cisnej
Plecak z Piotrkiem
12. VIII 66 r.
W piątek część obozowiczów kopnęła się na Chryszczatą a reszta z oszałamiającą prędkością 15 km/godz. pojechała kolejką do Cisnej. Tam zostawiliśmy na stacji wiadomość, że jesteśmy po prawej stronie mostu. Wynikła z tego wielka draka, gdyż mostów w Cisnej jest kilkanaście i tamci zrobili dobrych kilka kilometrów, zanim nas znaleźli. Wieczorem mieliśmy ognisko z kilkoma panami ze Stalowej Woli. Śpiewali oni fajne piosenki przy gitarze. Niektóre z nich zapamiętaliśmy, ale nie wszystkie z nich śpiewamy, gdyż są niedozwolone. Np. te:
"Szwejk"
W Ołomuńcu na Fiszplacu
Gdym na warcie ...wa stał,
Gdym na warcie ...wa stał,
Wszyscy mi się ...wa dziwowali
Takim szabel ...wa miał
Tę chusteczkę coś mi dała
Na onucem ...wa wziął
Na onucem ...wa wziął
Żebyś sobie ...wa nie myślała
Żem Cię ...wa w sercu miał
A gdy szedłem do ataku
Z wrogiem było ...wa źle
Z wrogiem było ...wa źle
A sam Cesarz ...wa mnie pochwalił
I poklepał ...wa mnie
A gdy wojna się skończyła,
Którą przegrał ...wa wróg,
Którą przegrał ...wa wróg
Ja nosiłem ...wa trzy medale
Alem ...wa nie miał nóg
"Żołnierz"
Żołnierz drogą maszerował
prawą ręką się wachlował
lewą ręką trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie
Trzy, cztery zmiana ręki
Żołnierz drogą maszerował
lewą ręką się wachlował
prawą ręką trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie.
Trzy, cztery zmiana rąk
Żołnierz drogą maszerował
i rękami się wachlował,
a zębami trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie
Trzy, cztery zmiana zębów
Żołnierz drogą maszerował
i zębami się wachlował,
a rękami trzymał spodnie
bo mu było tak wygodnie
trzy, cztery striptiz
Żołnierz drogą maszerował
W ogóle się nie wachlował
i w ogóle nie miał spodni,
bo mu było tak wygodniej
Po ognisku poszliśmy wszyscy spać.
Fot. A. Sosiński
13. VIII. 66 r.
Rano kilka osób poszło w góry, a reszta z plecakami dojechała do Wetliny. Cały dzień opalaliśmy się, gdyż była piękna pogoda. Dziewczęta poszły myć się za zakręt rzeki. Piotrek nie wiedział o tym i popłynął tam na materacu, zdalnie sterowany przez Gucia. Widząc je rozebrane nie uważał za stosowne wycofać się, ale jeszcze ładował się z materacem na brzeg. Później dowiedzieliśmy się od Piotrka, że Gucio podglądał je zza krzaków. Wieczorem zrobiliśmy sobie ognisko, na którym było ogólne wycie, a Adam robił striptiz.
"Mister apetyt"
Połonina Wetlińska po zdobyciu
14. VIII. 66 r.
W tym dniu wyjątkowo nie chodziliśmy nigdzie w góry, za to byliśmy w restauracji w strojach kąpielowych, które wzbudziły ogólny podziw i uznanie miejscowej inteligencji. Zdaniem profesora "byczyliśmy się" cały dzień. Wieczorem na ognisku miał być chrzest beanów. W tym celu przygotowano wykwintne danie, które przez cały dzień było szeroko reklamowane. Każdy bean musiał zjeść papkę złożoną z następujących składników:
1. konserwa, która leżała cały dzień na słońcu
2. dżem
3. kisiel
4. zupa grochowa
5. herbata
6. sól
7. cukier
8. pieprz
9. borówki
10. woda
Dla spragnionych była herbata z środkiem na przeczyszczenie. Przedtem jeszcze polano wszystkich wodą, bo jak chrzest, to chrzest.
Z cyklu: "Bezludne Bieszczady"
Przystanek PKS Wetlina. W autobusie 150 %. Nas ratuje spokój. Krzysiek K. ma plecy (na pierwszym planie).
15. VIII 66 r.
W poniedziałek wszyscy poszliśmy na przystanek P.K.S. Oczom naszym ukazał się następujący widok. Cały plac wokół przystanku zatłoczony był ludźmi. Było ponad 100 osób a każdy miał plecak lub walizkę. Wszyscy czekali na jeden autobus. sytuację uratowała jedna wycieczka, która odeszła, kilkunastu turystów, którzy zrezygnowali z jazdy i kilka osób z naszego obozu, które szły piechotą. Reszta się zapakowała. Dojechaliśmy do Ustrzyk Górnych.
Było tu już wiele namiotów pojedynczych i kilka obozów harcerskich i studenckich. W jednym z obozów harcerskich wisiała flaga, na którą nasi chłopcy mieli chrapkę. W południe na łąkę, gdzie były nasze namioty, przyszła krowa. Wszyscy się nią zainteresowali, a najwięcej Andrzej Sosiński. Podszedł do niej i wyciągnął rękę, żeby ją poklepać. Wówczas w spokojnej krowie odezwała się chyba krew dzikich przodków, gdyż wierzgnęła nogami, nastawiła rogi, zadarła ogon i huzia! na Sosika. Andrzej zaniemówił z wrażenia, podskoczył i w nogi! Pobił wtedy chyba rekord szybkości (co się nie robi ze strachu?).
Wieczorem było ognisko, potem wszyscy poszli spać.
Z Połoniny Caryńskiej na Berechy Górne patrzą M. Celińska, W. Apanasewicz, A. Bujak, M. Mizerski, J. Poks, D. Januszewska
16. VIII 66 r.
O 2.00 rano Krzystek i Apanasewicz zrobili podchód do obozu harcerskiego, zerwali flagę i zwiali. O 9.00 rano dwóch parlamentariuszy poszło do obozu harcerzy czynić układy o flagę. Harcerze zgodzili się dać wykup liczący 44 batoniki. Wymiana miała nastąpić o 12.00. Ale w południe harcerze zmienili zdanie i nie chcieli dać wykupu. Więc parlamentariusze w tył zwrot i, odebrawszy harcerskie słowo, że nikt im flagi nie odbierze, ruszyli do swoich namiotów. Ale w połowie drogi napadło na nich dwudziestu kilku harcerzy i zaczęła się bitwa. W końcu harcerze, mający kilkunastokrotną przewagę nad naszymi, wyrwali flagę i uciekli do obozu. Parlamentariusze przyszli z pustymi rękami a my obeszliśmy sie smakiem batonów.
W tym dniu humor dopisywał wszystkim. Część poszła na Tarnicę i Halicz a reszta robiła zbiorową kąpiel, z tym, że jedni kąpali a drudzy byli kąpani. Rano wrzucono do wody Dankę i Krysię zapakowane w namiot, gdyż nie chciały wstać, potem Mariannę a po południu Dankę, Zosię 2 razy i Andrzeja Szczurka. Wieczorem było małe ognisko a w nocy pełniliśmy podwójną wartę (w obawie przed harcerzami).
W drodze na Halicz: M. Mizerski, A. Bujak. Fot. J. Poks
Halicz (1333) zdobyty. Wracamy przez Bukowe Berdo (1313): A. Bujak, J. Poks, M. Mizerski. Fot. M. Gucwa
17. VIII 66 r.
Poszliśmy na przystanek, żeby pojechać do Ustrzyk Dolnych. Teraz, tak jak w Wetlinie, było bardzo dużo ludzi, ale tym razem autobus nas nie zabrał. Poszliśmy na piechotę. Bagaże zabrał nam samochód, więc szło się wesoło. Po drodze zauważyliśmy żmiję lub zaskrońca (dotąd nie wiadomo co, gdyż spór między chłopcami się nie rozstrzygnął). Dwa kilometry przed Lutowiskami załadowaliśmy się na drabiniasty wóz z tym warunkiem, że chłopcy pod górę musieli pchać. Z Lutowisk pojechaliśmy autobusem do Ustrzyk Dolnych. Było to dosyć duże miasto, wobec czego poszliśmy wieczorem do kina na "Złoto Alaski". Zanim poszliśmy do kina, pan profesor zachwycił nas ogromem swej dobroci, gdyż wręczył nam po pół czekolady na łebka.
Ustrzyki Dolne. Pomnik 1000-lecia PP.
18. VIII 66 r.
Rano spakowaliśmy wszystkie ciuchy i wsiedliśmy w pociąg, żeby jechać do domu. W Zagórzu była przesiadka na pociąg do Katowic. Chłopcy, nie mając nic do roboty, ustawili się w kilkumetrową kolejkę do ubikacji, a dziewczęta przywabiały pasażerów słowiczym śpiewem. Wieczorem dojechaliśmy do Katowic. Po dwugodzinnym zwiedzaniu miasta wsiedliśmy w pociąg do Jaworzyny Śląskiej. Zieloną noc przespaliśmy w pociągu.
19. VIII 66 r.
W Jaworzynie przesiedliśmy się na pociąg do Wałbrzycha i o 7.00 rano byliśmy w Świebodzicach.
----------------------------
PS. Na tym relacja z obozu wędrownego świebodzickich licealistów z sierpnia 1966 r. się kończy. Ale w kronice są jeszcze inne wspomnienia, również wywołujące uśmiech czytających - z dwutygodniowego obozu wędrownego przez Pasmo Babiogórskie, Beskid Wyspowy i Sądecki w lecie 1967 r., z kilkudniowych rajdów w Tatrach i Sudetach oraz sprawozdania z walnych zebrań naszego szkolnego kółka turystycznego, w szeregi którego i ja trafiłem kilkanaście lat później.
Zajrzałem do środka, rzuciłem okiem na pierwszą stronę, następną, szybko przeleciałem przez kolejne stronice z odklejającymi się od nich czarno-białymi fotografiami... i najzwyczajniej w świecie ją sobie po prostu przywłaszczyłem. Nie, czegoś takiego na pastwę płomieni nie można było skazać.
Była to bowiem kronika Szkolnego Koła Turystyczno-Krajoznawczego ze świebodzickiej "Jedynki". W latach 60. była to siedmioklasowa Szkoła Podstawowa zintegrowana z Liceum Ogólnokształcącym. Ta konkretna, znaleziona przeze mnie kronika, obejmuje tylko wpisy od sierpnia 1966 r. do końca roku szkolnego 1967/1968. Wiem, że kroniki były prowadzone także w innych latach. Jakie były losy tych pozostałych tomów - niestety nie wiem.
Ta już "moja" kronika rozpoczyna się od relacji z obozu wędrownego po Beskidzie Niskim i Bieszczadach, który się odbył w sierpniu 1966 r. W wędrówce wzięły udział aż 24 osoby - dwudziestu licealistów, dwie osoby z podstawówki i dwie osoby kadry. Wszystkie osoby znane są z imienia i nazwiska oraz z "przynależności" klasowej (tzn. wiadomo, kto skończył klasę X c, XI a, nie zaś, kto jest córką lub synem rolnika czy też przedstawiciela tzw. inteligencji pracującej). Spis uczestników obozu, wraz z podziałem na poszczególne namioty i przydzielone niektórym uczestnikom obozowe funkcje (kronikarz, pigularz, wierszokleta, kwatermistrz itp.) pojawia się na pierwszej stronie kroniki. Tej strony akurat niżej nie zacytuję, ale wszystkie pozostałe dotyczące tego sierpniowego obozu wędrownego już tak.
Jeśli zaś chodzi o edycję tego mającego już wszak blisko 50 lat tekstu to niemal wszystko pozostawiłem bez zmian. Poprawiłem tylko kilka ortografów. Interpunkcji nie poprawiałem, nie zmieniałem też błędnie odmienianej nazwy miejscowości Bartne w Beskidzie Niskim, pozostawiłem ortografa w bieszczadzkiej nazwie "Berehy Górne" (w kronice występuje "ch") - zapewne tak czasami wtedy mówiono i pisano. Z ciężkim sercem pozostawiłem słówko "Bieszczad" w zdaniu "Wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad" (wiem, że 80% ludzi w Polsce używa dziś tej niepoprawnej formy i że jest ona już ogólnie przyjęta; ja konsekwentnie trzymam się formy dopełniaczowej "Bieszczadów"). W cytowanej w kronice piosence "Szwejk" wulgaryzmy zapisałem tak, jak uczynili to licealni kronikarze.
Pozostawiłem też zdjęcie podpisane "Z cyklu: "Bezludne Bieszczady", które było wklejone w kronice nad tym podpisem, ale na pewno przyklejone jest tam po wcześniejszym odklejeniu się innego, właściwego zdjęcia. Te jest z pewnością tatrzańskie (kosodrzewina!) i odkleiło się w innej części kroniki, w której opisano jesienny rajd w Tatrach - z tej "tatrzańskiej" części nie ma żadnych zdjęć. Widoczne są tylko ślady po dwóch odklejonych fotografiach - jedno się więc znalazło w relacji "bieszczadzkiej".
A zatem miłej lektury. Wierzę, że niejednokrotnie zdania Zosi P. i Marianny C. (bo to one w spisie obozowiczów określone są jako kronikarka i zastępczyni kronikarza) wywołają na Waszych twarzach szeroki uśmiech.
5. VIII. 66 r.
Wyjazd nastąpił o godz. 21.31. W Wałbrzychu była przesiadka i stąd dojechaliśmy nad ranem do Krakowa. Podczas jazdy część obozowiczów spała, a druga część urozmaicała im sen, śpiewając w kółko "Coś nas urzekło, coś w dal uciekło. Uciekła miłość, albo nie było jej..."
Od lewej: J. Poks, Pietrek, Z. Poks
Odpoczynek, narada, opalanie
6. VIII. 66 r.
W Krakowie przesiadka na Grybów. W Grybowie zwiedzamy "piękny" kościół, który jest mieszaniną wszystkich pseudo-stylów. W ciągu całego dnia wszyscy byli zaspani i co chwilę ktoś ziewał. Odeszła od nas też ochota do żartów. Z Grybowa doszliśmy do Szymbarku a stamtąd autobusem dojechaliśmy do Gorlic. Tam rozbiliśmy namioty. Wieczorem, podczas nieobecności profesora przyszli do nas bardzo "mili" goście, których jak najprędzej chcieliśmy się pozbyć. Nazywali się "Chłopcy z Pragi" a szefem ich był pijany "Johnny" (czyli Kazek). W końcu jakoś poszli sobie pod warunkiem, że na drugi dzień zagrają z naszymi chłopakami w piłkę nożną. Oddychając z ulgą poszliśmy spać.
Gorlice. Pobudka
Śniadanie
7. VIII. 66 r.
Zwiedziliśmy kościół i piękne muzeum regionalne, gdzie były pamiątki po Łukasiewiczu, a potem poszliśmy na przystanek P.K.S. W drodze zgubiło się 5 chłopców. My wsiedliśmy do autobusu bez nich. Dojechaliśmy na przystanek Magura i weszliśmy na górę Magurę Małastowską, gdzie nasi detektywi odkryli mnóstwo jagód. Gdy zeszliśmy na dół, okazało się, że tamci jeszcze nas nie dogonili. Poszliśmy do Bartnych zostawiając na posterunku 3 osoby, które miały nas razem ze zgubieńcami dogonić. Po drodze dowiedzieliśmy się, że do Bartnej przed nocą nie dojdziemy i rozbiliśmy obóz w Banicy.
Wieczorem o 9.00 zachciało nam się oglądnąć program telewizyjny i ruszyliśmy do świetlicy. Jedna gospodyni poinformowała nas, że kierownik świetlicy był uprzejmy pójść z chłopami pić i nie wiadomo kiedy przyjdzie. Wracaliśmy do obozu "z piosenką na ustach, z radością w oczach". Po drodze rozmawialiśmy o dzikach i o radiostacji, którą miał obsługiwać Adam Bujak. Wskutek tej rozmowy profesor usłyszał już jakby komunikat Bujaka "Halo! Halo! Tu Adam! Tu Adam! Jestem w brzuchu dzika! Już wydziela się sok trawienny! Łapcie dzika! S.O.S.!"
Droga do Krempnej. W dali Świerzowa (803). "Gucio", J. Poks
Odpoczynek w Bartnem
8. VIII. 66 r.
Rano wykupiliśmy wszystkie jajka u gospodarzy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Od ludzi we wsi, za tabletki od bólu głowy, dowiedzieliśmy się, że ta grupa, która miała nas dogonić, wyprzedziła nas poprzedniego dnia. W Bartnych zostawili oni karteczkę, że idą dalej czerwonym szlakiem i będą czekać koło "Potrzty", jak napisał Krzysiek, w Krempnej. Zatrzymaliśmy się w Bartnych, żeby coś zjeść, ale w sklepie nie było chleba. Kupiliśmy trochę prowiantu, a gdy chcieliśmy podbić rachunek, okazało się, że pieczątka zgubiła się 2 lata temu i jeszcze się nie znalazła; w szkole nie było pieczątki od roku. Wszyscy kupowali chleb na własną rękę. Wiesiek, żeby kupić kawałek chleba, musiał obiecać gospodyni, że zmieni wyznanie z katolickiego na prawosławne (wieś była prawosławna). Tego dnia jedliśmy "prawosławny" chleb. Po obiedzie ruszyliśmy do Krempnej. Przez pomyłkę skręciliśmy na boczną drogę, która zaraz się skończyła. Musieliśmy rozbić namioty. gdyż było już ciemno.
K. Kozica: "Patrzcie jakim podobny" (wąsy z grzebienia)
Krempna
9. VIII. 66 r.
Wcześnie rano wysłaliśmy posłańców do Krempnej, żeby ci w Krempnej na nas zaczekali. Sami poszliśmy później. W Krempnej zwiedziliśmy cerkiew. Na podwórzu koło szkoły chłopcy znaleźli stary niemiecki hełm. Gdy Krzysiek włożył go na głowę, zaczesał się "w ząbek", zrobił wąsy z grzebienia i zasalutował, wyglądał wtedy jak potomek Hitlera z "siódmej wody po kisielu". Po południu załadowaliśmy się na ciężarówkę, która zawiozła nas do Żmigrodu. W drodze Maciołek za wysoko podniósł głowę i czapka jego, lekko jak ptak, sfrunęła na ziemię. Samochód stanął i Adam, jak gentleman, skoczył po nią. Za namową profesora kierowca ruszył i Adam musiał zrobić mały maratonik za samochodem. W Żmigrodzie przesiedliśmy się na autobus do Dukli. Rozbiliśmy namioty a wieczorem obmył nas sierpniowy deszczyk i czyści jak aniołki poszliśmy spać.
J. Poks
Dukla. Co za...
10. VIII. 66 r.
Część wędrowców ruszyła na Cergową a reszta zajęła się zakupami. W kioskach wykupiliśmy wszystkie mapy Bieszczad. Przy okazji chłopcy, którzy pozostali w mieście, poderwali sobie panią kioskarkę i zrobili jej zdjęcie. Po południu, gdy już wszyscy wrócili z Cergowej, pojechaliśmy do Krosna. Tu trzeba było czekać na pociąg do Komańczy, więc wyszliśmy na miasto. Odwiedziliśmy wszystkie kawiarnie, sklepy i kościoły, przy czym nasze kieszenie nieco się opróżniły. Potem wsiedliśmy do pociągu. Razem z nami jechał góral w kapeluszu, na który profesor miał chrapkę. Góral sprzedałby kapelusz za 200 zł, ale w czasie rozmowy wygadał się, że kapelusz kosztował 90 zł. Wobec tych faktów profesor doszedł do wniosku, że górale są okropnie chytrzy. Gdy wysiedliśmy z pociągu w Komańczy, pochłonęły nas nieprzeniknione ciemności. Po ciemku rozbiliśmy namioty i poszliśmy spać.
11. VIII 66 r.
W południe poszliśmy szosą do Rzepedzi. Zwiedziliśmy tam Zakłady Przemysłu Drzewnego, gdzie m.in. produkowano parkiety i mozaiki na podłogi. Mozaiki wszystkim się podobały i każdy z nas schował sobie 1/x część podłogi do swojego namiotu. Potem część z nas poszła na "Stawkę większą niż życie" do świetlicy, a reszta położyła się spać.
Jedziemy kolejką leśną do Cisnej
Plecak z Piotrkiem
12. VIII 66 r.
W piątek część obozowiczów kopnęła się na Chryszczatą a reszta z oszałamiającą prędkością 15 km/godz. pojechała kolejką do Cisnej. Tam zostawiliśmy na stacji wiadomość, że jesteśmy po prawej stronie mostu. Wynikła z tego wielka draka, gdyż mostów w Cisnej jest kilkanaście i tamci zrobili dobrych kilka kilometrów, zanim nas znaleźli. Wieczorem mieliśmy ognisko z kilkoma panami ze Stalowej Woli. Śpiewali oni fajne piosenki przy gitarze. Niektóre z nich zapamiętaliśmy, ale nie wszystkie z nich śpiewamy, gdyż są niedozwolone. Np. te:
"Szwejk"
W Ołomuńcu na Fiszplacu
Gdym na warcie ...wa stał,
Gdym na warcie ...wa stał,
Wszyscy mi się ...wa dziwowali
Takim szabel ...wa miał
Tę chusteczkę coś mi dała
Na onucem ...wa wziął
Na onucem ...wa wziął
Żebyś sobie ...wa nie myślała
Żem Cię ...wa w sercu miał
A gdy szedłem do ataku
Z wrogiem było ...wa źle
Z wrogiem było ...wa źle
A sam Cesarz ...wa mnie pochwalił
I poklepał ...wa mnie
A gdy wojna się skończyła,
Którą przegrał ...wa wróg,
Którą przegrał ...wa wróg
Ja nosiłem ...wa trzy medale
Alem ...wa nie miał nóg
"Żołnierz"
Żołnierz drogą maszerował
prawą ręką się wachlował
lewą ręką trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie
Trzy, cztery zmiana ręki
Żołnierz drogą maszerował
lewą ręką się wachlował
prawą ręką trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie.
Trzy, cztery zmiana rąk
Żołnierz drogą maszerował
i rękami się wachlował,
a zębami trzymał spodnie,
bo mu było tak wygodnie
Trzy, cztery zmiana zębów
Żołnierz drogą maszerował
i zębami się wachlował,
a rękami trzymał spodnie
bo mu było tak wygodnie
trzy, cztery striptiz
Żołnierz drogą maszerował
W ogóle się nie wachlował
i w ogóle nie miał spodni,
bo mu było tak wygodniej
Po ognisku poszliśmy wszyscy spać.
Fot. A. Sosiński
13. VIII. 66 r.
Rano kilka osób poszło w góry, a reszta z plecakami dojechała do Wetliny. Cały dzień opalaliśmy się, gdyż była piękna pogoda. Dziewczęta poszły myć się za zakręt rzeki. Piotrek nie wiedział o tym i popłynął tam na materacu, zdalnie sterowany przez Gucia. Widząc je rozebrane nie uważał za stosowne wycofać się, ale jeszcze ładował się z materacem na brzeg. Później dowiedzieliśmy się od Piotrka, że Gucio podglądał je zza krzaków. Wieczorem zrobiliśmy sobie ognisko, na którym było ogólne wycie, a Adam robił striptiz.
"Mister apetyt"
Połonina Wetlińska po zdobyciu
14. VIII. 66 r.
W tym dniu wyjątkowo nie chodziliśmy nigdzie w góry, za to byliśmy w restauracji w strojach kąpielowych, które wzbudziły ogólny podziw i uznanie miejscowej inteligencji. Zdaniem profesora "byczyliśmy się" cały dzień. Wieczorem na ognisku miał być chrzest beanów. W tym celu przygotowano wykwintne danie, które przez cały dzień było szeroko reklamowane. Każdy bean musiał zjeść papkę złożoną z następujących składników:
1. konserwa, która leżała cały dzień na słońcu
2. dżem
3. kisiel
4. zupa grochowa
5. herbata
6. sól
7. cukier
8. pieprz
9. borówki
10. woda
Dla spragnionych była herbata z środkiem na przeczyszczenie. Przedtem jeszcze polano wszystkich wodą, bo jak chrzest, to chrzest.
Z cyklu: "Bezludne Bieszczady"
Przystanek PKS Wetlina. W autobusie 150 %. Nas ratuje spokój. Krzysiek K. ma plecy (na pierwszym planie).
15. VIII 66 r.
W poniedziałek wszyscy poszliśmy na przystanek P.K.S. Oczom naszym ukazał się następujący widok. Cały plac wokół przystanku zatłoczony był ludźmi. Było ponad 100 osób a każdy miał plecak lub walizkę. Wszyscy czekali na jeden autobus. sytuację uratowała jedna wycieczka, która odeszła, kilkunastu turystów, którzy zrezygnowali z jazdy i kilka osób z naszego obozu, które szły piechotą. Reszta się zapakowała. Dojechaliśmy do Ustrzyk Górnych.
Było tu już wiele namiotów pojedynczych i kilka obozów harcerskich i studenckich. W jednym z obozów harcerskich wisiała flaga, na którą nasi chłopcy mieli chrapkę. W południe na łąkę, gdzie były nasze namioty, przyszła krowa. Wszyscy się nią zainteresowali, a najwięcej Andrzej Sosiński. Podszedł do niej i wyciągnął rękę, żeby ją poklepać. Wówczas w spokojnej krowie odezwała się chyba krew dzikich przodków, gdyż wierzgnęła nogami, nastawiła rogi, zadarła ogon i huzia! na Sosika. Andrzej zaniemówił z wrażenia, podskoczył i w nogi! Pobił wtedy chyba rekord szybkości (co się nie robi ze strachu?).
Wieczorem było ognisko, potem wszyscy poszli spać.
Z Połoniny Caryńskiej na Berechy Górne patrzą M. Celińska, W. Apanasewicz, A. Bujak, M. Mizerski, J. Poks, D. Januszewska
16. VIII 66 r.
O 2.00 rano Krzystek i Apanasewicz zrobili podchód do obozu harcerskiego, zerwali flagę i zwiali. O 9.00 rano dwóch parlamentariuszy poszło do obozu harcerzy czynić układy o flagę. Harcerze zgodzili się dać wykup liczący 44 batoniki. Wymiana miała nastąpić o 12.00. Ale w południe harcerze zmienili zdanie i nie chcieli dać wykupu. Więc parlamentariusze w tył zwrot i, odebrawszy harcerskie słowo, że nikt im flagi nie odbierze, ruszyli do swoich namiotów. Ale w połowie drogi napadło na nich dwudziestu kilku harcerzy i zaczęła się bitwa. W końcu harcerze, mający kilkunastokrotną przewagę nad naszymi, wyrwali flagę i uciekli do obozu. Parlamentariusze przyszli z pustymi rękami a my obeszliśmy sie smakiem batonów.
W tym dniu humor dopisywał wszystkim. Część poszła na Tarnicę i Halicz a reszta robiła zbiorową kąpiel, z tym, że jedni kąpali a drudzy byli kąpani. Rano wrzucono do wody Dankę i Krysię zapakowane w namiot, gdyż nie chciały wstać, potem Mariannę a po południu Dankę, Zosię 2 razy i Andrzeja Szczurka. Wieczorem było małe ognisko a w nocy pełniliśmy podwójną wartę (w obawie przed harcerzami).
W drodze na Halicz: M. Mizerski, A. Bujak. Fot. J. Poks
Halicz (1333) zdobyty. Wracamy przez Bukowe Berdo (1313): A. Bujak, J. Poks, M. Mizerski. Fot. M. Gucwa
17. VIII 66 r.
Poszliśmy na przystanek, żeby pojechać do Ustrzyk Dolnych. Teraz, tak jak w Wetlinie, było bardzo dużo ludzi, ale tym razem autobus nas nie zabrał. Poszliśmy na piechotę. Bagaże zabrał nam samochód, więc szło się wesoło. Po drodze zauważyliśmy żmiję lub zaskrońca (dotąd nie wiadomo co, gdyż spór między chłopcami się nie rozstrzygnął). Dwa kilometry przed Lutowiskami załadowaliśmy się na drabiniasty wóz z tym warunkiem, że chłopcy pod górę musieli pchać. Z Lutowisk pojechaliśmy autobusem do Ustrzyk Dolnych. Było to dosyć duże miasto, wobec czego poszliśmy wieczorem do kina na "Złoto Alaski". Zanim poszliśmy do kina, pan profesor zachwycił nas ogromem swej dobroci, gdyż wręczył nam po pół czekolady na łebka.
Ustrzyki Dolne. Pomnik 1000-lecia PP.
18. VIII 66 r.
Rano spakowaliśmy wszystkie ciuchy i wsiedliśmy w pociąg, żeby jechać do domu. W Zagórzu była przesiadka na pociąg do Katowic. Chłopcy, nie mając nic do roboty, ustawili się w kilkumetrową kolejkę do ubikacji, a dziewczęta przywabiały pasażerów słowiczym śpiewem. Wieczorem dojechaliśmy do Katowic. Po dwugodzinnym zwiedzaniu miasta wsiedliśmy w pociąg do Jaworzyny Śląskiej. Zieloną noc przespaliśmy w pociągu.
19. VIII 66 r.
W Jaworzynie przesiedliśmy się na pociąg do Wałbrzycha i o 7.00 rano byliśmy w Świebodzicach.
----------------------------
PS. Na tym relacja z obozu wędrownego świebodzickich licealistów z sierpnia 1966 r. się kończy. Ale w kronice są jeszcze inne wspomnienia, również wywołujące uśmiech czytających - z dwutygodniowego obozu wędrownego przez Pasmo Babiogórskie, Beskid Wyspowy i Sądecki w lecie 1967 r., z kilkudniowych rajdów w Tatrach i Sudetach oraz sprawozdania z walnych zebrań naszego szkolnego kółka turystycznego, w szeregi którego i ja trafiłem kilkanaście lat później.
Ostatnio zmieniony 2014-10-11, 17:18 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja pierdziele, Krzysiek- jak ty juz cos wrzucisz to jedno od drugiego bardziej ciekawe i wciagajace! jak ty to robisz? :mrgreen:
Jak wspaniale sie zdarzylo ze znalazles ta kronike. Dlaczego ktos ją chcial spalic? przeciez to taka pamiatka!
Ciekawie by bylo jakby ktos na forum odnalazl swoje stare zdjecia... Z drugiej strony- w kronice sa wymieniane osoby z nazwisk. Nie kojarzysz nikogo z tych ludzi?
Jak wspaniale sie zdarzylo ze znalazles ta kronike. Dlaczego ktos ją chcial spalic? przeciez to taka pamiatka!
Ciekawie by bylo jakby ktos na forum odnalazl swoje stare zdjecia... Z drugiej strony- w kronice sa wymieniane osoby z nazwisk. Nie kojarzysz nikogo z tych ludzi?
Ostatnio zmieniony 2014-10-13, 18:28 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Czekam na kolejne czesci! Po cichu licze ze uczniowie ze Swiebodzic czesto jezdzili w Sudety :-P
Ale jaja! toz to przeciez jest ta piosenka ktora ty spiewasz na ogniskach! (tylko tu w bardziej delikatnej formie ;-) Chyba musiales miec dziwna mine jak ją znalezales w tej kronice. Taki przypadek! Bo to chyba nie jest taka bardzo popularna piosenka!
Cisy2 pisze:"Szwejk"
A gdy szedłem do ataku
Z wrogiem było ...wa źle
Z wrogiem było ...wa źle
A sam Cesarz ...wa mnie pochwalił
I poklepał ...wa mnie
A gdy wojna się skończyła,
Którą przegrał ...wa wróg,
Którą przegrał ...wa wróg
Ja nosiłem ...wa trzy medale
Alem ...wa nie miał nóg
Ale jaja! toz to przeciez jest ta piosenka ktora ty spiewasz na ogniskach! (tylko tu w bardziej delikatnej formie ;-) Chyba musiales miec dziwna mine jak ją znalezales w tej kronice. Taki przypadek! Bo to chyba nie jest taka bardzo popularna piosenka!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Czekam na kolejne czesci! Po cichu licze ze uczniowie ze Swiebodzic czesto jezdzili w Sudety :-PCisy2 pisze:"Szwejk"
A gdy szedłem do ataku
Z wrogiem było ...wa źle
Z wrogiem było ...wa źle
A sam Cesarz ...wa mnie pochwalił
I poklepał ...wa mnie
A gdy wojna się skończyła,
Którą przegrał ...wa wróg,
Którą przegrał ...wa wróg
Ja nosiłem ...wa trzy medale
Alem ...wa nie miał nóg
Ale jaja! toz to przeciez jest ta piosenka ktora ty spiewasz na ogniskach! (tylko tu w bardziej delikatnej formie ;-) Chyba musiales miec dziwna mine jak ją znalezales w tej kronice. Taki przypadek! Bo to chyba nie jest taka bardzo popularna piosenka!
Nie wiem czy to takie bardzo znane ale ja też znam.
Może po prostu dawniej było bardziej popularne.
Piosenka chyba pochodzi faktycznie z pierwszej wojny światowej (czyli sprzed 100 lat), moi Rodzice na pewno ją znali, śpiewało się nawet jeżdżąc ciężarówką na wycieczki zakładowe, co jeszcze pamiętam z dzieciństwa.
Zwrotek było przynajmniej 2 x tyle, jeżeli nie więcej.
Ostatnio zmieniony 2014-10-13, 20:41 przez Basia Z., łącznie zmieniany 2 razy.
- Beskidniczka
- Posty: 125
- Rejestracja: 2014-09-23, 10:25
Cisy2, dobrze że uratowałeś tę kronikę od zguby. Czasami fajnie jest się wgłębić, nawet w cudze zapiski i porównać to co kiedyś było, do tego co mamy dziś. Zacząłeś od wpisów, które dotyczą miejsc mi najbliższych - Beskid Niski, Bieszczady... Wczoraj w Bieszczadach był podobno cyrk. Wiem to kilku relacji. Niektórzy stali samochodami w dwugodzinnych korkach, żeby znaleźć jakieś miejsce do zaparkowania. Tak wszyscy nagle chcą oglądać bieszczadzką jesień. Dobrze, że ja wybrałam inne miejsce
"Wędrówką jedną życie jest człowieka.
Idzie wciąż,
Dalej wciąż,
Dokąd? Skąd?"
Idzie wciąż,
Dalej wciąż,
Dokąd? Skąd?"
Osobiście byłam pierwszy raz w Bieszczadach 2 lata później, z Rodzicami.
Też jechaliśmy kolejką z Łupkowa do Cisnej, wagony ciągnęła parowa "ciuchcia".
Zresztą do Komańczy też jeździła "ciuchcia" innych lokomotyw na tej trasie nie było.
A my na trasie Zakopane - Komańcza przesiadaliśmy się z trzema rowerami, chyba ośmioma tobołami i małym dzieckiem (czyli moim bratem) dokładnie 4 razy - czyli - w Chabówce, w Nowym Sączu, w Stróżach i w Zagórzu.
W Łupkowie spaliśmy w PTSM i przyszli nas odwiedzić więźniowie z tamtejszego zakładu karnego. Moi Rodzice chyba się bali a ja byłam wszystkim zachwycona - i tak mi do teraz zostało.
Też jechaliśmy kolejką z Łupkowa do Cisnej, wagony ciągnęła parowa "ciuchcia".
Zresztą do Komańczy też jeździła "ciuchcia" innych lokomotyw na tej trasie nie było.
A my na trasie Zakopane - Komańcza przesiadaliśmy się z trzema rowerami, chyba ośmioma tobołami i małym dzieckiem (czyli moim bratem) dokładnie 4 razy - czyli - w Chabówce, w Nowym Sączu, w Stróżach i w Zagórzu.
W Łupkowie spaliśmy w PTSM i przyszli nas odwiedzić więźniowie z tamtejszego zakładu karnego. Moi Rodzice chyba się bali a ja byłam wszystkim zachwycona - i tak mi do teraz zostało.
Beskidniczko, Laynn, Bubo = Paulino, Włodarzu i Mirku. Bardzo się cieszę, że beskidzkie wspomnienia moich starszych koleżanek i kolegów ze świebodzickiego "ogólniaka" tak bardzo się Wam spodobały! Dzięki wielkie za Wasze miłe słowa!
Jasne, że kojarzę - ktoś z tej wesołej gromadki został później nauczycielem, ktoś radnym miejskim, wiem, kto zniósł kronikę do piwnicy (Mirek jest nawet na kilku zdjęciach). Moi Rodzice pamiętają zaś praktycznie wszystkich. Byli nauczycielami w świebodzickim liceum - mama uczyła historii, tato matematyki. Chyba oni najbardziej wzruszyli się, gdy pokazałem im znaleziony w piwnicy skarb.
A co do piosenki "Szwejk" ("W Ołomuńcu na Fiszplacu"). Odrobinę ona różni się słowami od bliźniaczej i mającej taką samą metrykę i genezę piosenki "Na polanie czorna rola", w której na początku pojawiają się zwrotki po ukraińsku, słowacku i w innych językach dawnej Monarchii Austro-Węgierskiej. Praktycznie takie same są w obydwu piosenkach (różniących się melodią) zwrotki w naszym języku, rzeczywiście zdecydowanie bardziej pikantne, w "Czornej roli" śpiewane na końcu. Faktycznie, zdziwiłem się, gdy znalazłem w kronice "Szwejka"... Ja te dwie piosenki poznałem dopiero na studiach. A dzisiaj śpiewam i gram wyłącznie "Na polanie czorna rola". Basia ma rację, zwrotek (a zwłaszcza w "Czornej roli") jest znacznie, znacznie więcej - słyszałem kiedyś zwrotki śpiewane w języku węgierskim i chyba słoweńskim.
Włodarzu i Paulino, w tej akurat kronice nie ma niestety zbyt wielu relacji z wycieczek sudeckich. Brakuje też fotografii z Sudetów - pojawiają się tylko pojedyncze widokówki. Cóż, fotografowanie wtedy było dość drogim hobby i nie na każdym wyjeździe robiono zdjęcia. Sam mam niewiele fotografii ze szkolnych wyjazdów organizowanych ponad dziesięć lat później.
Ale to co jest z Sudetów to po prostu rewelacja. Podziwiać można inwencję tych młodych, wtedy przecież zaledwie kilkunastoletnich ludzi. W siermiężnych gomułkowskich latach, kiedy z pewnych wydarzeń nie można było robić sobie przysłowiowych "jaj", oni pewne napuszone i pompatyczne oficjalne uroczystości państwowe zamieniali w groteskę - i to w tak lekki i błyskotliwy sposób, że nie można im było uczynić żadnych zarzutów natury dyscyplinarnej.
Podam jeden z przykładów. Znalazłem w zamieszczonej w kronice relacji z Rajdu "Szlakiem Ułanów Legii Nadwiślańskiej" (9-12 maja 1968 r., organizator PTTK Wałbrzych), taki oto opis pochodu organizowanego z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja, na który natknęła się w Bolkowie młodzież z naszej szkoły. Pamiętajmy, że to było tuż po studenckim marcu 1968 r. i na różnego rodzaju wyskoki młodzieży różne oficjalne czynniki były nad wyraz przeczulone. Tymczasem w Bolkowie "Maszerował pochód. Nie jesteśmy przecież gorsi, postanowiliśmy dołączyć - i dołączyliśmy; dzieciaczki idące w czwórkach zaczęły tworzyć szóstki, ósemki i inne figury wokół nas, chcieliśmy pomóc im śpiewać, ale wzrok jednej z nauczycielek zrobił na nas wielkie wrażenie i kazał czmychnąć, choć było między nimi wesoło. No ale cóż, szukaliśmy innych przygód... ciekawe to one nie były. Czas było wracać do obozu"
Świetne, prawda? I to kapitalne niedomówienie "szukaliśmy innych przygód... ciekawe to one nie były". Odważne dzieciaki - naprawdę!!!
Buba pisze:
Ciekawie by bylo jakby ktos na forum odnalazl swoje stare zdjecia... Z drugiej strony- w kronice sa wymieniane osoby z nazwisk. Nie kojarzysz nikogo z tych ludzi?
Jasne, że kojarzę - ktoś z tej wesołej gromadki został później nauczycielem, ktoś radnym miejskim, wiem, kto zniósł kronikę do piwnicy (Mirek jest nawet na kilku zdjęciach). Moi Rodzice pamiętają zaś praktycznie wszystkich. Byli nauczycielami w świebodzickim liceum - mama uczyła historii, tato matematyki. Chyba oni najbardziej wzruszyli się, gdy pokazałem im znaleziony w piwnicy skarb.
A co do piosenki "Szwejk" ("W Ołomuńcu na Fiszplacu"). Odrobinę ona różni się słowami od bliźniaczej i mającej taką samą metrykę i genezę piosenki "Na polanie czorna rola", w której na początku pojawiają się zwrotki po ukraińsku, słowacku i w innych językach dawnej Monarchii Austro-Węgierskiej. Praktycznie takie same są w obydwu piosenkach (różniących się melodią) zwrotki w naszym języku, rzeczywiście zdecydowanie bardziej pikantne, w "Czornej roli" śpiewane na końcu. Faktycznie, zdziwiłem się, gdy znalazłem w kronice "Szwejka"... Ja te dwie piosenki poznałem dopiero na studiach. A dzisiaj śpiewam i gram wyłącznie "Na polanie czorna rola". Basia ma rację, zwrotek (a zwłaszcza w "Czornej roli") jest znacznie, znacznie więcej - słyszałem kiedyś zwrotki śpiewane w języku węgierskim i chyba słoweńskim.
Włodarzu i Paulino, w tej akurat kronice nie ma niestety zbyt wielu relacji z wycieczek sudeckich. Brakuje też fotografii z Sudetów - pojawiają się tylko pojedyncze widokówki. Cóż, fotografowanie wtedy było dość drogim hobby i nie na każdym wyjeździe robiono zdjęcia. Sam mam niewiele fotografii ze szkolnych wyjazdów organizowanych ponad dziesięć lat później.
Ale to co jest z Sudetów to po prostu rewelacja. Podziwiać można inwencję tych młodych, wtedy przecież zaledwie kilkunastoletnich ludzi. W siermiężnych gomułkowskich latach, kiedy z pewnych wydarzeń nie można było robić sobie przysłowiowych "jaj", oni pewne napuszone i pompatyczne oficjalne uroczystości państwowe zamieniali w groteskę - i to w tak lekki i błyskotliwy sposób, że nie można im było uczynić żadnych zarzutów natury dyscyplinarnej.
Podam jeden z przykładów. Znalazłem w zamieszczonej w kronice relacji z Rajdu "Szlakiem Ułanów Legii Nadwiślańskiej" (9-12 maja 1968 r., organizator PTTK Wałbrzych), taki oto opis pochodu organizowanego z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja, na który natknęła się w Bolkowie młodzież z naszej szkoły. Pamiętajmy, że to było tuż po studenckim marcu 1968 r. i na różnego rodzaju wyskoki młodzieży różne oficjalne czynniki były nad wyraz przeczulone. Tymczasem w Bolkowie "Maszerował pochód. Nie jesteśmy przecież gorsi, postanowiliśmy dołączyć - i dołączyliśmy; dzieciaczki idące w czwórkach zaczęły tworzyć szóstki, ósemki i inne figury wokół nas, chcieliśmy pomóc im śpiewać, ale wzrok jednej z nauczycielek zrobił na nas wielkie wrażenie i kazał czmychnąć, choć było między nimi wesoło. No ale cóż, szukaliśmy innych przygód... ciekawe to one nie były. Czas było wracać do obozu"
Świetne, prawda? I to kapitalne niedomówienie "szukaliśmy innych przygód... ciekawe to one nie były". Odważne dzieciaki - naprawdę!!!
Mirek pisze:Cisy szukaj dalszych kronik, ja jak i Ty doskonale pamiętamy te czasy.Siermiężne i liche one były ale my w tamtych czasach mileliśmy pomysły na życie i ułańską fantazję.Dawaj dalej dawaj, to działa u mnie jak machina czasu.
Otóż to Mirku.
Dokładnie tak właśnie było.
Czasy znacznie późniejsze - początek maja 1986, tuż po wybuchu Czarnobyla.
Byliśmy z SKPG z dużą wycieczką szkoleniową w górach Wyhorlat na wschodniej Słowacji.
Mój kolega z Koszyc załatwił nam noclegi w tamtejszym "Gminnym Uradzie" czyli Urzędzie Gminy.
Było nas sporo, około 40 osób. Spaliśmy między innymi na karimatach (niektórzy już je mieli) na sali prezydialnej.
Na ścianach wisiały portrety Gustava Husaka i Lenina, stoły były pokryte zielonym suknem a w podstawach na flagi stały flagi Czechosłowacji oraz czerwone.
Powyjmowaliśmy te czerwone i urządzili marsz dookoła sali śpiewając "Międzynarodówkę" oraz inne tego typu utwory.
Problem polegał na tym, ze my traktowaliśmy to "z jajem" a w ówczesnej Czechosłowacji było to całkiem na poważnie. Gdyby ktoś z tych co nam udostępnili lokal do spania nas tak zastał moglibyśmy mieć spore nieprzyjemności, zarówno my, jak i głównie mój kolega, który nam ten "lokal" załatwił.
Podobne "pochody pierwszomajowe" odbywały się zresztą na 1 maja regularnie na Wielkim Stawie w Pięciu Stawach, maszerowaliśmy w kółko po zamarzniętym jeszcze stawie machając wszystkim kto co miał czerwonego (ja akurat miałam czerwoną kurtkę). Tam akurat nie było obaw, że ktoś to będzie nam miał za złe.
Ostatnio zmieniony 2014-10-15, 09:52 przez Basia Z., łącznie zmieniany 1 raz.
A zatem cofamy się do sierpnia 1967 r.
Na kolejnej stronie znajduje się spis uczestników obozu - trzy osoby kadry oraz 19 uczniów, podzielonych na cztery grupy ("Dżemojady", "Piraci", "Ofermy" i grupa czwarta - bez nazwy). Obok imion i nazwisk, których tu nie przytaczam, wymienione są jeszcze obozowe funkcje niektórych obozowiczów, m.in. takie dosyć specyficzne jak "kapelusznik" oraz "postrach psów".
1 VIII 67 r. wtorek
Wyjazd. Na stacji pełno mamuś i tatusiów trzymających plecaki. Turystów jakoś nie widać. Aż wreszcie zjawiają się szumnie z denaturatem i mlekiem w proszku. Następuje ładowanie plecaków prowiantem, przy czym okazuje się, że trochę ciuchów trzeba zostawić w domu, gdyż plecaki nie chcą się zapiąć. Całość obozowiczów podzielona jest na grupy, z których niektóre mają flagi. Grupa Mizerskich ma zabójczą, piracką, Adam i Andrzej S. uroczą: "Dżemojady", a grupa kronikarza skromną "Ofermy" - my się nie przechwalamy i nie wywyższamy. Przyszła Pani Dyrektor, pooglądała nas i flagi; na piracką skrzywiła się z niesmakiem: "No też nie mieli co wymyślić?!"
[ten fragment muszę skomentować, już z perspektywy dzisiejszej, tj. 2014 r. - dwóch chłopców z grupy "Piratów" to "w cywilu" synowie - Mirek i Witek - ówczesnej dyrektor naszego Liceum. Dlatego też dla dawnych licealistów to zdanie miało dodatkowy smaczek]
Mariola przyniosła kilka kapeluszy, w tym jeden z woalką, i założyła "Przedsiębiorstwa Wypożyczania Kapeluszy" za kaucją wynoszącą 50 zł. Tuż przed odjazdem pociągu przypomniało nam się, że nie wzięliśmy na obóz wielu rzeczy a między innymi: nocnika, parasola, budzika i poduszki elektrycznej do ogrzewania nerek. Pociąg jednak rusza i nie ma czasu na pójście do domu. Rodzice rozstają sie z nami, jak byśmy jechali na koniec świata; mamy mało nie płaczą.
W pociągu konduktor, zobaczywszy flagi, oznajmia nam, że "TRANSPARAMENTÓW wywieszać nie wolno". Wyglądamy przez okno. Przed oczami migają nam skrawki naszego pięknego dolnośląskiego krajobrazu: piękne gęste lasy, rozległe łąki, ciche, małe miasteczka i wsie a ponad wszystkim rozpościera się cudowne niebo. Dojeżdżamy do Wrocławia. Do następnego pociągu mamy chwilę czasu, więc wypuszczamy się na miasto. Witają nas okrzyki uznania, zdziwienia i wręcz uwielbienia: "przebierańcy idą".
Na dworcu Mariola, Ela i Andrzej dają naprędce recital. Występ kończy się jednak fiaskiem. Na Wrocławian nie działa wzruszające sieroctwo Eli, wręcz rewelacyjna gra Sosińskiego na gitarze i piękna postawa Marioli przy trzymaniu kapelusza. Nie dają ani grosza. Może wpłynął na to brak kartki głoszącej, że zbierają na podróż powrotną do domu.
Do pociągu dostajemy się szturmem. Brać nasza, już trochę zgłodniała, dobiera się do jedzenia. Ela P. koniecznie chce wziąć od swojej siostry "truciznę" (tak piorunująco nazywał się zwykły termos z herbatą), co jest przyczyną powstania krótkiego spięcia połączonego z ostrą (i tępą) wymianą zdań. Po jedzeniu Adam recytuje wierszyk:
Wielka radość w domu Gucia
Gucio gumę ma do żucia.
Gumę przesłał wuj z Chicago
i powiada: "Żuj ty zgago!"
Gumę zjadła siostra Gucia,
Gucio nie ma nic do żucia.
2 VIII środa
Wysiadamy w Krynicy i czekamy 10 minut aż się szef obudzi. Wreszcie wychodzi z pociągu, a my śpiewamy "Ze śpiochami na latarnie..."
Wychodzimy na miasto. Jest to piękna miejscowość uzdrowiskowa, położona wśród gór, pełna zieleni i kuracjuszy. Znajduje się tu wiele źródeł wód mineralnych, jak wody Jana, Józefa, Zubera i inne. Krynica, zwana pierwotnie Krzenycze, zjawia się w 1547 r. w przywileju biskupa krakowskiego Samuela Maciejowskiego. Nazwa wskazuje, że źródła były już wówczas znane. Pierwsze uzdrowisko zaczęto budować tu już w 1793 r. Dzisiaj w Krynicy jest już wiele domów zdrojowych, a większość mieszkańców Krynicy to kuracjusze. Znajduje się tu wiele kilka zabytków, m.in. cerkiew z 1872 r., barokowy ołtarzyk z XVIII w. i stare uzdrowiska. Częstymi gośćmi byli Kraszewski, Asnyk, Sienkiewicz, Matejko, Fredro, Zapolska, Boy-Żeleński, Reymont, Tuwim i inni. Tutaj tworzy też słynny Nikifor Matejko, którego twórczość malarska jest rewelacją.
Po śniadaniu rozdzielamy namioty i kochery. Z kocherami jakoś poszło; gorzej było z namiotami. Wypadło tak, że w dwójce miało spać 5 osób. W końcu doszliśmy jakoś do ładu.
Na krynicznym placu robimy zdjęcie Sosińskiemu, jako bohaterowi walk prowianto-wyzwoleńczych, poległemu na polu chwały (przy zdobywaniu żywności).
Z Krynicy jedziemy do Piwnicznej a część chłopców idzie przez góry do Rytra, i stamtąd pociągiem dogania nas. Piwniczna Zdrój leży na lewym brzegu Popradu i do najciekawszych jej zabytków należy 9 dokumentów przywilejów krakowskich, kościół parafialny z XIX w. ze starym dzwonem z 1523 r. i obraz Bolesława Barbackiego, malarza z Nowego Sącza. Jest to miejscowość typowo wypoczynkowa. Znajduje się też uzdrowisko, kąpielisko strzeżone, uregulowana rzeka z wysoką zjeżdżalnią i plaża.
Można się tu wylegiwać i tyć, co wielu mieszkańców uskutecznia. Rozbijamy namioty niedaleko plaży i po jedzeniu idziemy się kąpać.
Dzień schodzi nam szybko na struganiu masztów i śledzi do namiotów. W nocy w czwórce Danki J. złamał się ten pracowicie wystrugany maszt i dziewczęta spały z głowami wystawionymi na zewnątrz namiotu, gdyż w środku było okropnie duszno. Ach! cóż to był za uroczy widok!!
3 VIII 67 r. czwartek
Przepiękna pogoda; idziemy się kąpać. Ze zjeżdżalni zjeżdżamy z samej góry, a nie jak wszyscy z połowy. Na pustym do tej pory moście zbiera się coraz więcej gapiów. Stoją głowa przy głowie. Niemało emocji dostarcza im A. Sosiński zsuwając sie powolusieńku z akompaniamentem własnych strun głosowych na sam dół zjeżdżalni. Siedzi chwilę na końcu machając nogami i w końcu z wielkim hałasem i klapnięciem spada do wody z półmetrowej wysokości. My wtórujemy mu śmiechem. Mariola chodzi po moście z kapeluszem czekając na wolne datki za działalność rozrywkową, ale nikt nie zna się na rzeczy i znowu nic nie uzbierała.
Potem drałowaliśmy w kostiumach kąpielowych do drugiego mostu, sprawiając wszystkim wrażenie, że to reklama kostiumów kąpielowych (takie ci one piękne). Z daleka zauważyliśmy, że most opustoszał.
Po południu prof. Poks robił kwaśne mleko. Skutkiem wszystkich kulinarnych poczynań (mieszania, solenia, słodzenia, studzenia, wstrząsania, rozcieńczania) i wręcz czarodziejskich "egzorcyzmów" była dosyć gęsta masa, która wyglądała jak grysik z kluskami.
Na lewo: decydująca chwila przyrządzania mleka przez szefa
Wieczorem, po programie telewizyjnym huśtaliśmy się na huśtawkach dla dzieci (dzień był za krótki i za mało męczący) i przyszłyśmy do obozu po dziesiątej. Za karę miałyśmy uroczą wartę w nocy.
Ela K. od prawej: Ela K., Ala K., Władek K., Ela P.
4 VIII piątek
Rano znów kąpiel przy zapełnionym widzami moście i ruszamy w drogę. Część jedzie pociągiem do Nowego Sącza, a reszta idzie na Przehybę. Jest skwarne popołudnie, idziemy niezalesionymi wzgórzami, z których rozciąga się piękny widok beskidzkich wsi rozsianych po górach, kolorowych szachownic pól poprzeplatanych lasami i malinowymi polanami. Na szlaku spotykamy często tablice z interesującą treścią w rodzaju:
"Psów wprowadzać nie wolno"
lub
"Papieros umila odpoczynek, ale nie zapomnij go zgasić"
itp.
Zmęczeni dochodzimy do schroniska na szczycie Przehyby, nazwane im. Kazimierza Sosnowskiego. Zamawiamy herbatę, którą podano nam gorzką. Wszyscy, oprócz Mirka, mieliśmy ochotę na słodka herbatę, więc Mirek bierze się na sposób i zamawia: "proszę dziewięć herbat słodkich i jedną gorzką". Tym razem herbata była aż przesłodzona. Schodzimy w dół do Jazowska. Trzeba czekać tu pół godziny na autobus do Nowego Sącza. Wysyłamy Witka na zwiad, gdzie tu jest restauracja lub klub. Lecz gdy tylko Witek podchodził do jakiegoś domu, gospodarze gasili światło i wypuszczali psa. Dopiero w trzecim czy czwartym domu poinformowano go, że nic takiego w Jazowsku nie ma. Musimy czekać na przystanku. Skracamy sobie tę przyjemność kawałami i piosenkami.
Kaczeńce
Były maki i róże czerwone
Bzy pachniały w żołnierskiej piosence
Ale w żadnej melodii, ale w żadnej melodii
Nie zakwitły żółte kaczeńce
Szli żołnierze po błocie i kurzu
Szli żołnierze w spiekocie i męce
Ale wyszła dziewczyna, ale wyszła jedyna
I podała wilgotne kaczeńce
Hen na polu hełm leży pogięty
Hełm pogięty rdzewieje, nic więcej
Ale przyszła dziewczyna, ale przyszła jedyna
I wrzuciła do hełmu kaczeńce
Piosenki "Studenci" w ogóle nie powinno się śpiewać i dlatego wpisuję ją tutaj, żeby było wiadomo, o którą piosenkę chodzi:
Czy to w Suwałkach, czy to pod Żywcem
Czy w PeGeeRze, czy na odkrywce,
Zawsze się znajdą jakieś parszywce
Ech! Pomiędzy bogobojnym ludem
A niech (....) to pokręci
Zawsze się znajdzie jakiś student,
Ech! Studenci!
Czy to w Koluszkach, czy to w Bydgoszczy
Wszystkie świętości taki by oszczał
Za nic mu matki, za nic proboszcza
Ech! Pomiędzy...
Najpierw był Pułtusk, potem Sodoma
Święte obrazy wynosił z doma
A na ich miejscu wieszał bohomaz
Ech! Pomiędzy....
Po wsiach, miasteczkach krążą lamenty
Co druga dziewka nosi (...............)
A wszystko, Panie! bez te studenty!
Ech! Pomiędzy....
Do obozu dojechaliśmy późno i od razu położyliśmy się spać.
5 VIII sobota
Jesteśmy w Nowym Sączu, mieście powiatowym leżącym nad Dunajcem, które jest dużym ośrodkiem przemysłowym, handlowym i kulturalnym. Miasto to ma wiele zabytków. Do nich należą: kościół pofranciszkański z 1297 r., kaplica z 1663 r., resztki zamku z XIV w., kościoły św. Małgorzaty i św. Ducha, pijarów, resztki starego muru zbudowanego przez Kazimierza Wielkiego i wiele innych. Przebywali w Nowym Sączu królowie: Władysław Jagiełło, ks. Witold, którzy spotykali sie tu przed wojną z Krzyżakami, Zygmunt Luksemburczyk, kr. Jadwiga, Wł. Warneńczyk, Jan Kazimierz i Jan Sobieski. Tu też pisał kronikę Polski Jan Długosz.
Od samego rana krążyliśmy po mieście opróżniając kieszenie. Adam z Andrzejem robili sobie zdjęcia przy pięknym angielskim samochodzie. Właścicielka samochodu musiała zaczekać aż oni skończą, i dopiero wtedy mogła wsiąść do samochodu.
Wieczorem poszliśmy całą paczką na miasto. Obejrzeliśmy drugą połowę filmu z Fredem Astairem i ruszyliśmy szorować bruki nowosądeckie śpiewając:
A wszystkiemu winna Lotka,
która wzięła z sobą klucze od wychodka
I ja muszę chodzić tu i tam
A w kaloszach pełno mam.
Panie Władza! Panie Władza!
Czy to panu, panie władza, nie przeszkadza?
Że ja chodzę sobie tu i tam
I w kaloszach pełno mam!
Panie Włodek! Panie Włodek!
Czy pan nie wiesz, panie Włodek, gdzie wychodek?
Bo ja sobie chodzę tu i tam
A w kaloszach pełno mam.
Panie Władek, spójrz pan w lewo
Tam na lewo, panie Władek, stoi drzewo
A pod drzewem stoi wielka kadź
I tam można sobie ,,, tralalala ...ććććć...
... bo się wyda ...
Hej! Na wysokiej tyrni cosik mi się cyrni.
Hej! Cy to kupa gnoja, cy dziewcyna moja?
Hej! Posadzili bacę na kamieni kupę,
Hej! Obchodzili w koło całowali w coło
Hej! Widzioł ci ja widzioł carnom obrośnientom
Hej! W stodole na sianie, owiecke zarznientom
Przerywnik:
Ruszał partyzant do boju
Dali mu widły od gnoju
Właśnie tej nocy, nocy,
Dostał kamieniem z procy
I w ciemnej mogile usnął
W pewnej chwili przyłączył się do nas pijany uczestnik wesela. Opowiadał nam kawal. Przy pierwszych zdaniach pękaliśmy ze śmiechu, za to na końcu zaległa grobowa cisza. Obywatel oznajmił nam, że on też lubi sie śmiać. Zaśpiewaliśmy z nim "Góralu, czy ci nie żal?"
Po tym popisie młodzieniec ulotnił sie zostawiając po sobie tylko woń czerwonej kartki.
Do obozu wróciliśmy rozśpiewani i wcale nam się spać nie chciało.
6 VIII niedziela
Do naszego obozu przyszedł dziadek w czerwonych butach. Usiadł sobie wygodnie na materacu i rozpoczął przemówienie:
"Panie! Miasto, kryminał, szpital i wojsko niczym się nie różnią. Na wsi jest, Panie, swoboda. W mieście nie można ani, Panie, splunąć, ani siąść gdzie się chce no i takdali. Trzeba się stosować do dyscypliny. Panie, robić co każą, a nic co się chce. Ech, Panie, na wsi jest przynajmniej swoboda" i dalej w tym stylu.
My przyznawaliśmy mu rację, uśmiechaliśmy się pod nosem i zadawaliśmy pytania, a dziadek gadał i gadał. Dowiedzieliśmy się między innymi, że on nie lubi Górnego Śląska, bo zadymione i ludzie mówią "pierunie" i "chamie" a w Galicji się śmieją, że w jego rodzinnych stronach ciągnie się sylaby.
Skąd ma takie czerwone buty?
A, stare buty pomalował czerwoną farbą. Tylko, że to słabe buty i przez 23 lata były już dwa razy u szewca. Przed wojną lepsze buty robili.
Po dłuższej rozmowie dziadek opuścił nasze obozowisko a my poszliśmy się opalać i oglądać zawody kajakowe. Po południu chłopcy poszli do Tęgoborza a reszta na stację kolejową.
Jedziemy do Tymbarku. Po drodze mijamy stację Piekiełko - przesiadkę do czyśćca (nareszcie z szatanami). W Tymbarku rozbijamy namioty za wsią nad rzeką. Między namiotami tworzymy przepiękne formy przestrzenne z kapeluszy, butów, peleryn, skafandrów, puszek i mleka w proszku. Niektórym dziewczętom trzeba robić okłady z kwaśnego mleka, gdyż za długo leżały plackiem na słońcu.
W Tymbarku znajduje się kościół z XIX w. z piękną chrzcielnicą gotycko-renesansową i spichlerz drewniany z XVIII w. Wieczorem ognisko. "Ofermy" produkują się piosenką (wciórności! jaką piękną) własnej kompozycji
Hop! Hop! skoczmy na jednego
Hop! Hop! skoczmy na drugiego
Hop! Hop! skoczmy na trzeciego
Hop! Hop! skoczmy na ćwiartuchnę
Hop! Hop! skoczmy na pół litra
Hop! Hop! skoczmy na dwa litry
Hop! Hop! skoczmy na pół beczki
Hop! Hop! pieskie życie mamy
My chcemy do mamy!!! Aaaaaaaaaa... !!!
i dostają mleka
Potem czytamy z "Radaru" wiersze o chuci i insze. I każdy produkuje jakiś swój wiersz. Na koniec tańczymy Laurencję i idziemy lulu.
7 VIII poniedziałek
Od rana leje deszcz. Namioty ciut-ciut przeciekają. Nudno. Śpiewamy: "W czasie deszczu dzieci się nudzą", "W co się bawić?" i "jesteśmy na wczasach, w tych góralskich lasach, w promieniach deszczowych opalamy się". Wyczołgujemy się z namiotów o 12 (chociaż obudziliśmy się dawno!). Jemy na obiad kartofelki ze sklepu.
0 16.00 ruszamy na Mogielicę (5 g.) a część obozowiczów jedzie do Rabki. Dzień jest chłodny, w sam raz do marszu. Mijamy oryginalną kapliczkę wykonaną przez miejscowego artystę. Pniemy się stromo i żmudnie kamienistą drogą w górę lasem. W trakcie marszu pożywiamy się malinkami i jeżynami (mniam... mniam...). W ciągu 3 godz. osiągamy szczyt (1171 m n.p.m.) i po króciutkim odpoczynku schodzimy w dół. W malinach prof. Poks znalazł sobie oblubienicę, czyli gałąź podobną do gęsi. Natychmiast się w niej zakochał (w gęsi, nie w gałęzi - co na jedno wychodzi).
Adam recytuje:
My turyści idziem w grupie
Przewodnika mamy w ... domu
My turysty idziem równo
Pod nogami mamy ... trawę"
Do Rabki zajeżdżamy późno. Na stacji jest kartka do "Ministra Poksa" (pisał minister Warkusz) z informacją, gdzie rozbili namioty.
8 VIII wtorek
Obudziliśmy się zmarznięci, gdyż w nocy było zimno, i źli. A wiadomo, że jak Polak głodny to zły, a jak się naje - to śpi. Więc rzuciliśmy się w złości na jedzenie i potem nie chciało nam się iść w góry. Za to chodziliśmy po mieście i wykupiliśmy u babki oscypki.
Rabka ma liczne sanatoria, wille, domy wczasowe, łazienki i pijalnie wód mineralnych. Najciekawszym zabytkiem Rabki jest drewniany kościół św. Magdaleny w otoczeniu prastarych dębów i lip. W kościele mieści się Muzeum Rabczańskie im. Orkana.
Po południu jedziemy do Jordanowa. Rozbijamy namioty na górce, skąd roztacza się malowniczy pejzaż. Wieczorem robimy ognisko, które kończy się późno po północy. W międzyczasie robimy wypad n miasto. Jordanów został założony w XV w. przez rodzinę Jordanów. Znajduje się tu cmentarz żołnierzy radzieckich, pseudogotycki kościół, w którym znajdują się cenne obrazy, dworska karczma i drewniane domy. Ładnie wyglądało miast, gdyśmy na nie patrzyli w nocy z górki, siedząc przy ognisku.
9 VIII środa
Rano pytamy Krzyśka Łukojcia: Jak się stało na warcie? "Ja nie stałem, ja chodziłem".
To jak się chodziło?
- "Dobrze, tylko mi jedna kopka przeszkadzała"
Prof. Poks, Adam, Mirek i Andrzej D. ruszają z plecakami na 2 lub 3 dni na Babią Górę. Rozbijamy obóz w Suchej. Prof. Warkusz z żoną jadą do domu. Żegnamy ich życzeniami przyjemnej podróży i upajamy się wolnością. Natychmiast udajemy się do miasta.
Sucha jest miastem powiatowym, liczącym ok. 7000 mieszkańców. Leży nad rzeką Skawą. W rynku znajduje się drewniana zabytkowa karczma z XVIII w. oraz piękny zamek z XIV w. W zamku znajdują się krużganki i przepiękny kominek renesansowy. Przed wojną w salach zamkowych mieściły sie zbiory biblioteki Branickich.
Wieczorem idziemy na ognisko dla wczasowiczów. Śpiewamy razem z nimi piosenki, puszczamy wianki na wodę i oglądamy pokaz sztucznych ogni. Późnym wieczorem idziemy spać.
10 VIII czwartek
Zaraz po śniadaniu robimy spływ materacowy do trzeciego mostu na Skawie. Słonce przypala nas na mocno czerwony kolor. Ze współczuciem myśleliśmy o turystach drałujących z plecakami na Babią Górę. A z grzbietu Babiej Góry spoglądały na przepiękny krajobraz 4 zmachane postacie uśmiechające się z błogością, że niedługo już szczyt. Jednak było co oglądać: słynne są wschody słońca oglądane z Babiej Góry i jeszcze piękniejsze widoki przy zachodzącym słońcu, gdy ukośne światło modeluje ostro zarysy grzbietów. Więcej nie będę opisywać; trzeba pojechać i zobaczyć na własne oczy.
Po południu przychodzi do nas krowa i z apetytem zajada mydło, krem, szczoteczkę i pastę do zębów Marioli. Wypluła jedynie zakrętkę do pasty do zębów - widocznie jej nie smakowała.
Gucio wykazuje niezwykłe zdolności kupieckie handlując z chłopcami z Suchej; oferuje pół godziny pływania na materacu za jabłka. Transakcja dochodzi do skutku i Gucio ma kompot. Przed ułożeniem się do snu idziemy do "Żuczka" posłuchać zespołu big-beatowego.
11 VIII piątek
Rano znowu robimy spływ. Dziewczęta "zarzucają kotwice" koło trzeciego mostu i opalają się do obiadu (nawiasem mówiąc - bardzo skromnego).
Po południu przychodzą chłopcy z Babiej przynosząc kupę wrażeń i piosenek. Na Babiej Górze poderwali sobie zakonnice-turystki i studentki medycyny.
Chcieli poderwać gospodynię schroniska, ale się nie dała. Twarda sztuka. Adam przyczepił na ścianie kartkę, że zabrania się używania głupich dowcipów.
Wieczorem na ognisku mamy gości - tubylców. Wkupili się jabłkami. Chłopcy produkują nowy repertuar:
Siedziały sobie panny w miedzianej wannie
Puszczały sobie pszczoły na pupy gołe
Leciały sobie panny aeroplanem
Puszczały sobie pszczoły na pupy gołe
Parampampam parampampampampam
Czy normalna zdrowa ryba może zgwałcić wieloryba?
Ależ, owszem, czemu nie? Rybie też należy się,
Czy normalny zdrowy śledź, może z płotka dzieci mieć?
Ależ owszem, czemu nie? Płotce też należy się,
Czy normalny zdrowy kotek może z kotka raz przez płotek?
Ależ, owszem, czemu nie? Kotce też należy się.
Czy normalna zdrowa wdowa raz w miesiącu dać gotowa?
Ależ, owszem, czemu nie? Wdowie też należy się.
Czy normalnej zdrowej pannie można zabrać cnotę w wannie?
Ależ, owszem, czemu nie? Pannie też należy się.
Czy normalny zdrowy dziadek może z babcią przez przypadek?
Ależ, owszem, czemu nie? Babce też należy się.
Czy normalny zdrowy student może ze studentką cudem?
Ależ nigdy, nie, nie, nie! On w stołówce żywi się!
Hej w Krynicy
Hej w Krynicy kole zdroju
Baca bacę topił w gnoju
Cy go topił, cy nie topił
W kazdym razie go ozłopił
Hej! Bo się nam zacyna bucyna ozwijać
bucyna ozwijać
Hej pod Zywcem, hej na równem
Baca bacę zabił gównem
Cy go zabił, cy nie zabił
W kazdym razie go osłabił
Hej! bo się nam zacyna bucyna ozwijać,
bucyna ozwijać
Kto nie wiezy, niech pobiezy
Bacy nie ma, gówno lezy
Hej! Bo się nam zacyna bucyna ozwijać
bucyna ozwijać
Pódźwa chłopcy do sałasa
kiedy pikno bydzie nasa
A te ksywe i garbate wyciepiemy poza chatę
Hej! Bo się nam zacyna bucyna ozwijać
bucyna ozwijać
Pięciu braci
Było sobie pięciu braci, handlowali serem
Jeden z braci umarł, pozostało czterech
Ja se kupił skrzypce, ja se kupił bas
Od chałupy do chalupy bede sobie grać
Było sobie czterech braci, sprzedawali mech
Jeden z braci umarł, pozostało trzech
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie trzech braci, sprzedawali puch
Jeden z braci umarł - pozostało dwóch
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie dwóch braci, handlowali śniegiem
Jeden z braci umarł - pozostało jeden
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie jeden braci, sprzedawali pic
Jeden z braci umarł, pozostało nic
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie nic braci, handlowali śniegiem
Jeden z braci ożył, pozostało jeden
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie jeden braci, sprzedawali puch
Jeden z braci ożył, pozostało dwóch
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie dwóch braci, sprzedawali mech
Jeden z braci ożył, pozostało trzech
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie trzech braci, handlowali serem
Jeden z braci ożył, pozostało czterech
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie czterech braci, sprzedawali zięciów
Jeden z braci ożył, pozostało pięciu
Ja se kupił skrzypce ...
Icek
Usiadł Icek pod krową, a że głodny był
Więc pociągnął za dojkę z całych swoich sił
Ale mleka nie było, nie ma ani łyk
Bo to nie była krowa, jeno to był byk
Usiadł Icek pod świnią, a że głodny był
Więc pociągnął za dojkę z całych swoich sił
Ale mleka nie było, nie ma ani ciur
Bo to nie była świnia, ale to był knur
[i]Usiadł Icek pod kozą, a że głodny był
Więc pociągnął za dojkę z całych swoich sił
Ale mleka nie było, nie ma ani kap
Bo to nie była koza, jeno to był cap
[i]Usiadł Icek pod owcą, a że głodny był
Więc pociągnął za dojkę z całych swoich sił
Ale mleka nie było, nie ma ani łyk
Bo to nie była owca, jeno to był tryk
12 VIII sobota
Od rana mycie i szorowanie. Z braku pralki do prania uciekamy się do prymitywnych środków używanych przez naszych protoplastów. Sosiński pierze slipy kamieniem aż do skutku, tzn. do pęknięcia ich w widocznym miejscu. Czynny udział w życiu obozowym biorą tubylcy Bolek i Kaźko. Na noc wpakowali się do namiotu Gucia i Władka (spali w czwórkę w dwójce), rano szorowali kocher, po uprzednim opróżnieniu go, gotowali obiad i pełnili wartę. W sumie miał z nich Gucio pociechę. Wieczorem robimy ognisko, na którym gościmy turystów z psem.
13 VIII niedziela
Wstajemy późno. Smutno nam jest, że wieczorem trzeba jechać do domu. Nawet stare dowcipy profesora (z których kiedyś śmialiśmy się do rozpuku) nie poprawiają nam humoru. Ostatni raz robimy spływ materacowy, a po południu pakujemy się.
Przed wymarszem robimy pogrzeb trepów śpiewając w żałobnym tempie Marsz Szopena ze słowami:
"Jak nam wesoło, jak nam chce się śmiać ha! ha!
Jak nam wesoło, jak nam chce się śmiać ha! ha!
Pękamy ze śmiechu, pękamy ze śmiechu
Jak nam wesoło itd. ... "
Przechodząc przez miasto wzbudzamy zainteresowanie wystrojonych w nylony, elany i ortaliony spacerujących obywateli miasta Sucha Beskidzka. Pociąg zajeżdża na stację załadowany po dach. Jedziemy ściśnięci jak śledzie w beczce stojąc na palcach jednej nogi (nie ma co, taka podróż odchudza). Od Krakowa jest już luźniej. Śpiewamy piosenki. Nagle do przedziału wpada Gucio z kijem i woła "Rozejść się! Więcej niż trzech - to banda". Wrażenie piorunujące. Siedzącym w przedziale wojskowym włosy stają dęba na głowie. Milkną z osłupienia a po chwili wybuchają śmiechem. Przypominamy sobie, że nasi beani są nieochrzczeni.
Naprędce organizujemy ceremonię. Każdy bean ma uklęknąć, pocałować gęś profesora i zjeść kopiastą łyżkę płatków owsianych. Następnie otrzymuje imię:
Andrzej D. - "Szukam żony, jak szalony"
Krzysiek - "Filozof"
Dzidka - "Zuzanna wśród chłopców"
Halina - "Doktor Oj! Boli!"
Władek - "Filmowiec" (do popychania kamery)
Ula - "Koczkodan"
Grażyna - "Wenus"
Ewa - "Rajska Dziewica" (i wierszyk do tego:
"Kiedy listki spadły z drzewa
W co się miała ubrać Ewa?"
Po chrzcie nucąc piosenkę "Po co nam to było?" zasypiamy błogim snem.
14 VIII poniedziałek
Do domu zajeżdżamy po 7 rano i tak kończy się nasz dwutygodniowy "turystyczny wyraj". Ale już teraz robimy plany na następny rok.
Po południu spotykamy się w kawiarni, żeby powspominać i puścić łezkę rozczulenia. Spotkanie upłynęło w przyjaznej atmosferze. Przewiduje się dalszy wzrost włóczęgostwa.
Na kolejnej stronie znajduje się spis uczestników obozu - trzy osoby kadry oraz 19 uczniów, podzielonych na cztery grupy ("Dżemojady", "Piraci", "Ofermy" i grupa czwarta - bez nazwy). Obok imion i nazwisk, których tu nie przytaczam, wymienione są jeszcze obozowe funkcje niektórych obozowiczów, m.in. takie dosyć specyficzne jak "kapelusznik" oraz "postrach psów".
1 VIII 67 r. wtorek
Wyjazd. Na stacji pełno mamuś i tatusiów trzymających plecaki. Turystów jakoś nie widać. Aż wreszcie zjawiają się szumnie z denaturatem i mlekiem w proszku. Następuje ładowanie plecaków prowiantem, przy czym okazuje się, że trochę ciuchów trzeba zostawić w domu, gdyż plecaki nie chcą się zapiąć. Całość obozowiczów podzielona jest na grupy, z których niektóre mają flagi. Grupa Mizerskich ma zabójczą, piracką, Adam i Andrzej S. uroczą: "Dżemojady", a grupa kronikarza skromną "Ofermy" - my się nie przechwalamy i nie wywyższamy. Przyszła Pani Dyrektor, pooglądała nas i flagi; na piracką skrzywiła się z niesmakiem: "No też nie mieli co wymyślić?!"
[ten fragment muszę skomentować, już z perspektywy dzisiejszej, tj. 2014 r. - dwóch chłopców z grupy "Piratów" to "w cywilu" synowie - Mirek i Witek - ówczesnej dyrektor naszego Liceum. Dlatego też dla dawnych licealistów to zdanie miało dodatkowy smaczek]
Mariola przyniosła kilka kapeluszy, w tym jeden z woalką, i założyła "Przedsiębiorstwa Wypożyczania Kapeluszy" za kaucją wynoszącą 50 zł. Tuż przed odjazdem pociągu przypomniało nam się, że nie wzięliśmy na obóz wielu rzeczy a między innymi: nocnika, parasola, budzika i poduszki elektrycznej do ogrzewania nerek. Pociąg jednak rusza i nie ma czasu na pójście do domu. Rodzice rozstają sie z nami, jak byśmy jechali na koniec świata; mamy mało nie płaczą.
W pociągu konduktor, zobaczywszy flagi, oznajmia nam, że "TRANSPARAMENTÓW wywieszać nie wolno". Wyglądamy przez okno. Przed oczami migają nam skrawki naszego pięknego dolnośląskiego krajobrazu: piękne gęste lasy, rozległe łąki, ciche, małe miasteczka i wsie a ponad wszystkim rozpościera się cudowne niebo. Dojeżdżamy do Wrocławia. Do następnego pociągu mamy chwilę czasu, więc wypuszczamy się na miasto. Witają nas okrzyki uznania, zdziwienia i wręcz uwielbienia: "przebierańcy idą".
Na dworcu Mariola, Ela i Andrzej dają naprędce recital. Występ kończy się jednak fiaskiem. Na Wrocławian nie działa wzruszające sieroctwo Eli, wręcz rewelacyjna gra Sosińskiego na gitarze i piękna postawa Marioli przy trzymaniu kapelusza. Nie dają ani grosza. Może wpłynął na to brak kartki głoszącej, że zbierają na podróż powrotną do domu.
Do pociągu dostajemy się szturmem. Brać nasza, już trochę zgłodniała, dobiera się do jedzenia. Ela P. koniecznie chce wziąć od swojej siostry "truciznę" (tak piorunująco nazywał się zwykły termos z herbatą), co jest przyczyną powstania krótkiego spięcia połączonego z ostrą (i tępą) wymianą zdań. Po jedzeniu Adam recytuje wierszyk:
Wielka radość w domu Gucia
Gucio gumę ma do żucia.
Gumę przesłał wuj z Chicago
i powiada: "Żuj ty zgago!"
Gumę zjadła siostra Gucia,
Gucio nie ma nic do żucia.
2 VIII środa
Wysiadamy w Krynicy i czekamy 10 minut aż się szef obudzi. Wreszcie wychodzi z pociągu, a my śpiewamy "Ze śpiochami na latarnie..."
Wychodzimy na miasto. Jest to piękna miejscowość uzdrowiskowa, położona wśród gór, pełna zieleni i kuracjuszy. Znajduje się tu wiele źródeł wód mineralnych, jak wody Jana, Józefa, Zubera i inne. Krynica, zwana pierwotnie Krzenycze, zjawia się w 1547 r. w przywileju biskupa krakowskiego Samuela Maciejowskiego. Nazwa wskazuje, że źródła były już wówczas znane. Pierwsze uzdrowisko zaczęto budować tu już w 1793 r. Dzisiaj w Krynicy jest już wiele domów zdrojowych, a większość mieszkańców Krynicy to kuracjusze. Znajduje się tu wiele kilka zabytków, m.in. cerkiew z 1872 r., barokowy ołtarzyk z XVIII w. i stare uzdrowiska. Częstymi gośćmi byli Kraszewski, Asnyk, Sienkiewicz, Matejko, Fredro, Zapolska, Boy-Żeleński, Reymont, Tuwim i inni. Tutaj tworzy też słynny Nikifor Matejko, którego twórczość malarska jest rewelacją.
Po śniadaniu rozdzielamy namioty i kochery. Z kocherami jakoś poszło; gorzej było z namiotami. Wypadło tak, że w dwójce miało spać 5 osób. W końcu doszliśmy jakoś do ładu.
Na krynicznym placu robimy zdjęcie Sosińskiemu, jako bohaterowi walk prowianto-wyzwoleńczych, poległemu na polu chwały (przy zdobywaniu żywności).
Z Krynicy jedziemy do Piwnicznej a część chłopców idzie przez góry do Rytra, i stamtąd pociągiem dogania nas. Piwniczna Zdrój leży na lewym brzegu Popradu i do najciekawszych jej zabytków należy 9 dokumentów przywilejów krakowskich, kościół parafialny z XIX w. ze starym dzwonem z 1523 r. i obraz Bolesława Barbackiego, malarza z Nowego Sącza. Jest to miejscowość typowo wypoczynkowa. Znajduje się też uzdrowisko, kąpielisko strzeżone, uregulowana rzeka z wysoką zjeżdżalnią i plaża.
Można się tu wylegiwać i tyć, co wielu mieszkańców uskutecznia. Rozbijamy namioty niedaleko plaży i po jedzeniu idziemy się kąpać.
Dzień schodzi nam szybko na struganiu masztów i śledzi do namiotów. W nocy w czwórce Danki J. złamał się ten pracowicie wystrugany maszt i dziewczęta spały z głowami wystawionymi na zewnątrz namiotu, gdyż w środku było okropnie duszno. Ach! cóż to był za uroczy widok!!
3 VIII 67 r. czwartek
Przepiękna pogoda; idziemy się kąpać. Ze zjeżdżalni zjeżdżamy z samej góry, a nie jak wszyscy z połowy. Na pustym do tej pory moście zbiera się coraz więcej gapiów. Stoją głowa przy głowie. Niemało emocji dostarcza im A. Sosiński zsuwając sie powolusieńku z akompaniamentem własnych strun głosowych na sam dół zjeżdżalni. Siedzi chwilę na końcu machając nogami i w końcu z wielkim hałasem i klapnięciem spada do wody z półmetrowej wysokości. My wtórujemy mu śmiechem. Mariola chodzi po moście z kapeluszem czekając na wolne datki za działalność rozrywkową, ale nikt nie zna się na rzeczy i znowu nic nie uzbierała.
Potem drałowaliśmy w kostiumach kąpielowych do drugiego mostu, sprawiając wszystkim wrażenie, że to reklama kostiumów kąpielowych (takie ci one piękne). Z daleka zauważyliśmy, że most opustoszał.
Po południu prof. Poks robił kwaśne mleko. Skutkiem wszystkich kulinarnych poczynań (mieszania, solenia, słodzenia, studzenia, wstrząsania, rozcieńczania) i wręcz czarodziejskich "egzorcyzmów" była dosyć gęsta masa, która wyglądała jak grysik z kluskami.
Na lewo: decydująca chwila przyrządzania mleka przez szefa
Wieczorem, po programie telewizyjnym huśtaliśmy się na huśtawkach dla dzieci (dzień był za krótki i za mało męczący) i przyszłyśmy do obozu po dziesiątej. Za karę miałyśmy uroczą wartę w nocy.
Ela K. od prawej: Ela K., Ala K., Władek K., Ela P.
4 VIII piątek
Rano znów kąpiel przy zapełnionym widzami moście i ruszamy w drogę. Część jedzie pociągiem do Nowego Sącza, a reszta idzie na Przehybę. Jest skwarne popołudnie, idziemy niezalesionymi wzgórzami, z których rozciąga się piękny widok beskidzkich wsi rozsianych po górach, kolorowych szachownic pól poprzeplatanych lasami i malinowymi polanami. Na szlaku spotykamy często tablice z interesującą treścią w rodzaju:
"Psów wprowadzać nie wolno"
lub
"Papieros umila odpoczynek, ale nie zapomnij go zgasić"
itp.
Zmęczeni dochodzimy do schroniska na szczycie Przehyby, nazwane im. Kazimierza Sosnowskiego. Zamawiamy herbatę, którą podano nam gorzką. Wszyscy, oprócz Mirka, mieliśmy ochotę na słodka herbatę, więc Mirek bierze się na sposób i zamawia: "proszę dziewięć herbat słodkich i jedną gorzką". Tym razem herbata była aż przesłodzona. Schodzimy w dół do Jazowska. Trzeba czekać tu pół godziny na autobus do Nowego Sącza. Wysyłamy Witka na zwiad, gdzie tu jest restauracja lub klub. Lecz gdy tylko Witek podchodził do jakiegoś domu, gospodarze gasili światło i wypuszczali psa. Dopiero w trzecim czy czwartym domu poinformowano go, że nic takiego w Jazowsku nie ma. Musimy czekać na przystanku. Skracamy sobie tę przyjemność kawałami i piosenkami.
Kaczeńce
Były maki i róże czerwone
Bzy pachniały w żołnierskiej piosence
Ale w żadnej melodii, ale w żadnej melodii
Nie zakwitły żółte kaczeńce
Szli żołnierze po błocie i kurzu
Szli żołnierze w spiekocie i męce
Ale wyszła dziewczyna, ale wyszła jedyna
I podała wilgotne kaczeńce
Hen na polu hełm leży pogięty
Hełm pogięty rdzewieje, nic więcej
Ale przyszła dziewczyna, ale przyszła jedyna
I wrzuciła do hełmu kaczeńce
Piosenki "Studenci" w ogóle nie powinno się śpiewać i dlatego wpisuję ją tutaj, żeby było wiadomo, o którą piosenkę chodzi:
Czy to w Suwałkach, czy to pod Żywcem
Czy w PeGeeRze, czy na odkrywce,
Zawsze się znajdą jakieś parszywce
Ech! Pomiędzy bogobojnym ludem
A niech (....) to pokręci
Zawsze się znajdzie jakiś student,
Ech! Studenci!
Czy to w Koluszkach, czy to w Bydgoszczy
Wszystkie świętości taki by oszczał
Za nic mu matki, za nic proboszcza
Ech! Pomiędzy...
Najpierw był Pułtusk, potem Sodoma
Święte obrazy wynosił z doma
A na ich miejscu wieszał bohomaz
Ech! Pomiędzy....
Po wsiach, miasteczkach krążą lamenty
Co druga dziewka nosi (...............)
A wszystko, Panie! bez te studenty!
Ech! Pomiędzy....
Do obozu dojechaliśmy późno i od razu położyliśmy się spać.
5 VIII sobota
Jesteśmy w Nowym Sączu, mieście powiatowym leżącym nad Dunajcem, które jest dużym ośrodkiem przemysłowym, handlowym i kulturalnym. Miasto to ma wiele zabytków. Do nich należą: kościół pofranciszkański z 1297 r., kaplica z 1663 r., resztki zamku z XIV w., kościoły św. Małgorzaty i św. Ducha, pijarów, resztki starego muru zbudowanego przez Kazimierza Wielkiego i wiele innych. Przebywali w Nowym Sączu królowie: Władysław Jagiełło, ks. Witold, którzy spotykali sie tu przed wojną z Krzyżakami, Zygmunt Luksemburczyk, kr. Jadwiga, Wł. Warneńczyk, Jan Kazimierz i Jan Sobieski. Tu też pisał kronikę Polski Jan Długosz.
Od samego rana krążyliśmy po mieście opróżniając kieszenie. Adam z Andrzejem robili sobie zdjęcia przy pięknym angielskim samochodzie. Właścicielka samochodu musiała zaczekać aż oni skończą, i dopiero wtedy mogła wsiąść do samochodu.
Wieczorem poszliśmy całą paczką na miasto. Obejrzeliśmy drugą połowę filmu z Fredem Astairem i ruszyliśmy szorować bruki nowosądeckie śpiewając:
A wszystkiemu winna Lotka,
która wzięła z sobą klucze od wychodka
I ja muszę chodzić tu i tam
A w kaloszach pełno mam.
Panie Władza! Panie Władza!
Czy to panu, panie władza, nie przeszkadza?
Że ja chodzę sobie tu i tam
I w kaloszach pełno mam!
Panie Włodek! Panie Włodek!
Czy pan nie wiesz, panie Włodek, gdzie wychodek?
Bo ja sobie chodzę tu i tam
A w kaloszach pełno mam.
Panie Władek, spójrz pan w lewo
Tam na lewo, panie Władek, stoi drzewo
A pod drzewem stoi wielka kadź
I tam można sobie ,,, tralalala ...ććććć...
... bo się wyda ...
Hej! Na wysokiej tyrni cosik mi się cyrni.
Hej! Cy to kupa gnoja, cy dziewcyna moja?
Hej! Posadzili bacę na kamieni kupę,
Hej! Obchodzili w koło całowali w coło
Hej! Widzioł ci ja widzioł carnom obrośnientom
Hej! W stodole na sianie, owiecke zarznientom
Przerywnik:
Ruszał partyzant do boju
Dali mu widły od gnoju
Właśnie tej nocy, nocy,
Dostał kamieniem z procy
I w ciemnej mogile usnął
W pewnej chwili przyłączył się do nas pijany uczestnik wesela. Opowiadał nam kawal. Przy pierwszych zdaniach pękaliśmy ze śmiechu, za to na końcu zaległa grobowa cisza. Obywatel oznajmił nam, że on też lubi sie śmiać. Zaśpiewaliśmy z nim "Góralu, czy ci nie żal?"
Po tym popisie młodzieniec ulotnił sie zostawiając po sobie tylko woń czerwonej kartki.
Do obozu wróciliśmy rozśpiewani i wcale nam się spać nie chciało.
6 VIII niedziela
Do naszego obozu przyszedł dziadek w czerwonych butach. Usiadł sobie wygodnie na materacu i rozpoczął przemówienie:
"Panie! Miasto, kryminał, szpital i wojsko niczym się nie różnią. Na wsi jest, Panie, swoboda. W mieście nie można ani, Panie, splunąć, ani siąść gdzie się chce no i takdali. Trzeba się stosować do dyscypliny. Panie, robić co każą, a nic co się chce. Ech, Panie, na wsi jest przynajmniej swoboda" i dalej w tym stylu.
My przyznawaliśmy mu rację, uśmiechaliśmy się pod nosem i zadawaliśmy pytania, a dziadek gadał i gadał. Dowiedzieliśmy się między innymi, że on nie lubi Górnego Śląska, bo zadymione i ludzie mówią "pierunie" i "chamie" a w Galicji się śmieją, że w jego rodzinnych stronach ciągnie się sylaby.
Skąd ma takie czerwone buty?
A, stare buty pomalował czerwoną farbą. Tylko, że to słabe buty i przez 23 lata były już dwa razy u szewca. Przed wojną lepsze buty robili.
Po dłuższej rozmowie dziadek opuścił nasze obozowisko a my poszliśmy się opalać i oglądać zawody kajakowe. Po południu chłopcy poszli do Tęgoborza a reszta na stację kolejową.
Jedziemy do Tymbarku. Po drodze mijamy stację Piekiełko - przesiadkę do czyśćca (nareszcie z szatanami). W Tymbarku rozbijamy namioty za wsią nad rzeką. Między namiotami tworzymy przepiękne formy przestrzenne z kapeluszy, butów, peleryn, skafandrów, puszek i mleka w proszku. Niektórym dziewczętom trzeba robić okłady z kwaśnego mleka, gdyż za długo leżały plackiem na słońcu.
W Tymbarku znajduje się kościół z XIX w. z piękną chrzcielnicą gotycko-renesansową i spichlerz drewniany z XVIII w. Wieczorem ognisko. "Ofermy" produkują się piosenką (wciórności! jaką piękną) własnej kompozycji
Hop! Hop! skoczmy na jednego
Hop! Hop! skoczmy na drugiego
Hop! Hop! skoczmy na trzeciego
Hop! Hop! skoczmy na ćwiartuchnę
Hop! Hop! skoczmy na pół litra
Hop! Hop! skoczmy na dwa litry
Hop! Hop! skoczmy na pół beczki
Hop! Hop! pieskie życie mamy
My chcemy do mamy!!! Aaaaaaaaaa... !!!
i dostają mleka
Potem czytamy z "Radaru" wiersze o chuci i insze. I każdy produkuje jakiś swój wiersz. Na koniec tańczymy Laurencję i idziemy lulu.
7 VIII poniedziałek
Od rana leje deszcz. Namioty ciut-ciut przeciekają. Nudno. Śpiewamy: "W czasie deszczu dzieci się nudzą", "W co się bawić?" i "jesteśmy na wczasach, w tych góralskich lasach, w promieniach deszczowych opalamy się". Wyczołgujemy się z namiotów o 12 (chociaż obudziliśmy się dawno!). Jemy na obiad kartofelki ze sklepu.
0 16.00 ruszamy na Mogielicę (5 g.) a część obozowiczów jedzie do Rabki. Dzień jest chłodny, w sam raz do marszu. Mijamy oryginalną kapliczkę wykonaną przez miejscowego artystę. Pniemy się stromo i żmudnie kamienistą drogą w górę lasem. W trakcie marszu pożywiamy się malinkami i jeżynami (mniam... mniam...). W ciągu 3 godz. osiągamy szczyt (1171 m n.p.m.) i po króciutkim odpoczynku schodzimy w dół. W malinach prof. Poks znalazł sobie oblubienicę, czyli gałąź podobną do gęsi. Natychmiast się w niej zakochał (w gęsi, nie w gałęzi - co na jedno wychodzi).
Adam recytuje:
My turyści idziem w grupie
Przewodnika mamy w ... domu
My turysty idziem równo
Pod nogami mamy ... trawę"
Do Rabki zajeżdżamy późno. Na stacji jest kartka do "Ministra Poksa" (pisał minister Warkusz) z informacją, gdzie rozbili namioty.
8 VIII wtorek
Obudziliśmy się zmarznięci, gdyż w nocy było zimno, i źli. A wiadomo, że jak Polak głodny to zły, a jak się naje - to śpi. Więc rzuciliśmy się w złości na jedzenie i potem nie chciało nam się iść w góry. Za to chodziliśmy po mieście i wykupiliśmy u babki oscypki.
Rabka ma liczne sanatoria, wille, domy wczasowe, łazienki i pijalnie wód mineralnych. Najciekawszym zabytkiem Rabki jest drewniany kościół św. Magdaleny w otoczeniu prastarych dębów i lip. W kościele mieści się Muzeum Rabczańskie im. Orkana.
Po południu jedziemy do Jordanowa. Rozbijamy namioty na górce, skąd roztacza się malowniczy pejzaż. Wieczorem robimy ognisko, które kończy się późno po północy. W międzyczasie robimy wypad n miasto. Jordanów został założony w XV w. przez rodzinę Jordanów. Znajduje się tu cmentarz żołnierzy radzieckich, pseudogotycki kościół, w którym znajdują się cenne obrazy, dworska karczma i drewniane domy. Ładnie wyglądało miast, gdyśmy na nie patrzyli w nocy z górki, siedząc przy ognisku.
9 VIII środa
Rano pytamy Krzyśka Łukojcia: Jak się stało na warcie? "Ja nie stałem, ja chodziłem".
To jak się chodziło?
- "Dobrze, tylko mi jedna kopka przeszkadzała"
Prof. Poks, Adam, Mirek i Andrzej D. ruszają z plecakami na 2 lub 3 dni na Babią Górę. Rozbijamy obóz w Suchej. Prof. Warkusz z żoną jadą do domu. Żegnamy ich życzeniami przyjemnej podróży i upajamy się wolnością. Natychmiast udajemy się do miasta.
Sucha jest miastem powiatowym, liczącym ok. 7000 mieszkańców. Leży nad rzeką Skawą. W rynku znajduje się drewniana zabytkowa karczma z XVIII w. oraz piękny zamek z XIV w. W zamku znajdują się krużganki i przepiękny kominek renesansowy. Przed wojną w salach zamkowych mieściły sie zbiory biblioteki Branickich.
Wieczorem idziemy na ognisko dla wczasowiczów. Śpiewamy razem z nimi piosenki, puszczamy wianki na wodę i oglądamy pokaz sztucznych ogni. Późnym wieczorem idziemy spać.
10 VIII czwartek
Zaraz po śniadaniu robimy spływ materacowy do trzeciego mostu na Skawie. Słonce przypala nas na mocno czerwony kolor. Ze współczuciem myśleliśmy o turystach drałujących z plecakami na Babią Górę. A z grzbietu Babiej Góry spoglądały na przepiękny krajobraz 4 zmachane postacie uśmiechające się z błogością, że niedługo już szczyt. Jednak było co oglądać: słynne są wschody słońca oglądane z Babiej Góry i jeszcze piękniejsze widoki przy zachodzącym słońcu, gdy ukośne światło modeluje ostro zarysy grzbietów. Więcej nie będę opisywać; trzeba pojechać i zobaczyć na własne oczy.
Po południu przychodzi do nas krowa i z apetytem zajada mydło, krem, szczoteczkę i pastę do zębów Marioli. Wypluła jedynie zakrętkę do pasty do zębów - widocznie jej nie smakowała.
Gucio wykazuje niezwykłe zdolności kupieckie handlując z chłopcami z Suchej; oferuje pół godziny pływania na materacu za jabłka. Transakcja dochodzi do skutku i Gucio ma kompot. Przed ułożeniem się do snu idziemy do "Żuczka" posłuchać zespołu big-beatowego.
11 VIII piątek
Rano znowu robimy spływ. Dziewczęta "zarzucają kotwice" koło trzeciego mostu i opalają się do obiadu (nawiasem mówiąc - bardzo skromnego).
Po południu przychodzą chłopcy z Babiej przynosząc kupę wrażeń i piosenek. Na Babiej Górze poderwali sobie zakonnice-turystki i studentki medycyny.
Chcieli poderwać gospodynię schroniska, ale się nie dała. Twarda sztuka. Adam przyczepił na ścianie kartkę, że zabrania się używania głupich dowcipów.
Wieczorem na ognisku mamy gości - tubylców. Wkupili się jabłkami. Chłopcy produkują nowy repertuar:
Siedziały sobie panny w miedzianej wannie
Puszczały sobie pszczoły na pupy gołe
Leciały sobie panny aeroplanem
Puszczały sobie pszczoły na pupy gołe
Parampampam parampampampampam
Czy normalna zdrowa ryba może zgwałcić wieloryba?
Ależ, owszem, czemu nie? Rybie też należy się,
Czy normalny zdrowy śledź, może z płotka dzieci mieć?
Ależ owszem, czemu nie? Płotce też należy się,
Czy normalny zdrowy kotek może z kotka raz przez płotek?
Ależ, owszem, czemu nie? Kotce też należy się.
Czy normalna zdrowa wdowa raz w miesiącu dać gotowa?
Ależ, owszem, czemu nie? Wdowie też należy się.
Czy normalnej zdrowej pannie można zabrać cnotę w wannie?
Ależ, owszem, czemu nie? Pannie też należy się.
Czy normalny zdrowy dziadek może z babcią przez przypadek?
Ależ, owszem, czemu nie? Babce też należy się.
Czy normalny zdrowy student może ze studentką cudem?
Ależ nigdy, nie, nie, nie! On w stołówce żywi się!
Hej w Krynicy
Hej w Krynicy kole zdroju
Baca bacę topił w gnoju
Cy go topił, cy nie topił
W kazdym razie go ozłopił
Hej! Bo się nam zacyna bucyna ozwijać
bucyna ozwijać
Hej pod Zywcem, hej na równem
Baca bacę zabił gównem
Cy go zabił, cy nie zabił
W kazdym razie go osłabił
Hej! bo się nam zacyna bucyna ozwijać,
bucyna ozwijać
Kto nie wiezy, niech pobiezy
Bacy nie ma, gówno lezy
Hej! Bo się nam zacyna bucyna ozwijać
bucyna ozwijać
Pódźwa chłopcy do sałasa
kiedy pikno bydzie nasa
A te ksywe i garbate wyciepiemy poza chatę
Hej! Bo się nam zacyna bucyna ozwijać
bucyna ozwijać
Pięciu braci
Było sobie pięciu braci, handlowali serem
Jeden z braci umarł, pozostało czterech
Ja se kupił skrzypce, ja se kupił bas
Od chałupy do chalupy bede sobie grać
Było sobie czterech braci, sprzedawali mech
Jeden z braci umarł, pozostało trzech
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie trzech braci, sprzedawali puch
Jeden z braci umarł - pozostało dwóch
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie dwóch braci, handlowali śniegiem
Jeden z braci umarł - pozostało jeden
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie jeden braci, sprzedawali pic
Jeden z braci umarł, pozostało nic
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie nic braci, handlowali śniegiem
Jeden z braci ożył, pozostało jeden
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie jeden braci, sprzedawali puch
Jeden z braci ożył, pozostało dwóch
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie dwóch braci, sprzedawali mech
Jeden z braci ożył, pozostało trzech
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie trzech braci, handlowali serem
Jeden z braci ożył, pozostało czterech
Ja se kupił skrzypce ...
Było sobie czterech braci, sprzedawali zięciów
Jeden z braci ożył, pozostało pięciu
Ja se kupił skrzypce ...
Icek
Usiadł Icek pod krową, a że głodny był
Więc pociągnął za dojkę z całych swoich sił
Ale mleka nie było, nie ma ani łyk
Bo to nie była krowa, jeno to był byk
Usiadł Icek pod świnią, a że głodny był
Więc pociągnął za dojkę z całych swoich sił
Ale mleka nie było, nie ma ani ciur
Bo to nie była świnia, ale to był knur
[i]Usiadł Icek pod kozą, a że głodny był
Więc pociągnął za dojkę z całych swoich sił
Ale mleka nie było, nie ma ani kap
Bo to nie była koza, jeno to był cap
[i]Usiadł Icek pod owcą, a że głodny był
Więc pociągnął za dojkę z całych swoich sił
Ale mleka nie było, nie ma ani łyk
Bo to nie była owca, jeno to był tryk
12 VIII sobota
Od rana mycie i szorowanie. Z braku pralki do prania uciekamy się do prymitywnych środków używanych przez naszych protoplastów. Sosiński pierze slipy kamieniem aż do skutku, tzn. do pęknięcia ich w widocznym miejscu. Czynny udział w życiu obozowym biorą tubylcy Bolek i Kaźko. Na noc wpakowali się do namiotu Gucia i Władka (spali w czwórkę w dwójce), rano szorowali kocher, po uprzednim opróżnieniu go, gotowali obiad i pełnili wartę. W sumie miał z nich Gucio pociechę. Wieczorem robimy ognisko, na którym gościmy turystów z psem.
13 VIII niedziela
Wstajemy późno. Smutno nam jest, że wieczorem trzeba jechać do domu. Nawet stare dowcipy profesora (z których kiedyś śmialiśmy się do rozpuku) nie poprawiają nam humoru. Ostatni raz robimy spływ materacowy, a po południu pakujemy się.
Przed wymarszem robimy pogrzeb trepów śpiewając w żałobnym tempie Marsz Szopena ze słowami:
"Jak nam wesoło, jak nam chce się śmiać ha! ha!
Jak nam wesoło, jak nam chce się śmiać ha! ha!
Pękamy ze śmiechu, pękamy ze śmiechu
Jak nam wesoło itd. ... "
Przechodząc przez miasto wzbudzamy zainteresowanie wystrojonych w nylony, elany i ortaliony spacerujących obywateli miasta Sucha Beskidzka. Pociąg zajeżdża na stację załadowany po dach. Jedziemy ściśnięci jak śledzie w beczce stojąc na palcach jednej nogi (nie ma co, taka podróż odchudza). Od Krakowa jest już luźniej. Śpiewamy piosenki. Nagle do przedziału wpada Gucio z kijem i woła "Rozejść się! Więcej niż trzech - to banda". Wrażenie piorunujące. Siedzącym w przedziale wojskowym włosy stają dęba na głowie. Milkną z osłupienia a po chwili wybuchają śmiechem. Przypominamy sobie, że nasi beani są nieochrzczeni.
Naprędce organizujemy ceremonię. Każdy bean ma uklęknąć, pocałować gęś profesora i zjeść kopiastą łyżkę płatków owsianych. Następnie otrzymuje imię:
Andrzej D. - "Szukam żony, jak szalony"
Krzysiek - "Filozof"
Dzidka - "Zuzanna wśród chłopców"
Halina - "Doktor Oj! Boli!"
Władek - "Filmowiec" (do popychania kamery)
Ula - "Koczkodan"
Grażyna - "Wenus"
Ewa - "Rajska Dziewica" (i wierszyk do tego:
"Kiedy listki spadły z drzewa
W co się miała ubrać Ewa?"
Po chrzcie nucąc piosenkę "Po co nam to było?" zasypiamy błogim snem.
14 VIII poniedziałek
Do domu zajeżdżamy po 7 rano i tak kończy się nasz dwutygodniowy "turystyczny wyraj". Ale już teraz robimy plany na następny rok.
Po południu spotykamy się w kawiarni, żeby powspominać i puścić łezkę rozczulenia. Spotkanie upłynęło w przyjaznej atmosferze. Przewiduje się dalszy wzrost włóczęgostwa.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 66 gości