A miała być Czantoria....
A miała być Czantoria....
W piątek miała być Czantoria. Nie wyszło. Zapowiadali burzę.
To nic.
Szatański pomysł wpadł mi do łba.
Szatański i szalony.
Ale widząc, co rajcuje córę, postanowiłem go zrealizować. A przynajmniej spróbować.
Góry miały być tym razem inne. Bez placu zabaw.
Droga przez mękę. Trzy godziny wlokłem się na miejsce postoju. Wszystko było przeciwko nam. Powolniaki na drodze, koparki, traktory, korek.
I jedno z ostatnich miejsc parkingowych wolnych. Fuks?
Głupi ma zawsze szczęście.
10.30. Ruszamy z Krowiarek. Auto stoi na aucie.
Idzie z nami mały jeż. Od razu jakieś leśne bestie mają na niego chrapkę
i czają się z krzaków.
Górny płaj jest piękny, ale nudny jak flaki z olejem. Non stop to samo. Zakręt, rzeczka.
Dwie i pół godziny wleczemy się do celu.
Wliczam w to kilkukrotne branie Julki na ręcę, mimo jej sprzeciwów, w celu przyspieszenia całości.
W końcu jest. Początek. Schody. Tak to można iść! Od razu młoda dostaje przyspieszenia.
Po drodze znajdują się parasolki z liści. Przydatne, jak widać.
Pierwsze trudności. Tu dopiero była zabawa. I walka. "Za rączkę nie! Ja sama!"
Nie spodziewałem się, że tak gładko to pójdzie.
Pierwsze trzy miejsca przeszła sama, bez większych ingerencji (z asekuracją ręczną oczywiście).
Najtrudniejsze miejsce to Czarna Ściana, z klamrami.
Po stwierdzeniu "wygjąda jak djabina" i zdumieniu ludzi, którzy tłumnie kręcili się po okolicy, Julka wparzyła na skały.
Po czym usłyszeliśmy "Udało się, to ja" - a ludzie zaczęli klaskać. Trochę mi głupio się zrobiło, w sumie nie wiedziałem jak na to zareagować.
W tym ostatnim miejscu, na klamrach Julka weszła sama do połowy, po czym została wciągnięta do góry przez Magdę. To było jedyne miejsce na szlaku, gdzie idąc z nią sam nie miałbym szans pokonania tego miejsca bez pomocy.
Jeż wyszedł z plecaka (ma lęk wysokości) i można było odpocząć.
A później to już powolutku, schodkami, w kierunku wierzchołka...
Zaskoczył mnie czas wejścia tym szlakiem. Zmieściliśmy się w czasie 1,50, co dla mnie jest jakimś kosmosem. Kalkulowałem w domu na co najmniej 2,5 godziny.
Na szczycie tłumy, ale znalazło się miejsce i dla nas.
Pogoda była piękna. Troszkę wiało, przez co nie było gorąco. Jedyne, czego brakło, to widzialności. Tatry mocno zamglone. Fatry nie widać. Ech, kaprysy Babiej.
Tu dowód, że jeż też tam był.
Po wybudowaniu kamiennego zamku zaczęliśmy schodzić granią do auta.
Nie spieszyliśmy się. Droga się dłużyła, bo tu kamień, tam skała, tu trzeba zrobić zdjęcie. Dość powiedzieć, że zrobiliśmy tego dnia ponad 400 zdjęć.
Dopiero od Kępy zaczęło się nam naprawdę dłużyć, tym bardziej, że Julka znalazła kij
i wynajdowała takie zabawy, że nie zeszlibyśmy do nocy.
Więc trzeba było troszkę zaingerować w tempo schodzenia. Kolana do teraz mnie bolą od obciążenia...
Ostatnia prosta, a właściwie krzywa....
18.00.
Meldujemy się w punkcie wyjścia.
20.30 już w domu.
Co tu dużo pisać. 14 km (realnie 10-11 na nogach) , 800 m przewyższenia, prawie osiem godzin w drodze,
Na ten rok to maks, który i tak przeszedł wszystkie oczekiwania.
W przyszłym roku wiem, że Tatry mają sens. Ale nie jednodniowe. Bo droga dojazdowa i dojściowa to za duże obciążenie.
Nie pójdziemy na OP. Na pewno. Ale mam już plan. Zobaczymy.
A w tym roku została do zrealizowania Czantoria. To na pewno.
To nic.
Szatański pomysł wpadł mi do łba.
Szatański i szalony.
Ale widząc, co rajcuje córę, postanowiłem go zrealizować. A przynajmniej spróbować.
Góry miały być tym razem inne. Bez placu zabaw.
Droga przez mękę. Trzy godziny wlokłem się na miejsce postoju. Wszystko było przeciwko nam. Powolniaki na drodze, koparki, traktory, korek.
I jedno z ostatnich miejsc parkingowych wolnych. Fuks?
Głupi ma zawsze szczęście.
10.30. Ruszamy z Krowiarek. Auto stoi na aucie.
Idzie z nami mały jeż. Od razu jakieś leśne bestie mają na niego chrapkę
i czają się z krzaków.
Górny płaj jest piękny, ale nudny jak flaki z olejem. Non stop to samo. Zakręt, rzeczka.
Dwie i pół godziny wleczemy się do celu.
Wliczam w to kilkukrotne branie Julki na ręcę, mimo jej sprzeciwów, w celu przyspieszenia całości.
W końcu jest. Początek. Schody. Tak to można iść! Od razu młoda dostaje przyspieszenia.
Po drodze znajdują się parasolki z liści. Przydatne, jak widać.
Pierwsze trudności. Tu dopiero była zabawa. I walka. "Za rączkę nie! Ja sama!"
Nie spodziewałem się, że tak gładko to pójdzie.
Pierwsze trzy miejsca przeszła sama, bez większych ingerencji (z asekuracją ręczną oczywiście).
Najtrudniejsze miejsce to Czarna Ściana, z klamrami.
Po stwierdzeniu "wygjąda jak djabina" i zdumieniu ludzi, którzy tłumnie kręcili się po okolicy, Julka wparzyła na skały.
Po czym usłyszeliśmy "Udało się, to ja" - a ludzie zaczęli klaskać. Trochę mi głupio się zrobiło, w sumie nie wiedziałem jak na to zareagować.
W tym ostatnim miejscu, na klamrach Julka weszła sama do połowy, po czym została wciągnięta do góry przez Magdę. To było jedyne miejsce na szlaku, gdzie idąc z nią sam nie miałbym szans pokonania tego miejsca bez pomocy.
Jeż wyszedł z plecaka (ma lęk wysokości) i można było odpocząć.
A później to już powolutku, schodkami, w kierunku wierzchołka...
Zaskoczył mnie czas wejścia tym szlakiem. Zmieściliśmy się w czasie 1,50, co dla mnie jest jakimś kosmosem. Kalkulowałem w domu na co najmniej 2,5 godziny.
Na szczycie tłumy, ale znalazło się miejsce i dla nas.
Pogoda była piękna. Troszkę wiało, przez co nie było gorąco. Jedyne, czego brakło, to widzialności. Tatry mocno zamglone. Fatry nie widać. Ech, kaprysy Babiej.
Tu dowód, że jeż też tam był.
Po wybudowaniu kamiennego zamku zaczęliśmy schodzić granią do auta.
Nie spieszyliśmy się. Droga się dłużyła, bo tu kamień, tam skała, tu trzeba zrobić zdjęcie. Dość powiedzieć, że zrobiliśmy tego dnia ponad 400 zdjęć.
Dopiero od Kępy zaczęło się nam naprawdę dłużyć, tym bardziej, że Julka znalazła kij
i wynajdowała takie zabawy, że nie zeszlibyśmy do nocy.
Więc trzeba było troszkę zaingerować w tempo schodzenia. Kolana do teraz mnie bolą od obciążenia...
Ostatnia prosta, a właściwie krzywa....
18.00.
Meldujemy się w punkcie wyjścia.
20.30 już w domu.
Co tu dużo pisać. 14 km (realnie 10-11 na nogach) , 800 m przewyższenia, prawie osiem godzin w drodze,
Na ten rok to maks, który i tak przeszedł wszystkie oczekiwania.
W przyszłym roku wiem, że Tatry mają sens. Ale nie jednodniowe. Bo droga dojazdowa i dojściowa to za duże obciążenie.
Nie pójdziemy na OP. Na pewno. Ale mam już plan. Zobaczymy.
A w tym roku została do zrealizowania Czantoria. To na pewno.
Jestem zachwycona oczywiście
Wczoraj już trochę o tym pisaliśmy, więc dodam tylko, że mając takiego tatę i taką mamę obok, Mała na pewno mogła czuć się bezpiecznie. Jeż najwyraźniej też był dobrze zaopiekowany
Widoki może nie powalały, ale... podobno na Babiej wszystkiego mieć nie można
Wczoraj już trochę o tym pisaliśmy, więc dodam tylko, że mając takiego tatę i taką mamę obok, Mała na pewno mogła czuć się bezpiecznie. Jeż najwyraźniej też był dobrze zaopiekowany
Widoki może nie powalały, ale... podobno na Babiej wszystkiego mieć nie można
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
darkheush pisze:Nie wiem co napisać...
Problem byłby rozwiązany, gdyby ktoś nowy tą relację napisał.
Ale możesz mi napisać, że jestem idiotą, albo coś, wcale się nie mam zamiaru obrażać.
Poniekąd spodziewam się, że ta relacja wywoła mieszane uczucia.
Ostatnio zmieniony 2014-07-20, 15:01 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
- Tępy dyszel
- Posty: 2924
- Rejestracja: 2013-07-07, 16:49
- Lokalizacja: Tychy
No, widzę, że Leporowski w wersji ,,młodo-żeńskiej" nam się objawił. Przy takich ,,instruktorach" ma szanse na większą niż On, karierę górską ale bez ,,efektu" końcowego samego Leporowskiego.
Przy takich postępach, w takim czasie, tak za 3-4 lata to i może grań Wideł ,,padnie"
Skąd ta diagnoza ?
Mocno wątpliwe.
PS. Po zrobieniu ,,Akademickiej" - Czantoria to już zbyt niskie progi dla córy
Przy takich postępach, w takim czasie, tak za 3-4 lata to i może grań Wideł ,,padnie"
sokół pisze:Ale możesz mi napisać, że jestem idiotą,
Skąd ta diagnoza ?
sokół pisze:że ta relacja wywoła mieszane uczucia.
Mocno wątpliwe.
PS. Po zrobieniu ,,Akademickiej" - Czantoria to już zbyt niskie progi dla córy
A czemu? Gość wziął pięciolatka na OP, to mu proces chcą wytaczać i sprawdzać, czy nie narażał dzieciaka. Julka nie ma jeszcze czterech. Ktoś ma prawo pomyśleć, że ojciec zgłupiał.
Co do Czantorii.... nie ma progów trudności. Teraz musi być lajcik. Z placem zabaw. Dla równowagi. Nie dajmy się zwariować.
co do Wideł... a kto z nią tam pójdzie? Ja? Hehehe, na pewno.
Co do Czantorii.... nie ma progów trudności. Teraz musi być lajcik. Z placem zabaw. Dla równowagi. Nie dajmy się zwariować.
co do Wideł... a kto z nią tam pójdzie? Ja? Hehehe, na pewno.
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Brawo! Brawo! Brawo!
Jestem pod wrażeniem. Pięknie!
Nie będę już o nic czepiał jeżowej rodzinki. Wszystkie jeże fajne, bez zastrzeżeń
Rohacze?
A tak na poważnie to może Giewont w jakiś spokojny dzień.
Jestem pod wrażeniem. Pięknie!
Nie będę już o nic czepiał jeżowej rodzinki. Wszystkie jeże fajne, bez zastrzeżeń
sokół pisze:Nie pójdziemy na OP. Na pewno. Ale mam już plan. Zobaczymy.
Rohacze?
A tak na poważnie to może Giewont w jakiś spokojny dzień.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 69 gości