Beskid Chmurny (2023) - z Soli do Suchej Beskidzkiej
Z każdym krokiem mgła gęstnieje a opad przybiera na intensywności. Nie wiem czemu ubzdurałam sobie, że nasza trasa będzie w miarę po płaskim. No z 1300 m na 1300 m, a po drodze żadnej spektakularnej przełęczy. A tu zonk! Cały czas w górę i w górę! Na trasie przez Kopce i Palenicę nie spotykamy nikogo. Tylko deszcz, błoto i mgła.
Na Hali Cudzichowej szukamy szałasu. Marzymy o nim! Suchy, przestronny, ciepły - no bo palenisko wewnątrz. Wiemy, bo nocowaliśmy już tu dobry kawałek czasu temu. Idziemy i podświadomie wypatrujemy tych owczych bobków, śladów terenówki, zapachu dymu. Muńculski uraz psychiczny wszedł bardzo mocno Tak tak... Wznosimy modły do wszystkich bóstw tego świata, żeby tam nie było beczących lokatorów. Obawy wzbierają na sile proporcjonalnie do natężenia spływającego po nas deszczu. A co jak szałas jest zamknięty? Jak wisi kłóda jak na Rycerzowej albo Jasieniu?
Podchodzimy. Żywej duszy. Drzwi zamotane na sznurek. Jesteśmy uratowani!!!!!!!!!!
Po przekroczeniu progu słyszymy dziwny łoskot. Na zewnątrz otwiera się jakaś klapa, która dotychczas trzymała ocean wody. Nawet nas trochę oblewa przez szczeliny chałupy. Ja pierdzielę! Co za potop!! To co nazywaliśmy ulewą jeszcze 5 minut temu było jakimś niewinnym kapuśniaczkiem! Niesamowite jak w sam czas tu dotarliśmy!
Rozglądamy się. Nie ma drewna, więc czeka nas jeszcze wycieczka w tą wodną otchłań. Biorąc pod uwagę warunku chyba musimy iść w las na golasa, bo to trochę jakby wskoczyć do jeziora. Szkoda, że nie zabrałam czepka
Na drewnianym podeście stawiamy namiot - zawsze to będzie trochę zaciszniej i cieplej. Ognisko nie tak łatwo rozpalić z ociekającego drewna, ale w końcu się udaje. Ciepłe płomienie oświetlają wnętrze szałasu, jednocześnie generując niesamowite ilości dymu, trzasku i przyjemnego skwierczenia
A! Ze zmian! Przybyły kolorowe, buddyjskie flagi!
Rozwieszamy mokre łachy. Nie wiem czy schną, ale napewno się podwędzają.
Na ruszcie lądują grzanki.
Ze ściany patrzy na nas napis sprzed 17 lat, lekko już zatarty i zszarzały. Chyba już wtedy pisałam na forach, ale bycie "bubą" nie weszło mi jeszcze całkiem w krew.
O ja cie! Jaki bezmiar czasu, a wszystko wokół takie zupełnie identyczne. Nieprzebrane mgły, deszcz i my szczęśliwi, że znaleźliśmy przytulne schronienie, marzący o blasku płomienia, gorącej herbacie i nocy pod szczelnym dachem. Tu czas jakby nie miał znaczenia. Szałas się praktycznie nie zmienił. Jest jeden duży, drewniany podest do spania i tuzin zapchlonych materacy. Są drzwi, które raz po raz wiatr otwiera z łoskotem. Jest zapach wędzonki zaklęty w stare ściany. I jest dwójka strudzonych, zmokłych wędrowców. Czasem są takie chwile jakby poza czasem, takie zawieszone w niebycie, gdzie świat w reszcie miejsc przestaje mieć znaczenie.
Rozmyślam czy gdybym w jakimś zawirowaniu czasoprzestrzeni spotkała dziś tamtą dwójkę - czy miałabym dla nich jakieś rady, sugestie, przesłania? Myślę, że chyba nie... Skoro dziś znów tu jesteśmy - to wszystko było tak jak miało być!
Dmuchanie w ogień.
2006
2023
Z wewnątrz na zewnątrz.
2006
2023
Wieczorem co chwilę słyszymy głosy. Tak jakby ktoś szedł i rozmawiał. Jakby jakieś śpiewy i okrzyki? Jakby z megafonu? Do wsi jest jednak trochę daleko, żeby aż tu niosło odgłosy imprezy. Poza tym, gdy dobrze się wsłuchać to wszystko zanika, pozostaje tylko odgłos wyjącego wiatru i szum deszczu...
Łachy nie schną. Te położone najbliżej ognia stają się gorące i nieco się topią, ale stan zawilgocenia można nazwać stabilnym. Przez poddachowe okienko leje się na namiot - trzeba go było od razu tropikiem nakryć. Na drzwiach wisi termometr. Pokazuje 9 stopni i to jeszcze przed nastaniem zmroku. Przypominam, że mamy początek sierpnia. Susze i ocieplenie klimatu staje się naprawdę mega dotkliwe a aktywiści drą szaty z rozpaczy. Nie wiem jak unikniemy przegrzania i słonecznego udaru. Nie wspominając o odwodnieniu, które wręcz atakuje wodospadem!
Poranek wstaje pogodny. Przy naszym szałasie jednak wciąż jeszcze zalega cień i chłód.
Ale niebo jest niebieskie, a szczyty drzew oświetlone słońcem. Między szparami w belkach wpadają do wnętrza świetliste zajączki. Jak cudnie, gdy dzień rozpoczyna się w taki sposób!
Na przyzbie o poranku.
2006
2023
Ktoś może potrafi przeczytać co tu napisali owi Wikingowie?
Do zobaczenia chata! Za kolejnych 20 lat! Tak by los umożliwił nam dopisanie kolejnej daty na ścianie i kolejnej przygody w duszy!
Idziemy w górę. Zupełnie inna łąka niz wczoraj! Pełna kwiatów, ziół i widoków.
Acz pod butami ostro chlupocze!
No i nie wszędzie słoneczko dogrzewa. Tam chyba gdzieś jest Pilsko?
Takie szlaki to ja rozumiem!
Początkowo nie planujemy postoju na Miziowej, ale jest słońce, wiatr i długa belka - a tego nam właśnie trzeba do wysuszenia ciuchów.
W czasie jak bety schną to musimy się czymś zająć
Pierwszy raz widzę takie piwo! Pewnie celowo taka relama, aby podkreślić "regionalność", a nalali byle co. Bo smak taki oględnie mówiąc średni.
Ludzi jest mało. Zaczynają się dopiero schodzić. Od strony Korbielowa ciągną istne pielgrzymki - pieszo, konno, z rowerami i hulajnogami.
My jedni idziemy w dół, pod prąd tej całej masy, sprawiającej wrażenie jednej wielkiej wycieczki zorganizowanej.
Mijamy kapliczkę.
Wszędzie wokół towarzyszy nam wizg pił. Ciekawe czy jak już wyrżną wszystkie drzewa to zabiorą się za znaki drogowe i latarnie? Bo łapy będą dalej świeżbieć?
W Korbielowie mijamy OW "Pilsko". Tu w 1989 roku byłam z rodzicami na wczasach. Byłam młodsza od kabaczka... Ośrodek jest wyremontowany na obecną modłę, ale zachował dawną bryłę.
Z tamtego wyjazdu najbardziej zapadły mi w pamięć dwie wycieczki - jedna do źródeł tego potoku, co się tu wali po drugiej stronie drogi. I druga, gdzie z jakimiś znajomymi taty szliśmy wzdłuż granicy i nieraz ją przekraczaliśmy zupełnie nielegalnie! Cóż to były za emocje!
Kawałek dalej spotykamy dwójkę starszych ludzi. Siwiuteńki dziadek i babuszka z owiniętym bandażem kolanem. Trzymają się za ręce i tuptają powoli w górę, często odpoczywając. Bardzo miło się do nas uśmiechają i mówimy sobie "dzień dobry". Różnych ludzi dziś spotykaliśmy, w róznym wieku i zmierzających przed siebie w rozmaitych sprawach. Ale wzrok tych jest szczególny, zwłaszcza mam wrażenie, że śmieje się do naszych spasłych plecaków. Wyglądaja jakby oni kiedyś też takie nosili, a nasz nietypowy na tej trasie wygląd przywołał jakieś miłe wspomnienia z odległej przeszłości.
Korbielów byśmy mogli przeciąć szlakiem na wprost. No ale musimy znaleźć sklep, bo następny to dopiero w Suchej za kilka dni. Sklepy są ponoć dwa - jeden kawał na lewo, a drugi kawał na prawo. Na naszej trasie możemy kupić jedynie ciupagi i futro ze sztucznej owcy. Wybraliśmy sklep na prawo, bo jest pod górkę, tzn. z cięższym plecakiem będziemy szli w dół
Zaglądamy też do schroniska Chata Baców. Jedno z sympatyczniejszych schronisk jakie udało się spotkać ostatnimi laty. Jak za dawnych, dobrych czasów. Boazerie, drewniane okna i zapach bardziej leśnej chaty niż gabinetu dentystycznego. Jedynie ten podest jakoś nie bardzo pasuje do całości...
Mijaliśmy też drugi, bardzo podobny budynek, ale raczej już nieużywany, sądząc po stanie zarośnięcia.
I jeszcze taka miła chatynka w oczy wpadła.
W Chacie Baców zjadamy po ogromnym schabowym i solidnie posileni pniemy się górę. Jeszcze nie wiemy, że nasza trasa będzie sporo dłuższa niż zakładaliśmy...
Tuptamy przez daczowiska wypełnione łupaniem muzyki, z dużą domieszką melodii kosiarek, wiertarek i szlifierek - ot klimaty obecnej polskiej wsi. Jak jest cisza - znaczy wieś jest opuszczona!
Ależ tu jest nowocześnie! Nawet na szopie cały dach jest w panelach!
Na szczęście droga stopniowo traci na główności...
cdn
Na Hali Cudzichowej szukamy szałasu. Marzymy o nim! Suchy, przestronny, ciepły - no bo palenisko wewnątrz. Wiemy, bo nocowaliśmy już tu dobry kawałek czasu temu. Idziemy i podświadomie wypatrujemy tych owczych bobków, śladów terenówki, zapachu dymu. Muńculski uraz psychiczny wszedł bardzo mocno Tak tak... Wznosimy modły do wszystkich bóstw tego świata, żeby tam nie było beczących lokatorów. Obawy wzbierają na sile proporcjonalnie do natężenia spływającego po nas deszczu. A co jak szałas jest zamknięty? Jak wisi kłóda jak na Rycerzowej albo Jasieniu?
Podchodzimy. Żywej duszy. Drzwi zamotane na sznurek. Jesteśmy uratowani!!!!!!!!!!
Po przekroczeniu progu słyszymy dziwny łoskot. Na zewnątrz otwiera się jakaś klapa, która dotychczas trzymała ocean wody. Nawet nas trochę oblewa przez szczeliny chałupy. Ja pierdzielę! Co za potop!! To co nazywaliśmy ulewą jeszcze 5 minut temu było jakimś niewinnym kapuśniaczkiem! Niesamowite jak w sam czas tu dotarliśmy!
Rozglądamy się. Nie ma drewna, więc czeka nas jeszcze wycieczka w tą wodną otchłań. Biorąc pod uwagę warunku chyba musimy iść w las na golasa, bo to trochę jakby wskoczyć do jeziora. Szkoda, że nie zabrałam czepka
Na drewnianym podeście stawiamy namiot - zawsze to będzie trochę zaciszniej i cieplej. Ognisko nie tak łatwo rozpalić z ociekającego drewna, ale w końcu się udaje. Ciepłe płomienie oświetlają wnętrze szałasu, jednocześnie generując niesamowite ilości dymu, trzasku i przyjemnego skwierczenia
A! Ze zmian! Przybyły kolorowe, buddyjskie flagi!
Rozwieszamy mokre łachy. Nie wiem czy schną, ale napewno się podwędzają.
Na ruszcie lądują grzanki.
Ze ściany patrzy na nas napis sprzed 17 lat, lekko już zatarty i zszarzały. Chyba już wtedy pisałam na forach, ale bycie "bubą" nie weszło mi jeszcze całkiem w krew.
O ja cie! Jaki bezmiar czasu, a wszystko wokół takie zupełnie identyczne. Nieprzebrane mgły, deszcz i my szczęśliwi, że znaleźliśmy przytulne schronienie, marzący o blasku płomienia, gorącej herbacie i nocy pod szczelnym dachem. Tu czas jakby nie miał znaczenia. Szałas się praktycznie nie zmienił. Jest jeden duży, drewniany podest do spania i tuzin zapchlonych materacy. Są drzwi, które raz po raz wiatr otwiera z łoskotem. Jest zapach wędzonki zaklęty w stare ściany. I jest dwójka strudzonych, zmokłych wędrowców. Czasem są takie chwile jakby poza czasem, takie zawieszone w niebycie, gdzie świat w reszcie miejsc przestaje mieć znaczenie.
Rozmyślam czy gdybym w jakimś zawirowaniu czasoprzestrzeni spotkała dziś tamtą dwójkę - czy miałabym dla nich jakieś rady, sugestie, przesłania? Myślę, że chyba nie... Skoro dziś znów tu jesteśmy - to wszystko było tak jak miało być!
Dmuchanie w ogień.
2006
2023
Z wewnątrz na zewnątrz.
2006
2023
Wieczorem co chwilę słyszymy głosy. Tak jakby ktoś szedł i rozmawiał. Jakby jakieś śpiewy i okrzyki? Jakby z megafonu? Do wsi jest jednak trochę daleko, żeby aż tu niosło odgłosy imprezy. Poza tym, gdy dobrze się wsłuchać to wszystko zanika, pozostaje tylko odgłos wyjącego wiatru i szum deszczu...
Łachy nie schną. Te położone najbliżej ognia stają się gorące i nieco się topią, ale stan zawilgocenia można nazwać stabilnym. Przez poddachowe okienko leje się na namiot - trzeba go było od razu tropikiem nakryć. Na drzwiach wisi termometr. Pokazuje 9 stopni i to jeszcze przed nastaniem zmroku. Przypominam, że mamy początek sierpnia. Susze i ocieplenie klimatu staje się naprawdę mega dotkliwe a aktywiści drą szaty z rozpaczy. Nie wiem jak unikniemy przegrzania i słonecznego udaru. Nie wspominając o odwodnieniu, które wręcz atakuje wodospadem!
Poranek wstaje pogodny. Przy naszym szałasie jednak wciąż jeszcze zalega cień i chłód.
Ale niebo jest niebieskie, a szczyty drzew oświetlone słońcem. Między szparami w belkach wpadają do wnętrza świetliste zajączki. Jak cudnie, gdy dzień rozpoczyna się w taki sposób!
Na przyzbie o poranku.
2006
2023
Ktoś może potrafi przeczytać co tu napisali owi Wikingowie?
Do zobaczenia chata! Za kolejnych 20 lat! Tak by los umożliwił nam dopisanie kolejnej daty na ścianie i kolejnej przygody w duszy!
Idziemy w górę. Zupełnie inna łąka niz wczoraj! Pełna kwiatów, ziół i widoków.
Acz pod butami ostro chlupocze!
No i nie wszędzie słoneczko dogrzewa. Tam chyba gdzieś jest Pilsko?
Takie szlaki to ja rozumiem!
Początkowo nie planujemy postoju na Miziowej, ale jest słońce, wiatr i długa belka - a tego nam właśnie trzeba do wysuszenia ciuchów.
W czasie jak bety schną to musimy się czymś zająć
Pierwszy raz widzę takie piwo! Pewnie celowo taka relama, aby podkreślić "regionalność", a nalali byle co. Bo smak taki oględnie mówiąc średni.
Ludzi jest mało. Zaczynają się dopiero schodzić. Od strony Korbielowa ciągną istne pielgrzymki - pieszo, konno, z rowerami i hulajnogami.
My jedni idziemy w dół, pod prąd tej całej masy, sprawiającej wrażenie jednej wielkiej wycieczki zorganizowanej.
Mijamy kapliczkę.
Wszędzie wokół towarzyszy nam wizg pił. Ciekawe czy jak już wyrżną wszystkie drzewa to zabiorą się za znaki drogowe i latarnie? Bo łapy będą dalej świeżbieć?
W Korbielowie mijamy OW "Pilsko". Tu w 1989 roku byłam z rodzicami na wczasach. Byłam młodsza od kabaczka... Ośrodek jest wyremontowany na obecną modłę, ale zachował dawną bryłę.
Z tamtego wyjazdu najbardziej zapadły mi w pamięć dwie wycieczki - jedna do źródeł tego potoku, co się tu wali po drugiej stronie drogi. I druga, gdzie z jakimiś znajomymi taty szliśmy wzdłuż granicy i nieraz ją przekraczaliśmy zupełnie nielegalnie! Cóż to były za emocje!
Kawałek dalej spotykamy dwójkę starszych ludzi. Siwiuteńki dziadek i babuszka z owiniętym bandażem kolanem. Trzymają się za ręce i tuptają powoli w górę, często odpoczywając. Bardzo miło się do nas uśmiechają i mówimy sobie "dzień dobry". Różnych ludzi dziś spotykaliśmy, w róznym wieku i zmierzających przed siebie w rozmaitych sprawach. Ale wzrok tych jest szczególny, zwłaszcza mam wrażenie, że śmieje się do naszych spasłych plecaków. Wyglądaja jakby oni kiedyś też takie nosili, a nasz nietypowy na tej trasie wygląd przywołał jakieś miłe wspomnienia z odległej przeszłości.
Korbielów byśmy mogli przeciąć szlakiem na wprost. No ale musimy znaleźć sklep, bo następny to dopiero w Suchej za kilka dni. Sklepy są ponoć dwa - jeden kawał na lewo, a drugi kawał na prawo. Na naszej trasie możemy kupić jedynie ciupagi i futro ze sztucznej owcy. Wybraliśmy sklep na prawo, bo jest pod górkę, tzn. z cięższym plecakiem będziemy szli w dół
Zaglądamy też do schroniska Chata Baców. Jedno z sympatyczniejszych schronisk jakie udało się spotkać ostatnimi laty. Jak za dawnych, dobrych czasów. Boazerie, drewniane okna i zapach bardziej leśnej chaty niż gabinetu dentystycznego. Jedynie ten podest jakoś nie bardzo pasuje do całości...
Mijaliśmy też drugi, bardzo podobny budynek, ale raczej już nieużywany, sądząc po stanie zarośnięcia.
I jeszcze taka miła chatynka w oczy wpadła.
W Chacie Baców zjadamy po ogromnym schabowym i solidnie posileni pniemy się górę. Jeszcze nie wiemy, że nasza trasa będzie sporo dłuższa niż zakładaliśmy...
Tuptamy przez daczowiska wypełnione łupaniem muzyki, z dużą domieszką melodii kosiarek, wiertarek i szlifierek - ot klimaty obecnej polskiej wsi. Jak jest cisza - znaczy wieś jest opuszczona!
Ależ tu jest nowocześnie! Nawet na szopie cały dach jest w panelach!
Na szczęście droga stopniowo traci na główności...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ktoś może potrafi przeczytać co tu napisali owi Wikingowie?
to mogli być nie Wikingowie, a Madziarzy
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rowasz
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
buba pisze:
Na Hali Cudzichowej szukamy szałasu. Marzymy o nim! Suchy, przestronny, ciepły - no bo palenisko wewnątrz. Wiemy, bo nocowaliśmy już tu dobry kawałek czasu temu. Idziemy i podświadomie wypatrujemy tych owczych bobków, śladów terenówki, zapachu dymu. Muńculski uraz psychiczny wszedł bardzo mocno Tak tak... Wznosimy modły do wszystkich bóstw tego świata, żeby tam nie było beczących lokatorów. Obawy wzbierają na sile proporcjonalnie do natężenia spływającego po nas deszczu. A co jak szałas jest zamknięty? Jak wisi kłóda jak na Rycerzowej albo Jasieniu?
Podchodzimy. Żywej duszy. Drzwi zamotane na sznurek. Jesteśmy uratowani!!!!!!!!!!
Miałam tak ostatnio na Słowacji. Cały dzień deszczu, w butach chlupie, temperatura wcale nie letnia, już dawno zrobiło się ciemno. Schodzimy na nocleg do chatki. I mnie te same myśli się w głowie kołaczą: a co, jak będzie zamknięta... Nie mamy namiotu, jedynie płachtę "na wszelki wypadek". Rozbijanie się po ciemnicy, gdy morko jest wszędzie, nikomu się nie uśmiecha.
I te sekundy, gdy podchodzę do drzwi, łapię za klamkę.... OTWARTE!
Drewno też się nie chciało palić, ale w końcu koza zapłonęła.
W takich chwilach niczego więcej człowiekowi nie potrzeba.
buba pisze:Pierwszy raz widzę takie piwo! Pewnie celowo taka relama, aby podkreślić "regionalność", a nalali byle co. Bo smak taki oględnie mówiąc średni.
To zwykły lager, czyli piwo, które ze swej nijakości smakowej uczyniło cnotę. Nie ma się co spodziewać cudów.
laynn pisze:Coraz bardziej mi się podoba ta relacja
Taaa, rozkręca się
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Pudelek pisze:Ktoś może potrafi przeczytać co tu napisali owi Wikingowie?
to mogli być nie Wikingowie, a Madziarzy
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rowasz
Mogli! Faktycznie keidys na Węgrzech widzialam taka podwójną tabliczkę miejscowosci!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Glany są fatalne na górskie wędrówki. Choć ja w nich nawet latem na plażę chodziłem
Ja chodziłam w glanach dopoki nie odkryłam butow wojskowych, ktore wygladają troche podobnie a są duzo wygodniejsze, cieplejsze i bardziej wodoszczelne. Lubie tez skorzane buty górskie bez membran, najlepiej te takie pod raki, co sie mało w palcach zginają.
Ale niestety tylko glany robili przecierane na kolorowo!
laynn pisze:Coraz bardziej mi się podoba ta relacja
Deszczu jeszcze bedzie sporo!
Wiolcia pisze:Miałam tak ostatnio na Słowacji. Cały dzień deszczu, w butach chlupie, temperatura wcale nie letnia, już dawno zrobiło się ciemno.
Bedzie relacja?????
Nie mamy namiotu, jedynie płachtę "na wszelki wypadek".
My od pewnego pamietnego wyjazdu (tego z szalejącym lichem, gdzie PRAWIE sie spotkalismy przy chatce nad Rajczą) obiecalismy sobie, ze chatki chatkami, ale namiot zawsze musi byc na wszelki wypadek.
I te sekundy, gdy podchodzę do drzwi, łapię za klamkę.... OTWARTE!
Szczescie, ktorego sie da wyrazic slowami!
W takich chwilach niczego więcej człowiekowi nie potrzeba.
Tak, pieknie uczucie!
To zwykły lager, czyli piwo, które ze swej nijakości smakowej uczyniło cnotę. Nie ma się co spodziewać cudów.
No takie wlasnie bylo - totalnie nijakie.
Ostatnio zmieniony 2023-12-16, 15:48 przez buba, łącznie zmieniany 5 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Deszcz mnie ciągnie a wasze noclegi. Ciekaw jestem kolejnych miejsc.
No to jeszcze kilka ciekawych bedzie
laynn pisze:Glany mają fajny wygląd. Mało jednak są praktyczne. Mimo wszystko tęskni mi się do nich.
Miałam chyba 3 pary - całe czarne, przecierane na bialo i na żolto. Ale zolte byly moje ulubione. O te!
Moze dalej bym w nich chodzila, ale ktos mi je ukradł na obozie
Ciekawe, ze nie zaczeli produkowac butow, ktore by wygladaly jak glany ale mialy udoskonalone rozne parametry. Technicznie przeciez dałoby sie to zrobic!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:buba pisze:Głównie, zeby kostki nie skręcic.
To jest największy mit dotyczący butów za kostki. Choćby dlatego, że mięśnie w takich butach są osłabione przez usztywnienie butem.
I piszę to osoba, która zaczynała w wysokich glanach chodzić po górach, jednak od kiedy kupiłem niskie buty, nie zamierzam wkładać wysokich jak nie ma:
- dużego śniegu
- jest spory mróz.
Ale oczywiście, nikogo nie namawiam do zmiany obuwia.
Z ortopedycznego punktu widzenia, żeby but zabezpieczał właściwie przed skręceniem kostki, powinien być wysoki do pół łydki.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Wychodzimy na przełęcz Półgórską, gdzie na łące stoją ruiny bacówki. Fajna musiała być - z gontem na dachu i chyba wewnątrznym paleniskiem. I turyści tu nocowali, bo pełno ściennych napisów węglem. Jaka szkoda, że nas tu nie przywiało 20 lat temu! A na bank by przywialo, gdybym wiedziała o tej bacówce...
Widoczek mają tu dość wycinkowy, ale przyjemny.
Bardzo nam się podoba to miejsce, ale jeszcze trochę wcześnie, aby się zatrzymywać na nocleg. Tuptamy więc dalej przed siebie.
Dalsza trasa to ciągle w górę i w dół. A to przecież nie Beskid Wyspowy! Co się wywindujemy na 1000 metrów to trzeba o przynajmniej stówę walić ostro dół. Nie wiem kto te góry projektował, ale wykazał się wybitną złośliwością względem bub! Strasznie mi zawsze żal tej wysokości, jak już się człowiek wydrapał, nasapał i wszystko na marne...
Mijamy ładne łąki - takie przestronne! Kałuże też przestronne
Początkowo chcielismy spać na Jaworzynie. Nieraz obiło mi się o uszy, że tu jest coś na kształt bazy namiotowej i słyszałam dość pozytywne opinie o niej. Dziś od spotkanego turysty dowiadujemy się, że to baza, ale harcerska i raczej przygodny wędrowiec nie jest tam mile widziany. Na miejscu słyszymy jedynie ujadanie psów ras duzych. Od kiedy to harcerzy pilnuje nie wystawiana warta a takie brytany? A może tu też zalęgli się pasterze? Przy ścieżce stoi jakiś harcerski namiot, ale sprawia wrażenie pustego - jest np. mocno zarośnięty, jakby do środka od dawien dawna nikt nie zaglądał.
Kolejny pomysł na nocleg to Głuchaczki. Acz miejsce jakoś nam nie przypada do gustu. Jakieś bagniste, wilgotne i robaczywe. Opadają nas na tej przełęczy takie ilości strzyżaków, że uciekamy bijąc się piętami po tyłku.
Godzina jest późna, słońce już zachodzi, ale my idziemy dalej. Pniemy się pod górę i coraz bardziej rzucamy oczami na boki, czy nie dostrzeżemy jakiegoś dogodnego miejsca na biwak.
Mijamy dziadka w ażurowym gaziku. Miło sobie machamy. Taki stop marzenie! Szkoda, że nie jechał w przeciwną stronę, bo kto wie?
Wspinamy się na Mędralową. To już na szczęście ostatnie tego dnia podejście. Tam już byliśmy dwa razy i wiemy, że miejsce się nada na nocleg. Mimo zmęczenia gęba mi się śmieje, co widać na zdjęciach. Bo wiem, że już niedaleko.
Chatka stoi gdzie stała, a słońce ostatecznie nurknęło za horyzont.
W chatce jest jeden chłopak. Podąża za czerwonym szlakiem i dziś tu śpi. Właśnie pali ogromne ognisko. Zamieniamy ze soba kilka słów i rozbijamy namiot powyżej chatki, póki jeszcze coś widać.
Jesteśmy na tyle padnięci, że nawet nie bardzo mamy siły na rozmowę. Wypijamy tylko herbatę, jakiś sucharek zjadamy iście na rozum i walimy się spać.
Mam jeszcze z 15 minut walki z nogą, aby ją odgiąć we właściwą stronę, bo co chwilę łapie mnie okropny skurcz. Nie wiem ile dokładnie miała nasza dzisiejsza trasa, ale było to ponad 20 km. Po górach, z dużym plecakiem - to dla buby stanowczo za dużo.
Śpi się rewelacyjnie. Jakoś tak miękko, zatulnie, bezpiecznie (mimo, że całą noc śnią mi się niedźwiedzie - w różnych sytuacjach. I takie co mnie gonią, i z nimi rozmawiam, i kupuję na targu udziec na obiad
Poranek zdaje się, że wstaje pogodny.
Tzn. takie miałam wrażenie, zanim popatrzyłam w lewo. Widać tam równo rozciągniętą szarość. Nie że chmury, ale taką "nicość", która stopniowo pochłania kolejne fragmenty krajobrazu.
Szczyty znikają w bardzo szybkim tempie. Nie ma też wątpliwości co do kierunku przemieszczania się "zła". Pojawia się myśl, żeby jak najszybciej zwinąć namiot (jeszcze na sucho) i na śniadanie ewakuować się do bacówki. Śpieszymy się bardzo, bo mamy poczucie, że czas się nam kończy i czujemy już już na plecach oddech tego "chmuromroku", który zbliża się szybciej niż zakładaliśmy.
Wrzucamy wszystko na oślep do plecaków, wpadamy na siebie walcząc o śledzie, prawie wykacamy się w rowie (dziwną "fosą" jest okopane miejsce, gdzie stał nasz namiot)
Przychodzimy przed bacówkę. Uffff... zdążyliśmy! Grunt, że namiot jest w miarę suchy (tzn. podłogę wiadomo ma lekko wilgotną). Przez chwilę nawet zastanawiam się, czy nie zacząć rozkładać śniadania przed chatą, ale mój pomysł zostaje przykładnie zmyty wodospadem z nieba.
Mamy jednak chwilę, aby zdążyć się nacieszyć płowością falujących traw na tle mrocznych chmur.
Zaciszne wnętrze chatki to zdecydowanie lepszy plan na śniadanie w takich okolicznościach. Wczorajszego chłopaka już nie ma. Nie dziwi nas to - wyglądał na osobę, ktora lubi wcześnie wstawac i dużo chodzić. Nasze śniadanie przeciąga się do około 3 godzin, jako że mokra ściana nie odpuszcza, a zwarta mgła zaczyna się gdzieś na wysokości miejsca ogniskowego przed chatką.
Tu też zagłębiam się w lekturę wpisowej księgi. Ogólnie wrażenia estetyczne są dużo bardziej pozytywne niż na Rysiance. Szkoda tylko, że nie ma starszych wpisowników. Ciekawe czy ktoś je ma, ktoś je zarchiwizował czy przepadły bezpowrotnie bo skończyły w ognisku?
Ten wpis zapadł mi w pamięć. Nie wiem od czego gość pragnie wstrzęmięźliwości, ale mam nadzieję, że znajdzie swoją szczęśliwą drogę. Przez chwilę próbuję rozkminić co może przedstawiać zamazany rysunek, ale nie mam pomysłu.
Ci się musieli wciskać bo wpisownikowi się kartki skończyły!
Ścienny malunek. Hmmmm... Bujna fantazja, wizja po grzybkach czy wspomnienia z trasy?
Około południa pojawiają się zarysy gór na horyzontach, chmury w wersji niejednorodnej i nadzieja na nieprzemoknięcie do suchej nitki przez pierwsze 10 minut marszu. Okno pogodowe nie daje się dwa razy prosić, trasę na dziś mamy dość krótką (dzięki temu, że wczoraj przeszliśmy już jej sporą część).
Ruszamy więc ochoczo ku swemu przeznaczeniu!
Coś mi się wydaje, że dziś będzie herbatka z dziurawca na kolację!
cdn
Widoczek mają tu dość wycinkowy, ale przyjemny.
Bardzo nam się podoba to miejsce, ale jeszcze trochę wcześnie, aby się zatrzymywać na nocleg. Tuptamy więc dalej przed siebie.
Dalsza trasa to ciągle w górę i w dół. A to przecież nie Beskid Wyspowy! Co się wywindujemy na 1000 metrów to trzeba o przynajmniej stówę walić ostro dół. Nie wiem kto te góry projektował, ale wykazał się wybitną złośliwością względem bub! Strasznie mi zawsze żal tej wysokości, jak już się człowiek wydrapał, nasapał i wszystko na marne...
Mijamy ładne łąki - takie przestronne! Kałuże też przestronne
Początkowo chcielismy spać na Jaworzynie. Nieraz obiło mi się o uszy, że tu jest coś na kształt bazy namiotowej i słyszałam dość pozytywne opinie o niej. Dziś od spotkanego turysty dowiadujemy się, że to baza, ale harcerska i raczej przygodny wędrowiec nie jest tam mile widziany. Na miejscu słyszymy jedynie ujadanie psów ras duzych. Od kiedy to harcerzy pilnuje nie wystawiana warta a takie brytany? A może tu też zalęgli się pasterze? Przy ścieżce stoi jakiś harcerski namiot, ale sprawia wrażenie pustego - jest np. mocno zarośnięty, jakby do środka od dawien dawna nikt nie zaglądał.
Kolejny pomysł na nocleg to Głuchaczki. Acz miejsce jakoś nam nie przypada do gustu. Jakieś bagniste, wilgotne i robaczywe. Opadają nas na tej przełęczy takie ilości strzyżaków, że uciekamy bijąc się piętami po tyłku.
Godzina jest późna, słońce już zachodzi, ale my idziemy dalej. Pniemy się pod górę i coraz bardziej rzucamy oczami na boki, czy nie dostrzeżemy jakiegoś dogodnego miejsca na biwak.
Mijamy dziadka w ażurowym gaziku. Miło sobie machamy. Taki stop marzenie! Szkoda, że nie jechał w przeciwną stronę, bo kto wie?
Wspinamy się na Mędralową. To już na szczęście ostatnie tego dnia podejście. Tam już byliśmy dwa razy i wiemy, że miejsce się nada na nocleg. Mimo zmęczenia gęba mi się śmieje, co widać na zdjęciach. Bo wiem, że już niedaleko.
Chatka stoi gdzie stała, a słońce ostatecznie nurknęło za horyzont.
W chatce jest jeden chłopak. Podąża za czerwonym szlakiem i dziś tu śpi. Właśnie pali ogromne ognisko. Zamieniamy ze soba kilka słów i rozbijamy namiot powyżej chatki, póki jeszcze coś widać.
Jesteśmy na tyle padnięci, że nawet nie bardzo mamy siły na rozmowę. Wypijamy tylko herbatę, jakiś sucharek zjadamy iście na rozum i walimy się spać.
Mam jeszcze z 15 minut walki z nogą, aby ją odgiąć we właściwą stronę, bo co chwilę łapie mnie okropny skurcz. Nie wiem ile dokładnie miała nasza dzisiejsza trasa, ale było to ponad 20 km. Po górach, z dużym plecakiem - to dla buby stanowczo za dużo.
Śpi się rewelacyjnie. Jakoś tak miękko, zatulnie, bezpiecznie (mimo, że całą noc śnią mi się niedźwiedzie - w różnych sytuacjach. I takie co mnie gonią, i z nimi rozmawiam, i kupuję na targu udziec na obiad
Poranek zdaje się, że wstaje pogodny.
Tzn. takie miałam wrażenie, zanim popatrzyłam w lewo. Widać tam równo rozciągniętą szarość. Nie że chmury, ale taką "nicość", która stopniowo pochłania kolejne fragmenty krajobrazu.
Szczyty znikają w bardzo szybkim tempie. Nie ma też wątpliwości co do kierunku przemieszczania się "zła". Pojawia się myśl, żeby jak najszybciej zwinąć namiot (jeszcze na sucho) i na śniadanie ewakuować się do bacówki. Śpieszymy się bardzo, bo mamy poczucie, że czas się nam kończy i czujemy już już na plecach oddech tego "chmuromroku", który zbliża się szybciej niż zakładaliśmy.
Wrzucamy wszystko na oślep do plecaków, wpadamy na siebie walcząc o śledzie, prawie wykacamy się w rowie (dziwną "fosą" jest okopane miejsce, gdzie stał nasz namiot)
Przychodzimy przed bacówkę. Uffff... zdążyliśmy! Grunt, że namiot jest w miarę suchy (tzn. podłogę wiadomo ma lekko wilgotną). Przez chwilę nawet zastanawiam się, czy nie zacząć rozkładać śniadania przed chatą, ale mój pomysł zostaje przykładnie zmyty wodospadem z nieba.
Mamy jednak chwilę, aby zdążyć się nacieszyć płowością falujących traw na tle mrocznych chmur.
Zaciszne wnętrze chatki to zdecydowanie lepszy plan na śniadanie w takich okolicznościach. Wczorajszego chłopaka już nie ma. Nie dziwi nas to - wyglądał na osobę, ktora lubi wcześnie wstawac i dużo chodzić. Nasze śniadanie przeciąga się do około 3 godzin, jako że mokra ściana nie odpuszcza, a zwarta mgła zaczyna się gdzieś na wysokości miejsca ogniskowego przed chatką.
Tu też zagłębiam się w lekturę wpisowej księgi. Ogólnie wrażenia estetyczne są dużo bardziej pozytywne niż na Rysiance. Szkoda tylko, że nie ma starszych wpisowników. Ciekawe czy ktoś je ma, ktoś je zarchiwizował czy przepadły bezpowrotnie bo skończyły w ognisku?
Ten wpis zapadł mi w pamięć. Nie wiem od czego gość pragnie wstrzęmięźliwości, ale mam nadzieję, że znajdzie swoją szczęśliwą drogę. Przez chwilę próbuję rozkminić co może przedstawiać zamazany rysunek, ale nie mam pomysłu.
Ci się musieli wciskać bo wpisownikowi się kartki skończyły!
Ścienny malunek. Hmmmm... Bujna fantazja, wizja po grzybkach czy wspomnienia z trasy?
Około południa pojawiają się zarysy gór na horyzontach, chmury w wersji niejednorodnej i nadzieja na nieprzemoknięcie do suchej nitki przez pierwsze 10 minut marszu. Okno pogodowe nie daje się dwa razy prosić, trasę na dziś mamy dość krótką (dzięki temu, że wczoraj przeszliśmy już jej sporą część).
Ruszamy więc ochoczo ku swemu przeznaczeniu!
Coś mi się wydaje, że dziś będzie herbatka z dziurawca na kolację!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Nie wiem kto te góry projektował, ale wykazał się wybitną złośliwością względem bub! Strasznie mi zawsze żal tej wysokości, jak już się człowiek wydrapał, nasapał i wszystko na marne
Bardzo to wkurza, też mam nerwa o to
I pytanie, które sobie zadaje po rozpoczęciu wędrówki, po co ja k...a się tak męczę, gdy jestem w połowie podejścia
laynn pisze:I pytanie, które sobie zadaje po rozpoczęciu wędrówki, po co ja k...a się tak męczę, gdy jestem w połowie podejścia
Ja na prawie każdym podejsciu sobie obiecuję, że już nigdy k... wiecej. Żadnych gór. Koniec!
No i jakos jak potem jestem na gorze, na płaskim albo ide z gorki - to mi to mija
Ostatnio zmieniony 2023-12-18, 19:58 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 21 gości