W niedzielę wracamy do domu. Czyli trzeba zejść do Zwardonia, gdzie mamy auta. Do przejścia raptem 3 km- niespełna godzina. Taka teoria. Zimowa rzeczywistość okazała się być inna
Na szczęście ktoś mądry wpadł na pomysł, że idziemy wszyscy razem. Śnieg cały czasy sypał, mrozek był należyty, czyli jakieś -4, zrobiła się zawieja i w ogóle prawdziwa zima.


Tu stały w piątek nasze samochody


2 godziny zajęło nam dojście do wiaty, gdzie zaczynała się cywilizacja tzn. odśnieżona droga. Chwila przerwy, kilka łyków becherovki i śpiew od czoła

Od tego miejsca już miało być lekko łatwo i przyjemnie. Pierwsze 2 kroki i dwóch rosłych mężczyzn fiknęło koziołki. Kolejne 2 kroki i ktoś kolejny leży. Uuuu, to nie żarty, to tylko ubity wyślizgany śnieg. Ostrożne stawianie kroków spowodowało tylko zwolnienie tempa, nie zmniejszyło liczby ślizgów niekontrolowanych. Nie czekałam na kolejnego fikołka w moim wykonaniu i założyłam raczki. Teraz stałam się obiektem zachwytów reszty towarzystwa

Dojście na parking pod kościołem to już była czysta przyjemność

Potem nastało grupowe odśnieżanie najpierw samochodów, potem wyjazdu. Kilka metrów dalej jest knajpa, więc stwierdziliśmy, że tam zasiadamy na pożegnalną herbatę lub rosołek, bo to pora obiadowa w zasadzie się zrobiła. Oczekiwanie na picie i jedzonko umilaliśmy sobie śpiewem
https://photos.google.com/share/AF1QipPspXf_jIEvln17n7NWdahCUDxq6tb7jmvAbp395U39t4ONlqz5zEupyIJeJyU5iA/photo/AF1QipO8sqoD43bzs78y4SyugVQ0Vb2H91y1kUlYPPAp?key=SlNwTUdkX180ZWNkcGROSk1GcmJoUzFOUEpvVk1RPogoniłam swój samochodowy skład, i wyruszyliśmy. Samochodem rzucało, śnieg dalej sypał, droga przez zaspy zrobiła się wąziuteńka, ale jakoś do S1 dotarliśmy. Gdy byliśmy w okolicach Milówki zadzwoniła koleżanka: my dalej siedzimy w Zwardoniu, bo zamknęli drogę. Nie dawali rady odśnieżać, samochody stały w poprzek i ogólnie nastał chaos… No i czekali bodaj ze 2 godziny aż ich wypuścili. Do domu dotarliśmy usatysfakcjonowani i z niedosytem. Jak zawsze
Koniec
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).