Dzień pierwszy - 24 sierpnia 2010
4:00 budzik odstawia hołubce. No cóż. Tak mu rozkazałem. Dopakowuję resztki gratów i wychodzę powitać Djinn'a. Ruszamy ciufą do BB gdzie czeka na nas Jolanta. Niebawem dociera Kaperek. Już, już mamy pędzić mikrusem na Straconkę, gdy za plecami słyszymy znajomy głos: "A na Straconkę to którędy panowie???" Toż to lowell
Jest czerwona kropka w białej obwódce. Trochę się boję. Wszak po kilku latach przerwy znów podejmuję się wielodniówki. No nic. Prezenty, zestaw surwiwalowy, kop w dupkę dla każdego i ruszamy.
Pod Hrobaczą podchodzimy w sumie niezłym tempem. Zaczyna kropić. Na Hrobaczej już zdrowo leje. Pakujemy się do schroniska i tu po raz pierwszy okazuje się, że nie jesteśmy w trójkę. Idzie z nami Brutal
Na Hrobaczej przeczekujemy ulewę. Przynajmniej tak się nam wydaje. Uspokaja się. Nic to, że 20 minut po wyjściu ze schroniska znów zaczyna zdrowo ciupać
Teraz piwko, pizza i grochówa. Po godzinie przestaje lać. Świat nabiera kolorów
Ruszamy dalej. Czasami nawet prześwituje słoneczko. Idzie się dobrze choć plecaki ciążą niemiłosiernie. Kołyska. W górę i w dół i tak do usranej śmierci. W końcu docieramy na Przeł. Kocierską. Tu piwko i...
... z ciekawości, lub nawet konieczności rozpakowujemy zestaw surwiwalowy
... papier do "twarzy"...
... rozgrzewacz ...
... musli ...
... i zapalniczka (coś czego mi najbardziej brakowało)
Po krótkim reście ruszamy dalej. Zaczyna świecić słońce. Niemalże o zmroku lądujemy na szczycie Potrójnej...
... odwiedzamy chatkę na szczycie zostawiając tam na skrawku papieru nasze pozdrowienia i już prawie po ciemku zmykamy do Ewy i Lucjana. Na chatce 5 osób. Mała integracja na kuchni, przepyszna smażona kiełbasa przyrządzona przez Kubę i ... nynu. Djinn instaluje się w "Magazynie broni", a ja z Kaprem na Hindenburgu. Tak oto kończy się ten dzień. Mówimy wszystkim "Dobranoc"
Dzień drugi - 25-08-2010
Budzi mnie mruczenie kota
Ale na Porójnej to nie takie proste. Zostajemy zawróceni przez Lucjana, no bo jak to tak można się nie pożegnać z chatarem
"Możliwe niespodziewane spotkania"
I w ten oto sposób przez kilka kolejnych godzin zachodzimy w głowę, kim też ma być ten niespodziewany wędrowiec. Na Leskowcu widok na Tatry a w schronisku pierogi i to co misie lubią najbardziej. To z pianą
Siedzimy dobrze ponad godzinę. Zaczynamy schodzić do Krzeszowa.
Droga dziś jest niezła. Zero większych podejść, a przynajmniej tak się nam wydaje, trochę bolą mnie ramiona od tego cholernego plecaka, chłopaki narzekają na odgniaty, ja na kolano, ale idziemy.
W Krzeszowie znajdujemy knajpkę, ściągamy buty i... zabijamy psa
Teraz Żurawnica. Kawałek asfaltingu, rzut oka za siebie na Leskowiec i fantastycznie wyglądający stąd Gibasów Groń.
Podejście na Żurawnice jest masakryczne, ale nie wiem co było w cukierkach Djinn'a, bo Kaper pokonuje je biegiem
Prawdę mówiąc wiedziałem, że są urokliwe miejsca w BM, ale o takim jak przeł Carchel nie słyszałem.
Uderzamy dalej. Przed nami Żmijowa, a wokół nas widoki nieziemskie na świat...
Tuż przed Zembrzycami, gdy wszyscy już padają na pysk ze zmęczenia, Kaper dostaje sieciowego sms-a o treści: "Usiądź wygodnie i oddychaj spokojnie"
Dzień trzeci - 26-08-2010
Budzi mnie sms od Joli. Zbieramy zwłoki, pakujemy te wstrętne plecaki, prysznic, śniadanko i ruszamy przed siebie. Idzie mi się dziś źle, o czym informuję Bazę. Cholerny asfalting w pełnym słońcu pod Starowidz. Za to widoki rekompensują zmęczenie.
W sumie odcinek aż do Babicy mija jakoś tak bez historii. Królowa, las rodem z "Robin Hood'a", słońce, chmury, góry i my. Kilka zdjęć:
W końcu docieramy do Palczy. Tu małe rozpoznanie w terenie. Nie ma knajpy, ale jest sklep gdzie można się uraczyć piwkiem. Djinn operuje swoje stopy
Znów ucieka nam godzina. Ruszamy dalej w stronę Babicy. Monotonnie, upał, muchy
Za to czasami w lesie...
Kulamy się dalej. Długie proste odcinki. Nic specjalnego, tylko ta monotonia. Baza raportuje, że możemy się rozbić w okolicach Trzebuńskiej Góry. Ponoć jest tam kilka chałup, więc i woda się znajdzie. Tuż przed 19 docieramy na miejsce. Prosimy przemiłą gospodynię o wrzątek na kawę i herbatę... i robimy burzę mózgów. Mamy jakieś 10-12 km do Myślenic. Ryzykujemy??? Kroi się zejście przy czołówkach, ale może się uda. Dziękujemy za wrzątek i ruszamy. Po kawusi dostaję speeda. Robi się powoli ciemno. To już nie jest przyjemne, choć widok Tatr rekompensuje trudy dzisiejszego dnia.
Robi się całkiem ciemno. Idziemy już tylko po to, aby dojść do Myślenic. Jak na złość drogi nie ubywa, a czuję, że już wiele nie dam rady. Dochodzimy do jakiejś kapliczki.
Według mapy to polana Mikołaj, ale sam nie jestem pewien. Dzwonię do Joli. Niewiele to daje. Ile do cholery nam zostało do tych Myślenic???
Brniemy dalej. Djinn narzeka na kolano. W końcu zalicza wywrotkę. Skończyło się na strachu. Na szczęście. Zmęczenie zwierzęce. Tętno w granicach 120. Wychodzimy z lasu i widzimy Myślenice.
Boszzzz jak to daleko. Kuśtykamy w dół. W końcu jakieś zabudowania. Szukamy sklepu. Jest. Otwarty do 22 a jest 22:30
Dzień czwarty - 27-08-2010
Pobudka tego dnia przeszła wszelkie oczekiwania. Punktualnie o 7 rano odzywa się kościelny dzwon. Jakieś 120 dB w uszy
Przed 11 ruszamy w końcu na Kudłacze. Idzie się źle, w dodatku podejście wcale nie chce odpuścić.
Na Śliwniku jesteśmy o 12:50.
Ruszamy dalej. Trochę zaczyna pokapywać, podziwiamy panoramę z przeł. Granice...
... i o 14 z minutami docieramy na Kudłacze.
W schronisku pustki. Gadamy chwilę z właścicielem Panem Knofliczkiem i nagle ze środka wychodzi... Bernie. Tak ten sam, który obecnie jest gospodarzem na Starych Wierchach!!!
Wieczorem ognisko, smażony boczek, kiełbaski, hallsówka, piwko.
Dzień piąty - 28-08-2010
Pobudka o 7 rano, jednak Pan Janusz z sąsiedniego łóżka marudzi: "Śpijcie jeszcze chłopaki, i tak leje, wstaniecie o 9, zjemy śniadanie i możecie sobie iść". Co racja to racja. Wstajemy o 9 i wstępnie pakujemy ambitnie graty. Pogoda jest taka - na dwoje babka wróżyła.
Zostajemy uraczeni wspaniałą kwaśnicą. No tak - tam gdzie w pobliżu kręci się Bernie, nikt nie może chodzić głodny. O 10 ruszamy i... 200 m od schroniska spłukuje nas ulewa. W ciągu kilkunastu sekund jesteśmy przemoczeni. Narada co robić??? Iść na mokro z perspektywą spania w namiocie lub w najlepszym wypadku w jakieś wiacie/szałasie, czy sobie po prostu dać spokój, bo to nie będzie już przyjemność z wędrówki. Zawracamy. Trochę szkoda, że tak blisko celu. No cóż - bywa
Siadamy na jadalni i wyciągamy z plecaka to, co było przygotowane na świętowanie sukcesu na Luboniu. Na stole lądują pierogi i smażona kiełbasa. Brutal zalewa smutek piwkiem
Po kilku godzinach Bernie zwozi nas Prosiakiem do Pcimia, łapiemy busa do Myślenic i dalej do KRK. Tu pod Galerią żegnamy się z Kaperkiem. Djinn ma dosłownie 5 minut drogi do domu, ale musi jechać ze mną do Andrychowa aby odebrać autko.
KONIEC
Kilka refleksji. Szkoda, że nie wyszło, ale z drugiej strony te 5 dni będę pamiętał bardzo długo. Znów po kilku latach przerwy zrobiłem taką wielodniówkę. Kompania była wyśmienita, trasa rewelacyjna, przypomniałem sobie jak się śpi w namiocie, widoki nieziemskie na świat zmieniały się co krok
Całość dokumentacji foto poniżej:
P.S. Jakby się ktoś pytał gdzie straciłem włosy, to odpowiadam. Wyrwałem sobie czytając posty internetowych debili

