Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Tobisiu kochany, dużo zdrówka!! Tyle jeszcze górskich wędrówek i szczytów do zdobycia przed Tobą!
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Tak to właśnie jest, piesek wywija w górach wysokich po skałach i wszystko jest super, a na najbardziej bezpiecznej trasie takie nieszczęście
Zdrowia Tobi! Tyle gór jeszcze do zdobycia!
Zdrowia Tobi! Tyle gór jeszcze do zdobycia!
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Tobi to twardziel,więc się wyliże.
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
No i jak tam z psiakiem, wszystko dobrze?
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
sokół pisze:No i jak tam z psiakiem, wszystko dobrze?
Ogólnie można powiedzieć, że dobrze. W weekend nawet już jakieś spacerki były, ale bez szaleństw. Za to dzisiaj mu trochę szwy puściły jak skakał z radości, że pańcia wróciła z pracy. Czacha zdeformowana, blizny, będzie groźnie wyglądał.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Paskudny pech.....
Zawsze można się pocieszać, że jednak mogło być bardziej tragicznie, co nie zmienia faktu, że szkoda Tobiego. Bolesne to musiało być.
Zawsze można się pocieszać, że jednak mogło być bardziej tragicznie, co nie zmienia faktu, że szkoda Tobiego. Bolesne to musiało być.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Opady, powodzie, ale dzisiaj było całkiem niezłe okno pogodowe. Wziąłem Tobka na spacer
Zapowiadało się nieźle. Podlane trawy się zazieleniły, przejrzystość powietrza rewelacyjna, a słoneczko przyjemnie przygrzewało.
Bardziej jesienna kolorystyka też była.
Najpierw miałem iść standardowo na Gródek, ale uznałem, że trzeba zrobić coś ciekawszego. Mamy w Jaworznie takie wielkie łąki w środku lasu. Praktycznie niedostępne, otoczone z wszystkich stron rowami melioracyjnymi i chaszczami. Z jedną polną drogą dojazdową. Tam się udałem.
Dzisiaj łąki były nieco podmokłe. Szybko dałem sobie spokój z kombinowaniem jak nie przemoczyć butów.
Super dzisiaj wyglądały te łąki, w połączeniu z chmurkami.
Tobi siedział i podziwiał, ciesząc się życiem.
Granica między skoszonymi i dzikimi.
Pojedyncze drzewa dodają uroku.
Tobi zdecydowanie wraca szybko do zdrowia i formy po wypadku
Idziemy w bardziej podmokłe rejony.
Tak to wyglądało w praktyce... fajna zabawa
Potem przebijaliśmy się w kierunku góry Wielkanoc. "Przebijaliśmy" to bardzo dobre słowo. Wiedziałem, że trzeba iść na wprost wzdłuż słupów. Kiedyś tędy przeszliśmy z Ukochaną. Dzisiaj prawie zgubiłem buty w tych bagniskach.
Ale się udało
Uff... droga
Wychodzimy na Górę Wielkanoc.
Widok na Górę Przygoń - najwyższe wzniesienie Jaworzna.
Przejrzystość jest naprawdę dobra. Huta Katowice.
Koksownia Przyjaźń, jak na dłoni.
Beskidy też było dobrze widać, choć pod słońce.
Stary nieczynny budynek stacji PKP w dzielnicy Ciężkowice.
Za to stacja wyremontowana.
Idziemy na Gródek. Przybywa chmur.
Nadciągają groźne ciemne chmury. To jeszcze nie koniec ulew.
Na gródku pustki. Przechodzimy po kładkach, jest może z 5 cm więcej wody niż tydzień temu.
Przekraczamy Łużnik w drodze powrotnej. Tydzień temu w tym miejscu było 0 cm wody. Pamiętam, bo obiecywałem Tobiemu, że się napije i było rozczarowanie, rzeczka wyschła całkowicie. Zwykle Łużnik ma tutaj ok 1 metr szerokości i 10 cm głębokości. Można go przekroczyć dużym krokiem. Po opadach/roztopach rozlewa się na kilka metrów szerokości, ale wciąż można przejść po kamieniach suchą stopą. Teraz szerokość miał ze 100 metrów, myślałem, że przejdę bez problemu, ale jak Tobi zaczął płynąć to podwinąłem nogawki w spodenkach... nie pomogło, wody było po pas.
Opady zdecydowanie wrócą. Niebo wygląda groźnie.
Wyglądało, ze może lunąć lada chwila. Na szczęście tylko postraszyło.
Spontaniczny poranny spacerek, zmienił się w 9-godzinną wycieczkę.
Było pięknie, było ciężko... ale najważniejsze, że Tobi zachowywał się jak stary dobry Tobi. A pani weterynarz mówiła, że do aktywności można próbować wrócić za 2-3 miesiące. Czuję, że nastąpi to szybciej
Zapowiadało się nieźle. Podlane trawy się zazieleniły, przejrzystość powietrza rewelacyjna, a słoneczko przyjemnie przygrzewało.
Bardziej jesienna kolorystyka też była.
Najpierw miałem iść standardowo na Gródek, ale uznałem, że trzeba zrobić coś ciekawszego. Mamy w Jaworznie takie wielkie łąki w środku lasu. Praktycznie niedostępne, otoczone z wszystkich stron rowami melioracyjnymi i chaszczami. Z jedną polną drogą dojazdową. Tam się udałem.
Dzisiaj łąki były nieco podmokłe. Szybko dałem sobie spokój z kombinowaniem jak nie przemoczyć butów.
Super dzisiaj wyglądały te łąki, w połączeniu z chmurkami.
Tobi siedział i podziwiał, ciesząc się życiem.
Granica między skoszonymi i dzikimi.
Pojedyncze drzewa dodają uroku.
Tobi zdecydowanie wraca szybko do zdrowia i formy po wypadku
Idziemy w bardziej podmokłe rejony.
Tak to wyglądało w praktyce... fajna zabawa
Potem przebijaliśmy się w kierunku góry Wielkanoc. "Przebijaliśmy" to bardzo dobre słowo. Wiedziałem, że trzeba iść na wprost wzdłuż słupów. Kiedyś tędy przeszliśmy z Ukochaną. Dzisiaj prawie zgubiłem buty w tych bagniskach.
Ale się udało
Uff... droga
Wychodzimy na Górę Wielkanoc.
Widok na Górę Przygoń - najwyższe wzniesienie Jaworzna.
Przejrzystość jest naprawdę dobra. Huta Katowice.
Koksownia Przyjaźń, jak na dłoni.
Beskidy też było dobrze widać, choć pod słońce.
Stary nieczynny budynek stacji PKP w dzielnicy Ciężkowice.
Za to stacja wyremontowana.
Idziemy na Gródek. Przybywa chmur.
Nadciągają groźne ciemne chmury. To jeszcze nie koniec ulew.
Na gródku pustki. Przechodzimy po kładkach, jest może z 5 cm więcej wody niż tydzień temu.
Przekraczamy Łużnik w drodze powrotnej. Tydzień temu w tym miejscu było 0 cm wody. Pamiętam, bo obiecywałem Tobiemu, że się napije i było rozczarowanie, rzeczka wyschła całkowicie. Zwykle Łużnik ma tutaj ok 1 metr szerokości i 10 cm głębokości. Można go przekroczyć dużym krokiem. Po opadach/roztopach rozlewa się na kilka metrów szerokości, ale wciąż można przejść po kamieniach suchą stopą. Teraz szerokość miał ze 100 metrów, myślałem, że przejdę bez problemu, ale jak Tobi zaczął płynąć to podwinąłem nogawki w spodenkach... nie pomogło, wody było po pas.
Opady zdecydowanie wrócą. Niebo wygląda groźnie.
Wyglądało, ze może lunąć lada chwila. Na szczęście tylko postraszyło.
Spontaniczny poranny spacerek, zmienił się w 9-godzinną wycieczkę.
Było pięknie, było ciężko... ale najważniejsze, że Tobi zachowywał się jak stary dobry Tobi. A pani weterynarz mówiła, że do aktywności można próbować wrócić za 2-3 miesiące. Czuję, że nastąpi to szybciej
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Miło znów zobaczyć Tobisia na zdjęciach Cieszę się niezmiernie, że tak szybko wraca do zdrowia
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Tobi jednak mam wrażenie, że jakiś taki spokojniejszy. Niemniej oby zdrowiał!
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Wycieczka konkretna jak na płaski teren.Fajnie widzieć pieska w akcji .
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Dobry początek po rekonwalescencji. Czy kupiłeś już Tobiemu smycz?
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Zdjęcie Tobiego siedzącego i podziwiającego lekko niepokojące. Ale kolejne, na balocie, pokazuje, że jest dobrze.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Równo 2 tyg. po wypadku wybraliśmy się w góry. Małe spokojne góreczki. Zaczęliśmy w Zwardoniu, ale szybko przeszliśmy na słowacką stronę. Jak widać Słowacy umocnili pas graniczny bunkrami.
A potem łączkami wzdłuż wyciągu w kierunku Skalanki.
I wtedy pojawił się psiak. Brzydki, czarny. Szedł po naszych śladach i wyglądało, że jest miejscowy.
Szybko zakolegował się z Tobkiem. Zastanawiałem się czy go odpędzić, ale wyglądało, że gdzieś podąża swoimi drogami, przeważnie był z przodu, czasem znikał na chwilę i myślałem, że się od nas odłączył, ale potem znowu się pojawiał.
Dzień piękny, słoneczny, ciepły ale nie upalny. Idealne warunki. Szliśmy najpierw wzdłuż granicy na południe.
Następnie na Przełęczy Graniczne odbiliśmy na Słowację, a tam trochę bezszlakowo, żeby nie iść asfaltem. Psiak wciąż z nami, stwierdziłem, że jak bardzo chce to mogę go zabrać na wycieczkę, przecież wracamy w to samo miejsce.
Doszliśmy do zielonego szlaku i dalej przez Starý košiar do Oščadnica-Svancari.
Tutaj też wykaszają hale.
Pod Lieskovą mały problem. Wielkie stado owiec, pewnie jakieś psy pasterskie, a ja idę z obcym psem, po którym nie wiadomo czego się spodziewać. Najpierw stwierdziłem, że wezmę go na smycz, udało mu się ja założyć, ale wpadł w szał, pewnie nigdy smyczy nie miał zapiętej. Uznałem więc, że to nie ma sensu i idziemy na luzaka.
Psiak czuł przed owcami respekt, ale nie panikował. Trzymał się blisko i naśladował zachowanie Tobiego. Zaimponował mi swoją inteligencją. Był też baca i psy pasterskie, ale bardzo dobrze wychowane.
Liesková i typowe dla tych okolic rozległe łąki.
Następnie czerwonym szlakiem schodzimy do centrum Skalité. Znowu miałem obawy jak zachowa się psiak, ale znowu dał radę. W ogóle podobał mi się coraz bardziej. Młodziutki, miał na oko 1 rok życia za sobą. Nie narzucający się, zdystansowany. Interesował się głównie Tobim, chociaż w miarę wycieczki coraz bardziej zwracał na mnie uwagę i zaczynał orientować się, jak go wołałem. Nie wyglądał na bezdomnego, zabiedzonego. Dobrze odżywiony, pełen energii, wesoły.
Po drugiej stronie jeszcze więcej łąk. Przysiadłem aby odpocząć. Psiak położył się obok mnie, jakby tworzył już część stada. Zdrzemnąłem się nawet chwilę, a jak się obudziłem, to go nie było. Zagwizdałem, zawołałem, ale przepadł. Może poszedł do swojego domu? Miałem jednak wyrzuty, że wyprowadziłem go tak daleko i straciłem.
Chwilę jeszcze poczekałem i ponawoływałem, a potem ruszyłem w swoją stronę oglądając się wstecz, ale psa nie było.
Trzeba przyznać, że autostrada ładnie się tutaj wkomponowała w otoczenie.
Pagórki po przeciwnej stronie Skalitego - tam jeszcze nie byłem, dzisiaj szliśmy tym grzbietem bardziej z tyłu.
Grúň i charakterystyczne krzyże.
Całkiem fajne i fotogeniczne.
I w tym miejscu cyk - wrócił do nas psiak, dogonił po śladach, spryciarz
Widok na cały grzbiet z Kikuli.
Znana ławeczka, jedna z pierwszych jakie się pojawiły. Tobi wstąpił na nią na własne niebezpieczeństwo. Dzisiaj w jego zachowaniu nie było już żadnych śladów po wypadku, aż ciężko uwierzyć.
Bardzo malownicze miejsce o zachodzie słońca.
Pozostał jeszcze problem co zrobić z psiakiem. Zapuściłem się na Słowację w okolice, gdzie się przyłączył, w nadziei że rozpozna okolicę i wróci do domu, ale nic takiego się nie stało. Miałem jeszcze pomysł, że jest ze Zwardonia i że stamtąd poszedł za nami rano.
Okazało się, że własnie tak było. W Zwardoniu zachowywał się jakby był u siebie. Dodatkowo spotkałem parkę z dwoma psami husky i oni powiedzieli, ze to psiak miejscowy, kręci się po okolicy, często spaceruje z nimi jak wychodzą ze swoimi psami. Kamień spadł mi z serca, bo już się obawiałem momentu rozstania. Jednak to co było dalej kompletnie mnie rozwaliło. Jak Tobi wsiadł do auta, to psiak chciał wejść za nim. A jak ja wsiadłem na miejsce kierowcy, to on wyszedł mi błagalnie na kolana, choć przez cały dzień nie szukał kontaktu fizycznego z człowiekiem. Oczywiście go wysadziłem. A na koniec patrzyłem w lusterku jak biegnie ile sił za samochodem. Masakra
A potem łączkami wzdłuż wyciągu w kierunku Skalanki.
I wtedy pojawił się psiak. Brzydki, czarny. Szedł po naszych śladach i wyglądało, że jest miejscowy.
Szybko zakolegował się z Tobkiem. Zastanawiałem się czy go odpędzić, ale wyglądało, że gdzieś podąża swoimi drogami, przeważnie był z przodu, czasem znikał na chwilę i myślałem, że się od nas odłączył, ale potem znowu się pojawiał.
Dzień piękny, słoneczny, ciepły ale nie upalny. Idealne warunki. Szliśmy najpierw wzdłuż granicy na południe.
Następnie na Przełęczy Graniczne odbiliśmy na Słowację, a tam trochę bezszlakowo, żeby nie iść asfaltem. Psiak wciąż z nami, stwierdziłem, że jak bardzo chce to mogę go zabrać na wycieczkę, przecież wracamy w to samo miejsce.
Doszliśmy do zielonego szlaku i dalej przez Starý košiar do Oščadnica-Svancari.
Tutaj też wykaszają hale.
Pod Lieskovą mały problem. Wielkie stado owiec, pewnie jakieś psy pasterskie, a ja idę z obcym psem, po którym nie wiadomo czego się spodziewać. Najpierw stwierdziłem, że wezmę go na smycz, udało mu się ja założyć, ale wpadł w szał, pewnie nigdy smyczy nie miał zapiętej. Uznałem więc, że to nie ma sensu i idziemy na luzaka.
Psiak czuł przed owcami respekt, ale nie panikował. Trzymał się blisko i naśladował zachowanie Tobiego. Zaimponował mi swoją inteligencją. Był też baca i psy pasterskie, ale bardzo dobrze wychowane.
Liesková i typowe dla tych okolic rozległe łąki.
Następnie czerwonym szlakiem schodzimy do centrum Skalité. Znowu miałem obawy jak zachowa się psiak, ale znowu dał radę. W ogóle podobał mi się coraz bardziej. Młodziutki, miał na oko 1 rok życia za sobą. Nie narzucający się, zdystansowany. Interesował się głównie Tobim, chociaż w miarę wycieczki coraz bardziej zwracał na mnie uwagę i zaczynał orientować się, jak go wołałem. Nie wyglądał na bezdomnego, zabiedzonego. Dobrze odżywiony, pełen energii, wesoły.
Po drugiej stronie jeszcze więcej łąk. Przysiadłem aby odpocząć. Psiak położył się obok mnie, jakby tworzył już część stada. Zdrzemnąłem się nawet chwilę, a jak się obudziłem, to go nie było. Zagwizdałem, zawołałem, ale przepadł. Może poszedł do swojego domu? Miałem jednak wyrzuty, że wyprowadziłem go tak daleko i straciłem.
Chwilę jeszcze poczekałem i ponawoływałem, a potem ruszyłem w swoją stronę oglądając się wstecz, ale psa nie było.
Trzeba przyznać, że autostrada ładnie się tutaj wkomponowała w otoczenie.
Pagórki po przeciwnej stronie Skalitego - tam jeszcze nie byłem, dzisiaj szliśmy tym grzbietem bardziej z tyłu.
Grúň i charakterystyczne krzyże.
Całkiem fajne i fotogeniczne.
I w tym miejscu cyk - wrócił do nas psiak, dogonił po śladach, spryciarz
Widok na cały grzbiet z Kikuli.
Znana ławeczka, jedna z pierwszych jakie się pojawiły. Tobi wstąpił na nią na własne niebezpieczeństwo. Dzisiaj w jego zachowaniu nie było już żadnych śladów po wypadku, aż ciężko uwierzyć.
Bardzo malownicze miejsce o zachodzie słońca.
Pozostał jeszcze problem co zrobić z psiakiem. Zapuściłem się na Słowację w okolice, gdzie się przyłączył, w nadziei że rozpozna okolicę i wróci do domu, ale nic takiego się nie stało. Miałem jeszcze pomysł, że jest ze Zwardonia i że stamtąd poszedł za nami rano.
Okazało się, że własnie tak było. W Zwardoniu zachowywał się jakby był u siebie. Dodatkowo spotkałem parkę z dwoma psami husky i oni powiedzieli, ze to psiak miejscowy, kręci się po okolicy, często spaceruje z nimi jak wychodzą ze swoimi psami. Kamień spadł mi z serca, bo już się obawiałem momentu rozstania. Jednak to co było dalej kompletnie mnie rozwaliło. Jak Tobi wsiadł do auta, to psiak chciał wejść za nim. A jak ja wsiadłem na miejsce kierowcy, to on wyszedł mi błagalnie na kolana, choć przez cały dzień nie szukał kontaktu fizycznego z człowiekiem. Oczywiście go wysadziłem. A na koniec patrzyłem w lusterku jak biegnie ile sił za samochodem. Masakra
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
A może to przeznaczenie? Trzeba było zgarnąć biedaka, skoro tak słodko prosił... Tobi miałby towarzysza górskich wędrówek...
Ps. Dlaczego brzydki? Piękny piesek!
Ps. Dlaczego brzydki? Piękny piesek!
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Fajne popołudniowe światło.
Tereny fajne na takie powroty po kontuzji
Tereny fajne na takie powroty po kontuzji
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 39 gości