Z niedużym poślizgiem
Miałem tytuł alternatywny „Mój pierwszy raz”, ale to ma być jednak opowieść górska 🙂 Do tematu jeszcze wrócę.
Jak zwykle początek to nieustające zmiany w składzie i terminie. Pierwszy pomysł na miejsce zlotu to miały być Czerwone Wierchy i Kondratowa, ale nie było szans na schronisko. W tej sytuacji z koszyka pomysłów wyciągamy królika, czyli Markowe Szczawiny i atak na Babią Górę.
Skład się jakoś dociera, jakkolwiek nie bez przygód. Tym razem ja podnoszę ciśnienie Wojtkowi, gdy mój udział tuż przed wyjazdem lekko się chwieje w posadach. Piotr zdecydował się na dezercję, bo chciał poleżeć na ciepłej wyspie… nie wiem co mu Kasia zrobiła, ale na szczęście zmienił zdanie 🙂
Witamy tez ponownie w składzie odnowionego Bacę, który zadziwi wszystkich formą i dobrym stanem ducha. Jest oczywiście Dorota, Kasia z Adasiem i niezawodna Ela. Listę zamyka Aneta, która ma na naszych zlotach „swój pierwszy raz”.
Pierwsza wyrusza ekipa warszawska. Kierowca ekipy, wyrwawszy się z miasta, wzdycha głęboko, przez jakie też piękne łany żyta jadą. Jedna z pasażerek jest jednak na tyle czujna, że zauważa, iż jadą przez kukurydzę 🙂 Oj, chyba już zawsze na zloty będziemy jeździć „przez łany żyta: 😉
Celujemy we wczesne popołudnie, aby coś zjeść przed wejściem na szlak i w odstępie godziny meldujemy się w Zawoi. Pierwsza znaleziona przez Kasię knajpka zabija wszystkich cenami, więc po szybkiej ucieczce warszawiacy odnajdują sympatyczny przybytek, gdzie jadła nie żałują a my nie zostajemy bankrutami. Brzuchy pełne, czas na start.
Przemieszczamy się na parking Markowe, gdzie mamy chyba najkrótsze podejście. Ale też sporo przewyższenia, o czym się wkrótce przekonamy. Auta zaparkowane, plecaki na siebie i zagłębiamy się w las.
Szeroka leśna aleja nastraja optymistycznie – to będzie łatwe podejście 🙂 Tak nam się tylko zdawało…. Po 20 minutach kończy się „po płaskim”. Ela wbija we mnie wzrok i czuję że muszę uciekać 🙂
Teraz będzie ponad godzinna droga „przez mękę”. Taki mniej więcej SMS wyślę wkrótce Dorotce, gdy zapyta jak podejście. Prawie 500 metrów w górę na tak krótkim dystansie ma niestety swoje „ujemne minusy”…
Ela zakłada chustkę z Runmageddonu na głowę i napiera. Schodzący widząc to zbierają szczękę z ziemi… może nie wypada wymieniać wieku Eli, ale jednak jest prawie 2 razy starsza od niektórych z nas 🙂
Rozdzielamy się na małe podgrupy: ja ciągnę rozgadanego Adasia, za mną Piotr Anetę, a ostatni idą Kasia z Elą. Zerkam z uznaniem, jak chwilami Piotr niesie dwa plecaki 🙂
Nie licząc krótkotrwałego testu przyciągania ziemskiego, który zalicza Aneta, w odstępie parunastu minut docieramy bez strat w ludziach do schroniska.
Wypakowanie plecaka trwa moment i już pędzimy do jadalni, bo organizmy zdążyły się mocno odwodnić 😉
Za chwilę dzwoni Xymox, że zaparkowali w Zawoi i mają 15km do schroniska… coś dużo. Każemy mu szukać parkingu Markowe. Wygląda że go odnalazł, bo za chwilę dzwoni, że dotarł na miejsce i cieszy się, ze mu drogę oświetliliśmy. Lekkie zdziwienie zamienia się w pewność, gdy wymienia numery rejestracyjne stojącego tam auta. Aneta nie wyłączyła świateł… Widać jak rośnie jej ciśnienie 😉
Kto jednak jak nie Ircownicy – Piotr i Kasia podrywają dupcie i ekspresowo zbiegają w dół i wracają z wieściami, że światła zostały wyłączone. Nie ma to jak dołączyć do ekipy z przytupem.
Wieczorek integracyjny dla odmiany odbywa się… przy poziomkach. Nieco wzmocnionych dla lepszego smaku 😉
W jadalni. Mamy pokój 15-osobowy, więc tu raczej nie będzie szaleństw. Wieczorem mocno się tu zagęszcza, turyści śpią nawet na korytarzach. W końcu to schronisko.
Rano bez pośpiechu podrywamy się z łóżek, wrzucamy w siebie śniadanie i małe co nieco do plecaków. Ze schroniskowych atrakcji mamy w pokoju „pana szeleszczącego”, który od świtu walczy z jakimiś torebkami, które przy każdym ruchu poderwałyby nieboszczyka.
Babia Góra po raz pierwszy
Około 9 jesteśmy już na trasie. Ruszamy na przełęcz Brona, Podejście jest strome, ale jest sucho i w dobrym tempie pokonujemy ten odcinek. Piotr czujnie pilotuje nowicjuszkę i dba, by szybko się uczyła górskich wędrówek 🙂
Jesteśmy na przełęczy.
VR – widok z przełęczy Brona
Chwila odpoczynku i ruszamy w stronę Babiej.
Początek jest „po płaskim” ale dyskretnie oddalam się na bezpieczną odległość od Eli, bo wkrótce będzie już „lekko pod górkę” 😉 Moje „jeszcze 5 i minut i dalej płasko” działa coraz słabiej i morale Eli upada. Lód po nocy nadal mocno trzyma na kamieniach
Widać już szczyt 🙂
W pewnym momencie Adaś przykleja się do śliskiego kamienia i ani kroku w przód ani w tył.
Chwila walki i w komplecie siedzimy na małym wyhladzie w kosówce. Schodzący mówią że wyżej jest dramat i włazili na czworaka.
Tu zapada decyzja, że połowa ekipy wraca a reszta próbuje dotrzeć wyżej. Nie mamy wyjścia – reaktywowany Baca pognał jak szalony w kierunku szczytu i nie było szans by go dogonić 🙂
Cóż… jak słusznie zauważa Wojtek, „ludzi nie należy słuchać”. 50 metrów dalej wychodzimy z kosówki i zasuwamy szeroką czystą od lodu i śniegu granią. Po płaskim 😉
Na szczyt docieramy niemal spacerkiem. Nawet kopuła szczytowa nie jest oblodzona. Kilka skoków po kamieniach i cieszymy się widokami. A na szczycie tłumy.
Robimy biwak. Pogoda trzyma, czasem lekko się zamgli, a za chwilę znowu roztaczają się wokół szerokie widoki. Mamy czas na fotki, zjedzenie zapasów z plecaka. I oczywiście na pieczarki. Dorotka jest dumna z siebie że nie odpuściła tematu i weszła z nami.
Po dłuższym odpoczynku czas na odwrót. Dla odmiany schodzimy na druga stroną szczytu, okrążamy kopułę szczytową i przemierzamy długą grań, delektując się widokami.
Jest okazja popatrzeć na powietrze.
Tymczasem ekipa, która zawróciła, dociera na przełęcz i podejmuje jak najsłuszniejszą decyzję zdobycia Małej Babiej. Tam jest suchutko, ścieżka wyraźna i w pół godziny meldują się na swoim szczycie.
Pogoda znowu się klaruje i cieszymy się rozległymi panoramami.
Schodząc spotykamy się na przełęczy Brona i wspólnymi siłami, wspierając Anetę i Elę schodzimy do schroniska. Wyjątkowo wcześnie.
Jest koło 16, zjadamy obiad i czas na „ten wieczór”. Takie lubimy najbardziej. Jest jak zawsze kupa śmiechu i akumulatory ładują się błyskawicznie. Piotr „łapie żubra za rogi” i zaczynamy nasz wieczór już w pokoju, ale zaraz przenosimy się do jadalni schroniska. Akurat jest nas dziewięcioro i mieścimy się przy jednym stole.
Po tak wesołym wieczorze lądujemy w łóżkach i błyskawicznie odpływamy. W sen.
Babia Góra po raz drugi
Nad ranem bezszelestnie z pokoju znika jedna z turystek… nie – nikt jej nie porwał. Spotkamy ją przy śniadaniu, gdzie opowiada wrażenia ze wschodu słońca na Babiej Górze 🙂
Stwierdza, że mamy szansę jeszcze zdążyć na widoki, bo pogoda ma podobno trzymać do 12. Już wkrótce po raz kolejny się przekonamy, że trzeba słuchać swojego rozumu, a nie tego co mówią inni.
Pan „szeleszczący” zadbał byśmy nie zaspali i skoro świt urządza swój foliowy seans, skutecznie podrywając nas z łóżek.
Śniadanie zjedzone, pakujemy swój rynsztunek górski i obieramy alternatywną trasę – chcemy zejść w okolice przełęczy Krowiarki, potem podejść ostro w górę na Sokolicę, skąd długą granią zdobędziemy po raz drugi Babią Górę, by potem zejść szlakiem podejściowym z poprzedniego dnia.
Na początek „po płaskim” 🙂
Zmiana szlaku i zaczyna się żmudne podejście na grań. Krótkie ale daje w kość.
No i jesteśmy na grani.
Tu witają nas tłumy… no tak – zestaw pogoda plus niedziela robi swoje.
Chwilę odpoczywamy na Sokolicy.
Robię swoje „kolorowanki” czyli HDR-y.
VR – Panorama z Sokolicy
Pogoda…. trzyma niesamowicie. Jest wyraźnie lepsza niż poprzedniego dnia. Panorama z Tatrami na horyzoncie towarzyszyć nam dziś będzie przez cały dzień. Klątwa Babiej pokonana!
Wychodzimy nad kosówkę.
Mijamy kolejny szczyt po drodze – Gówniak.
Nie śpiesząc się nigdzie zdobywamy szczyt po raz kolejny.
Tym razem decydujemy się na dłuższy biwak, bo jest tak ciepło, że szkoda się stąd ruszać. Piotrek z Anetą w swoich różowych koszulkach robią teletubusiową sesję 🙂
Jest prawie czternasta, gdy decydujemy się ruszyć, Uśmiech z naszych twarzy nie znika przez cała trasę zejściową. Co jakiś czas robimy przystanki i wymyślamy najróżniejsze akcje, byłe nie schodzić 🙂
Jest wytapianie tłuszczu na kamieniach, są sesje foto na wiszących kamieniach. Kasia pozuje nam w swoim nowym strażackim stroju, ale materiał fotograficzny chyba ocenzuruję 😉
Dziś po wczorajszym lodzie nie ma śladu i spokojnie i bez przygód docieramy na przełęcz Brona.
Krótka przerwa na kolejne HDR-y.
Teraz zejście, które tak dzień wcześniej dało w kość.
Chwilę trwa narada i grupa, która dzień wcześniej zdobyła Małą Babią zarządza dłuższy biwak, a silna grupa szczytowa na hasło „idziemy?” podrywa się i wchodzi na Mała Babią.
To chyba jeden z najlepszych widoków, jakie widziałem. Gdyby nie czekający na przełęczy…. czekałbym tu na zachód słońca. Jest ciepło, magia gór działa w 100%. Leżymy i patrzymy w niebo.
VR – widok z Małej Babiej na północ
VR – widok z Małej Babiej na południe
Jako ostatni, mocno się ociągając ruszamy z Wojtkiem w dół.
Zaczyna się złota godzina fotografow…
Na przełęczy czeka na nas mocno zniecierpliwiona już pozostała część ekipy. Miało nas nie być około godzinki…
W dole widać Zawoję.
W pół godziny jesteśmy w schronisku. Za nami pętla 14,5 km. Trochę dystansu dziś urobiliśmy.
Jak po każdej wyprawie chwilę się ogarniamy i spotykamy w jadalni schroniska na pogaduchy. I oczywiście napełnienie żołądków. Zamawiam placki ze śmietaną, które w cudowny sposób zamieniają się w placki z gulaszem. Może to zasługa Ukrainek z kuchni? Nie dałem rady pokonać góry na talerzu, ale na odsiecz ruszył niezawodny Piotr 🙂
Potem jest tort dla Eli, odśpiewujemy 100 lat.
Jest niedzielne popołudnie, schronisko pustoszeje, Wracamy do pokoju i znikamy w łóżkach. Nad ranem niezawodny „pan szeleszczący” urządza nam pobudkę.
Pakowanie, wrzucamy na siebie lżejsze już plecaki i nie śpiesząc się w 1,5 godziny schodzimy na parking, delektując się jesiennym lasem.
Schody, wszędzie schody.
Jeszcze tylko trochę stopni…
Jak myśmy tu weszli??
Mija nas Wojtek swoim pośpiesznym tempem, bo ma za zadanie zgarnąć tarnowską grupę z przełęczy Krowiarki, gdzie musi jeszcze dojechać.
Ruszamy w drogę. Wyrzucam Piotra w Krakowie, by wreszcie poleciał na swoją wytęsknioną ciepłą wyspę 😉
20 Letni Zlot Ircowników (Jesienią)
20 Letni Zlot Ircowników (Jesienią)
Ostatnio zmieniony 2022-01-02, 18:08 przez Wiesio, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 21 gości