No właśnie, miało być tak pięknie... Pogodę od poniedziałku zapowiadali świetną, w ciągu tygodnia się nic nie zmieniło, więc rodził się pomysł pojechania w Tatry. Jeszcze nie widziałem tam tych wiosennych krokusów i to miał być ten pierwszy raz. Nigdy mnie jakoś do tego specjalnie nie ciągnęło, ale tak jakoś z ciekawości chciałem sobie zobaczyć. Do końca tygodnia daleko, w międzyczasie naoglądałem się mnóstwo relacji, codziennie rano cały fejsbuk fioletowy i w ciągu dnia: 100 ujęć jednego kwiatka we wszystkich możliwych płaszczyznach... W środę więc już miałem odruchy wymiotne i powiedziałem dość... Tak też w czwartek z rana nastąpiła zmiana planów i wizja wschodu słońca w Beskidach. Tak wschód słońca na Wielkiej Raczy, to może być piękne.
Wyjeżdżamy w składzie 3 osobowym o 1:30 z Tychów, w tym Ania i jej koleżanką. Jakoś po 3:00 jesteśmy na miejscu, chociaż dobre 20 minut szukałem tego końca świata. Wydawało mi się, że to bliżej było i dalej już dojechać się nie da, ale jednak się dało. Dopiero chyba koło 4:00 wychodzimy do góry. Szybko, sprawnie i bezboleśnie żółtym szlakiem około 5:00 docieramy na Wielką Raczę. Miało być pięknie, miał być wschód i miała być wiosna a było jak było. Kolorystyka tak dziwna, że aż żadna l:
No ale nic, spędzamy na szczycie dobra godzinę, czekając nie wiadomo na co. I jest... wyszło coś na chwilę.
Lepsze to niż nic... mimo wszystko każdy robił dobrą minę do złej gry i zacięcie fotografował.
Po tym jak skończyliśmy się tam wygłupiać z tymi aparatami... trochę po 6:00 udajemy się do schroniska w celu oczekiwania na lepsze czasy i pogodę. Niestety nic takiego nadjeść nie chciało i tak nie wiadomo kiedy zeszło nam tam jakieś 3 godziny. Wychodząc trochę się zdziwiliśmy, bo grzaliśmy się w zimnym schronisku, w obawie, że na zewnątrz zimno, a tam niby słońca brak, ale jednak było o wiele cieplej niż w środku. Poszliśmy sobie czerwonym szlakiem w kierunku Przegibka. Na początku wszystko fajnie, nawet jakieś widoki.
Na nizinach już wszędzie wiosna, a tam zupełnie nic, jakby czas się na jesieni zatrzymał. Szaro, buro, ale wbrew pozorom fajnie.
Wiosenne drzewka...
I takie tam różne inne...
Ale koniec sielanki, bo dochodzimy właśnie do ostatniej większej polanki. A potem wejście do niekończącego się lasu. Wcale przyjemnie się nim nie szło, w dodatku cały jakiś taki ponury, zdjęcia tam nawet żadnego nie zrobiłem, tylko chciałem jak najszybciej stamtąd wyjść. Po iluś tam godzinach w końcu nam się udało.
Co z tego jak nie mija 10 minut i znów toniemy w głębokim lesie i tak przez kolejne prawie 2 godziny czerwonym szlakiem w stronę Rycerzowej. Tutaj się już bardziej zmobilizowaliśmy, więc w miarę nam to minęło. Chociaż ostatnie podejście przed szczytem, do najprzyjemniejszych i najkrótszych nie należy. W dodatku jeszcze jak to pełną wiosną, sporo płatów śniegu leżało , co nam też trochę utrudniało. Tyle, że wiadomo było, że to już ostatnie, to jakoś tak nas do tego szczytu ochoczo poniosło. Ja staję pierwszy raz i nie wiem czy czasem nie ostatni na szczycie, bo do atrakcyjnych to ten szczyt nie należy, jak i sama droga na niego.
Zdjęcie dokumentacyjne zrobione, więc można iść na dół do Bacówki, każdy już się nie mógł tego doczekać od co najmniej 5 godzin. No ale udało się.
Teraz dopiero zaczęła się jakaś pogoda robić, ogólnie cały dzień było w sumie bardzo ciepło, ale teraz to nawet zaczęło wychodzić słońce.
W Bacówce spędzamy z dwie godziny, bo jest tam naprawdę fajnie, ludzi prawie w ogóle... pożytkujemy więc spokojnie to co najlepsze. Aż się zbierać nie chce, no ale trzeba. Udajemy się niebieskim szlakiem z powrotem na Przegibek. Wcześniej jeszcze w oddali wychodzą jakieś tam zarysy Tatr, ale nawet się tego sfotografować nie dało. Ten niebieski szlak wg mnie lepszy niż ten czerwony i udaje nam się też trochę "urwać" od tego co na mapach pisze. Docieramy na Przegibek, tam to się całkiem pogoda znów popsuła. Zapowiadało się na burzę, na szczęście nas ominęło. Zjedliśmy ostatnie resztki jedzenia, kto nie miał to musiał sobie kupić
I zeszliśmy spokojnie już w ciemnościach zielonym szlakiem do samochodu. Pętla wyszła dosyć spora, bo prawie 28 km. Wstępnie mieliśmy jeszcze wejść na Bendoszkę, ale czasu już nam nie starczyło i dziewczyny już chyba sił nie miały . W sumie może i bym miał jakieś wyrzuty sumienia, no ale to nie ja wymyśliłem tą pętlę . Tzn. ja chciałem tylko zrobić to co zrobiliśmy jesienią z Klubem Chimalajowym , no ale komuś było mało i chciał więcej... to miał :smt003
27.04.2013 - A miało być tak pięknie...
27.04.2013 - A miało być tak pięknie...
Ostatnio zmieniony 2013-11-18, 10:48 przez Vision, łącznie zmieniany 8 razy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości