Zeszłoroczna majówka, męski wypad w Beskid Śląski. Plecaki, góry, piwo, noclegi w schroniskach. Cóż więcej trzeba?
Dzień 1 - Klimczok (1117 m n.p.m.)
Rano w okolicach dworca kolejowego w Bielsku-Białej łapiemy miejski autobus, który wiezie nas do Bystrej. W autobusie klimat jak w tatrzańskich busach: ludzie z plecakami, kijkami i we wszelkiej różnorodności texach. Po wysiadce od razu zaczynamy delikatne podejście niebieskim szlakiem - prowadzi Mateusz, dla mnie to terra incognita. Po jakiejś godzince przyjemnego spaceru ładnym lasem skręcamy w lewo. Czarny szlak prowadzi nas trawersem ku Chacie na Groniu. Podchodzimy nieco w górę i robimy sobie przerwę na wodę, widoki i tym podobne duperele. A widoki niczego sobie!
Widać Beskid Mały:
Po chwili żółty szlak prowadzi nas w górę ku Magurze (1109 m n.p.m.). Idzie się łatwo, miło i przyjemnie. Mijamy wierzchołek i schodzimy ku Schronisku PTTK na Klimczoku, które chyba jednak powinno nazywać się "na Magurze" a właściwie to "pod Magurą". No ale zwał jak zwał.
Schronisko:
W schronisku robimy tradycyjne piwko i po chwili ruszamy na szczyt Klimczoka. Trasa zajmuje nam dosłownie parę minut bo i odległość to przysłowiowy rzut beretem.
Widok spod szczytu Klimczoka na Magurę:
Widok na szczyt Klimczoka (1117 m n.p.m.):
Pod szczytem znajduje się znane chyba każdemu mniej i bardziej zorientowanemu turyście miejsce - skład kamulców z różnych gór świata:
Skręciwszy na północ w kierunku Szyndzielni (1028 m n.p.m.) trafiamy jeszcze na takąż radosną twórczość:
Bez zbytniego ociągania się dochodzimy na Szyndzielnię i robimy szybkie piwko w pobliskim schronisku. Potem szybki powrót w okolice Klimczoka i kierujemy się na zachód żółtym szlakiem. Mijamy Trzy Kopce (1082 m n.p.m.) i Stołów (1035 m n.p.m.). Szlak jest przyjemny, pogoda trzyma, ludzi niewiele.
Trafiają się widoki:
Widać najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego - Skrzyczne (1257 m n.p.m.):
Po chwili jesteśmy już na polanie pod szczytem Błatniej (917 m n.p.m.):
Widok na północ ze szczytu Błatniej:
Dochodzimy do schroniska:
Okazuje się, że do pokoju, który zarezerwowaliśmy zgubiono klucz i na chybcika organizują nam nocleg zastępczy. Trafiamy do jakiejś zimnej i ciemnej nory. Postanawiamy pić ile się da w stołówce i zerwać się stąd rano najwcześniej jak się da - pozwoli to nam na zminimalizowanie czasu przebywania w norze. Plan zostaje zdrożony i wykonany!
Dzień 2 - Barania Góra (1220 m n.p.m.)
Z samego rana pakujemy plecaki i zbiegamy zielonym i czarnym szlakiem na śniadanie do Brennej. Żadna knajpa oczywiście otwarta nie jest ale udaje nam się znaleźć jakąś piekarnię i po chwili konsumujemy już kanapki i przepyszne drożdżówki z malinami na pobliskim przystanku autobusowym. Po klimatycznym śniadaniu kierujemy nasze kroki na południe. Zielony szlak prowadzi nas raźno pod górę w kierunku Horzelicy (797 m n.p.m.).
W dole - Brenna:
Sam szlak jest genialny! Jeden z lepszych w Beskidach! Łagodna droga szerokim grzbietem, widoki na jedną i drugą stronę. Po prostu cud malina!
Gdzieś między Horzelicą a Starym Groniem:
Schodząc ze Starego Gronia (792 m n.p.m.) trafiamy nawet na wierzę widokową! Wprawdzie widoków ona specjalnie nie poprawia ale zawsze to jakaś atrakcja! Nie wspomniałem jeszcze, że ludzi ani widu ani słychu - jak na razie same plusy! W końcu dochodzimy do Chaty Grabowa i robimy tradycyjnie po piwku. A do piwka żurek z klopsikami. Włącza nam się leń ale mamy już niedaleko na Przełęcz Salmopolską więc postanawiamy ruszyć tyłki. Mijamy Grabową (907 m n.p.m.) i Biały Krzyż (940 m n.p.m.) i po pół godzinie pijemy już kolejne piwko - tyle, że na przełęczy. Takie wyjazdy lubię - bez spiny, na luzie!
Czas na kolejne konkretniejsze podejście. Przez Malinów (1114 m n.p.m.) czerwony szlak prowadzi nas na Malinowską Skałę. Tu już nie ma mowy o pustym szlaku i spokoju - ludzi mrowie! W końcu po jakiejś godzinie dochodzimy w okolice wierzchołka.
Widok na wschód:
Grzbiet w kierunku Skrzycznego:
No i sławetna skała:
Jako, że w tłumie siedzieć nie zamierzamy szybko bierzemy nogi za pas i lecimy na południe:
Mijamy Zielony Kopiec (1152 m n.p.m.) i Gawlasi (1076 m n.p.m.). Znów robi się spokojniej, chociaż mowy już nie ma o samotności na szlaku.
I znów spojrzenie w kierunku Skrzycznego:
Spojrzenie na wschód:
Mijamy Magurkę Wiślańską (1140 m n.p.m.) i rozpoczynamy ostatnie podejście tego dnia. Barania Góra przed nami! Jakieś pół godziny i jesteśmy na szczycie.
Widok na północ:
Widok na wschód:
Z Baraniej schodzimy na spokojnie do Schroniska na Przysłopie. A tu same niespodzianki. Pokoiki czyściutkie i ładne, jedzenie pyszne, szeroki wybór piw. A że za barem stała urocza niewiasta co rusz ten bar odwiedzaliśmy degustując coraz to nowe pozycje z piwnej lodóweczki. Piękny dzień w górach i genialny wieczór w schronisku. Górska Liga Mistrzów!
Dzień 3 - Kiczory (989 m n.p.m.)
Według prognoz dziś ma być mokro, buro i ponuro. Niespiesznie jemy więc śniadanie, zakładamy wszystko co mamy ciepłego i przeciwdeszczowego i ruszamy przed siebie (co w tym przypadku oznacza ku asfaltowi). Po chwili odbijamy w kierunku Stecówki. Faktycznie jest mokro, buro i ponuro. Ale dzięki temu nie zawracają nam głowy tłumy, widoki i tym podobne pierdoły. Po prostu las, błoto i my. Po minięciu Stecówki raczymy się błotami okolic Szarculi (798 m n.p.n.) i znów dochodzimy do asfaltu.
Mateusz roztacza przede mną marzenia o zimnym piwie i ciepłym żarciu na Przełęczy Kubalonka (761 m n.p.m.). Dochodzimy na przełęcz, wchodzimy do knajpy a na zewnątrz rozpoczyna się regularna ulewa. Cóż - sama Matka Natura daje nam znaki aby napić i najeść się do syta! Pęka jedno piwo, potem drugie. Na zewnątrz robi się spokojniej tak więc decydujemy się pędzić dalej.
Znów las, błoto i samotność. Beskidzka klasyka! Podchodzimy na Beskid (824 m n.p.m.), schodzimy na Przełęcz Łączęcko (774 m n.p.m.) i rozpoczynamy ostatnie poważniejsze podejście tego dnia - na Kiczory. Cały dzień idzie się nam dobrze tak więc teraz też łykamy kolejne metry jak pelikan śrubki. Teraz mamy już w miarę płasko do Wielkiego Stożka (978 m n.p.m.).
W schronisku dostajemy czyściutki pokoik z łazienką i widokiem na góry - tyle, że oczywiście nic nie widać (jak przez cały dzień). Zaczynamy więc wieczorne rytuały - kolacja, degustacje dostępnych browarków. Jak wytłumaczyć komuś, że dzień spędzony w błocie, bez absolutnie żadnych widoków był fantastyczny? Nie mam pojęcia! Ale taki właśnie był ten dzień!
Dzień 4 - Wielka Czantoria (995 m n.p.m.)
Pogoda za oknem miło nas zaskakuje. Miała być powtórka z wczoraj a za oknem słoneczka i błękity. W dobrych nastrojach pałaszujemy śniadanie i lecimy w drogę. Mijamy Stożek Mały (843 m n.p.m.) i łagodnie podchodzimy na Cieślar (920 m n.p.m.).
Rzut oka za siebie:
Po minięciu Cieślara schodzimy w kierunku Soszowa.
A widoki cacy:
Mijamy szczyt Soszowa Wielkiego (886 m n.p.m.). A pod nim schronisko. A w schronisku piwko. A my piwko lubimy. Więc oczywiście przerwę robimy. Uzupełniwszy złocistym trunkiem straty wody w organizmie, pełni energii ruszamy dalej. Dochodzimy na Przełęcz Beskidek (684 m n.p.m.) i zaczynamy przedostatni akt naszej górskiej akcji. Wylewające siódme poty podejście na Czantorię! Ale my się nie damy! Atakujemy! Mija dokładnie 45 minut i jesteśmy na szczycie! Juhu!
Widoki z czeskiej wieży widokowej na szczycie Wielkiej Czantorii…
Strona wiślacka:
Strona czeska:
Strona ustrońska:
Schodzimy ku zachodowi gdyż czeka tu na nas czeskie piwo. Chata na Cantoryji jak zawsze spełnia nasze wymagania! To znaczy my chcemy czeskie piwo a oni je mają! Po szybkiej konsumpcji rozpoczynamy zejście niebieskim szlakiem do Ustronia. Tu wsiadamy do pociągu i kończymy naszą majówkę. Było genialnie! Jak ja lubię takie góry!
Piwna majówka
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Piwna majówka
Wiem, że nic nie wiem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 119 gości