Nie od razu byliśmy prawdziwymi turystami...
: 2013-07-10, 21:19
No tak. Teraz to większość z nas uważa się za dojrzałych turystów, ale nie zawsze tak było. Pewnie każdy z Was miał jakieś głupie zagrania górskie, które świadczyły o braku jakiegokolwiek doświadczenia i wyobraźni... I ten temat ma właśnie o tym być.
U mnie tak po krótce - głupota wyszła, gdy zerwałem się z rodzicielskiej smyczy i zacząłem jeździć w góry sam. Miałem 14 lat.
W dresie i w adidasach w kwietniu (bo w Bytomiu ciepło) pojechaliśmy z kumplem w Beskidy. W Bielsku na dworcu masa narciarzy - "a bo sztuczne naśnieżanie".
Po czterech godzinach walki w metrowych zaspach wchodzimy na Skrzyczne, zamawiając zimną kolę. Termosu nie było, kanapki zamarzły. Patrzyli się na nas spod byka, ale najlepsze miało dopiero nadejść. Bilety powrotne mieliśmy z Wisły. Kasy juz nie było - szliśmy w zaspach w tych dresach przez Malinowską Skałę do Salmopolu - 6 godzin. Było fajnie.
Jakiś czas później wyciągnęliśmy kasę od rodziców, na noclegi, ale chcieliśmy kupić kompakty z muzyką, więc przygotowaliśmy sobie namiot z worków na śmieci. Dodatkowo zabraliśmy dwa koce i spakowaliśmy to do jednego plecaka. Ważył chyba 20 kg, więc nieśliśmy go na zmianę. Tak wyposażeni ruszyliśmy na podbój Beskidu Żywieckiego - od Jordanowa do Węgierskiej Górki.
Na szczęście na Policy złapała nas burza i noc spędziliśmy w przedziale pociągu do Katowic.
Pomysły z kupowaniem płyt za kasę na schronisku były jednak realizowane, więc raz spałem w dwójkę z kolegą w jednym śpiworze, opatulony dodatkowo kołdrą puchową (ja pierdziu, full wypas sprzęt) na ławce na Sokolicy. Umówiliśmy się tylko, że cokolwiek by się nie działo, odwracamy się do siebie plecami i pod żadnym pozorem nie zmieniamy pozycji.
Raz jeszcze, z takich głupot, spotkałem się z człowiekiem zbiegającym na złamanie karku z Giewontu ku Dolinie Strążyskiej. Nie zważając na turystów i rozwalone adidasy, sunął po kamieniach jak wariat. Zbiegł ze szczytu do wylotu doliny w 36 minut, potrącając po drodze kilka osób... Głupio to przyznać, ale to byłem ja.
U mnie tak po krótce - głupota wyszła, gdy zerwałem się z rodzicielskiej smyczy i zacząłem jeździć w góry sam. Miałem 14 lat.
W dresie i w adidasach w kwietniu (bo w Bytomiu ciepło) pojechaliśmy z kumplem w Beskidy. W Bielsku na dworcu masa narciarzy - "a bo sztuczne naśnieżanie".
Po czterech godzinach walki w metrowych zaspach wchodzimy na Skrzyczne, zamawiając zimną kolę. Termosu nie było, kanapki zamarzły. Patrzyli się na nas spod byka, ale najlepsze miało dopiero nadejść. Bilety powrotne mieliśmy z Wisły. Kasy juz nie było - szliśmy w zaspach w tych dresach przez Malinowską Skałę do Salmopolu - 6 godzin. Było fajnie.
Jakiś czas później wyciągnęliśmy kasę od rodziców, na noclegi, ale chcieliśmy kupić kompakty z muzyką, więc przygotowaliśmy sobie namiot z worków na śmieci. Dodatkowo zabraliśmy dwa koce i spakowaliśmy to do jednego plecaka. Ważył chyba 20 kg, więc nieśliśmy go na zmianę. Tak wyposażeni ruszyliśmy na podbój Beskidu Żywieckiego - od Jordanowa do Węgierskiej Górki.
Na szczęście na Policy złapała nas burza i noc spędziliśmy w przedziale pociągu do Katowic.
Pomysły z kupowaniem płyt za kasę na schronisku były jednak realizowane, więc raz spałem w dwójkę z kolegą w jednym śpiworze, opatulony dodatkowo kołdrą puchową (ja pierdziu, full wypas sprzęt) na ławce na Sokolicy. Umówiliśmy się tylko, że cokolwiek by się nie działo, odwracamy się do siebie plecami i pod żadnym pozorem nie zmieniamy pozycji.
Raz jeszcze, z takich głupot, spotkałem się z człowiekiem zbiegającym na złamanie karku z Giewontu ku Dolinie Strążyskiej. Nie zważając na turystów i rozwalone adidasy, sunął po kamieniach jak wariat. Zbiegł ze szczytu do wylotu doliny w 36 minut, potrącając po drodze kilka osób... Głupio to przyznać, ale to byłem ja.