Dlaczego pokochaliśmy nierówniny???
Dlaczego pokochaliśmy nierówniny???
Ze mną było tak. Chadzał dziadek jeszcze przed wojną, chadzały i jego dzieci, czyli moja mama i chrzestny (już po wojnie). W końcu musiał nadejść ten piękny jesienny dzień Roku Pańskiego 1981, kiedy to po raz pierwszy darkheush zarzucił na grzbiet maleńki (wtedy jeszcze) plecaczek i poszedł z chrzestnym z Jagódek na Gancarz. Bez szlaku. Teraz nazwałbym to chaszczingiem Potem przychodzi czas na kolejne wędrówki i pierwsze noce w górach. Zaczynam wsiąkać w atmosferę. Silą rzeczy (9/10-letni smarkacz) na początku jest to Beskid Mały. Gdzieś około roku 1982/83 poznaję chatkę pod Potrójną. Wreszcie przychodzi czas na zabranie małego darkheush'a gdzieś dalej. Zaczyna się. Każde wakacje to Wyspowy, Gorce, Pieniny, Żywiecki, Śląski, a weekendy to Mały - bo najbliżej. Kończę podstawówkę i zarazem zaczynam swoją samodzielność w górach. Rodzinka przymyka oczy na moje samodzielne wypady, wręcz je sponsoruje, już wiedzą, że mnie zarazili Szkoła średnia i kilka lat po maturze, to okres, w którym zaczynam samodzielnie uczyć się zasad rządzących w otoczeniu karpackiej Elity. Na pierwszy ogień idzie Babia Góra. Żeby było zabawniej - zimą. Potem kilka lat spędzonych w Tatrach. Lato, potem zima. I w końcu powrót syna marnotrawnego na beskidzki szlak, choć Tatry dalej mnie kręcą, ale już nie nałogowo, jak onegdaj.
A teraz jestem znów w Beskidach, nałogowo. Mandala, zaklęty krąg??? W końcu od Małego się zaczęło
Jak było w Waszych, nieuleczalnych, przypadkach???
A teraz jestem znów w Beskidach, nałogowo. Mandala, zaklęty krąg??? W końcu od Małego się zaczęło
Jak było w Waszych, nieuleczalnych, przypadkach???
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez darkheush, łącznie zmieniany 2 razy.
Ja zaczynałem jak na prawdziwego turystę przystało:
Oczywiście ten mniejszy to ja. No ale wtedy to jeszcze nie za bardzo wiedziałem o co w tym chodzi...
Właściwie to dopiero tutaj mi się góry naprawdę spodobały:
Najbardziej to chyba patrzenie przez tą lunetę i podziwianie widoków...
Trasa była długa, plecak ciężki...
Więc skończyłem jak skończyłem czyli ledwo żywy...
Potem jeszcze pamiętam jak z ojcem wjechałem na sławną Równicę, jeszcze sławniejszym motorem z lat 70-tych marki WSK. To było coś.
No ale potem były lata przerwy niestety i turystyki, żadnej nie uprawiałem, chociaż zawsze wszędzie w internecie czy to w książkach zdjęcia gór oglądałem i chciałem bardzo tam być. Jakoś się niestety tak nie składało. Dopiero kilka lat temu wylądowałem nad Morskim Okiem i wtedy to się zaczęło tak już naprawdę i nieprzerwanie do dziś...
Oczywiście ten mniejszy to ja. No ale wtedy to jeszcze nie za bardzo wiedziałem o co w tym chodzi...
Właściwie to dopiero tutaj mi się góry naprawdę spodobały:
Najbardziej to chyba patrzenie przez tą lunetę i podziwianie widoków...
Trasa była długa, plecak ciężki...
Więc skończyłem jak skończyłem czyli ledwo żywy...
Potem jeszcze pamiętam jak z ojcem wjechałem na sławną Równicę, jeszcze sławniejszym motorem z lat 70-tych marki WSK. To było coś.
No ale potem były lata przerwy niestety i turystyki, żadnej nie uprawiałem, chociaż zawsze wszędzie w internecie czy to w książkach zdjęcia gór oglądałem i chciałem bardzo tam być. Jakoś się niestety tak nie składało. Dopiero kilka lat temu wylądowałem nad Morskim Okiem i wtedy to się zaczęło tak już naprawdę i nieprzerwanie do dziś...
Vision, ale miałeś super grzywkę...
U mnie się zaczęło jakoś w 1983... tradycyjne dwie wycieczki powtarzane cyklicznie - Szyndzielnia kolejką, Klimczok, zejście do Szczyrku, albo Czantoria kolejką i zejście do Wisły
potem cisnęło coraz mocniej, zamiast bajek czytałem górskie panoramy Moskały i stare przewodniki ucząc się wysokości i nazw szczytów...
W końcu w 1994 zacząłem jeździć sam, najpierw jednodniówki, potem na dłużej. Była Racza, Babia, Pilsko, Skrzyczne.
W 98 pojechałem pierwszy raz samodzielnie w Tatry (wcześniej z rodzicami złoilem jedynie Morskie Oko, Halę Ornak i Chocholowską) - zacząłem od schodzenia po ciemku bez światła z Giewontu, na który wylazłem od Kasprowego zaraz po przyjeździe do Zakopca (czyli o 15)
Potem Zawrat, Świnica,
miesiąc później burza złapała mnie i kolegów na Granatach, pamiętając ze zdjęć z albumu Impresje Tatrzańskie ścieżkę, wytrawersowalem Zadni Granat.Jeden z kolegów dostał w ryj, bo zobaczył łańcuch i się rozpłakał. Nie można go było dobrowolnie przekonać do ruszenia tyłka, więc użyliśmy siły.
To były czasy!
Potem miałem dobre dwa lata przerwy. Jakoś mi się odechciało gór.
No ale potem znów wróciło, i tak trzyma, choć gusta zmieniają się jak w kalejdoskopie - raz wolę skały i Tatry, a raz małe kopczyki beskidzkie.
U mnie się zaczęło jakoś w 1983... tradycyjne dwie wycieczki powtarzane cyklicznie - Szyndzielnia kolejką, Klimczok, zejście do Szczyrku, albo Czantoria kolejką i zejście do Wisły
potem cisnęło coraz mocniej, zamiast bajek czytałem górskie panoramy Moskały i stare przewodniki ucząc się wysokości i nazw szczytów...
W końcu w 1994 zacząłem jeździć sam, najpierw jednodniówki, potem na dłużej. Była Racza, Babia, Pilsko, Skrzyczne.
W 98 pojechałem pierwszy raz samodzielnie w Tatry (wcześniej z rodzicami złoilem jedynie Morskie Oko, Halę Ornak i Chocholowską) - zacząłem od schodzenia po ciemku bez światła z Giewontu, na który wylazłem od Kasprowego zaraz po przyjeździe do Zakopca (czyli o 15)
Potem Zawrat, Świnica,
miesiąc później burza złapała mnie i kolegów na Granatach, pamiętając ze zdjęć z albumu Impresje Tatrzańskie ścieżkę, wytrawersowalem Zadni Granat.Jeden z kolegów dostał w ryj, bo zobaczył łańcuch i się rozpłakał. Nie można go było dobrowolnie przekonać do ruszenia tyłka, więc użyliśmy siły.
To były czasy!
Potem miałem dobre dwa lata przerwy. Jakoś mi się odechciało gór.
No ale potem znów wróciło, i tak trzyma, choć gusta zmieniają się jak w kalejdoskopie - raz wolę skały i Tatry, a raz małe kopczyki beskidzkie.
Mnie i siostrę rodzice od małego ciągali po górach z tym, że to nie były typowo turystyczne wycieczki. Czasem sie zdarzyło wyjście na Lipowską czy Pilsko ale to rzadko. Zazwyczaj jechaliśmy n.p. do Rycerki, Przyborowa albo Koszarawy i sie szło gdzieś w górę, trochę po lesie za grzybkami, trochę po polankach, jakieś ognisko i.t.p. Często też pod namiot gdzieś na polankę. Rodzice nigdy się nie interesowali jakość turystyką taką typową. Tata mój teren znał, nigdy nie używał mapy i sobie łaziliśmy to tu to tam. Całkowity luz, bez parcia.
Czasem myślę teraz, że ze swoimi dzieciakami też tak powinienem bywać w górach zamiast chodzić po szlakach, bo to było bardziej-trudno określić-z nutką przygody
A później już z kilkoma kumplami to zaczęliśmy chodzić już szlakowo, bawić się w GOT i.t.d..
W jeden weekend jechało się na Skalankę na wina : a w następny już turystycznie, tak na przemian.
Był też okres, bardzo piękny, gdy jeden z kumpli załapał dobry kontakt z księdzem, który miał chatkę małą na Hawryłówce (duża polana w pobliżu Chochołowskiej ale juz poza parkiem) i udostępniał nam za friko bez ograniczeń. To jeździliśmy na okrągło ze 2-3 razy w miesiącu albo dłużej podczas ferii czy wakacji. Schodziliśmy wtedy Tatry że hej. Po roku już się trochę nudziło więc sobie jeździliśmy tam ot tak, żeby na polance posiedzieć przy flaszeczce i popatrzeć na Tatry.
Z jednym z kumpli zabawiliśmy się też w zdobycie KGP, głownie o Sudety chodziło znane nam wcześniej jedynie z trzech pasm. Fajna zabawa była.
No i oczywiscie długie 2-3 tygodniowe wypady z namiotem, takie spontany n.p. wyszliśmy z Sopotni i przez Beskidy, Podhale doszli do Tatr, dalej Pienin i Gorców sypiając w namiocie gdzie popadnie albo z Komańczy przez całe Biszczady w różnych kombinacjach po Solinę i.t.p
Ech, czasu było więcej bo wakacje całe, żadnych zobowiązań, pracy, totalny luz. Tylko sprzęt jakby inny, pierońsko duży i ciężki :
Czasem myślę teraz, że ze swoimi dzieciakami też tak powinienem bywać w górach zamiast chodzić po szlakach, bo to było bardziej-trudno określić-z nutką przygody
A później już z kilkoma kumplami to zaczęliśmy chodzić już szlakowo, bawić się w GOT i.t.d..
W jeden weekend jechało się na Skalankę na wina : a w następny już turystycznie, tak na przemian.
Był też okres, bardzo piękny, gdy jeden z kumpli załapał dobry kontakt z księdzem, który miał chatkę małą na Hawryłówce (duża polana w pobliżu Chochołowskiej ale juz poza parkiem) i udostępniał nam za friko bez ograniczeń. To jeździliśmy na okrągło ze 2-3 razy w miesiącu albo dłużej podczas ferii czy wakacji. Schodziliśmy wtedy Tatry że hej. Po roku już się trochę nudziło więc sobie jeździliśmy tam ot tak, żeby na polance posiedzieć przy flaszeczce i popatrzeć na Tatry.
Z jednym z kumpli zabawiliśmy się też w zdobycie KGP, głownie o Sudety chodziło znane nam wcześniej jedynie z trzech pasm. Fajna zabawa była.
No i oczywiscie długie 2-3 tygodniowe wypady z namiotem, takie spontany n.p. wyszliśmy z Sopotni i przez Beskidy, Podhale doszli do Tatr, dalej Pienin i Gorców sypiając w namiocie gdzie popadnie albo z Komańczy przez całe Biszczady w różnych kombinacjach po Solinę i.t.p
Ech, czasu było więcej bo wakacje całe, żadnych zobowiązań, pracy, totalny luz. Tylko sprzęt jakby inny, pierońsko duży i ciężki :
A mnie zaciągnęła kobita, zwana aktualnie żoną. Byłem świeżo po rozbebeszeniu torebki stawowej i w ramach domorosłej rehabilitacji pojechaliśmy w Góry Stołowe na pierwsze wspólne wakacje. Wcześniej byłem parę razy w górach, ale jakoś nie miałem motywacji, żeby samemu organizować jakieś akcje. Poza tym to były raczej alkorajdy, a nie turystyka
Potem biegaliśmy trochę po Beskidzie Sądeckim, Pieninach, aż w końcu wylądowaliśmy w Tatrach i tam póki co walczymy. Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu będziemy chcieli gnaty rozprostować i spróbować zostawić córę z babcią na dniówkę, a samemu trochę powalczyć w Tatrach.
Potem biegaliśmy trochę po Beskidzie Sądeckim, Pieninach, aż w końcu wylądowaliśmy w Tatrach i tam póki co walczymy. Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu będziemy chcieli gnaty rozprostować i spróbować zostawić córę z babcią na dniówkę, a samemu trochę powalczyć w Tatrach.
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
Mi wyboru nikt nie dał, urodziłam się w Górach Słonnych, wychowywałam 200 m od lasu pod Berną, w góry chodzę codziennie chociażby z psem na spacer. Gdy miałam tak z 3 latka zachorowała moja Mama, mój o 13 lat starszy Brat bardzo chciał jechać na rajd, więc długo nie zastanawiał się, "zapakował mnie do plecaka" i zabrał do Przemyśla. Dzisiejszy rezerwat "Winna Góra" to moja pierwsza góra, którą pamiętam. Potem było już z górki, nie mieliśmy pieniędzy, ja chciałam do Mamy więc Brat na barana niósł mnie po Górach Słonnych do szpitala w Sanoku. Po drodze mieliśmy taką Bezmiechową z jej cudownymi panoramami i ruiną szybowiska. Potem była Połonina Caryńska z o wiele starszą Siostrą, a następnie rajdy. W szkole byłam utrapieniem, miałam 7 lat, a chciałam ze starszymi łazić po górach. Czasami mnie zabierali. Miałam tak z 11-12 lat, gdy wypłakałam sobie przejście głównym beskidzkim. Niestety, pokonały mnie warunki pogodowe, non stop lało, byliśmy mokrzy, miałam pierwsze bąble na stopach, więc zapakowali mnie w autobus i samą odesłali w Bieszczady. Nie lubię klasycznego chodzenia turystycznego po górach, dla mnie Karpaty to przygoda, to świat roślin i zwierząt, to ludzie, to historia.
Nie fotografuje, nie umiem nawet wklejać zdjęć na fora, ale coś Wam pokażę. To jest świat mego dzieciństwa, jego mały fragment. Niewiele osób wie co to są te Góry Sanocko-Turczańskie, że o moich ukochanych Górach Słonnych nie wspomnę. Góry Słonne to jest pasmo górskie rozciągające się pomiędzy Sanokiem, a Olszanicą, niewielkie górki ale cudne. Niegdyś, w czasach mego dzieciństwa tu była prawdziwa puszcza, teraz to wytrzebiony las z dwoma rezerwatami, które są prawie za progiem mego domu. Góry Słonne, a powinno być Góry Słone (kartografowie austiaccy zniekształcili nazwę) to m.in. legendarna Bezmiechowa http://www.grupabieszczady.pl/index.php ... &Itemid=75 , tu jest niewiele szlaków, przeważnie koncentrują się wokół Sanoka, ja tu łażę od dziecka tam, gdzie mnie potoki poniosą. Mieszkam w dużej miejscowości ale to styk terytorium dwóch watah i miejsce, gdzie żyje sobie 3 niedźwiedzie i pani ryś, która od czasu do czasu nawet się pokaże.
_________________
Nie fotografuje, nie umiem nawet wklejać zdjęć na fora, ale coś Wam pokażę. To jest świat mego dzieciństwa, jego mały fragment. Niewiele osób wie co to są te Góry Sanocko-Turczańskie, że o moich ukochanych Górach Słonnych nie wspomnę. Góry Słonne to jest pasmo górskie rozciągające się pomiędzy Sanokiem, a Olszanicą, niewielkie górki ale cudne. Niegdyś, w czasach mego dzieciństwa tu była prawdziwa puszcza, teraz to wytrzebiony las z dwoma rezerwatami, które są prawie za progiem mego domu. Góry Słonne, a powinno być Góry Słone (kartografowie austiaccy zniekształcili nazwę) to m.in. legendarna Bezmiechowa http://www.grupabieszczady.pl/index.php ... &Itemid=75 , tu jest niewiele szlaków, przeważnie koncentrują się wokół Sanoka, ja tu łażę od dziecka tam, gdzie mnie potoki poniosą. Mieszkam w dużej miejscowości ale to styk terytorium dwóch watah i miejsce, gdzie żyje sobie 3 niedźwiedzie i pani ryś, która od czasu do czasu nawet się pokaże.
_________________
potem cisnęło coraz mocniej, zamiast bajek czytałem górskie panoramy Moskały i stare przewodniki ucząc się wysokości i nazw szczytów...
Kurcze, do bólu się miętoliło panorami i przewodnik po schroniskach Moskały. To były czasy. Pierwsza samodzielna wyprawa to Gorce/Tatry (aż do Kopy Królowej, bo zwiał nas halny) w szóstej klasie podstawówki !
W góry zostałem zaciągnięty przez ex - małpę. I tak od 2002 roku zostało.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Moja przygoda z górami zaczęła się od Szczyrku i od przypadkowej wycieczki na Skrzyczne , tak sobie poszedłem nawet nie wiedząc dokładnie gdzie idę no i wyszedłem na górę urzeczony widokami. To był rok 2010.Potem było jeszcze kilka szczytów w Beskidach między innymi Pilsko , Klimczok , Babia góra , ale już na całego zaczęło się oczywiście w Tatrach i trwa do dziś .Dlaczego pokochałem nierówniny? Przede wszystkim za widoki i piękne panoramy. W górach mogę się odstresować , zapomnieć chociaż na chwilę o problemach życia codziennego , oderwać się od szarej rzeczywistości. Nadały sens mojemu życiu i będę po nich chodził już zawsze do końca moich dni .
Nie wiem czy ja sie kiedys zastanawialam czy lubie wycieczki. Chyba nigdy o tym tak nie myslalam. Nie dano mi wyboru. Wyjazdy byly zawsze, od kiedy sięgne pamiecia (albo jeszcze dalej) integralna czescia calego zycia. Jak jedzenie, oddychanie i chodzenie do kibla. Nigdy nie myslimy o tym czy to lubimy, ale jakbysmy zaprzestali to by cholernie brakowalo...
Moj pierwszy wyjazd odbyl sie jeszcze gleboko poza swiadomoscia. Pierwszy i poki co nadal moj najdalszy wyjazd...
Jakies 8 - 8.5 miesiaca przed urodzeniem wedrowalam sobie w brzuszku mamy jakimis dolinami w Tadzykistanie.. Byl rok 81.. Nie mam szans nic pamietac, ale byc moze milosc do wschodu jakos juz wtedy "wsiąkła"??
Wlasnie tak pamietam wiekszosc wycieczek po gorach z rodzicami. I tych w wieku niemal niemowlecym i tych calkiem wspolczesnych. Grzyby, jagody, maliny, polanki, ogniska, bacowki, szalasy i chatki, zbieranie i suszenie ziół, pikniki nad strumieniami i budowanie tam.. Jakies koncerty, spiewanki i poszukiwanie zrodel potokow..
Moi rodzice tez nigdy nie interesowali sie turystyka gorska w stylu: szlak, trasa, cel, stad dotad, zaliczyc, zdobyc.. Szlo sie dokad sie doszlo. Zwykle mniej niz wiecej. Czasem wyszlo sie na jakas gore typu Babia czy Pilsko ale to raczej rzadko. Wtedy tata niosł mnie na plecach bo odmawialam chodzenia pod gorke. W dol szłam ochoczo sama.
Pierwsze gorskie wspomnienie? Bardzo mgliste, niewyrazne i pofragmentowane... I raczej niezbyt fajne- wypierniczylam sie o korzenie gdzies nad Korbielowem (rejon chatki Gorowa?) i złamalam obojczyk. Mialam niewiele ponad rok..
Pewnie bede tutaj odosobniona w tym co napisze... Nie bylam, nie jestem i zapewne nie bede jakas fanatyczka gor.. Lubie je "tez" - tak samo jak rowniny, bagna, lasy, stepy, morza, jeziora, wioski i prowincjonalne miasteczka..
A tu fotki gdy juz rodzice zdecydowanie odmowili noszenia mnie po gorach i musialam łazic sama..
rok 88, gdzies w Beskidzie Slaskim
rok 89 w drodze na Pilsko z Korbielowa
wczesniej rodzice nie mieli aparatu a zdjecia byly tylko z wyjazdow gdzie jechal ich kolega uzbrojony w takowy sprzecior :wink:
Moj pierwszy wyjazd odbyl sie jeszcze gleboko poza swiadomoscia. Pierwszy i poki co nadal moj najdalszy wyjazd...
Jakies 8 - 8.5 miesiaca przed urodzeniem wedrowalam sobie w brzuszku mamy jakimis dolinami w Tadzykistanie.. Byl rok 81.. Nie mam szans nic pamietac, ale byc moze milosc do wschodu jakos juz wtedy "wsiąkła"??
Piotrek pisze:Mnie i siostrę rodzice od małego ciągali po górach z tym, że to nie były typowo turystyczne wycieczki. Czasem sie zdarzyło wyjście na Lipowską czy Pilsko ale to rzadko. Zazwyczaj jechaliśmy n.p. do Rycerki, Przyborowa albo Koszarawy i sie szło gdzieś w górę, trochę po lesie za grzybkami, trochę po polankach, jakieś ognisko i.t.p. Często też pod namiot gdzieś na polankę. Rodzice nigdy się nie interesowali jakość turystyką taką typową. Tata mój teren znał, nigdy nie używał mapy i sobie łaziliśmy to tu to tam. Całkowity luz, bez parcia.
:
Wlasnie tak pamietam wiekszosc wycieczek po gorach z rodzicami. I tych w wieku niemal niemowlecym i tych calkiem wspolczesnych. Grzyby, jagody, maliny, polanki, ogniska, bacowki, szalasy i chatki, zbieranie i suszenie ziół, pikniki nad strumieniami i budowanie tam.. Jakies koncerty, spiewanki i poszukiwanie zrodel potokow..
Moi rodzice tez nigdy nie interesowali sie turystyka gorska w stylu: szlak, trasa, cel, stad dotad, zaliczyc, zdobyc.. Szlo sie dokad sie doszlo. Zwykle mniej niz wiecej. Czasem wyszlo sie na jakas gore typu Babia czy Pilsko ale to raczej rzadko. Wtedy tata niosł mnie na plecach bo odmawialam chodzenia pod gorke. W dol szłam ochoczo sama.
Pierwsze gorskie wspomnienie? Bardzo mgliste, niewyrazne i pofragmentowane... I raczej niezbyt fajne- wypierniczylam sie o korzenie gdzies nad Korbielowem (rejon chatki Gorowa?) i złamalam obojczyk. Mialam niewiele ponad rok..
Pewnie bede tutaj odosobniona w tym co napisze... Nie bylam, nie jestem i zapewne nie bede jakas fanatyczka gor.. Lubie je "tez" - tak samo jak rowniny, bagna, lasy, stepy, morza, jeziora, wioski i prowincjonalne miasteczka..
A tu fotki gdy juz rodzice zdecydowanie odmowili noszenia mnie po gorach i musialam łazic sama..
rok 88, gdzies w Beskidzie Slaskim
rok 89 w drodze na Pilsko z Korbielowa
wczesniej rodzice nie mieli aparatu a zdjecia byly tylko z wyjazdow gdzie jechal ich kolega uzbrojony w takowy sprzecior :wink:
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Myślę, że jednym z istotniejszych powodów dlaczego pokochałam góry było to, że większość moich wyjazdów w dzieciństwie miało kierunek "na Gdańsk" - nad wielką wodę, której od zawsze się bałam (dopiero w zeszłym roku postanowiłam walczyć z tym strachem i zapisałam na naukę pływania), z resztą co ciekawego można robić na plaży? Nawet mojej mamie się nudziło i wędrowałyśmy tak plażą z Gdańska do Sopotu i z powrotem. Na szczęście parę razy pojechałyśmy też w góry, najczęściej był to Beskid Śląski, oczywiście gondolki i kolejka krzesełkowa (hmm wtedy ujawnił się mój lęk wysokości). Nie wiem czy wtedy już zwracałam uwagę na krajobrazy, chyba nie...
Pamiętam natomiast, że w podstawówce miałam super podręcznik do geografii i były tam zdjęcia Tatr, zatkało mnie na sam widok zdjęć! Potem w 5. klasie była pierwsza wycieczka szkolna do Zakopanego... Nocnym pociągiem, dzięki czemu miałam okazję pierwszy raz zobaczyć Tatry we wschodzącym słońcu no i to był przełom, zaczęłam interesować się górami Niestety w domu wciąż nie mogłam doprosić się (chyba nawet mi to do głowy nie przychodziło), byśmy pojechali w góry. Mniej więcej, kiedy miałam 15 lat moja siostra zaczęła jeździć ze swoim chłopakiem (a teraz mężem) w Tatry, zaczęło się zazdrosne oglądanie zdjęć, raz udało mi się załapać na zimowy wyjazd w góry, poszliśmy wtedy nad Morskie Oko (to chyba był rok 2004), a jak już wreszcie zaczęłam pracować, to udało mi się ubłagać szefową o dzień urlopu przy 15 sierpnia i to był mój pierwszy samodzielny, za własne pieniądze, wyjazd w Tatry ( http://ruszajwgory.blogspot.com/2005/08 ... aczeo.html ). Potem było wyczekiwanie na uzbieranie przysługującego urlopu, a że wtedy jeszcze nie wyobrażałam sobie wyjazdu w góry w innych miesiącach niż letnie, musiałam czekać do lata 2006. Mój pierwszy wyjazd w Tatry był serią trochę przypadkowych wyjść w góry, ale zaopatrzyłam się wtedy w przewodnik Józefa Nyki no i wsiąkłam na amen, zaczęło się kupowanie książek, potem w 2011 zaczęłam jeździć wiele razy w roku i z roku na rok jest ze mną coraz gorzej
Pamiętam natomiast, że w podstawówce miałam super podręcznik do geografii i były tam zdjęcia Tatr, zatkało mnie na sam widok zdjęć! Potem w 5. klasie była pierwsza wycieczka szkolna do Zakopanego... Nocnym pociągiem, dzięki czemu miałam okazję pierwszy raz zobaczyć Tatry we wschodzącym słońcu no i to był przełom, zaczęłam interesować się górami Niestety w domu wciąż nie mogłam doprosić się (chyba nawet mi to do głowy nie przychodziło), byśmy pojechali w góry. Mniej więcej, kiedy miałam 15 lat moja siostra zaczęła jeździć ze swoim chłopakiem (a teraz mężem) w Tatry, zaczęło się zazdrosne oglądanie zdjęć, raz udało mi się załapać na zimowy wyjazd w góry, poszliśmy wtedy nad Morskie Oko (to chyba był rok 2004), a jak już wreszcie zaczęłam pracować, to udało mi się ubłagać szefową o dzień urlopu przy 15 sierpnia i to był mój pierwszy samodzielny, za własne pieniądze, wyjazd w Tatry ( http://ruszajwgory.blogspot.com/2005/08 ... aczeo.html ). Potem było wyczekiwanie na uzbieranie przysługującego urlopu, a że wtedy jeszcze nie wyobrażałam sobie wyjazdu w góry w innych miesiącach niż letnie, musiałam czekać do lata 2006. Mój pierwszy wyjazd w Tatry był serią trochę przypadkowych wyjść w góry, ale zaopatrzyłam się wtedy w przewodnik Józefa Nyki no i wsiąkłam na amen, zaczęło się kupowanie książek, potem w 2011 zaczęłam jeździć wiele razy w roku i z roku na rok jest ze mną coraz gorzej
- Tępy dyszel
- Posty: 2924
- Rejestracja: 2013-07-07, 16:49
- Lokalizacja: Tychy
Dlaczego? Ciężko znaleźć odpowiedź na to pytanie. Może dlatego, że tylko tam czuję się naprawdę wolna i na mojej twarzy prawie cały czas gości uśmiech. Może dlatego, że tam poznaję swoje możliwości i staję się bardziej otwarta. A może za widoki, które sprawiają, że moja dusza śpiewa. A może po prostu dlatego, że są...
"Kiedy świat się od ciebie odwraca, ty też musisz się od niego odwrócić."
Wracając dziś z zagranicy, w autobusie doczytałem ten temat.
Ze mną było podobnie jak z Visionem. Choć pewne elementy były jak u Sokoła.
Najpierw rodzice mnie z bratem zabierali. Z początku pociągiem;
taka mała opowieść-brat był mistrzem w super szybkim jedzeniu. Wiecie ile jadł kanapkę z kotletem? Zaczął w Dąbrowie G. (moje rodzinne miasto) a skończył za Żywcem ;
potem autem. A bywało to tak, pobudka o 3 w nocy i wyjazd, nic to że właśnie wrzesień, ojciec miał urlop to jechaliśmy w Bieszczady... Syreną 104ką, przez cały tydzień nic poza uszczelką nie zwaliło się (nie pytajcie się co to za uszczelka, nie pamiętam).
Moje wspomnienia to też dojście jesienią na Lipowską, w deszczu, ojciec rąbiący drzewo aby napalić w pokoju, a rano pełno śniegu wokoło (plus u mnie sen-horror o ścigających mnie wilkach, bo ojciec nam nagadał w drodze do schroniska ).
Potem dorwałem u mamy książkę o Tatrach i się w nich zakochałem. Nic to, że zdjęcia czarno-białe. Ale na nich ogórki pod Włosienicy z takim panoramicznym dachem.
No w szkole średniej i zaraz po no to wiadomo, głównie wypady na imprezki. Jak już z noclegiem, to w domkach zakładowych (szczyrk), czy u bacowych (hala Boracza). No i potem układanie sobie życia, praca, mieszkanie, baby...
A potem mnie coś wzięło. Najpierw kolegę namówiłem na pierwszy raz w Tatry- Giewont. Oczywiście w czasie wieczoru pod Babią Górą w Zawoi, co nieco się wypiło...
Później przyszedł czas na spełnianie pierwszych marzeń. Pilsko, Babia Góra, Tatry...
No i tak zostało...
Ze mną było podobnie jak z Visionem. Choć pewne elementy były jak u Sokoła.
Najpierw rodzice mnie z bratem zabierali. Z początku pociągiem;
taka mała opowieść-brat był mistrzem w super szybkim jedzeniu. Wiecie ile jadł kanapkę z kotletem? Zaczął w Dąbrowie G. (moje rodzinne miasto) a skończył za Żywcem ;
potem autem. A bywało to tak, pobudka o 3 w nocy i wyjazd, nic to że właśnie wrzesień, ojciec miał urlop to jechaliśmy w Bieszczady... Syreną 104ką, przez cały tydzień nic poza uszczelką nie zwaliło się (nie pytajcie się co to za uszczelka, nie pamiętam).
Moje wspomnienia to też dojście jesienią na Lipowską, w deszczu, ojciec rąbiący drzewo aby napalić w pokoju, a rano pełno śniegu wokoło (plus u mnie sen-horror o ścigających mnie wilkach, bo ojciec nam nagadał w drodze do schroniska ).
Potem dorwałem u mamy książkę o Tatrach i się w nich zakochałem. Nic to, że zdjęcia czarno-białe. Ale na nich ogórki pod Włosienicy z takim panoramicznym dachem.
No w szkole średniej i zaraz po no to wiadomo, głównie wypady na imprezki. Jak już z noclegiem, to w domkach zakładowych (szczyrk), czy u bacowych (hala Boracza). No i potem układanie sobie życia, praca, mieszkanie, baby...
A potem mnie coś wzięło. Najpierw kolegę namówiłem na pierwszy raz w Tatry- Giewont. Oczywiście w czasie wieczoru pod Babią Górą w Zawoi, co nieco się wypiło...
Później przyszedł czas na spełnianie pierwszych marzeń. Pilsko, Babia Góra, Tatry...
No i tak zostało...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 39 gości