: 2021-07-31, 09:30
Ja miałem 12 lat (V klasa, podstawówki) jak mnie mama pierwszy raz w Tatry zabrała i do tej pory pamiętam. A miłość do gór zaszczepiła mi na zasadzie, ograniczania, skracania tras i zakazów. Najpierw pozwoliła mi zaplanować trasy, więc planowałem, z tymi mapami wojskowymi w skali 1:10000. A potem szlaban. Np. pierwszego dnia było dojście do schroniska w Kościeliskiej i zakwaterowanie w nim i dalej zaplanowałem jeszcze wyjście na Iwaniacką i wieczorem nad Smreczyński Staw. Z Iwaniacką mnie oszukała, niby poszliśmy, ale po chwili jak zaczęło się podejście to wmawiała mi, że już prawie jesteśmy, można wracać i jest zaliczone. Ja nie chciałem, oszukiwać (bo była oczywiście książeczka GOT), więc wyrwałem do przodu, skoro prawie byliśmy to chciałem uczciwie dojść. Ona za mną krzyczała, żebym się wrócił. Olałem to i jakiś facet (turysta) strasznie na mnie nakrzyczał. To były jeszcze te czasy, że obcy człowiek mógł opierdolić dowolnego dzieciaka jak ten źle się zachowywał). A wieczorem obrażony sam poszedłem nad Smreczyński. Mama stwierdziła, że przed zmrokiem nie zdążymy obrócić, ale dostałem pozwolenie na samotny atak. Pędziłem ile sił, bałem się ciemnego lasu, potworów, albo że się zgubię. Ludzi nie było w ogóle. Doszedłem nad staw i od razu szybki powrót. Całość zajęła mi 40 minut i mama nie uwierzyła mi, że byłem nad stawem, bo niby za szybko wróciłem. Tak wyglądał mój pierwszy dzień chodzenia po Tatrach. W kolejnym były jaskinie, Wąwóz Kraków, to już mi się podobało, w Mylnej miałem sporo przeżyć. Na zaplanowanych Stołach nie byliśmy, ale już mnie wszystko bolało. A następnego dnia przejście przez Tomanową na Czerwone Wierchy i zejście do Murowańca. Pamiętam smak barszczu czerwonego na Kasprowym, którego zjadłem dwa talerze. Pamiętam, że przed Murowańcem padłem. Pamiętam moje stopy, poobklejane plastrami i poobdzierane do krwi. Chodziłem w starych butach mamy. Może starsi forumowicze pamiętają jak było kiedyś z butami w górach. Zdecydowanie inaczej niż obecnie. W zasadzie to jedyny wakacyjny wyjazd z dzieciństwa, który zapamiętałem do końca życia. No zapamiętałem jeszcze kolejny, w następnym roku, kolejne Tatry z mamą. Był niedźwiedź w Chochołowskiej i załamanie pogody z opadami śniegu na Zawracie, gdzie czułem, że umrę i gdzie zobaczyłem we mgle pierwsze metry słynnej Orlej Perci. Jak widać te traumatyczne przeżycia nie zniechęciły mnie do gór. Więc bierzcie dzieciaki i róbcie im hardkor!