Jak ma być na temat, to też mogę
Pierwsza akcja i od razu głęboka woda. Ja jeszcze nieletni, rok 1990, Bieszczady, zima stulecia. Nawalone śniegu i -30 stopni w nocy. Późnym wieczorem do leśniczówki w Brzegach Górnych dociera spanikowany facet i mówi, że na Caryńskiej znaleźli z kolegą nieprzytomną dziewczynę, on zszedł na dół, a kolega został z nią u góry. Gospodarz powiadamia GOPR-owców z Rawki, a jego syn organizuje ekipę która ma iść z pomocą. Tempo było takie, że cała ekipa wykruszyła się po kolei, zostałem tylko ja, pamiętam, że pot zamarzał mi na twarzy. Kiedy doszliśmy do dziewczyny, jej twarz wyglądała jak u trupa z horrorów - sina i spuchnięta. A koleś, który z nią został, sam już zaczynał potrzebować pomocy. Jak ja się wtedy bałem i jak bardzo bezradny się czułem. Na szczęście po chwili pojawiło się dwóch goprowców, niestety tak pijanych (ot życie), że nie byli w stanie złożyć drewnianego toboganu skręcanego na motylki. Potem we 4 na dziko prosto w dół schodziliśmy z tym toboganem, oglądając się na wyziębionego kolesia, czy za nami nadąża. A na dole po płaskim przedzieraliśmy się w kopnym śniegu do leśniczówki w Brzegach, gdzie czekała już karetka. Później pisali o tym w gazecie, dziewczyna przeżyła, ale straciła nogi. Następnego dnia do leśniczówki trafiło dwóch gości - kolegów tej dziewczyny. Jak się zorientowali, że się zgubiła, to całą noc jej szukali na Caryńskiej. Jeden miał odmrożone stopy - nie zapomnę widoku, jak leśniczy rozciął mu buta, a jego stopa wyglądała jakby była ulepiona z mięsa mielonego. Też zabrała ich karetka.
Inne sytuacje były już bardziej normalne. Raz natknęliśmy się na 2 goprowców, kobietę w toboganie ze skręconą kostką i jej męża. We 3 nie dawali rady za bardzo ze zniesieniem jej niżej, gdzie był goprowski quad z przyczepką na tobogan. Pomogłem.
Innym razem spotkałem po ciemku spanikowane małżeństwo, gdzie kobiecie po prostu brakło już sił, do tego nie mieli latarki. Chcieli wzywać GOPR, ale przekonałem, że nie trzeba - pomogłem.
Kolejna ciekawa sytuacja - listopad, Tatry, korzystne warunki zimowe, Czerwone Wierchy. Na Małołączniaku młoda parka. On podchodzi do mnie i pyta czy mam mapę, bo chcieliby już zejść, a niezbyt dobrze się tu orientują, dzień się kończy. Wskazałem drogę, pognali niebieskim w dół, zapomnieli skręcić do Kobylarzowego. Ledwie ich nawoływaniem zawróciłem, już zaczynali wisieć na skałach.
Oczywiście oprócz tego wielokrotnie ratowałem Ukochaną, z sytuacji w które sam ją wpakowałem
Sam do tej pory nigdy nie korzystałem z pomocy. Raz uszkodziłem kostkę na Ornaku, jakoś dokuśtykałem o własnych siłach.