Oko w oko z niebezpieczeństwem
Oko w oko z niebezpieczeństwem
Czy mieliście jakieś mrożące krew w żyłach momenty w górach? Gdy Wasze życie było zagrożone?
Mnie zdarzyło się cztery razy, gdy całe życie przeleciało mi w ułamku sekund przez oczami.
Pierwszy raz, jakoś na początku tego wieku. W lipcu, w burzy śnieżnej, podczas schodzenia żlebem Kulczyńskiego, kilka razy na łańcuchach słabłem i robiło mi się ciemno przed oczami.
W 2005, wczesne lato, a więc masa śniegu jeszcze, schodziłem z kolegą ze Świnicy, przed samym Zawratem wpadłem w poślizg na płacie śniegu. Wtedy nie używałem kijków, a raki i czekan to były rzeczy nieznane. Oczywiście nabrałem dość sporej prędkości, ale na szczęście udało mi się jakimś cudem wbić nogami po pas w bardziej miękką warstwę śniegu. Zatrzymałem się kilka metrów przed większą stromizną, gdzie prawdopodobnie zatrzymanie się nie byłoby już możliwe. Kolega wykopywał mnie pół godziny.
W 2006 podczas zejścia z Hińczowej Przełęczy znów ujechałem na płacie śniegu. Tym razem towarzyszyło mi totalne poczucie bezradności, ale przewodnik, z którym byłem, wyhamował mnie na linie.
Czwarty raz to dwa lata temu, poślizgnięcie w Kulczyńskim, hamowanie pazurami w gładkiej skale. Skończyło się na strachu, ale dochodziłem do siebie dobrą godzinę...
A Wy?
Mnie zdarzyło się cztery razy, gdy całe życie przeleciało mi w ułamku sekund przez oczami.
Pierwszy raz, jakoś na początku tego wieku. W lipcu, w burzy śnieżnej, podczas schodzenia żlebem Kulczyńskiego, kilka razy na łańcuchach słabłem i robiło mi się ciemno przed oczami.
W 2005, wczesne lato, a więc masa śniegu jeszcze, schodziłem z kolegą ze Świnicy, przed samym Zawratem wpadłem w poślizg na płacie śniegu. Wtedy nie używałem kijków, a raki i czekan to były rzeczy nieznane. Oczywiście nabrałem dość sporej prędkości, ale na szczęście udało mi się jakimś cudem wbić nogami po pas w bardziej miękką warstwę śniegu. Zatrzymałem się kilka metrów przed większą stromizną, gdzie prawdopodobnie zatrzymanie się nie byłoby już możliwe. Kolega wykopywał mnie pół godziny.
W 2006 podczas zejścia z Hińczowej Przełęczy znów ujechałem na płacie śniegu. Tym razem towarzyszyło mi totalne poczucie bezradności, ale przewodnik, z którym byłem, wyhamował mnie na linie.
Czwarty raz to dwa lata temu, poślizgnięcie w Kulczyńskim, hamowanie pazurami w gładkiej skale. Skończyło się na strachu, ale dochodziłem do siebie dobrą godzinę...
A Wy?
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez sokół, łącznie zmieniany 4 razy.
Ja miałem też kilka razy takie sytuacje ale teraz przypomina mi się tylko jedna, jak byłem chyba 3 czy 4 raz w Tatrach. Nie wiedziałem wtedy, że w Tatrach w październiku śnieg leży , no i pojechałem w przemakających butach, letnich spodniach i wybrałem się na Kozi Wierch... to była masakra dla mnie, ale wejść się udało w miarę łatwo, cały przemoczony ale co tam. Jak schodziłem to pojechałem na śniegu jakieś 20 metrów, po czym na łokciach udało mi się wyhamować, jakieś 2 metry przed jakąś przepaścią... potem zjechałem drugi raz pod Siklawą jakieś 30 metrów na tym:
Ale to już z własnej głupoty, bo myślałem, że na tym się da normalnie zjechać na dupie, ale tak sie rozpędziłem, że nie było szans się zatrzymać, tzn. była bo się zatrzymałem na jakimś dupnym, większym ode mnie kamieniu.
Pamiętam jak po tej sytuacji sobie mówiłem, że już więcej w Tatry nie pojadę, że to nie są góry dla mnie i że tam jest za trudno, no i tak do dzisiaj mnie tam ciągnie.
Pewnie potem mi się jeszcze przypomni to dopiszę coś.
Ale to już z własnej głupoty, bo myślałem, że na tym się da normalnie zjechać na dupie, ale tak sie rozpędziłem, że nie było szans się zatrzymać, tzn. była bo się zatrzymałem na jakimś dupnym, większym ode mnie kamieniu.
Pamiętam jak po tej sytuacji sobie mówiłem, że już więcej w Tatry nie pojadę, że to nie są góry dla mnie i że tam jest za trudno, no i tak do dzisiaj mnie tam ciągnie.
Pewnie potem mi się jeszcze przypomni to dopiszę coś.
- Tępy dyszel
- Posty: 2924
- Rejestracja: 2013-07-07, 16:49
- Lokalizacja: Tychy
Może nie było to zagrożenie życia ale tego w Tatrach do końca nie można być pewnym.
Czas i miejsce: Tatry Wysokie, wrzesień 2012, dokładnie gdzie nie podam - tajemniczo musi być
Okoliczności: trawers (błędny) pewnej grani. Nieudolna próba obejścia, pewnej pozornie łatwej półeczki. Poślizg na mokrych trawkach i dupozjazd w kierunku stawu. Zatrzymałem się kilkanaście metrów przed kilkunastometrowymi pionowymi skałkami.
Skutki: zielone gacie, siny tyłek i nogi oraz obdarte ręce od łokci w dół.
Wniosek: tak to jest gdy nie słucha się mądrzejszych od siebie (w newralgicznym dla mnie miejscu, ustaliliśmy, że się wracam - nie posłuchałem).
Foto z okolic tego miejsca. ,,Akcja" kilka minut później. W pobliże tego miejsca wracałem na czworakach, bo bałem się, że jak stanę na tych stromych trawnikach, to znów się gdzieś pośliznę.
Ps. Był jeszcze październik 2012. Dolina Cicha. Jednak tam było dużo gorzej, choć trwało dużo, dużo krócej. Może kiedyś to opiszę. Może.....
Czas i miejsce: Tatry Wysokie, wrzesień 2012, dokładnie gdzie nie podam - tajemniczo musi być
Okoliczności: trawers (błędny) pewnej grani. Nieudolna próba obejścia, pewnej pozornie łatwej półeczki. Poślizg na mokrych trawkach i dupozjazd w kierunku stawu. Zatrzymałem się kilkanaście metrów przed kilkunastometrowymi pionowymi skałkami.
Skutki: zielone gacie, siny tyłek i nogi oraz obdarte ręce od łokci w dół.
Wniosek: tak to jest gdy nie słucha się mądrzejszych od siebie (w newralgicznym dla mnie miejscu, ustaliliśmy, że się wracam - nie posłuchałem).
Foto z okolic tego miejsca. ,,Akcja" kilka minut później. W pobliże tego miejsca wracałem na czworakach, bo bałem się, że jak stanę na tych stromych trawnikach, to znów się gdzieś pośliznę.
Ps. Był jeszcze październik 2012. Dolina Cicha. Jednak tam było dużo gorzej, choć trwało dużo, dużo krócej. Może kiedyś to opiszę. Może.....
Wszyscy Tatry i Tatry. Bedę oryginalny i napiszę o mojej najbardziej dramatycznej przygodzie. Akcja miała miejsce w lutym 2009 roku w Beskidzie Małym.
Niestety przez własną lekkomyślność i chyba niedocenianie Beskidu Małego dostałem brutalną nauczkę. Do rzeczy. Wybraliśmy się ze znajomymi z Praciaków na Gibasówkę właśnie, na zlot Forum beskidzkiego. Dość późno to fakt - start z Praciaków ok. 15, ale w normalnych zimowych warunkach nie powinno to nam zająć więcej niż 3-3,5 godziny. Byliśmy zaopatrzeni w nie najgorsze czołówki, ciepłe picie, czekoladę, w miarę dobre i nieprzemakalne ciuchy, co więcej, większość ekipy znała ten szlak niemalże na pamięć. Niestety w okolicach Anuli zaczyna się śnieżyca. Z przepisowej godziny od rozwidlenia szlaków pod Łamaną Skałą do Gibasowego Gronia zrobiły się 3 (!!!) godziny. Jest ciemno. Na wiatrołomach pod Gibasowym zupełnie gubimy kierunek marszu. Widoczność na kilka metrów, do tego uciążliwy wiatr niosący drobny śnieżek. Ten śnieg zawiewa nasze ślady w kilka minut. W końcu nie wiemy gdzie jesteśmy, choć w sumie to wiemy, Gibasy są "tuż za rogiem", tylko nie wiadomo "za którym". Zaczynamy dzwonić do reszty ekipy, która grzeje się na Gibasach (podchodzili inną drogą). Mówimy o naszej niewesołej sytuacji... Ruszają z odsieczą... Nadzieja zaczyna się tlić, choć w tą pogodę szanse na odnalezienie się są chyba zerowe... Jakimś cudem się jednak odnajdujemy w jakimś młodniku. W świetle czołówki widać zaspy sięgające 3-4 metrów (!!!)... Robimy jeden krok na minutę... Tempo marszu nie rozgrzewa, zaczynamy zamarzać (o jakim marszu mowa)... Około północy (!!!) zaczynamy schodzić na przełaj w dół, już tylko po to aby ratować własne dupska (nazywając rzecz kolokwialnie). Ciągle zdaje mi się, że schodzimy do Kocierza, czyli na północ. Po kilkudziesięciu metrach rycia w śniegu po pas wychodzimy na jakąś wyraźną leśną drogę. Nagle, na drzewie, niebieski szlak. A więc jesteśmy na drodze na Kocoń. Na południowym stoku Gibasowego!!! Jakim cudem, do dziś nie wiem, a minęło już prawie pięć lat. Penetrowałem te miejsca latem, chcąc się chociaż domyślić, gdzie błądziliśmy. Do dziś nie mam pewności. Warunki na niebieskim nie lepsze. Śnieg po pachy, do tego zagradzające drogę drzewa, pod którymi trzeba "przepływać" w tym śniegu. Wiemy, że w tym tempie na Kocoń nie dojdziemy przed świtem, na pewno nie żywi. Dziewczyny łapią się na tym, że opierając się na kijkach w chwili odpoczynku po prostu zasypiają, ucinają sobie kilkusekundowe drzemki. Z resztą nie będę udawał twardziela, też już idę "na ostatnich nogach". W końcu pływamy w tym białym gównie już blisko 12 godzin. Rzut oka na mapę... Przed nami polana Gałasie... Szansa... Dochodzimy... Są budynki... Włam do jednego z domków letniskowych (rano wszystko wyjaśniamy z właścicielką zostawiając u sąsiadów kasę za przepalony opał i wyszklone okno, przez które weszliśmy do środka). Dalej to już grzanie się przy piecu, smażona kiełbasa, suszenie ciuchów, gorąca herbata i kilka godzin snu...
Rano czyli około południa schodzimy na Kocoń, do knajpy "Pod Dębami". W lecie 35-40 minut, wtedy 2,5 godziny rycia w śniegu. Żyjemy...
Zimą nawet te maleńkie i zdeptane góry (pozornie) potrafią urosnąć do rozmiaru Himalajów niemalże i potrafią być groźne.
Na potwierdzenie tego, jak to wtedy wyglądało kilka zdjęć:
W drodze na Gibasy
Rano na Gałasiach (zaspy sięgają 2 metrów)
Zaspy na zejściu do Koconia
Niestety przez własną lekkomyślność i chyba niedocenianie Beskidu Małego dostałem brutalną nauczkę. Do rzeczy. Wybraliśmy się ze znajomymi z Praciaków na Gibasówkę właśnie, na zlot Forum beskidzkiego. Dość późno to fakt - start z Praciaków ok. 15, ale w normalnych zimowych warunkach nie powinno to nam zająć więcej niż 3-3,5 godziny. Byliśmy zaopatrzeni w nie najgorsze czołówki, ciepłe picie, czekoladę, w miarę dobre i nieprzemakalne ciuchy, co więcej, większość ekipy znała ten szlak niemalże na pamięć. Niestety w okolicach Anuli zaczyna się śnieżyca. Z przepisowej godziny od rozwidlenia szlaków pod Łamaną Skałą do Gibasowego Gronia zrobiły się 3 (!!!) godziny. Jest ciemno. Na wiatrołomach pod Gibasowym zupełnie gubimy kierunek marszu. Widoczność na kilka metrów, do tego uciążliwy wiatr niosący drobny śnieżek. Ten śnieg zawiewa nasze ślady w kilka minut. W końcu nie wiemy gdzie jesteśmy, choć w sumie to wiemy, Gibasy są "tuż za rogiem", tylko nie wiadomo "za którym". Zaczynamy dzwonić do reszty ekipy, która grzeje się na Gibasach (podchodzili inną drogą). Mówimy o naszej niewesołej sytuacji... Ruszają z odsieczą... Nadzieja zaczyna się tlić, choć w tą pogodę szanse na odnalezienie się są chyba zerowe... Jakimś cudem się jednak odnajdujemy w jakimś młodniku. W świetle czołówki widać zaspy sięgające 3-4 metrów (!!!)... Robimy jeden krok na minutę... Tempo marszu nie rozgrzewa, zaczynamy zamarzać (o jakim marszu mowa)... Około północy (!!!) zaczynamy schodzić na przełaj w dół, już tylko po to aby ratować własne dupska (nazywając rzecz kolokwialnie). Ciągle zdaje mi się, że schodzimy do Kocierza, czyli na północ. Po kilkudziesięciu metrach rycia w śniegu po pas wychodzimy na jakąś wyraźną leśną drogę. Nagle, na drzewie, niebieski szlak. A więc jesteśmy na drodze na Kocoń. Na południowym stoku Gibasowego!!! Jakim cudem, do dziś nie wiem, a minęło już prawie pięć lat. Penetrowałem te miejsca latem, chcąc się chociaż domyślić, gdzie błądziliśmy. Do dziś nie mam pewności. Warunki na niebieskim nie lepsze. Śnieg po pachy, do tego zagradzające drogę drzewa, pod którymi trzeba "przepływać" w tym śniegu. Wiemy, że w tym tempie na Kocoń nie dojdziemy przed świtem, na pewno nie żywi. Dziewczyny łapią się na tym, że opierając się na kijkach w chwili odpoczynku po prostu zasypiają, ucinają sobie kilkusekundowe drzemki. Z resztą nie będę udawał twardziela, też już idę "na ostatnich nogach". W końcu pływamy w tym białym gównie już blisko 12 godzin. Rzut oka na mapę... Przed nami polana Gałasie... Szansa... Dochodzimy... Są budynki... Włam do jednego z domków letniskowych (rano wszystko wyjaśniamy z właścicielką zostawiając u sąsiadów kasę za przepalony opał i wyszklone okno, przez które weszliśmy do środka). Dalej to już grzanie się przy piecu, smażona kiełbasa, suszenie ciuchów, gorąca herbata i kilka godzin snu...
Rano czyli około południa schodzimy na Kocoń, do knajpy "Pod Dębami". W lecie 35-40 minut, wtedy 2,5 godziny rycia w śniegu. Żyjemy...
Zimą nawet te maleńkie i zdeptane góry (pozornie) potrafią urosnąć do rozmiaru Himalajów niemalże i potrafią być groźne.
Na potwierdzenie tego, jak to wtedy wyglądało kilka zdjęć:
W drodze na Gibasy
Rano na Gałasiach (zaspy sięgają 2 metrów)
Zaspy na zejściu do Koconia
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Miałem takie sytuacje zimą , może 2 ,3 razy , jednak czy było bezpośrednie zagrożenie życia? Może bardziej zdrowia. To były niekontrolowane ślizgi , jednak do wybronienia dzięki czekanowi. Raz pamiętam na Rohaczu w kwietniu zawadziłem rakiem o nogawkę spodni i straciłe równowagę , w ostatniej chwili jednak zdążyłem chwycić się skały , a pode mną dosyć strome urwisko. Sposób w jaki chodzę po Tatrach w dużej mierze się przyczynia do stwarzania sobie niebezpiecznych sytuacji , ale ja tak po prostu lubię , kręci mnie ta adrenalina ::) balansowanie na granicy.....No i zimą pierwszy raz na Babiej , wchodziłem wtedy Percią i momentami było ciężko szczególnie na odcinku łańcuchów i klamer , nie miałem wtedy jeszcze raków ani czekana a tam ślisko jak diabli , było gdzie polecieć gdybym ujechał.
He he, pamiętam zamieszanie wokół tego zlotu co Darek pisze
Mnie nic wielkiego się nie zdarzyło jak do tej pory, na szczęście. Raz jedynie, późną już pora w Mylnej padła mi latarka i było nie ciekawie, w sensie uczucia, bo to paskudne wrażenie. Udało się jakoś wyleźć, bo latarka miała jeszcze migacz, który czasem błysną, ale poobijany po głowie byłem nie źle.
W sumie mogliśmy (bo byłem z dziewczyną, ot taka randka w ciemno nam się trafiła :-D ) siedzieć i czekać, na następny dzień pewnie by ktoś przylazł z turystów to by sie z nim wyszło, ale jakoś sie udało.
Generalnie jak wyszliśmy to dopiero wtedy nogi mi trochę odjęło z przejęcia
Mnie nic wielkiego się nie zdarzyło jak do tej pory, na szczęście. Raz jedynie, późną już pora w Mylnej padła mi latarka i było nie ciekawie, w sensie uczucia, bo to paskudne wrażenie. Udało się jakoś wyleźć, bo latarka miała jeszcze migacz, który czasem błysną, ale poobijany po głowie byłem nie źle.
W sumie mogliśmy (bo byłem z dziewczyną, ot taka randka w ciemno nam się trafiła :-D ) siedzieć i czekać, na następny dzień pewnie by ktoś przylazł z turystów to by sie z nim wyszło, ale jakoś sie udało.
Generalnie jak wyszliśmy to dopiero wtedy nogi mi trochę odjęło z przejęcia
Różnie bywało, nie raz i nie dwa bałam się jak diabli. Lubię kontrolowane ryzyko, na zasadzie jest ryzyko jest zabawa albo pierogi albo sława. Wlazłam już na miśka, byłam wśród watahy, cięliśmy lód siekierą, aby sprawdzić w którym kierunku płynie woda, pies zimą wyciągał mnie z dołu, bez Burana zginęłabym marnie, byłam w bagnie po pas, żmija przesunęła mi się po stopie, jestem alergiczką itd. itp. Mój anioł stróż ze mną ma dużo roboty.
To prywatnie, a służbowo jestem zaprzeczeniem samej siebie. Rozważna, roztropna, wszystko zapięte na ostatni guzik, zero ryzyka ale często pracuję z grupami niestandardowymi. Największy koszmar przeżyłam jako przewodnik na Szeroki Wierchu. Prowadziłam grupę dzieci, wśród nich było jeno diablątko. Na Tarnicę szło trzymane za ręce przez dwie nauczycielki, na górze już miało podarte spodenki. Przy zejściu jak zwykle wędrowałam pierwsza, a na zamku był dzieciak z nauczycielkami. Na granicy lasy usłyszałam krzyk, to był wrzask przerażenia. Odwracam się, widzę szpaler dzieci, a na końcu na kamieniu jest poskręcane ciałko chłopaka. To było straszne, wyglądał jak szmaciana lalka rzucona z góry na kamień. Podchodziłam wśród przerażonych dzieci do góry, nic niby nie czułam, byłam poza sobą, tego uczucia nigdy nie zapomnę. To było piekło. Podeszłam do dzieciaka, był tak dziwnie poskręcany, wzięłam i dotknęłam jego szyi. Wyczułam puls...i chłopiec otworzył oczy. To był chyba najpiękniejszy moment w moim życiu. GOPR, akcja itd. W szpitalu okazało się, że dzieciak miał tylko małego guza mimo iż walnął głową w kamień i stracił przytomność
To prywatnie, a służbowo jestem zaprzeczeniem samej siebie. Rozważna, roztropna, wszystko zapięte na ostatni guzik, zero ryzyka ale często pracuję z grupami niestandardowymi. Największy koszmar przeżyłam jako przewodnik na Szeroki Wierchu. Prowadziłam grupę dzieci, wśród nich było jeno diablątko. Na Tarnicę szło trzymane za ręce przez dwie nauczycielki, na górze już miało podarte spodenki. Przy zejściu jak zwykle wędrowałam pierwsza, a na zamku był dzieciak z nauczycielkami. Na granicy lasy usłyszałam krzyk, to był wrzask przerażenia. Odwracam się, widzę szpaler dzieci, a na końcu na kamieniu jest poskręcane ciałko chłopaka. To było straszne, wyglądał jak szmaciana lalka rzucona z góry na kamień. Podchodziłam wśród przerażonych dzieci do góry, nic niby nie czułam, byłam poza sobą, tego uczucia nigdy nie zapomnę. To było piekło. Podeszłam do dzieciaka, był tak dziwnie poskręcany, wzięłam i dotknęłam jego szyi. Wyczułam puls...i chłopiec otworzył oczy. To był chyba najpiękniejszy moment w moim życiu. GOPR, akcja itd. W szpitalu okazało się, że dzieciak miał tylko małego guza mimo iż walnął głową w kamień i stracił przytomność
Na Grzesiu rozbiła nam się butelka wiśniówki. Jedyna na trzy osoby. Osiwieliśmy i cudem dotarliśmy do schroniska.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
A widzisz, w Tatrach Konie są kulturalne. Ani na Koniu Lodowym, ani na Rohackim takich dramatów nie przeżyłem.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Panie , za pierwszym razem na Lodowym byłem z Don Biskupem. On zawsze ma przy sobie mszalne.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Największą tarumę to ja przeżyłem schodząc od siodła pod Klimczokiem w kierunku Chaty Wuja Toma - we wrześniu zeszłego roku, przy pięknej słonecznej pogodzie.
To byla moja pierwsza wycieczka po złamaniu nogi i po dwóch operacjach. Cztery miesiące bylem unieruchomiony i w Śląski pojechalem 3 tygodnie od momentu kiedy zacząłem chodzić. Wyjechałem kolejką na Szyndzielnię i chcialem trochę pochodzić mając w każdej chwili (jakby coś się z nogą stało) możliwość szybkiego dotarcia do jakiegokolwiek schroniska.
Przy schodzeniu do CWT strasznie się zacząłem bać, że na tym szutrze i kamieniach się przewrócę, albo źle stanę i ponownie coś mi się stanie z nogą. Byłem bliski paniki niemal, schodziłem nieprawdopodobnie wolno i oczami wyobraźni widziałem jak ponownie lamię nogę... W życiu takiego strachu w górach nie przeżyłem jak wtedy...
To byla moja pierwsza wycieczka po złamaniu nogi i po dwóch operacjach. Cztery miesiące bylem unieruchomiony i w Śląski pojechalem 3 tygodnie od momentu kiedy zacząłem chodzić. Wyjechałem kolejką na Szyndzielnię i chcialem trochę pochodzić mając w każdej chwili (jakby coś się z nogą stało) możliwość szybkiego dotarcia do jakiegokolwiek schroniska.
Przy schodzeniu do CWT strasznie się zacząłem bać, że na tym szutrze i kamieniach się przewrócę, albo źle stanę i ponownie coś mi się stanie z nogą. Byłem bliski paniki niemal, schodziłem nieprawdopodobnie wolno i oczami wyobraźni widziałem jak ponownie lamię nogę... W życiu takiego strachu w górach nie przeżyłem jak wtedy...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 36 gości