Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Roztocze cerkwiami malowane

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-07-13, 12:49   

laynn napisał/a:
Rok temu jakoś Ci upały nie przeszkadzały

W górach mi nie przeszkadzały, ponieważ było - jak wspomniałem wyżej - 24-26 stopni. To nie upał.

Natomiast niżej było koszmarnie. Nawet pisałem, że przed siódmą ciężko było wyjść, bo słońce wypalało skórę.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-07-13, 16:01   

Mówi się, że w Polsce granice rozbiorów są nadal widoczne. W dużym stopniu to prawda, natomiast czasem okazuje się, że i granice województw doskonale widać w terenie, nawet jeśli nie ma żadnego znaku. Przykładem może być droga wojewódzka nr 867. Prowadzi ona z Hrebennego w województwie lubelskim aż do Sieniawy w podkarpackim, ale jeszcze kilka lat temu asfalt kończył się w ostatniej miejscowości lubelskiego (Siedliska), a zaczynał w pierwszej podkarpackiego (Prusie) :D . Przez las, ponad trzy kilometry, trzeba było mknąć piaszczystą gruntówką. Ten odcinek, wyglądający dobrze na mapach, ale nie do przebycia przez ciężarówki, a przy deszczowej aurze również przez auta osobowe, uzupełniono w 2014 roku, lecz nadal na wielu tablicach i w informatorach widać starą lukę, co wywołuje spore zdziwienie.

Kierowca, którego złapałem na stopa, wysadza nas na obrzeżach Prusia (Прусе). Idziemy zobaczyć cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, od czasów wywózek kościół św. Józefa, choć podobno odbywają się w niej również nabożeństwa unickie. Świątynia jest dość prosta konstrukcyjnie, obok stoi dzwonnica, na którą można wejść i podziwiać okoliczne pola rzepaku. Przedtem z poziomu ziemi zwiedzał je Piotrek i to tak intensywnie, że ugryzła go pszczoła.




Brama nie zawsze daje się łatwo sforsować ;) . Może dlatego, że chroni pomnik papieski z małą figurą JP2 jako Buddy.



Widzimy biegnącego do nas małego chłopca, elegancko ubranego.
- Przepraszamy państwa - łapie oddech. - Że drzwi kościoła są zamknięte, ale zaraz będzie pogrzeb.
Faktycznie na pobliskim cmentarzu kręcą się jacyś ludzie.
- Po pogrzebie będzie można zajrzeć do środka, zapraszamy.
Miło, ponoć wewnątrz zachowała się część ikonostasu, ale postanawiamy tu nie czekać półtorej godziny, bowiem w kolejnej wiosce ma znajdować się sklep! Tak nam powiedział facet od podwózki. Wbrew wczorajszym słowom pograniczników Werchrata sklep posiada, tylko działa on jedynie do czternastej! To lepsza opcja niż tkwienie pod cerkwią, ale telefonicznie przekazujemy wieści reszcie grupy cisnącej asfaltem. Oni załapali się na zwiedzanie, a nawet na kłótnie dwójki dzieci o to, kto będzie bił w dzwon :D .

Do Werchraty (Верхрата, w latach 1971-1981 Boguszów) najlepiej też byłoby podjechać, ale jakoś nie pojawia się żadne auto. Idziemy zatem przez las, powoli zbliżając się do terenów zabudowanych. A te na początku tworzy... osiedle holenderskich domków! Na wynajem, na sprzedaż, na złom?


Wreszcie pojawia się jakiś wóz. Zatrzymuje się para dziadków. Chętnie pomogą, lecz jadą tylko kawałeczek. Chwilę potem staje wąsaty jegomość, ten dla odmiany ma bardzo mały samochód, więc do środka pakuje się Buba z Piotrkiem, a ja wrzucam plecak. Bez obciążenia to można od razu zwiększyć tempo!


Można, ale nie śpieszy mi się, na spokojnie przyglądam się okolicy. Za osiedlem PGR-owskich domów widzę opuszczony albo nigdy niedokończony blok. Jest też kilka starych chałup i samotne kapliczki.




Przedwojenna Werchrata była dużą wsią, liczącą prawie cztery tysiące ludzi, w zdecydowanej większości Ukraińców. Byli oni mocno zaangażowani politycznie, miejscowość uchodziła za lokalne centrum ukraińskiego ruchu narodowego, także i UPA posiadała duże poparcie. Z tego też powodu po wojnie zdarzały się najazdy polskiego wojska na wioskę, podczas których porywano, bito, a czasem zabijano mieszkańców. Również wywózki na zachód miały tutaj często brutalny charakter, zwłaszcza kiedy ludność próbowała stawiać bierny, a czasem i czynny opór. Wioskę "wyczyszczono" w maju 1947 roku, natomiast w lipcu niemal cała jej zabudowa spłonęła, podpalona przez banderowców. Upowcy utrudniali w ten sposób przyszłe osadnictwo Polaków. Miało to również motyw ideologiczny, którego jednak nie kupuję: "popalone wsie i stepy lepiej będą świadczyć o przynależności tych ziem do narodu ukraińskiego jak najsprawiedliwszy plebiscyt". Co ciekawe, tak dużemu pożarowi można było zapobiec. Ochroną opustoszałej Werchraty zajmowała się załoga posterunku milicji w Prusiu, jednak feralnej nocy dowódca MO w stopniu sierżanta wracał z Horyńca, gdzie w restauracji "wprawił się w stan nietrzeźwy". Widząc na miejscu ogień nie zareagował, a podwładnym z posterunku kazał położyć się spać. Upojenie alkoholowe komendanta oznaczało dla wioski konieczność budowy nowych domów, a dla niego samego trzy lata więzienia.

Zachodzę na chwilę na cmentarz. Sporo wschodnich grobów, niektóre krzyże dosłownie chylą się ku upadkowi.



Bubę i Piotrka znajduję pod sklepem. Przy takiej temperaturze wejść do chłodnego wnętrza i kupić coś zimnego do picia to czysta przyjemność. Wdaję się także w pogawędkę z właścicielką. Interes idzie średnio, delikatnie pisząc. Konkurencję robią dwa sklepy obwoźne, które zjawiają się codziennie i przejmują klientów. Być może na zimę trzeba będzie zawiesić działalność, bo do drogiego prądu dojedzie jeszcze ogrzewanie. Tym bardziej warto wspierać działalność takich obiektów, gdyż coraz ich mniej w krajobrazie. A jeśli chodzi o bzdury podawane przez SG ("w Werchracie nie ma sklepu") to pani tylko machnęła ręką.


Zaraz za sklepem znajduje się cmentarz wojenny, na którym pochowani są żołnierze armii austro-węgierskiej polegli w 1915 roku. Nekropolia jest skromna i nie posiada już nic ze swoich oryginalnych elementów.


Spalenie Werchraty przetrwała okazała cerkiew św. Jerzego poświęcona w 1910 roku. Według wywieszonych w gablotkach kartek kopuły mają przypominać te na bazylice św. Piotra, ale kogoś chyba poniosła zbytnio fantazja ;) .


Po wojnie cerkiew stała się kościołem św. Józefa Robotnika i we wnętrzach nie znajdziemy praktycznie niczego, co przypominałoby dawnych użytkowników. Jedyną pozostałością z unickich czasów jest ikona wmontowana w boczny ołtarz, ale... akurat jej nie było.



Autobusy odjeżdżają rzadko, więc aby umilić długie czekanie na przystanku ustawiono krzesła. Prawdopodobnie wyniesione z jakiegoś kina :P .


Dostajemy wieści, że reszta ekipy ominie Werchratę i sunie od razu do potencjalnego miejsca noclegowego. Zbieramy się zatem i my. Pustą szosą wspinamy się na wzgórze, z którego widać położoną w dole wioskę.



Przed przejazdem kolejowym łapiemy stopa, który podwozi nas kilka kilometrów, zatem do Dziewięcierza (Дев'ятир) przybywamy pierwsi. Dziewięcierz był kolejną dużą wioską, w której oprócz ponad dwóch tysięcy Ukraińców mieszkało jeszcze kilkudziesięciu Niemców i Żydów oraz garstka Polaków. Składał się z wielu przysiółków, nazwa wskazuje, że z dziewięciu, lecz było ich więcej. Po wojnie przedzieliła go granica polsko-radziecka. Za zaoranym pasem i zasiekami została m.in. osada Einsingen, założona przez kolonistów fryderycjańskich (dzisiaj również nazywa się Dziewięcierz/Dziewięciory) oraz kilka innych.
W wiosce wybudowano cerkiew Podwyższenia Krzyża Świętego. Drewnianą, ale otoczoną kamiennym murem wraz z bramami i kaplicami. Cerkiew wraz z dużym cmentarzem znalazła się kilkaset metrów od granicy, choć czasem można znaleźć informacje, że początkowo włączoną ją do ZSRR, a potem zwrócono Polsce. Żadne poważne źródła nie wspominają o korekcie granicznej akurat w tym miejscu. Również teza, że cerkiew przyznano Polsce, a cmentarz Sowietom wydaje się nieprawdopodobna, bowiem leżą one obok siebie, oddzielone jedynie murem! W każdym razie świątynię rozebrano na przełomie lat 40. i 50., przetrwała jedynie kamienna podmurówka, zarośnięte bramy, pojedyncze pomniki...




W bagnistym lasku schowała się tzw. kaplica na wodzie, część ekipy idzie ją zobaczyć. Tymczasem ja kręcę się po cmentarzu, naprawdę dużym i sprawiającym dość surrealistyczne wrażenie na odludziu. Po prostu ślady nieistniejącej cywilizacji plus kostka Bauma.




Jesteśmy w linii prostej mniej niż trzysta metrów od granicy, a od dawnego Einsingen około półtora kilometra. Na starej mapie WIG zaznaczyłem położenie cerkwi oraz aktualny przebieg granicy.


Z oczywistych względów budzimy niepokój Straży Granicznej. Najpierw przemknął patrol samochodowy, potem zjawia się motocyklista. O dziwo, nowinę o naszej obecności przekazała im placówka z Hrebennego, ale...
- ...moi przełożeni chcą wiedzieć, gdzie będziecie spali - mówi uprzejmie funkcjonariusz.
Dobre pytanie. Jest dopiero przed czwartą, a tu nie za bardzo jest się gdzie rozbić. Pogranicznik proponuje różne opcje, byle nie chodzić w kierunku granicy. Ale czemu, przecież to nie jest zabronione? Rzecz jasna nie mamy takiego zamiaru, bo wtedy na pewno mielibyśmy ciągłe pobudki w nocy, ale problem jest.
Wyciągamy mapy. Z kilku opcji wybieramy dość odległą, a mianowicie okolice Nowin Horynieckich. Zastanawialiśmy się tak długo, że motocyklista odjechał, za to zjawił się kolejny patrol w aucie, który musiał zadać standardowe, fetyszowskie pytanie:
- A przy granicy byliście?
Przechodzimy przez to, co zostało z Dziewięcierza, czyli obok kilku chałup. Przy jednej z nich rozmawiamy chwilę z panią kopiącą w ogródku.


W lesie pojawia się asfalt i nagle słychać pohukiwanie sowy, która przeleciała niedaleko nas. A potem warkot silnika. Hmm, to przecież droga niepubliczna. Leśnicy? Nie, zjawia się półciężarówka.
- Idziecie do Nowin? To wskakujcie na pakę!
No i wskoczyliśmy, spełniając jedno z wyprawowych marzeń, aby przejechać się tak stopem! Na fotelu pasażera siedzi pani, z którą przed chwilą rozmawialiśmy. Prowadzi gdzieś w pobliżu agroturystykę, próbowała nas namówić na nocleg, ale wiadomo było, że nie ma to szans, więc podjeżdżamy większość trasy na trzęsąco ;) . Wszyscy z wyjątkiem Krwawego, który został gdzieś z tyłu i nie załapał się na podwózkę.




Wyskakujemy w pobliżu kamieni słońca. Po serdecznym pożegnaniu z państwem od podwózki (jadą na zakupy bocznymi drogami, bo "główna jest do dupy") idziemy zobaczyć owo cudo kryjące się w lesie. Mimo szumnej nazwy okazało się dosłownie dwoma kamieniami, jeden z dziurą, w którą można było włożyć głowę albo coś innego. Ponoć wieki temu przedsłowiańskie ludy odprawiały tu swoje modły, ale atrakcja to średnia.


Nowiny Horynieckie (Новини Горинецькі) były przed wojną nietypową wsią, bo głównie zamieszkałą przez Polaków. Przez to stały się celem ataków UPA, spalono domy, część polskiej ludności przeniosła się w inne miejsca. Nie posiadały cerkwi, za to w leśnym wąwozie postawiono drewnianą katolicką kaplicę Maryjną.


W środku znajduje się figura uchodząca za cudowną, stąd w grubej księdze pełno próśb i podziękowań. Po lekturze wpisów dochodzimy do wniosku, że głównym problemem pielgrzymów nie były wcale kwestie zdrowotne, ale występujący u rodziny alkoholizm oraz utrata wiary. No cóż, na to drugie raczej żadna modlitwa nie pomoże.


Tutejsze źródła podobno także mają lecznicze właściwości. Na pewno woda jest smaczna, przyjemnie chłodna, więc wszyscy rzucili się do mycia. Nawet Krwawy, który w końcu dotarł ze swoim wózkiem. Na miejscu można również kupić plastikowe butelki, aby zabrać wodę ze sobą. Zastanawiam się, czy jak butlę tylko wypożyczę, to powinienem zapłacić pełną kwotę czy może mam jakąś zniżkę? Decyduję się na największy, pięciolitrowy baniak, który zatargam na nocleg.


Na mapie zaznaczono jakąś wiatę, ale ta okazała się... ołtarzem polowym. Rozkładamy się zatem na skraju dużej polany. Wystarczająco blisko kaplicy, aby móc rano uzupełnić zapasy wody i jednocześnie dość daleko, aby nikt nas nie niepokoił.


Mimo, że nie jesteśmy w lesie, to zachowujemy pełne środki ostrożności i pod ognisko wykopana zostaje jama, tak aby można je w pełni kontrolować. I znów na kolację będę kanapki z ognia, kiełbaski, bulgocze gotowana woda.

_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2023-07-13, 16:06   

Na Peliesacu musiałbym startować z poziomu morza, bądź z przełęczy z ok 300metrów. I tam było nie 24-26 stopni, ale wtedy było ok, a ja przesadzałem :P
ech... :D
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-07-13, 16:49   

Generalnie tak, zazwyczaj przesadzasz ;)

Choć po prawdzie to bardziej się boję o wóz, biorąc pod uwagę, że on naprawdę nie lubi takich upałów.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Sebastian 


Wiek: 51
Dołączył: 09 Lis 2017
Posty: 5847
Skąd: Kraków

Wysłany: 2023-07-15, 12:21   

Dwie ostatnie części relacji mają dużo wspólnego z Niskim, czy Podlasiem, czyli generalnie widać wspólny mianownik dla polskiej ściany wschodniej. Widzę, że zderzeń z SG mieliście aż nadto ;) Można by odnieść wrażenie, że sporo było tam łażenia po asfalcie, prawdziwa przyjemność w taki upał.

Pudelek napisał/a:
Kąpiel chodziła za mną od wczoraj, bo w tej temperaturze człowiek poci się jak mysz! ;)


Jak dla mnie to przykład totalnie niedobranych gatek do panujących warunków pogodowych, nieźle się tam musiało gotować ;) Buty też raczej wysokogórskie.

Pudelek napisał/a:
- Poznaliście się na forach górskich i blogach, ciekawe - kiwa głową pogranicznik, ale naprawdę ciekawe jest to, że o tym nikt mu nie mówił.

Po prostu jesteście celebrytami.

Pudelek napisał/a:
Jedno z nich, pod wezwaniem św. Antoniego, świetnie nadaje się na mycie i uzupełnienie wody

Umyć się i napić ze świętego źródełka - bezcenne ;)

Pudelek napisał/a:
Aparatem Buby robimy pamiątkowe zdjęcie, na którym dobrze widać rozmaite podejście w ubieraniu się do panującej temperatury ;) .


Podobno kobietom zawsze jest zimno, co widać na tym obrazku. Dla mnie najbardziej adekwatnie ubrany jest osobnik drugi po prawej, jeśli te spodenki są sportowe (a tak na oko są), to ma dodatkowy plus.
_________________
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Profil Facebook
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-07-15, 13:55   

Pudelek napisał/a:
to czym ja bym się zajmował nie ma większego znaczenia, ale jeśli nie chcą żyć w ruskim mirze (a większość chyba nie chce), to nie osiągną tego spieprzając za granicę. Nikt za nich Ruskich nie pokona. Posyłanie Ukrainie broni i jednocześnie pozwalanie, aby poborowi z niej uciekali, to rozdwojenie jaźni.


Opieranie pokonania kogokolwiek nie na zawodowym wojsku (czy chociazby ochotnikach), ale na ludziach, ktorzy nie chca walczyc i przy pierwszej nadarzającej się okazji spierdzielą gdziekolwiek - tez nie jest najlepszym pomyslem i niezbyt wróży sukcesy....
Pomysł, ze kraj jest wiezieniem, z którego nie wypuszcza się ludzi, przetrzymuje ich siłą i wysyla paczkami na mięso armatnie - raczej tez kojarzy sie z innymi systemami polityczno-spolecznymi niz obecna Ukraina chyba chciałaby dążyć i naśladować...

Cytat:
no i w sumie kąpaliśmy się dokładnie w takiej samej wodzie, bo nie ma szans, aby kilometr dalej się oczyściła ;)


Niekoniecznie. Zalezy tez jakie były brzegi i co z nich w tym miejscu było wbełtane do wody. Ten stawek mi sie wydawał taki gliniasty a woda az gęsta od tej gliny, wiec zapewne glina tez by była na mnie. A kawałek dalej woda płynela wsrod traw i galezi, momentami dosc wartko wiec glina sie gdzies po drodze straciła. Poza tym to wszystko tylko w wypadku jesli staw byl przeplywowy - a tego nie jestem do konca pewna. Np i nad stawem zle by sie prało - raz ze mydło by pływało na dlugo, wiec wlasciciel pewnie nie byl by zachwycony, no i te brzegi takie niewygodne.
No nie wiem - dla mnie rzeka byla super a staw sie nei nadawal - widac ludzie maja rozne kryteria. Np. Piotrek pewnie ma inne zdanie o "dogodnosci brzegow" ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2023-07-15, 14:57, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-07-15, 15:13   

Cytat:
Można, ale nie śpieszy mi się, na spokojnie przyglądam się okolicy. Za osiedlem PGR-owskich domów widzę opuszczony albo nigdy niedokończony blok. Jest też kilka starych chałup i samotne kapliczki.


To jest wlasnie dylemat! Z jedej strony fajnie podjechac a z drugiej potem zal tego co sie przegapilo!

Cytat:
Przedwojenna Werchrata była dużą wsią, liczącą prawie cztery tysiące ludzi, w zdecydowanej większości Ukraińców. Byli oni mocno zaangażowani politycznie, miejscowość uchodziła za lokalne centrum ukraińskiego ruchu narodowego, także i UPA posiadała duże poparcie. Z tego też powodu po wojnie zdarzały się najazdy polskiego wojska na wioskę, podczas których porywano, bito, a czasem zabijano mieszkańców. Również wywózki na zachód miały tutaj często brutalny charakter, zwłaszcza kiedy ludność próbowała stawiać bierny, a czasem i czynny opór. Wioskę "wyczyszczono" w maju 1947 roku, natomiast w lipcu niemal cała jej zabudowa spłonęła, podpalona przez banderowców. Upowcy utrudniali w ten sposób przyszłe osadnictwo Polaków. Miało to również motyw ideologiczny, którego jednak nie kupuję: "popalone wsie i stepy lepiej będą świadczyć o przynależności tych ziem do narodu ukraińskiego jak najsprawiedliwszy plebiscyt". Co ciekawe, tak dużemu pożarowi można było zapobiec. Ochroną opustoszałej Werchraty zajmowała się załoga posterunku milicji w Prusiu, jednak feralnej nocy dowódca MO w stopniu sierżanta wracał z Horyńca, gdzie w restauracji "wprawił się w stan nietrzeźwy". Widząc na miejscu ogień nie zareagował, a podwładnym z posterunku kazał położyć się spać. Upojenie alkoholowe komendanta oznaczało dla wioski konieczność budowy nowych domów, a dla niego samego trzy lata więzienia.


Ciekawe w ktorej knajpie pil komendant?? pewnie juz jej nie ma... ale ciekawe w ktorym miejscu i jak wygladala. Babka z Piwnicy mowila, ze ta poprzednia w tym miejscu miala dosc dlugą historie, a i spelunka wygladala tak jakby mogla tam stac "od zawsze" - acz czy od 75 lat? To jest pytanie!

Cytat:
W wiosce wybudowano cerkiew Podwyższenia Krzyża Świętego. Drewnianą, ale otoczoną kamiennym murem wraz z bramami i kaplicami. Cerkiew wraz z dużym cmentarzem znalazła się kilkaset metrów od granicy, choć czasem można znaleźć informacje, że początkowo włączoną ją do ZSRR, a potem zwrócono Polsce. Żadne poważne źródła nie wspominają o korekcie granicznej akurat w tym miejscu. Również teza, że cerkiew przyznano Polsce, a cmentarz Sowietom wydaje się nieprawdopodobna, bowiem leżą one obok siebie, oddzielone jedynie murem! W każdym razie świątynię rozebrano na przełomie lat 40. i 50., przetrwała jedynie kamienna podmurówka, zarośnięte bramy, pojedyncze pomniki...


Moze bylo jak w Dubnicy, gdzie koles noca przesunal slupki graniczne o kilkadziesiat metrow aby zwiekszyc sobie pole (i umozliwic zawrocenie traktorem) - tym samym trwale zwiekszajac terytorium Polski, bo tydzien pozniej je wbetonowali na dobre. Mysle, ze takich drobnych "korekt" moglo troche byc. I pewnie nie bardzo ich autorzy chcieli sie przyznawac nawet po latach - a czasem zostalo tylko w ustnych podaniach i legendach.

Cytat:
W bagnistym lasku schowała się tzw. kaplica na wodzie, część ekipy idzie ją zobaczyć. Tymczasem ja kręcę się po cmentarzu, naprawdę dużym i sprawiającym dość surrealistyczne wrażenie na odludziu. Po prostu ślady nieistniejącej cywilizacji plus kostka Bauma.


Kostka bauma to nieodlaczny symbol tej cywilizacji!

Cytat:
No i wskoczyliśmy, spełniając jedno z wyprawowych marzeń, aby przejechać się tak stopem! Na fotelu pasażera siedzi pani, z którą przed chwilą rozmawialiśmy. Prowadzi gdzieś w pobliżu agroturystykę, próbowała nas namówić na nocleg, ale wiadomo było, że nie ma to szans, więc podjeżdżamy większość trasy na trzęsąco ;) . Wszyscy z wyjątkiem Krwawego, który został gdzieś z tyłu i nie załapał się na podwózkę.


Ale Krwawy mial pecha! Ja bym sobie nie wybaczyla na jego miejscu!

Cytat:
W środku znajduje się figura uchodząca za cudowną, stąd w grubej księdze pełno próśb i podziękowań. Po lekturze wpisów dochodzimy do wniosku, że głównym problemem pielgrzymów nie były wcale kwestie zdrowotne, ale występujący u rodziny alkoholizm oraz utrata wiary. No cóż, na to drugie raczej żadna modlitwa nie pomoże.


Alkoholizm to tez w pewnym sensie choroba... a napewno czynnik wywołujący problemy zdrowotne.



Cytat:
Tutejsze źródła podobno także mają lecznicze właściwości. Na pewno woda jest smaczna, przyjemnie chłodna, więc wszyscy rzucili się do mycia. Nawet Krwawy, który w końcu dotarł ze swoim wózkiem. Na miejscu można również kupić plastikowe butelki, aby zabrać wodę ze sobą. Zastanawiam się, czy jak butlę tylko wypożyczę, to powinienem zapłacić pełną kwotę czy może mam jakąś zniżkę? Decyduję się na największy, pięciolitrowy baniak, który zatargam na nocleg.


Jakby co to ja zaplacilam hurtem za wszystkich :) Czulam wewnetrzna potrzebe dofinansowania tego pieknego miejsca - za to ze jest otwarte i nie zmienilo sie prawie nic od 20 lat!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2023-07-15, 15:15, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-07-30, 14:24   

Sebastian napisał/a:
Jak dla mnie to przykład totalnie niedobranych gatek do panujących warunków pogodowych, nieźle się tam musiało gotować Buty też raczej wysokogórskie.

gatki się akurat nieźle sprawdzają, bo są lekkie i przewiewne. Buty tak, górskie, ale nie mam, niestety, butów do takich długodystansowych wypraw nizinnych. Jednego dnia chodziłem w sandałach, lecz one nie wytrzymały tego, może lepiej sprawdziłyby się jakieś adidasy, lecz te mam z kolei do biegania jedynie. Wbrew pozorom te buty górskie dobrze sobie radzą w wysokie temperatury, stopa się w nich nie gotuje.

Sebastian napisał/a:
Podobno kobietom zawsze jest zimno, co widać na tym obrazku. Dla mnie najbardziej adekwatnie ubrany jest osobnik drugi po prawej, jeśli te spodenki są sportowe (a tak na oko są), to ma dodatkowy plus.

osobnik ów, czyli Piotrek, ubrał się tak dopiero we wtorek rano, bo poprzedni dzień łaził cały czas w spodniach moro ;)

buba napisał/a:
Opieranie pokonania kogokolwiek nie na zawodowym wojsku (czy chociazby ochotnikach), ale na ludziach, ktorzy nie chca walczyc i przy pierwszej nadarzającej się okazji spierdzielą gdziekolwiek - tez nie jest najlepszym pomyslem i niezbyt wróży sukcesy....
Pomysł, ze kraj jest wiezieniem, z którego nie wypuszcza się ludzi, przetrzymuje ich siłą i wysyla paczkami na mięso armatnie - raczej tez kojarzy sie z innymi systemami polityczno-spolecznymi niz obecna Ukraina chyba chciałaby dążyć i naśladować...

chyba nie byłoby jeszcze w historii, przynajmniej najnowszej, wojny, w której można by odnieść sukces opierając się tylko na żołnierzach zawodowych i ochotnikach. Pomijam interwencje Amerykanów daleko od siebie, bo oni mają tak dużą armię, że mogą sobie pozwolić na wysyłanie jedynie "zainteresowanych", ale każda wojna to pobór. Zwłaszcza, że to nie jest jakaś mała wojenka graniczna, ale tak naprawdę o być albo nie być Ukrainy jako samodzielnego państwa. Czy w 1939 roku pytano się młodych Polaków czy chcą walczyć? Czy w 1944/45 pytano o to Niemców? Albo Francuzom, Brytyjczykom dawano wybór? Nie, bo to jest wojna!
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy może być żołnierzem, że są wyjątki, ale jak widzę kolejnego młodego, w pełni zdrowego Ukraińca który mi się chwali, że spieprzył przed poborem, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Jaki sens ma wysyłanie tam pomocy wojskowej, jeśli nie będzie miał kto sprzętu obsługiwać?

A najbardziej mnie wkurzyło jak słyszałem np. o zatrudnianiu ukraińskich lekarzy, którzy masowo zostawiali swoich pacjentów i wiali do Polski! I jeszcze polskie szpitale się tym chwaliły! Ukraińscy lekarze błyskawicznie zapominali o swoich zobowiązaniach, przysięgach itp i pryskali na wschód. Jednocześnie polscy lekarze i sanitariusze jechali na Ukrainę tam pomagać i leczyć :! Czy to jest normalne?? Przecież to paranoja.

buba napisał/a:
Np i nad stawem zle by sie prało - raz ze mydło by pływało na dlugo, wiec wlasciciel pewnie nie byl by zachwycony, no i te brzegi takie niewygodne.

przecież tam był pomost, idealny do użycia ;) Ciekaw jestem kto był właścicielem tego stawu, skoro woda szła z rzeki?

buba napisał/a:
Ciekawe w ktorej knajpie pil komendant?? pewnie juz jej nie ma... ale ciekawe w ktorym miejscu i jak wygladala. Babka z Piwnicy mowila, ze ta poprzednia w tym miejscu miala dosc dlugą historie, a i spelunka wygladala tak jakby mogla tam stac "od zawsze" - acz czy od 75 lat? To jest pytanie!

spelunka to raczej lata 90-te prędzej, taka konstrukcja z wczesnego kapitalizmu. A komendant pewnie pił w najlepszym lokalu, bo szarża ;)

buba napisał/a:
Moze bylo jak w Dubnicy, gdzie koles noca przesunal slupki graniczne o kilkadziesiat metrow aby zwiekszyc sobie pole (i umozliwic zawrocenie traktorem) - tym samym trwale zwiekszajac terytorium Polski, bo tydzien pozniej je wbetonowali na dobre. Mysle, ze takich drobnych "korekt" moglo troche byc. I pewnie nie bardzo ich autorzy chcieli sie przyznawac nawet po latach - a czasem zostalo tylko w ustnych podaniach i legendach.

jednak przesunięcie słupków za cerkiew byłoby raczej bardziej zauważalne niż na polu ;) Poza tym tam raczej po prostu nie było miejsca na granicę. Jest cmentarz, mur i zaraz cerkiew!

buba napisał/a:
Kostka bauma to nieodlaczny symbol tej cywilizacji!

ale że jak, ukraińskiej? :D

buba napisał/a:
Ale Krwawy mial pecha! Ja bym sobie nie wybaczyla na jego miejscu!

Krwawy przytulił się do wózka i się pocieszył ;)

buba napisał/a:
Czulam wewnetrzna potrzebe dofinansowania tego pieknego miejsca - za to ze jest otwarte i nie zmienilo sie prawie nic od 20 lat!

a mnie się tam akurat średnio podobało. Za dużo tych wszystkich popierdółek, rzeźb, ścieżek, no i ciągle się ktoś kręcił, że ciężko było umyć tyłek ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-08-02, 13:15   

Oddaliliśmy się kilka kilometrów od granicy, więc mamy spokój z SG. Za to rano ciągle nawiedzają mnie inne stwory.



Dziś dzień wstał pochmurny, lecz nadal ciepły. To i tak dobrze, gdyż dochodzą wieści ze Śląska, że tam leje, burze, a temperatura poleciała ostro w dół. Ognisko zasypujemy tak, że nie zostaje żaden ślad. Zbieramy się po jedenastej, ale tylko po to, aby pod kaplicą znowu zrobić długi przystanek.



Za długi dla mnie, dlatego postanawiam się tymczasowo oddzielić i samemu ruszyć najkrótszym szlakiem na Horyniec. Reszta ekipy chce się cofnąć i oglądać bunkry Linii Mołotowa, ale pojawiające się w tle grzmoty sugerują, że może być to średni pomysł. Idę zatem zielonym szlakiem pod wezwaniem św. Brata Alberta, który wyprowadza mnie na asfalt. A tam... siedzi sobie facet na quadzie, pije piwko, a obok gapi się na mnie pies.


Odgłosy burzy zaczynają się nasilać, dlatego prę szybko do przodu. Przecinam laski, polany, spotykam jednego spoconego biegacza. Powietrze robi się ciężkie.


W niecałą godzinę docieram do Horyńca - Zdroju (Горинець). Dzisiejsza wieś, posiadająca status "uzdrowiska nizinnego", kiedyś miała prawa miejskie. Sto lat temu ludność była wymieszana - ponieważ żyło tu ponad tysiąc ukraińskojęzycznych katolików, więc i Polacy i Ukraińcy uznają ich za swoich twierdząc, że to ich nacja przeważała w miejscowości. Do tego Horyniec zamieszkiwało kilkuset Żydów kontrolujących większość biznesów i wille dla kuracjuszy. Wśród gości uzdrowiska także przeważali wyznawcy Jahwe, których obsługiwały koszerne sklepy i drewniana synagoga.
We wschodniej dzielnicy Miasteczko, gdzie wyrzucił mnie zielony szlak, znajduje się jeden z symboli polskości na okolicę, czyli klasztor i kościół franciszkanów. Wybudowano go w połowie XVIII wieku w stylu barokowym.



Na horyzoncie zrobiło się ciemno, nieustannie słychać odgłosy burzy. Piszę do Buby; niektóre schrony znaleźli, inne nie, a teraz siedzą na przystanku i czekają, aż przestanie padać, bo ponoć leje mocno. Początkowo chciałem do nich podskoczyć stopem, ale ruch samochodowy nagle się urwał, więc postanawiam pójść prosto do centrum ulicą generała Świerczewskiego.


Tradycyjnie zaglądam na cmentarz. Większość nekropolii zajmują groby nowe, grekokatolickie są zgrupowane w jednym miejscu. W kaplicy spoczywają książęta Ponińscy, założyciele uzdrowiska.


Horyniec (człon "Zdrój" dodano dopiero w 1998 roku) był areną zmagań polsko - ukraińskich po Wielkiej Wojnie. W czasie kolejnego konfliktu przez prawie dwa lata stanowił część Kraju Rad, a potem służył jako miejsce schronienia dla Polaków atakowanych przez Ukraińską Powstańczą Armię. Banderowcy kilkukrotnie napadali miejscowość, według niektórych źródeł to wówczas została zniszczona infrastruktura uzdrowiska. Pamiątką po tragicznej przeszłości jest kilka pomników, w tym kolumna pod którą siedzi żołnierz. Powstała w 1928 roku i, co ciekawe, jej autorem był Ukrainiec Hryhoryj Kuznewycz (Grzegorz Kuźniewicz).



Ukraińcy do tej pory próbują sobie wytłumaczyć, dlaczego ich rodak, patriota, który w czasie wywózek zadeklarował narodowość ukraińską i wypędzono go pod Lwów, stworzył polski pomnik patriotyczny. Według legendy pomnik ów w rzeczywistości sławił wojsko ukraińskie, bo w tekście nie ma mowy o polskim i Polsce, ale brzmi to niewiarygodnie ;) . Prawda jest zapewne znacznie bardziej przyziemna: artysta potrzebował pieniędzy w trudnym powojennym czasie, a Polacy dobrze płacili.
Pomnik zniszczony częściowo przez upowców został za komuny uzupełniony orłem w miejsce sokoła i dopiero niedawna renowacja przywróciła stan pierwotny.

Żar leje się z nieba, a przede mną wyrastają drewniane budy z wystawionymi na chodniku ciuchami.
- Boże, żeby tutaj była jakaś knajpa - myślę sobie. Pan Bóg usłyszał, bo oto jest i spelunka!


Lany Leżajsk za sześć złotych! W środku powietrze gęste od zużytych zapachów, więc siadam pod parasolami. Sprzedawca i miejscowi początkowo potraktowali mnie nieufanie, w końcu skąd tu turysta z plecakiem?? Szybko jednak przełamaliśmy lody, rozmawiając o wszystkim, może poza bieżącą polityką, bo po co kusić licho? Dowiedziałem się o lokalnych atrakcjach, pogodzie ("wapień odstrasza deszcze, więc w Horyńcu rzadko pada"), kto był ostatnio na Śląsku, kto za komuny kupował w Opolu wódkę w Pewexie, bo mu się skończyły w pociągu zapasy... Budząc barmana, który się lekko zdrzemnął w upale, domawiam drugi kufelek, a w tym czasie zjawia się reszta ekipy, dowieziona przez autobus dla niepełnosprawnych. (Zdjęcie Buby).


I w tym przypadku widać zmianę pokoleniową wśród towarzystwa wyprawowego: stara ekipa nigdy nie odpuściłaby sytuacji, aby ominąć taką knajpę i zintegrować się z lokalsami, podczas gdy nowa postała chwilę, pokiwała głową i... uciekła w poszukiwaniu jedzenia. W ostatnich latach często odnoszę wrażenie, że głównym celem granicznych wyjazdów jest spożywanie posiłków, cała reszta mniej się liczy :P .

Żegnam się z tubylcami jak z dobrymi kumplami i uderzam do lokalu naprzeciwko, gdzie obiaduje pozostała czwórka. Przyjemne tu mają ceny: wypasiona rolada z obłożeniem za dwadzieścia siedem złotych! A więc można jeszcze nie zdzierać z turystów.


Zostawiamy plecaki w restauracji i na lekko udajemy się z wizytą krajoznawczą. Na początku mijamy położony przy skrzyżowaniu kościół z 1818 roku, który aż do 1947 pełnił rolę cerkwi unickiej. Czterdzieści lat temu dobudowano nową nawę, więc dzisiejsza bryła jest niezbyt harmonijna.


Następnie maszerujemy na południe do Radruża (Радруж, 1977 - 1981 Rozdroże). Przed wojną wioska była bardziej ludna niż Horyniec i miała zdecydowanie ukraiński charakter. Potem dostąpiła "zaszczytu" podzielenia granicą i jej wschodnia część znalazła się na Ukrainie. Dzisiaj mieszka tu tylko dwieście osób, ale turystów przyciągają dwie cerkwie.


Najważniejsza jest ta starsza, tworząca cały kompleks cerkiewny: oprócz świątyni wchodzi w jego skład dzwonnica, dom diaka oraz otaczający całość kamienny mur z daszkiem. Cerkiew, nosząca wezwanie św. Paraskiewy, pochodzi z XVI wieku (według niektórych najstarsza w Polsce) i jest tak cenna, że wpisano ją na listę UNESCO. W przeszłości stanowiła także miejsce schronienia oraz punkt obronny w niespokojnych czasach rozmaitych najazdów.


Nie pełni już funkcji sakralnych, stała się filią Muzeum Kresów w Lubaczowie, więc zwiedzanie jest płatne. Z pobliskiego budynku wychodzi do nas przewodnik.
- Studenci? - zagaduje. - Zaraz przyjdę.


Cerkiew jest piękna, ale w środku... pustawa. Owszem, mamy cudny ikonostas, dwa małe boczne ołtarze, są starsze polichromie na ścianach i unikalny przenośny Boży Grób w przedsionku, ale miałem wrażenie, że czegoś tam brakuje. Na dodatek wkrótce po wejściu do wnętrza rozpętała się gwałtowna ulewa, gdzieś blisko rąbnął piorun i zgasło światło, więc nie udało się zrobić dobrych zdjęć.



Na dworze leje konkretnie, tymczasem my jesteśmy bez bagaży, nie mam przy sobie nawet polara, o kurtce przeciwdeszczowej nie wspominając. Siedzimy pod sobotami, jak kiedyś parafianie czekający na nabożeństwa.


Wiosenne burze szybko się zaczynają i zazwyczaj szybko kończą, więc po chwili woda kapie już tylko z drzew. Możemy z powrotem wyjść na powietrze.


Idziemy zerknąć na cmentarz. Są tutaj dwa - jeden mniejszy przy cerkwi, drugi większy kawałek dalej. Na tym drugim stoi kilkaset nagrobków, wiele to krzyże bruśnieńskie z ośrodka kamieniarskiego w pobliskim Bruśnie. Część z nich została odnowiona i oczyszczona.



Parująca droga w kierunku granicy.


Usytuowany na tyłach dom diaka, czyli kantora śpiewającego podczas nabożeństw i pomagającego księdzu. Wybudowano go w pierwszej połowie XIX wieku, podobnie jak mur.


Właściwy budynek Muzeum Kresów to dawny gmach Proświty, ukraińskiej organizacji społecznej, a następnie sklepu. W środku, oprócz kasy, znajdziemy wystawę czasową wielkich ikon, które uratowano z cerkwi w Starym Dzikowie. Autorem był Osyp Kuryłas, absolwent szkół lwowskich i krakowskich.


Kilka minut spaceru od kompleksu UNESCO stoi druga cerkiew. Powstała w latach 30. ubiegłego wieku. Zastanawiam się nad sensem budowania kolejnej świątyni w wiosce. Poprzednia już się nie podobała? Na pewno nie uczyniono tego z powodu braku miejsca dla wiernych, bo nowa cerkiew Mikołaja Cudotwórcy jest niewielka. W przeciwieństwie do swej znanej siostry ta nadal pełni rolę religijną jako kaplica rzymskokatolicka.



Stąd do granicy jest już naprawdę rzut beretem - wystarczy wspiąć się na trawnik obok cerkwi i widać żółte tablice oraz zaorany pas ziemi. O dziwo, nie pojawiła się Straż Graniczna. Być może uznała, że bez plecaków nie przedrzemy się na Ukrainę i, w zależności od opcji, nie pomożemy Zełeńskiemu pogonić Putina lub Putinowi pogonić Zełeńskiego.


Niebo znowu wydaje niepokojące dźwięki i czuć, że zaraz ponownie zacznie padać. Na szczęście udaje nam się złapać stopa, a nawet dwa i szybko siedzimy z powrotem w Horyńcu w restauracji. Po pewnym czasie dołącza do nas Kasia, która przyjechała stopem z Białegostoku i przywiozła rozmaite domowe wyroby. W tym momencie ekipa liczy już siedem osób.

Po zmroku ruszamy na nocleg zaplanowany nad pobliskim zalewem. Teren ten dzierżawi jakaś instytucja wędkarska i z umieszczonych tam tablic wynika, że właściwie wszystko jest zabronione. Dozwolone jest jedynie przechadzanie się i siedzenie na ławkach - przynajmniej na razie. Największym kuriozum są liczne stanowiska do robienia ognisk z przygotowanymi paleniskami, ale czynić tego nie wolno! Mieszkańcy Horyńca podkreślają swój stosunek do zakazów korzystając z palenisk, rozlokowanych co kilkadziesiąt metrów. Zagadujemy miejscowych, ci machają ręką.
- Jak nie będziecie nic niszczyć ani hałasować to nikt się nie przyczepi.
Aha, czyli zakazuje się na wszelki wypadek.
Rozkładamy się, ja tym razem będę nocował pod wiatą, bo komary gdzieś zniknęły. Na kolację potrawy z rusztu (ktoś zdradziecko ukradł kawałek mojego karczku!), wskakuję też do wody, bo okazała się wyjątkowo ciepła. Pływanie z czołówką wśród mgieł - piękna sprawa! Krwawy również zdecydował się zmyć brud grzechów. Mamy również wizytę lokalnych młodzieńców, którzy postanowili "zrobić dobry uczynek" i przynieśli nam różne nielegalne substancje, a dodatkowo jeszcze wodę i colę na kaca. Ach, ta wschodnia gościnność!


Kolejny poranek wstaje bardzo ciepły. Temperatura w słońcu pokazywała wczoraj 38 stopni, nawet Buba założyła krótkie spodenki (musiała je kupić, bo z domu zabrała tylko długie)! Znowu jesteśmy słonecznym oknem na mapie Polski, gdyż na Śląsk i w ogóle na zachód kraju powróciła zimna wiosna.


Zbieramy tyłki dopiero w południe. Na zdjęciu jedna z licznych wiat wraz z towarzyszącym paleniskiem.


W drodze do centrum podziwiamy ogródek przed jednym z bloków; ktoś miał sporą fantazję ;) .


Park i pałac Ponińskich, dzisiaj ośrodek sanatoryjny.


W tak upalny czas dobrze byłoby się nawodnić, więc proponuję wczorajszą spelunkę. Na ulicach co chwilę spotykam towarzystwo, które tam widziałem, witamy się i rozmawiamy jak starzy kumple :) . Moja propozycja nie wzbudza entuzjazmu, właściwie tylko Krwawy i Kasia jej przyklasnęli, reszta potraktowała ją jako zło konieczne. Na zdjęciu Buby trwa przerwa w integracji z miejscowymi i zaczyna się dyskusja nad tym, co czynić dalej.


Horyniec - Zdrój był ostatnim punktem z listy miejsc, które na pewno chcieliśmy odwiedzić. W którą stronę iść teraz? Padają pomysły na zachód, na południe, niekoniecznie na Ukrainę. Szymon sugeruje Przemyśl. Ostatecznie wybieramy północ, w stronę Brusna.

Ekipa antyspelunkowa rusza pierwsza i szybko ginie nam z oczu. Pozostałą trójcą przechodzimy pod torami kolejowymi i odkrywamy, że dopiero w tej części miejscowości znajduje się właściwe uzdrowisko. Nie przypomina ono słynnych sudeckich i beskidzkich, ale też w okresie PRL-u bardzo podupadło.


W dniu dzisiejszym tak naprawdę opuszczamy Roztocze. Horyniec i Radruż leżą na jego granicy, którą według nowego podziału wytyczono na rzeczkach Radrużka i Glinianka. Według innych klasyfikacji to obie miejscowości są już nawet poza Roztoczem, na terenie Płaskowyżu Tarnogrodzkiego. Któż jednak słyszał o takim mazoregionie? Roztocze jest znane, w dodatku w przestrzeni publicznej i tak nadal pojawia się tylko one, a nie płaskowyż, więc pozostaje mi utrzymać nazwę ;) ,
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-08-08, 20:38   

Brusno (Брусно) jest, a właściwie było, najbardziej znanym ośrodkiem kamieniarskim Roztocza, którego sława sięgała daleko. O pierwszych bruśnieńskich kamieniarzach wspomina się już w XVII wieku. W XIX wieku na cmentarzach całego regionu pojawiły się setki krzyży zwanych bruśnieńskimi, a także wiele krzyży przydrożnych pochodzących z miejscowego kamieniołomu i obrabianych przez miejscowych rzemieślników. Przez długi czas były to krzyże prymitywne w swojej formie, z błędami w pisowni (co może świadczyć o tym, że tworzyli je analfabeci), ale dzięki temu łatwo rozpoznawalne. Znaleźć jest można było w tak odległych miejscowościach jak Lwów, Zamość czy Jarosław.
Początkowo Brusno było jedną wsią. W czasach kolonizacji józefińskiej władze austriackie założyły w jej środku nową osadę Deutschbach (Дойчбах), do której przybyli niemieccy kalwini. W ten sposób ukształtowały się trzy wioski: Nowe Brusno (Нове Брусно), gdzie przeważali Polacy, Deutchbach z większością niemiecką oraz Stare Brusno (Старе Брусно) z ludnością ukraińską. Po II wojnie światowej Stare Brusno wysiedlono i dziś porasta je las. Deutschbach przemianowano na Polankę Horyniecką (Полянка Горинецька), zamieszkało tam kilku rzeźbiarzy, którym udało się przetrwać wywózki. Ostatni z nich pracowali jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku.
Razem z Kasią i Krwawym przyjeżdżamy stopem do Nowego Brusna, złapaliśmy go w połowie drogi z Horyńca - Zdroju. Kierowca ma dostarczyć paczkę, więc i nas dostarcza prosto pod cerkiew.


Świątynia pod wezwaniem św. Paraskiewy z 1713 roku zachwyca, ale to w dużym stopniu współczesna rekonstrukcja. Przez kilkadziesiąt lat niszczała, pod koniec PRL-u groziło jej rozebranie. Dopiero przed dekadą przejęło ją Muzeum Kresów w Lubaczowie i dokonało szeregu inwestycji: wymieniono część ścian, dachy, odtworzono soboty, okna i drzwi. Na zdjęciach sprzed remontu ciężko ją poznać.


Na pobliskim cmentarzu spoczywają zarówno katolicy obu obrządków, jak i niemieccy ewangelicy. Przy okazji należy dodać, że niemal wszyscy potomkowie kolonistów opuścili Deutschbach w 1905 roku i przenieśli się do Wielkopolski. Na miejscu pozostała tylko jedna rodzina. (Zdjęcie kalwińskiego nagrobka zrobiła Buba).


Pierwsza część mojej ekipy pojechała stopem gdzieś na Stare Brusno, szukać wodospadu i cmentarza. To samo robi Kasia z Krwawym, a ja zostaję z plecakami pod cerkwią. Po dość długim czasie zapada decyzja, że nie idziemy dalej, a na wspomniane Stare Brusno, gdzie reszta znalazła fajne miejsce na rozbicie namiotów. Zatem ruszamy, przecinając trzy wsie stanowiące kiedyś jedność.






O co chodzi z tym plakatem tego nie wie nikt!


Wschodzimy w las, gdzie wśród drzew stoją setki zapomnianych grobów - główny cmentarz Starego Brusna. Kiedyś zapewne często odwiedzany przez ludzi, teraz pojawia się tu głównie zwierzyna.


Jeden z kilku pomników. Wystawiony w 1925 roku z okazji pierwszej misji. Zaraz obok wznosiła się cerkiew, wybudowana w 1906 i rozebrana w 1956 roku.


Miejsce noclegowe położone jest nad potokiem Brusienka, zatem mamy bezpośredni dostęp do wody. Kawałek dalej widać zniszczoną kapliczkę. Ktoś przygotował również plac na ognisko i ławeczkę.


Po nocnych dyskusjach polityczno - wojennych zbieramy się nieśpiesznie. W sumie jak co rano, czy raczej co południe. Powietrze robi się jakieś gęste i nie mam tu na myśli atmosfery. Nagle dochodzi do nas stłumiony huk.
- Kamieniołom - stwierdzamy początkowo, bo ten faktycznie leży niedaleko, za górką. To właśnie z niego pozyskiwano materiał dla krzyżów bruśnieńskich, a dziś zarządza nim jakiś prywatny właściciel. Po chwili jednak wiemy, że to nie strzelanie w kamieniołomie, ale nadchodzi burza i to dość silna. Nie zmienia to jednak planów towarzystwa, które chce skoczyć jeszcze i na kamieniołom i do schronów Linii Mołotowa i gdzieś jeszcze... W takiej sytuacji postanawiam rozpocząć "indywidualny tok zwiedzania" (cytując Szymona) i ruszam samotnie w kierunku Nowego Brusna. Po wyjściu na drogę przypuszczenia odnośnie burzy potwierdzają się.


Udaje mi się zdążyć do cerkwi i schować się pod sobotami. Co prawda pioruny walą gdzieś indziej, ale momentami leje mocno.


Niedawno czytałem jedną z mniej znanych powieści Stephena Kinga pod tytułem Komórka. Opowiadała ona o wirusie, który za pomocą dźwięków w telefonie komórkowym zmienia ludzi w zombie. Szansę na pozostanie normalnym mają jedynie ci, którzy nie posiadają takiego sprzętu albo znajdują się w strefie poza zasięgiem. Książka powstała w 2004 roku, więc wówczas żyło jeszcze całkiem sporo osób, które z komórek nie korzystały, a i nie cały świat został opleciony dostępem do sieci, teraz zapewne ów wirus dopadłby jakieś 98% populacji. Ocaleć mogliby ludzie, którzy akurat przebywaliby na terenie Starego Brusna, ponieważ tam panowała w telefonach głucha cisza. Siedzę zatem przy świątyni i czekam. Nie mogę się dodzwonić, smsy także nie dochodzą, nie wiem czy reszta już ruszyła, czy sterczy tam i czeka (potem okazało się, że burzę przetrwali na cmentarzu pod folią). Mijają dwie godziny, minęła już czternasta, więc postanawiam przemieścić się dalej. W końcu prędzej czy później uda nam się skontaktować, najwyżej się wrócę.

Na skrzyżowaniu zatrzymuje się od razu pierwszy samochód i bierze mnie na stopa. Facet handluje swojskimi serami i jedzie do jakiegoś klienta, więc w kilka minut pokonuję kilka kilometrów do Chotylubia (Хотилюб, 1977 - 81 Lubice). To kolejna wioska w regionie, której przedwojenna struktura etniczna jest dyskusyjna: polskie źródła twierdzą, że podzielona była ona pół na pół, ukraińskie, że zdecydowanie oni przeważali. W każdym razie kościoła katolickiego tu nie było, za to cerkiew owszem: wzniesiona pod patronatem Opieki Najświętszej Maryi Panny w 1888 roku. Po wypędzeniach służyła rzymskim katolikom, dobudowali oni do niej zupełnie niepasujący przedsionek. Teraz mają nową świątynię, więc stara została opuszczona i niszczeje.



Kotu brak ludzkiej aktywności nie przeszkadza ;) . Nawet nie chciało mu się na mnie zamiauczeć.


Na horyzoncie dostrzegam babkę z siatkami pełnymi zakupów. Czyżby w Chotylubiu działał sklep? Ano tak! To bardzo miła wiadomość, bo nie spodziewaliśmy się go w tej miejscowości, w ogóle dzisiaj. Wpadam do środka, kupuję radlera i jeszcze kilka innych niezbędnych rzeczy i z przyjemnością rozkładam się na zewnątrz. Słońce skryte jest za chmurami, ale i tak temperatura jest wysoka.


Wraca kontakt z resztą ekipy, są pod cerkwią w Nowym Bruśnie. Ustalamy, że albo spotkamy się w Chotylubiu albo dopiero wieczorem na noclegu, bo nie jestem pewien, czy chcę znowu czekać tutaj zbyt długo. Z jednej strony sklep kusi, ale z drugiej głowa podpowiada, że można by podskoczyć jeszcze gdzieś dalej, gdzie normalnie bym z całą grupą nie dotarł. Ustawiam się przy przystanku autobusowym, gdzie mam zadaszenie, gdyby nagle znowu zaczęło padać.


Podwózkę łapię mniej więcej po kwadransie. Pani zza kierownicy nie handluje serami, ale jest młoda i ładna, w dodatku chyba autentycznie zainteresowana naszą wędrówką wzdłuż granic, więc podróż przebiega szybciutko. Wyskakuję na rynku w Cieszanowie (Цішанів). Historycznie było to polsko - żydowskie miasto, dodatkowo z niedużą społecznością ukraińską. Po każdej z tych grup narodowościowych zostały świątynie: katolicki kościół św. Wojciecha, greckokatolicka cerkiew św. Jerzego i synagoga.
Kościół nadal działa.
Cerkiew jest odmalowana, ale zamknięta. Autorem polichromii był Hryhorij Kuznewycz, ten sam, który wykonał polski pomnik w Horyńcu - Zdroju. Nota bene urodził się w Starym Bruśnie.
Synagoga całe dekady niszczała, wyremontowano ją niedawno i przekształcono w Dom Nestora. Większości miejscowych Żydów udało się uniknąć śmierci z rąk Niemców, uciekli do ZSRR, bo granica biegła niedaleko. W ich miejsce hitlerowcy zwieźli tutaj innych starozakonnych, do obozu pracy i getta. Rozstrzelano ich albo wyeksportowano do Bełżca.




Oprócz tych trzech budynków nie ma w Cieszanowie interesujących obiektów. Miasto jest o połowę mniejsze niż przed wojną, nijaki i wykostkowany rynek zupełnie nie zachęca, aby na nim spędzić czas. Ludzie dziwnie się na mnie patrzą. Nie za bardzo wiem, co teraz robić? Liczyłem, że coś tu zjem, ale w centrum nie ma żadnego lokalu, nawet kebab zamknięty na głucho! Robię zakupy i miotam się po ulicach bez planu, co jakiś czas chowając się przed deszczową chmurą.


Może wrócić do Chotylubia? A może od razu iść do Gorajca, gdzie mamy spać? Albo podjechać kawałek autobusem? W końcu decyduję się na opcję środkową, ale wychodząc poza zabudowania dostrzegam, że niebo na północy jest czarne, słychać też grzmoty. Pytanie, czy to już przeszło czy dopiero tu podąża?


Niestety, kieruje się prosto na mnie. Bardzo bym nie chciał spotkania z burzą na otwartej przestrzeni, więc skręcam na osiedle wypatrując potencjalnego schronienia. Na skrzyżowaniu stoi przystanek autobusowy, dobre i to!


Idąc za potrzebą trafiam na zarośnięty park i ruiny dworu z XIX wieku. Za komuny był częścią największego PGR-u w gminie, teraz niewiele z niego zostało.


Ledwo wróciłem pod dach przystanku, a zaczęło padać. Początkowo pojedyncze krople, potem coraz mocniej, aż w końcu ściana wody. Dookoła przewala się burza, ciska piorunami i ciska. Siedzę cierpliwie i czekam... Dzwonię do reszty: są w Chotylubiu pod sklepem, u nich jeszcze nie pada. Zazdroszczę im, może jednak do nich dołączyć stopem? Jednak każde wyjście poza daszek oznacza szybkie przemoczenie.
Czas mija. Deszcz długo nie chce słabnąć. Szymon do mnie pisze, czy nie kupię im chleba, ale najbliższe pieczywo jest kilka kilometrów stąd!

Wreszcie po dwóch godzinach, gdy wybijała osiemnasta, opady zmieniły się w średnio intensywną mżawkę. Trzeba się ruszyć, jeśli nie teraz to kiedy?! Zakładam dwie kurtki, zabezpieczam plecak i wychodzę na mokry świat. Oczywiście liczę na kolejną podwózkę, lecz droga na Gorajec jest bardzo boczna, prawie nic tam nie jeździ prócz traktorów do pobliskiego zakładu.

W oddali widzę dawną cerkiew św. Eliasza w Nowym Siole (Нове Село). Formalnie i zrujnowany dwór i przystanek także leżał na jego terenie.


Deszcz ciągle pada. Jego szum stłumił wszystkie inne dźwięki, wszystko dookoła wydaje się martwe. Ani jednego człowieka, żadnego zwierzęcia, ptaka, nic.


Przejście wzdłuż pół strasznie się ciągnie. Potem zaczyna się las. Mija mnie pierwszy samochód i pędzi dalej. Mniej więcej w połowie trasy, czyli po prawie czterech kilometrach, zatrzymuje się czarny wóz z zagadkowym mężczyzną w środku.
- Jest pan turystą? - zagaduję, rozsiadając się w suchym fotelu.
- Nie.
- Miejscowym?
- Nie.
- Brzmi tajemniczo - stwierdzam.
- Za godzinę się dowiesz - uśmiecha się szelmowsko kierowca, a ja w tym momencie zastanawiam się, czy nie szarpnąć drzwi i nie wyskoczyć. Może to jakiś morderca albo zboczeniec?! W każdym razie zabrzmiało to niepokojąco. On chyba też to zauważył, bo dopytuje:
- Jedziesz na festiwal?
- Nieee. Ja tylko pod cerkwię.
- To naprzeciwko festiwalu.
- Niee, ja tam czekam na znajomych.
Okazało się, że facet prowadzi szkolenie dla obsługi festiwalu, który pod nazwą Folkowisko odbywa się w wiosce co roku. Ponoć Gorajec (Гораєць, 1977 - 81 Dąbrowa) z tego słynie na całą Polskę, podobnie jak Cieszanów z festiwalu rockowego. To kolejne potwierdzenie, że Śląsk to nie Polska, bo ja o tych imprezach w ogóle nie słyszałem ;) .

Wysiadam pod cerkwią. Oczywiście przestało padać. Wita mnie wielki, kudłaty pies. Wita dosłownie, bo podaje łapę i domaga się głaskania!

Tutejsza świątynia Najświętszej Maryi Panny uchodzi za jedną z najstarszych w kraju, datuje się ją na 1586 rok. Drzwi są otwarte, ale ikonostas ledwo przebija się przez rusztowana.



Jednym z pomysłów na nocleg był sąsiadujący z cerkwią domek, w którym ponoć można spać, ale to jakaś "izba kulturalna" i niezbyt to sobie wyobrażam. Znów dzwonię do Szymona i dowiaduję się, że oni... nadal są w Chotylubiu! Sklepowa otworzyła im na zapleczu knajpę i tam przeczekują deszcz, bo przecież nie pójdą jak pada! Kurde, chyba dokonali lepszego wyboru na ten dzień niż ja ;) .

Z okolic cerkwi ruszam w pola, gdzie wytyczono ścieżkę dla miłośników przyrody i ptaków. Oprócz różnych tablic zbudowano także dwie "czatownie ornitologiczne" do podglądania ptactwa. Pierwsza z nich prezentuje się interesująco.



Zrzucam plecak, wyciągam piwo, bo i tak muszę czekać na resztę. Nadchodzi piękny, choć z wiadomych przyczyn wilgotny wieczór. Po kilku kwadransach pojawiają się mgły.






Wreszcie zjawia się cała pozostała banda. Opcja noclegu w czatowni wygrywa, zresztą za bardzo nie ma wyboru. Kilkaset metrów dalej jest druga czatownia - domek. Szymon z Piotrkiem idą go zobaczyć, ale poza przemoczeniem butów i spodni efektów nie ma, gdyż z domku ktoś wyrwał drzwi.

Bałem się, że będzie tu się kręcić za dużo innych ludzi, w końcu mamy piątek. Ale niepotrzebnie. Przez chwilę pobyła jedna dziewczyna, która także była przekonana, że udaję się na szkolenie festiwalowe.
- Wygląda pan jak stereotypowy uczestnik - zaśmiała się, a mnie przez "pan" od razu przybyło siwych włosów i zmarszczek.
Jest też kilku chłopaków, wyraźnie zafascynowanych tym, że chcemy tu spać. Pytają się, czy czegoś potrzebujemy.
- Worek kartofli! - woła Kasia, a wszyscy chichoczą z żartu. Chłopaki wracają na wioskę, a my do lasu po drewno. Bardzo mokre, ale nasi fojermani i tak sobie poradzili z rozpaleniem ogniska.


Chłopaki wkrótce wracają z... workiem kartofli! No to nas zaskoczyli. Mają też jakąś butelczynę, my również, więc wkrótce trwa miła integracja. Jeden z nich jest miejscowy, reszta z okolicy. W czasie rozmowy okazuje się, że nie każda współczesna starsza młodzież musi być pozbawionymi mózgu debilami, których nie interesuje nic poza swoim smartfonem! Dyskutujemy o historii, muzyce, rówieśnikach i... narzeczeństwie w wieku dwudziestu lat. Gorajecka ekipa być może urwała się z innego świata, ale mówią mądrze, interesująco, mają swoje pasje i zainteresowania, których próżno szukać u wielu "prawdziwych dorosłych". To się dzisiaj rzadko zdarza, musieliśmy przyjechać prawie na Roztocze (prawie, bo Roztocze się skończyło kilkanaście kilometrów na wschód od nas).


Pojawił się również pies, ten, który mnie witał. Straszny pieszczoch, ciągle kogoś klepie i domaga się głaskania, a zwłaszcza Bubę, która najbardziej nie lubi psów ;) . Bruno, bo tak ma na imię, to podobno kolejna lokalna atrakcja, kocha turystów i zazwyczaj ze wzajemnością.


Rzecz jasna nie rozmawiamy tylko o sprawach poważnych, wielkich i istotnych. Czasem dyskusja schodzi na rzeczy bardziej przyziemne.
- Moje jedzenie pachnie Ben Gajem - mówię, wąchając torebkę z żarciem. Miałem na myśli krem do smarowania o intensywnym zapachu.
- U nas na Podlasiu na jajka mówi się ben gaje! - woła Kasia. No proszę, coś nowego. Chwilę później Krwawy wraca z lasu i mamrocze z dziwnym uśmiechem:
- Mrówki zaatakowały mnie w okolice intymne!
- W ben gaje! - krzyczymy, ale podobno trochę gdzieś indziej. Kasia chyba chciała to sprawdzić, bo nagle wstała i przewróciła się, lądując twarzą przy rozporku Krwawego, lecz raczej nic nie dojrzała.
Niespodziewanie zrobiło się już po pierwszej w nocy, więc aparatem Buby robimy sobie wspólne zdjęcie z chłopakami i psem, a potem żegnamy się serdecznie i pora iść spać.


Na piętrze czatowni rozstawione zostają dwa namioty: Szymona i Iwony oraz Krwawego. Ja z Kaśką śpimy po prostu w śpiworach, bo przecież mamy wiosnę. Piotrek położył się na dolnej ławce, a Buba tradycyjnie w namiocie na łące.

Nad ranem zjawia się jakaś grupa obserwacyjna, ale szybko sobie poszli z powrotem.


Budzik ustawiłem na szóstą, chcę zdążyć na pierwszy autobus. Zapowiada się ładny dzień.


Żal, oj żal wracać. Człowiek nawet nie wie, jak minął cały tydzień, przecież niedawno dopiero wchodziłem do pociągu na Lublin! Pakowanie, ściskam się z Kasią, reszcie nie chce się wyjść z namiotów, więc rzucam im ostatnie mądre uwagi przez ścianę. Buba też się już przebudziła, Pioter przemieścił się z ławki na stolik, ciepło mu, bo leży pół nagi.


Wioska jeszcze smacznie śpi. Płatna toaleta "dla wystawców" wygląda surrealistycznie. A jeśli chodzi o Folkowisko, to ponoć mocno się zmieniło. Niby fajne, niby super, ale coraz większa komercja. Trudno mieć pretensje do organizatorów, że chcą na nim zarobić, ale dorabianie do tego wielkiej ideologii to także przesada.


Jeszcze na odchodnym trochę historii, bo Gorajec też był kiedyś wioską ukraińską; w 1939 mieszkało w nim ponad tysiąc osób, obecnie zaś niecałe dwie setki. W latach 40. doświadczył co najmniej dwóch masakr. Najpierw UPA zamordowała prawie wszystkich Polaków i kilku Ukraińców, łącznie 67 osób. Rok później polskie wojsko i milicja dokonały "akcji pacyfikacyjnej", w czasie której zabito 170 osób. W tym drugim przypadku IPN nie dopatrzył się znamion zbrodni, bowiem "akcja była samowolnym działaniem żołnierzy, a celem dowództwa była jedynie likwidacja ukraińskich sił zbrojnych". Dodam, że w wiosce nie było żadnych "sił zbrojnych", a jedynie nieliczna samoobrona. Przy okazji podpalono większość zabudowy, także ciężko tu znaleźć stary budynek.


Na ulicę wyskakuje Bruno, aby się przywitać. Musi się także pożegnać, choć początkowo próbuje iść za mną. To jednak bardzo mądre psisko, wszystko mu dokładnie wytłumaczyłem i został na miejscu ze smutną miną.


Na skrzyżowaniu stoi krzyż pańszczyźniani. Stawiano takie w 1848 roku w Galicji na cześć cesarza austriackiego, który zniósł ówczesne niewolnictwo.


Maszerują pustą drogą. Ostatnie kilometry tego wyjazdu. Mimo wczesnej pory robi się bardzo duszno.


Ostatnia miejscowość to Kowalówka (Ковалівка), założona przez kolonistów niemieckich jako Freifeld. Koloniści byli katolikami i dość szybko się polonizowali, ale i tak ostatecznie najwięcej było Ukraińców, wiec w środku stoi dawna cerkiew. Wygląda ciekawe, ale nie mam już czasu jej się dokładnie przyjrzeć.


Za zakrętem pojawia się sklep i przystanek. Tutaj następuje koniec mojego wędrowania. Czy za rok będzie ciąg dalszy? Oby, ale wtedy i tak wracamy na północ, na Mazury. Też fajnie, lecz jednak zupełnie inny klimat.


Przemyka busik "mojej" firmy, ale się nie zatrzymuje. Co jest?? Na szczęście za chwilę pojawia się ten właściwy.
Mój wysiłek, żeby jak najszybciej dostać się z powrotem na Śląsk został mocno storpedowany w Jarosławiu. Okazało się, że na najbliższy pociąg nie ma już biletów. Są jedynie dla pasażerów z rowerami, ale nie posiadając roweru nie można takiego kupić. To się nazywa powrót do cywilizacji!

Każdy z dotychczasowych wyjazdów nad granice miał jakiś motyw przewodni, który zapamiętałem najbardziej:
W 2013 roku wszystko było dla mnie nowe, ale to głównie spływ Biebrzą i kościół w Sztabinie, który nie chciał nam znikać z horyzontu.
W 2014 okradziono mnie w pociągu i przez resztę wyjazdu musiałem korzystać z cudzego aparatu.
W 2015 znów spływaliśmy Biebrzą i walczyliśmy z wiatrem i pogodą.
2016 upłynął pod znakiem sanktuariów różnych wyznań.
2017 to wiele kąpieli w jeziorach i pierwsza wizyta zagraniczna.
2018 jako ciągła walka z insektami.
2019 kojarzył mi się będzie na zawsze z chłodem i zachmurzonym niebem.
2020 nie było.
2021 to bardzo pomocni miejscowi.
2022 był pełen gwałtownych zmian pogody.
A 2023? Zapamiętam wysoką temperaturę, najliczniejszą w historii ekipę, liczne podwózki (w tym jedna na pace!), rozmowy z miejscowymi w horyńskiej spelunce, setki bruśnieńskich krzyży, a przede wszystkim cerkwie! Jeśli dobrze liczę, to w ciągu tygodnia widziałem ich szesnaście, większość drewnianych!
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-08-08, 21:41   

Cytat:
Jaki sens ma wysyłanie tam pomocy wojskowej, jeśli nie będzie miał kto sprzętu obsługiwać?


A kto mowi, ze to ma sens?

Cytat:
Jednocześnie polscy lekarze i sanitariusze jechali na Ukrainę tam pomagać i leczyć


Polska zawsze lubiła byc Chrystusem narodów.

Cytat:
przecież tam był pomost, idealny do użycia ;) Ciekaw jestem kto był właścicielem tego stawu, skoro woda szła z rzeki?


Tam byl pomost? zupelnie go nie pamietam! :o-o Jakies mam zaćmienie!

Cytat:
jednak przesunięcie słupków za cerkiew byłoby raczej bardziej zauważalne niż na polu ;) Poza tym tam raczej po prostu nie było miejsca na granicę. Jest cmentarz, mur i zaraz cerkiew!


Na granice zawsze jest miejsce ;) Kiedys jakis chlop nam opowiadal, ze we wsi puscili granice przez srodek stodoly. Chyba to byla granica z Czechoslowacją gdzies w rejonie Gor Opawskich, ale moze sie myle..

Cytat:
ale że jak, ukraińskiej? :D


Nie tylko. Ukochali ją chyba i na wschodzie i na zachodzie.

Cytat:
a mnie się tam akurat średnio podobało. Za dużo tych wszystkich popierdółek, rzeźb, ścieżek, no i ciągle się ktoś kręcił, że ciężko było umyć tyłek ;)


Nie wiem jak z tyłkiem, ale prało sie wybornie! :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2023-08-08, 22:14, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-08-08, 22:16   

buba napisał/a:
Tam byl pomost? zupelnie go nie pamietam! Jakies mam zaćmienie!

taki duży, brązowy, na kilka osób. Na środku stawku!

buba napisał/a:
Na granice zawsze jest miejsce Kiedys jakis chlop nam opowiadal, ze we wsi puscili granice przez srodek stodoly. Chyba to byla granica z Czechoslowacją gdzies w rejonie Gor Opawskich, ale moze sie myle..

ciekawe. Wiem, że był, ale przed wojną, taki przypadek na granicy czechosłowacko-niemieckiej, że podzielono dom. Ale po wojnie dokonano korekty, więc to raczej nie ten przypadek, choć kto wie...

buba napisał/a:
Nie wiem jak z tyłkiem, ale prało sie wybornie! :)

każdy ma swoje priorytety ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2023-08-08, 22:28, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-08-08, 22:42   

Cytat:
Reszta ekipy chce się cofnąć i oglądać bunkry Linii Mołotowa, ale pojawiające się w tle grzmoty sugerują, że może być to średni pomysł.


Bunkry dobrze chronią przed ostrzalem, wiec tym z nieba pewnie tez ;)


Cytat:
I w tym przypadku widać zmianę pokoleniową wśród towarzystwa wyprawowego: stara ekipa nigdy nie odpuściłaby sytuacji, aby ominąć taką knajpę i zintegrować się z lokalsami, podczas gdy nowa postała chwilę, pokiwała głową i... uciekła w poszukiwaniu jedzenia .


Jezeli obok siebie są dwie knajpy (i obie sympatyczne) a w jednej mają tylko piwo, a w drugiej i piwo i jedzenie - to wybor wydaje sie byc prosty!



Cytat:
W ostatnich latach często odnoszę wrażenie, że głównym celem granicznych wyjazdów jest spożywanie posiłków, cała reszta mniej się liczy :P .


Tego dnia jedzenie poprzedzał przeciez bogaty program - pranie w świetym zrodle i zwiedzanie bunkrow jednak wygralo z waleniem od razu na Horyniec i szukaniem knajp ;)

Cytat:
Cerkiew jest piękna, ale w środku... pustawa. Owszem, mamy cudny ikonostas, dwa małe boczne ołtarze, są starsze polichromie na ścianach i unikalny przenośny Boży Grób w przedsionku, ale miałem wrażenie, że czegoś tam brakuje. Na dodatek wkrótce po wejściu do wnętrza rozpętała się gwałtowna ulewa, gdzieś blisko rąbnął piorun i zgasło światło, więc nie udało się zrobić dobrych zdjęć.


A czego ci brakowalo? ławki chyba tez były?

O te zdjecia tez bylam troche zła. Że najpierw przewodnik mowil, ze zdjecia na koniec zwiedzania - no a wtedy juz sie nie bardzo dało...

Cytat:
Na dworze leje konkretnie, tymczasem my jesteśmy bez bagaży, nie mam przy sobie nawet polara, o kurtce przeciwdeszczowej nie wspominając. Siedzimy pod sobotami, jak kiedyś parafianie czekający na nabożeństwa.


Niektorzy mieli i polar i kurtkę :P

Cytat:
Rozkładamy się, ja tym razem będę nocował pod wiatą, bo komary gdzieś zniknęły. Na kolację potrawy z rusztu (ktoś zdradziecko ukradł kawałek mojego karczku!), wskakuję też do wody, bo okazała się wyjątkowo ciepła. Pływanie z czołówką wśród mgieł - piękna sprawa! Krwawy również zdecydował się zmyć brud grzechów. Mamy również wizytę lokalnych młodzieńców, którzy postanowili "zrobić dobry uczynek" i przynieśli nam różne nielegalne substancje, a dodatkowo jeszcze wodę i colę na kaca. Ach, ta wschodnia gościnność!


Zeżarł serek chrzanowy to sie zabrał za karczek! :P

A woda była przedziwna - tak cieplej wody w maju to nigdzie nie kojarze. Az tak troche niepokojąco..

Cytat:
Kolejny poranek wstaje bardzo ciepły. Temperatura w słońcu pokazywała wczoraj 38 stopni, nawet Buba założyła krótkie spodenki (musiała je kupić, bo z domu zabrała tylko długie)! Znowu jesteśmy słonecznym oknem na mapie Polski, gdyż na Śląsk i w ogóle na zachód kraju powróciła zimna wiosna.


Acz szybko je wywaliłam. Bardzo niewygodne były. Acz swoja glowna role spełnily - umozliwily wypranie i wysuszenie dlugich spodni.

Cytat:
W tak upalny czas dobrze byłoby się nawodnić, więc proponuję wczorajszą spelunkę. Na ulicach co chwilę spotykam towarzystwo, które tam widziałem, witamy się i rozmawiamy jak starzy kumple :) . Moja propozycja nie wzbudza entuzjazmu, właściwie tylko Krwawy i Kasia jej przyklasnęli, reszta potraktowała ją jako zło konieczne.


Chyba wszyscy na chwile tam usiedli. Jedno piwo, pół godzinki i warto ruszac dalej w szeroki swiat - zwlaszcza jak taka piekna pogoda! I opłaciło się - zaliczylismy kapiel pod wodospadem!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-08-08, 23:22   

buba napisał/a:
Jezeli obok siebie są dwie knajpy (i obie sympatyczne) a w jednej mają tylko piwo, a w drugiej i piwo i jedzenie - to wybor wydaje sie byc prosty!

no jednak nie. Z jednej strony speluna, gdzie można zintegrować się z miejscowymi (coś, co kiedyś bardzo na wyjazdach ceniono), a z drugiej restauracja, gdzie prócz jedzenia właściwie nie ma co robić. To jednak nie to samo ;)

buba napisał/a:
A czego ci brakowalo? ławki chyba tez były?

jeśli już, to nie oryginalne. Bo cerkiew to de facto tylko ikonostas, boczne ołtarze i ten Dom Boży. Reszta to gołe ściany, świątynia wydawała mi się nieco martwa.

buba napisał/a:
Zeżarł serek chrzanowy to sie zabrał za karczek!

prawdopodobne ;)

buba napisał/a:
A woda była przedziwna - tak cieplej wody w maju to nigdzie nie kojarze. Az tak troche niepokojąco..

może spuszczają z jakiegoś zakładu

buba napisał/a:
Jedno piwo, pół godzinki i warto ruszac dalej w szeroki swiat - zwlaszcza jak taka piekna pogoda!

zgodziłbym się pod warunkiem, gdyby podobnie wyglądało zbieranie się z rana. Wtedy jakoś przesiadywanie kolejnych godzin w lesie, gdy dookoła piękna pogoda i można ruszać w szeroki świat, nie przeszkadzało :P W efekcie zamiast wyjść wcześniej i największe słońce przeczekać gdzieś w drodze albo w knajpie, to ruszaliśmy akurat wtedy, a ja czułem, że się rozpuszczam :P Mnie już w piątek kolejne spędzanie pół dnia pod namiotem tak zmęczyło, że uciekłem :-o
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-08-09, 23:09   

Cytat:
no jednak nie. Z jednej strony speluna, gdzie można zintegrować się z miejscowymi (coś, co kiedyś bardzo na wyjazdach ceniono), a z drugiej restauracja, gdzie prócz jedzenia właściwie nie ma co robić. To jednak nie to samo ;)


Ja sie np. integrowalam z barmanką co bylo i sympatyczne i pozyteczne, bo i powspominalysmy dawne dzieje i bylo gdzie zostawic plecaki, coby nie dymac z nimi do Radruza.



Cytat:
może spuszczają z jakiegoś zakładu


No wlasnie takie mialam troche skojarzenia - np. z naszym olawskim potoczkiem, ktory nawet zima jest przyjemnie cieplutki...

Cytat:
zgodziłbym się pod warunkiem, gdyby podobnie wyglądało zbieranie się z rana. Wtedy jakoś przesiadywanie kolejnych godzin w lesie, gdy dookoła piękna pogoda i można ruszać w szeroki świat, nie przeszkadzało :P W efekcie zamiast wyjść wcześniej i największe słońce przeczekać gdzieś w drodze albo w knajpie, to ruszaliśmy akurat wtedy, a ja czułem, że się rozpuszczam :P Mnie już w piątek kolejne spędzanie pół dnia pod namiotem tak zmęczyło, że uciekłem :-o


To wynika, ze mamy zupelnie inne podejscie do tematu... ja wiosna/latem wole spedzac czas w lesie/na łace/nad jeziorem niz w knajpie, a przeczekiwac pod dachem to moge deszcz a nie slonce... Do knajpy lubie isc utylitarnie np. zeby cos zjesc (jak w Horyncu), przeczekac nawałnice (jak w Chotylubiu czy rok temu w Wydminach) no albo zimą to moge cale wieczory przesiadywac, bo tam jest ogrzewanie - a swiat na zewnatrz jest tak obrzydliwy i zimny, ze sie nie chce wychodzic ;)

I nie przypominam sobie, zebysmy kiedys spedzali pol dnia pod namiotami. Chyba zawsze przed poludniem podejmowalismy jakies aktywnosci, a srednia godzina wyjsc to byla gdzies 11
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2023-08-09, 23:33, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - forum anime